Winter Witch IV

Winter Witch IVDwa tygodnie później.
- Naprawdę nie powinieneś jeszcze wstawać, Bucky – mruknęła, przytrzymując go, żeby się nie przewrócił.
- Ale mam już dość leżenia, Wandziu... Poza tym cały już śmierdzę, marzę o solidnym prysznicu – minę miał zaciętą i widać było, że nic go nie przekona. Ależ on bywał uparty!
- Aleś ty uparty – wypowiedziała na głos swoje pretensje, prowadząc go ostrożnie do łazienki.
- Zgadnij, czemu Steve nazywał mnie osłem – uśmiechnął się szeroko.
- Yhm, wiem... Dasz sobie radę sam, czy mam wzywać na pomoc Falcona?
Daj spokój, dość długo radziłem sobie tylko o jednej ręce, więc teraz tym bardziej będzie w porządku... No chyba chcesz dołączyć? – uśmiechnął się zadziornie.
- Wykąp się lepiej – mruknęła, zarumieniona mocno. Zaśmiał się tylko i wszedł do łazienki.

- I jak? – mruknął jakiś czas potem, podczas gdy Wanda uważnie oglądała mu ranę.
- Na całe twoje szczęście, szwy nie puściły. Uparciuchu jeden, mogłeś zrobić sobie poważną krzywdę!
- Oj, Wandziu, nie denerwuj się tak – uśmiechnął się lekko.
- Czy ty musisz być aż takim idiotą? – zirytowała się przez łzy, które gwałtownie napłynęły jej do oczu.
- Wandziu – objął ją delikatnie. – Co się dzieje, dlaczego płaczesz?
- Bo jesteś moim przyjacielem, James i nie mogę cię stracić, rozumiesz? Straciłam rodziców, brata, Visiona, Nat... Ciebie już nie mogę!
- I nie stracisz, obiecuję ci to – wymruczał, tuląc ją mocno. Chlipnęła jeszcze, wtulając się w niego bez słowa. A on obejmował ją w totalnej ciszy, delikatnie gładząc ją po włosach i nie bardzo wiedząc, co więcej powiedzieć czy zrobić. Dopiero po dłuższej chwili mruknął. – Zamówię nam coś na obiad, dobrze? Odpoczniesz od gotowania. W sumie winny jestem ci przeprosiny, bo wszystko zwalam na ciebie...
- Nie, nie szkodzi. Mnie to naprawdę nie przeszkadza.
- No dobrze, ale dzisiaj stanowczo masz wolne, kuchareczko – wyszczerzył się. – Zalecenie przyjaciela.
- Tak jest, sierżancie – bąknęła, całując go nieśmiało w policzek.

Kilka dni później.
Obudziły go jęki Wandy dobiegające z jej pokoju. Wstał szybko i poszedł do niej. Młoda rzucała się po łózku, starając się przezwyciężyć senny koszmar, a jej twarz lśniła od łez.
- Wandziu, obudź się – delikatnie potrząsnął ją za ramię. Otwarła oczy, poczy początkowo niezbyt przytomne, lecz gdy rozpoznała, kto na nią patrzy, ulga odmalowała się na jej twarzy. Wtuliła się w niego natychmiast, drżąc delikatnie.
- Ciiii, już dobrze, maleńka, jestem przy tobie. Spokojnie, nic się nie dzieje, to tylko zły sen, nic ci nie grozi – wyszeptał, tuląc ją opiekuńczo. – No już dobrze...
- Śniło mi się, że Thanos powrócił i torturował cię – wychrypiała, roztrzęsiona.
- Spokojnie, Thanos się rozpłynął i już nigdy nie powróci, obiecuję ci to – mruknąl, będąc w szoku, że Wanda śniła właśnie o nim. Przecież... Eh, nieważne.
- No wiem – uśmiechnęła się lekko, odsuwając się od niego zarumieniona. – Przepraszam.
- A za co? – zainteresował się z delikatnym uśmiechem.
- Obudziłam cię przecież, a na pewno chcesz się wyspać.
- To nic, naprawdę. Śpij, będę tuż obok.
- Zostaniesz ze mną? – poprosiła nieśmiało, łapiąc go delikatnie za rękę, gdy wstawał. Kiwnął głową, rozumiejąc doskonale, że w tej chwili właśnie tego potrzebowała. Bliskości. Położył się więc obok, obejmując ją opiekuńczo ramieniem. Ufnie położyła głowę na jego torsie, od czego nieco zdrętwiał i już po chwili spała smacznie. Uśmiechnął się, delikatnie gładząc ją po policzku.

