Obudził się koło południa w jednej z sypialni w domku Bartonów i z uśmiechem spojrzał na wtuloną w jego nagi tors Wandę. Była taka piękna... Starając się jej nie obudzić, wysunął się spod niej i wstał cicho, sięgając po spodnie. Założył je szybko i wciąż jeszcze nieco zaspany, w rozpiętej koszuli zszedł na dół do kuchni. Podejrzewał, że połowa gości jeszcze śpi, więc starał się zachowywać cichutko. W kuchni zastał już jednak Clint'a, który właśnie doprowadzał pomieszczenie do jakiego takiego stanu technicznego.
- Hej - wychrypiał. - Mógłbym jakiejś kawy?
- A co? Męczy cię kac? - zainteresował się Hawkeye, wyjmując kubek z szafki i wskazując mu, gdzie ma szukać puszki z kawą.
- Żeby go mieć, musiałbym wypić z cysternę czystej wódki — mruknął. - Nie, po prostu rano nie funkcjonuję bez kawy.
- I kofeina na ciebie działa, a alkohol nie?
- Też się temu dziwię, ale faktycznie tak jest.
- Naprawdę ciekawy z ciebie przypadek — zaśmiał się Clint, podając mu w końcu kubek.
- Dzięki. Reszta jeszcze śpi?
- W sumie to niewiele osób zostało... Ty z Wandą i Pepper z Morgan - wyjaśnił. - À propos... Jak tam u was?
- Sądzisz, że w jedną noc coś się zmieniło? - zaśmiał się, popijając napój.
- Sądzę, że wszystko jest możliwe. Poza tym wzięliście jeden pokój.
- Oboje nas nadal jeszcze męczą koszmary... Staramy się sobie wzajemnie jakoś pomóc — mruknął James.
- Alę tę noc oboje przespaliście raczej spokojnie. Cicho u was było...
- A co? Podsłuchiwałeś?
- Daj spokój, Buck. Mieliście sypialnię tuż obok naszej, a ja mam bardzo lekki sen...
- Aaaah, ok...
- Często tak ze sobą sypiacie? - zainteresował się Clint, szykując śniadanie dla domowników.
- Kilka razy się nam zdarzyło.
- I nadal twierdzisz, że nic do niej nie czujesz? - Hawkeye uśmiechnął się nad wyraz cwanie.
- To nie jest tak proste, jak sądzisz?
- Nie? Bo mnie się wydaje zupełnie odwrotnie. Buck, powiedz mi, gdzie podziała się ta cała twoja buńczuczna natura, o której tyle razy opowiadał nam Steve? Oraz czasami Nat...
- Chyba ją przespałem...
- Jaaasne...
Tydzień później.
- Cześć, maleńka — mruknął uwodzicielsko, wchodząc do kuchni jedynie w cholernie opiętych jeansach, zsuniętych niebezpiecznie nisko na biodrach.
- No hej — uśmiechnęła się lekko, czytając gazetę.
- Coś ciekawego? - zainteresował się, stając tuż za nią.
- W sumie to nie — odparła, w końcu odwracając się w jego stronę. Z przyjemnością zauważył, jak mocny, zdradziecki szkarłat w sekundę oblał jej policzki. Uśmiechnął się zaczepnie.
- Robimy śniadanko?
- Tosty już w piekarniku — wyjaśniła, starając się zapanować nad drżeniem głosu.
- To wspaniale, bo mój brzuszek gwałtownie domaga się jeść — wyszczerzył się, specjalnie obniżając ton głosu. Przygryzła wargę, mimowolnie przenosząc wzrok na jego wyrzeźbiony brzuch.
- To, co powiesz na spacer? - zapytała go po obiedzie.
- Hmmm, szczerze? Wolałbym zostać tu z tobą i obejrzeć jakiś durnowaty film — uśmiechnął się lekko. - Poza tym, chcesz mnie na siłę ubrać? - zachichotał.
- Nie — uśmiechnęła się zarumieniona. - To, jaki film oglądamy?
- Gdzieś na internecie widziałem coś takiego jak "Zombie Bobry".
Parsknęła śmiechem, słysząc już sam tytuł.
- Dobra, niech będą bobry... Zrobię nam popcorn.
- Oczywiście — puścił jej oczko, całując ją w policzek i ruszył bardzo zadowolony z siebie do pokoju.
Gdy przyszła z michą popcornu, natychmiast mocno ją objął i puścił film. Ten faktycznie był tak durnowaty, że już po chwili oboje popłakiwali ze śmiechu. Co jakiś czas chichocząc, chował twarz w jej włosach, od czego przechodził ją mocny, przyjemny dreszcz.
- O, Boże, nigdy więcej takich durnot — zachichotała jakiś czas później, gdy filmidło wreszcie się skończyło.
