Winter Witch III

Winter Witch IIITrzeba przyznać, że trochę zdrętwiał, siedząc w niewygodnej pozycji, ale nie śmiał się poruszyć, gdy ona wtulała się w niego tak ufnie, śpiąc spokojnie. Nawet nic nie czytał, film skończył się już dawno, rozmyślał tylko. O Nat.
- Będę tęsknił – wyszeptał w końcu, ścierając samotną łzę.
Półtora miesiąca później.
Zerknęla niecierpliwie na zegarek, coraz bardziej się o niego martwiąc. Przecież miał wrócić już trzy godziny temu! Już prawie wstawała, gotowa zacząć go szukać, gdy kliknął zamek w drzwiach. Zerwała się na równe nogi i dopadła do niego, gdy tylko przekroczył próg mieszkania. Rzuciła mu się na szyję z impetem, tylko cudem nie zwalając go z nóg.
- Ugh! – sapnął, obejmując ją w talii. - A co to za wybuch radości? – uśmiechnął się nieco zażenowany.
- Miałeś być tu trzy godziny temu! – ofuknęła go, ale oczy jej się śmiały.
- Czyżbyś tęskniła? – cmoknął ją w policzek.
- Niewykluczone – bąknęła, rumieniąc się mocno. – Ale przede wszystkim się o ciebie niepokoiłam! – stanęła wreszcie o własnych siłach. – No ileż można się spóźniać?
- Wybacz, współlokatorko, ale „klient” się nam jakoś urwał i ganialiśmy za nim po połowie miasta – wyjaśnił, ściągając z siebie brudne ubrania.
- Nigdy więcej tak nie rób – poprosiła. – Naprawdę się martwiłam... Bałam się, że coś ci się stało.
- Samowi kiedyś się coś stanie, jeśli nadal będzie taki lekkomyślny – warknął, zmierzając do łazienki w samych bokserkach. Zarumieniła się, obserwując go. Wyszczerzył się, widząc jej spojrzenie, od czego spłoniła się jeszcze mocniej. Parsknął radosnym śmiechem i zniknął w łazience, skąd wkrótce dobiegł ją szum wody. Przygryzła lekko wargę, wyobrażając go sobie w strugach wody i zrobiło jej się ciut gorąco. Zajęła się więc szybko szykowaniem kolacji, bo doskonale wiedziała, jak głodny potrafił być po takiej akcji.
- „Coś taka zamyślona?” – usłyszała naraz tuż za swoimi plecami. Pisnęła przestraszona, upuszczając pomidora na podłogę, który natychmiast rozplasnął się na czynniki pierwsze.
- Bucky! – jęknęła.
- No co tam? – wyszeptał jej nisko do ucha. – Czyżbym aż tak na ciebie działał, współlokatorko? – zachichotał, a ona poczuła jego gorący oddech na swoim karku, od czego mimowolnie zadrżała.
- Nie strasz mnie tak więcej, proszę – wyszeptała, starając się opanować drżenie głosu.
- Słodka jesteś – zaśmiał się, kucając, by pozbierać te smętne resztki pomidora. Zerknęła na niego, zauważając, że znów jest w samym ręczniku, który zawiązał na biodrach niebezpiecznie nisko. Ależ on uwielbiał ją prowokować! Z drugiej strony nie żeby miała mu to jakoś specjalnie za złe...
- To, co gotujemy? – uśmiechnął się lekko, myjąc ręce.
- Kanapki, jajecznicę lub omlet i może kawę zbożową, co?
- No to rób kanapeczki, a ja zajmę się jajecznicą – puścił jej oczko, wyciągając patelnię. Zarumieniła się uroczo. Wyszczerzył się, szykując kiełbaskę, cebulkę i inne pyszności. Wrzucił wszystko razem z wybitymi jajkami na niewielką ilość oleju i zamyślił się. Do cholery, co się z nim działo?!
- „Bucky” – usłyszał naraz gdzieś z oddali. – „Bucky!”
Otrząsnął się i spojrzał na przyjaciółkę przytomniej akurat w chwili, gdy ta zestawiała patelnię z ognia, chroniąc jedzonko przed spaleniem.
- Oł... Wybacz, Wando, zdaje się, że nie nadaję się do pracy w kuchni – bąknął.
- Spokojnie, nic się nie stało – uśmiechnęła się lekko. – Poza tym skupiaj się bardziej nad tym, co robisz z jedzeniem, a będzie dobrze... No, gotowe, możemy jeść.
- To siadaj, piękna, a ja będę ci usługiwać.
- Przesadzasz – bąknęła zarumieniona.
- Wcale nie — zaśmiał się, cmokając ją we włosy. – No, młoda, siadaj, bo zaraz wystygnie.
Kolację zjedli w milczeniu, które bynajmniej nie było męczące. Po prostu oboje myśleli. I choć James doskonale wiedział, że Wanda z niewymuszoną łatwością mogłaby poznać jego myśli, nie krył się z nimi jakoś specjalnie.
- No, to teraz film, czy raczej wolałbyś się przespać? – zagadnęła go, sprzątając ze stołu.
- Film zdecydowanie. W żyłach mam nadal tyle adrenaliny, że wątpię, bym zasnął. Przy czym wybór pozostawiam tobie, aczkolwiek film akcji to nie musi być.
- Więc może komedia?
- Bardzo chętnie.
- Romantyczna, czy zwykła? – mruknęła, nalewając im coli z lodem do szklanek.
- Raczej zwykła, nie jestem zbyt romantycznym facetem...
- A zdziwiłbyś się właśnie. Pamiętasz, jak na początku mnie pocieszałeś? To wino i film? Według mnie to właśnie było bardzo romantyczne, Bucky.
Przekrzywił lekko głowę i otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, lecz zrezygnował i wzruszył tylko ramionami.
- Po prostu uwierz w siebie, Buck – cmoknęła go lekko w policzek i wyszła z kuchni, by ustawić odpowiedni film. Uśmiechnął się kącikiem ust i odetchnął głęboko.