- Czego chcesz, dobry film! - zaśmiał się, wciąż jej nie wypuszczając z objęć.
- Powiedzmy... Mogę to posprzątać, czy tak będziesz mnie trzymać? - uśmiechnęła się do niego lekko.
- Mam zamiar cię trzymać — wyszczerzył się, cmokając ją w nos. - Wandziu, pewnie zawalę nie raz, bo jakoś nigdy nie byłem w tym specjalnie dobry, ale wiesz... Podobasz mi się i byłbym totalnym kretynem, gdybym nie chciał spróbować...
- Co? - zapytała zaskoczona, patrząc mu w oczy.
- Wandziu — mruknął, gładząc ją po policzku. - Zgodzisz się być moją dziewczyną? - zapytał, wyglądając przy tym, jak spaniel proszący pańcię o najlepszy kąsek z talerza.
Usmiechnęła się delikatnie, kiwając głową.
- Bardzo chętnie, James...
Dwa miesiące później.
James opadł zmęczony na fotel, patrząc dość tępo w widok za oknem. Był kompletnie wyzuty z sił i marzył tylko o tym, żeby pójść spać. Nawet nie miał sił, żeby odgrzać sobie obiad. A był głodny... Z tego wszystkiego po niedługim czasie po prostu zasnął. Gdy Wanda wróciła do ich mieszkanka po niewielkich zakupach, w całym domu słychać było jego donośne chrapanie, co zdarzało mu się wyjątkowo rzadko. Uśmiechnęła się tylko lekko, widząc go śpiącego i poszła podgrzewać obiadek. Upojny zapach indyka w sosie curry rozchodzący się po mieszkaniu, w końcu wywabił go z czeluści fotela, sprowadzając do kuchni niczym świeży zapach krwi.
- Cześć, zombiaku — zaśmiała się, patrząc na niego czule. Zauważyła ciemne sińce pod jego oczami. Musiał być naprawdę zmęczony...
- Hej... Długo spałem?
- Nie mam pojęcia, przyszłam dopiero pół godziny temu, a wtedy już spałeś.
- Ahaaaa — ziewnął potężnie, obejmując ją mocno od tyłu i chowając twarz w jej miękkich włosach. - Boże, jaki jestem zmęczony...
- Właśnie widzę. Coś ty robił? Tłukłeś kamienie na drodze? - zapytała, nakładając jedzonko na talerze.
- Mniej więcej... Składałem kolejne wyjaśnienia na policji.
- Odnośnie czego? - zapytała, stawiając talerze na stole.
- Odnośnie mnie — mruknął niechętnie.
- Wybacz, ale chyba nie bardzo rozumiem...
- Nie zostałem jeszcze oczyszczony ze wszystkich zarzutów, jakie mi postawiono — wyjaśnił, grzebiąc widelcem w jedzeniu.
- Ale przecież Pepper...
- Wstawiła się za mną, tak. Ale to nie znaczy, że z automatu uznali mnie za niewinnego...
- Zamkną cię? - zapytała szeptem, nagle tracąc cały apetyt.
Pokręcił przecząco głową, ale też posmutniał.
- Nie, kochanie. Zastanawiają się nad aresztem domowym.
- Nie mogą cię zamknąć! Nie jesteś niebezpieczny! - zdenerwowała się natychmiast.
- Mogą, kochanie i wcale im się nie dziwię, że chcą to zrobić... Po tym wszystkim... Wcale bym się nie zdziwił, gdyby skazali mnie za krzesło — chrypnął.
- Nie, nie mów tak! Nie możesz! - wrzasnęła, a jej oczy zapłonęły czerwienią.
- Kochanie, posłuchaj mnie — zaczął, lecz nie dała mu dokończyć, zrywając się z miejsca.
- Nie! To ty mnie posłuchaj! Nie jesteś niczemu winny! To nie twoja, że takim cię stworzyli! Dlaczego masz odpowiadać za ich grzechy?! - krzesła rozsypały się w pył tak szybko, że nawet nie mrugnął. - Jesteś dobrym człowiekiem, James i zawsze takim byłeś! Dlaczego pozwalasz, by wmawiali ci co innego?
- Jestem niebezpieczny...
- Nie jesteś! Nie dla mnie — wyszeptała, przytulając się do niego mocno i łkając. - Kocham cię właśnie takiego, jakim jesteś, James...
- Ciii, spokojnie... Nie płacz, kochanie — jęknął, czując, jak ściska go w gardle. Też się bał. Tak cholernie, ale robił wszystko, by tego nijak nie wyczuła. Chciał jej dać, choć namiastkę nadziei, choć on nie miał już żadnej...
1 komentarz
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.
AnonimS
Intrygujacy kawalek . Pozdrawiam