Kilka dni później razem z Samem wyruszyli na wspólną akcję. Bucky niemal przez cały czas starał się być możliwie blisko Wandy, chciał ją chronić, choć ona sama przedstawiała sobą większe zagrożenie niż on. Miał jednak obowiązek jej chronić i zamierzał dotrzymać słowa. Nie przewidział jednak, że ktoś postanowi pokrzyżować mu plany.
- James! – wrzasnęła przerażona, widząc, jak Barnes zwala się ciężko na ziemię. Swoimi mocami odepchnęła przeciwnika na znaczną odległość, rzucając się biegiem w stronę przyjaciela.
- Wanda, zabierz go stąd!” – usłyszała głos Sama w swojej słuchawce.
- Nic...mi nie...jest – wychrypiał kilka metrów przed nią. Wokół niego zdążyła się zebrać już spora kałuża krwi.
- Widzę – jęknęła, hamując przy nim ostro i opadając na kolana. Naprawdę paskudnie krwawił, a rana wyglądała tak, jakby ktoś rozorał mu prawy bok. – Nie ruszaj się! – zażądała ostro, stając się jakoś zatamować mu krwotok. Bucky robił się coraz bardziej zielony. – Chodź – z pomocą telekinezy podniosła go z ziemi i ustawiła w pionie, starając się go utrzymać. Zbladł jeszcze mocniej i głowa opadła mu bezwładnie na jej ramię. Zemdlał i momentalnie zaczął jej lecieć przez ręce.
- Sam, osłaniaj nas chwilę! – wrzasnęła, unosząc ich oboje.
- „Spływajcie, dołączę do was wieczorem!”

Pół godziny później z niemałym trudem ułożyła go na swoim łóżku i zaczęła opatrywać mu brzydko wyglądającą ranę. Szybko sprawdziła, czy jego narządy wewnętrzne są całe. Doznała lekkiej ulgi, gdy odkryła, jak silny organizm ma. Nie znaczyło to jednak, że ten się w końcu nie podda! Przecież ileż może też walczyć? A tego nie chciała! Nie teraz, gdy znów zaczęła cieszyć się życiem, gdy wreszcie przebolała śmierć Visiona! Płacząc cicho, zaczęła obmywać mu twarz z zaschniętej krwi, starając się ze wszystkich sił go nie urazić. Naprawdę chciała, by przeżył!

Wieczorem zajrzał do nich poobijany i zmartwiony Sam.
- Jak on się czuje? – zapytał szeptem, spoglądając na rannego kolegę.
- Wciąż jest nieprzytomny i trawi go wysoka gorączka – bąknęła, zmieniając Buckiemu zimny okład na czole. Jej podpuchnięte od płaczu oczy mówiły same za siebie. – Stracił też mnóstwo krwi. Przydałaby się transfuzja krwi. Moja jednak się nie nadaje.
- Ja mam uniwersalną – Sam natychmiast zaczął podwijać rękaw koszuli. Kiwnęła głową, uwijając się wokół nich w ciszy. – A jak jego bok?
- Rana jest paskudna i sądzę, że nawet pomimo moich zdolności może zostać mu blizna.
Kiwnął głową, obserwując ją.
- Powinnaś się przespać, wyglądasz na wycieńczoną, ja z nim zostanę.
- Nie, nie, zostanę tutaj... Ja... Tak chcę. Nie wiem, co zrobię, jeśli on...
- Hej! Nawet tak nie myśl. Buck to silny skurczybyk. Jeśli przeżył upadek z pociągu i utratę ręki, to zobaczysz, że przeżyje i to.

Przez ponad kolejny tydzień opiekowała się nim troskliwie, zmieniając mu opatrunki na wciąż jątrzącej się ranie i raz za razem zbijając mu gorączkę. Cholernie się martwiła jego stanem, nie dosypiała, mało jadła i kiedy wreszcie odzyskał przytomność, wyglądała nie wiele lepiej od niego.
- Bucky – wyszeptała, delikatnie łapiąc go za rękę, gdy otworzył wreszcie oczy i spojrzał na nią przytomniej. – Poznajesz mnie? Wiesz, gdzie jesteś?
- Wandzia – wyszeptał ochrypniętym głosem i rozejrzał się niemrawo po pokoju. – Czemu leżę w twoim łóżku?
- Bo jest dużo wygodniejsze niż twoje. Jak się czujesz?
- Jak ledwo zmartwychwstałe zwłoki – jęknął. – Ile byłem nieprzytomny?
- Ponad tydzień – wyjaśniła, uśmiechając się blado. Spojrzał na nią uważniej.
- Spałaś w ogóle przez ten czas? – zainteresował się, uśmiechając się lekko. Jej mocne rumieńce podpowiedziały mu, że niekoniecznie. – To wskakuj – drżącą z osłabienia ręką poklepał miejsce obok siebie.
- Prześpię się na kanapie lub w twoim łóżku – bąknęła onieśmielona. – Nie chcę cię urazić, rana nie zasklepiła się jeszcze do końca.
- Nic mi nie zrobisz, a przy tobie na pewno szybciej wyzdrowieję – uśmiechnął się zaczepnie.

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1671 słów i 9447 znaków.

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • AnonimS

    Z tym zdrowieniem to.nie bylbym taki pewny  :P pozdrawiam

    9 sie 2019

  • elenawest

    @AnonimS  :lol2:

    9 sie 2019