Dwa tygodnie później.
Ziewnął potężnie, wchodząc do kuchni i zabrał się za robienie kawy. Sobie czarnej i mocnej, dla niej delikatnej z odrobiną mleka i dużą ilością cukru. Wciąż ledwo widząc na oczy, oparł się tyłkiem o blat, czekając, aż ekspres zrobi swoje. Uśmiechnął się lekko, gdy po chwili też weszła do kuchni.
- Dzień dobry – bąknęła onieśmielona, rumieniąc się mocno. Tej nocy znów zasnęła wtulona w niego.
- Hej – ziewnął znów. – Jak się spało?
- Bardzo dobrze – uśmiechnęła się leciutko.
- Mnie też – wyszczerzył się, podając jej kubek z kawą. – Przyznam szczerze, że bardzo przyjemnie mi się zasypia, gdy jesteś obok – puścił jej oczko.
Zarumieniona przygryzła wargę, uroczo spuszczając wzrok.
- Mnie również, ale postaram się już cię nie budzić – wyszeptała.
- Naprawdę nic się nie stało... Rybka na obiad? Potem i tak pewnie się objemy u Clinta...
- Pewnie, przyszykuję – uśmiechnęła się szerzej.

Po szybkim obiedzie zaczęli się szykować na imprezę.
- Ślicznie wyglądasz – uśmiechnął się, wychodząc z łazienki i zauważając szykującą się Wandę. Znów się uroczo zarumieniła, co wywołało u niego jeszcze szerszy uśmiech. – Pasują ci takie sukienki.
- Naprawdę? Nie jest zbyt wyzywająca?
Oparł się bokiem o futrynę, mierząc ją oceniającym wzrokiem.
- Ani trochę – mruknął. – Bardzo mi się podoba. Możesz częściej takie nosić.
- A dla kogo?...
- Choćby dla siebie... I dla mnie – uśmiechnął się. – Lubię, jak kobieta nosi sukienki.
- Nooo...dobrze – uśmiechnęła się, cmokając go lekko w policzek. – Idziemy?
- Oczywiście, piękna — podał jej ramię, szczerząc się radośnie.

- Proszę – uśmiechnął się łagodnie, podając jej drinka, o którego prosiła. Wyszczerzyła się do niego i powróciła d rozmowy z Pepper. Sącząc swoje whisky, podszedł do Clinta, który pilnował wielkiego grilla.
- Siema. Dzięki za zaproszenie. I wyżerkę.
- Spoko, przecież jesteś jednym z nas – odparł Barton, przewracając kolejne partie mięsa na ruszcie.
- No tak... Przyjemny domek – mruknął James, rozglądając się po obejściu. – Cisza, spokój... Nikt nie zawraca ci głowy. Idealne miejsce dla rodziny.
- Tak, głowę zawracają mi tylko domownicy – zaśmiał się Hawkeye. – No i wiesz, coś takiego przecież możecie sobie sprawić z Wandą...
- Jesteśmy tylko przyjaciółmi.
- Naprawdę? Przecież ze sobą mieszkacie...
- Co nie zmienia faktu, że jest raczej poza moim zasięgiem.
- A to niby dlaczego? – zainteresował się Clint, patrząc na Bucka poważnie. – Oboje przecież jesteście wolni, ty już nigdy nie będziesz Zimowym Żołnierzem... Więc jakby nie rozumiem twojego wahania.
- Wanda zasługuje na kogoś lepszego niż ja... Sam doskonale wiesz, jaką mam opinię.
- Daj spokój, Barnes... Z tego, co zdążyłem zauważyć, to młoda rumieni się tylko, gdy ty jesteś gdzieś w pobliżu – uśmiechnął się miło. – Poza tym, gdyby ci się nie podobała, nie twierdziłbyś, że zasługuje na kogoś innego... Więc z łaski swej, weź się w garść i podbij do niej.
- No ale...
- Barnes, do cholery! – zirytował się. – Lubisz ją czy nie?
- Lubię no...
- Podoba ci się?
Mruknięcie James’a podpowiedziało mu, że owszem. Uśmiechnął się lekko i poklepał go po ramieniu.
- Więc myślisz, że powinienem spróbować?
- Pewnie. Wanda jest naprawdę fajną dziewczyną i myślę, że będziecie tworzyć super parę.
- Tak, ale co, jeśli ona będzie kiedyś chciała założyć rodzinę? Ja nie mogę mieć dzieci. Te wszystkie hibernacje pozbawiły mnie tej możliwości. Nie wiem nawet, czy nadawałbym się na ojca. Pewnie nie – westchnął smutno.
- Słuchaj, spróbuj z nią, a nuż wam wyjdzie. Poza tym, kto wie, czy Shuri nie zdoła ci znów pomóc? Przecież mają taką technologię, o jakiej możemy tylko pomarzyć... No i myślę, że Wanda powinna to zrozumieć, nie jest przecież głupia.
- Nie chcę jej jednak zawieść... Dlatego mówiłem, że zasługuje na kogoś innego...
- Zaczynasz znowu jęczeć. Mówię ci, idź do niej, a czas pokaże, co dalej.
- Nooo... Może masz i rację.

- Hej – uśmiechnął się lekko, siadając obok niej na obszernej sofie.
- Hej. Za ile żarełko?
- Pewnie za niedługo, bo ładnie się już smaży. A co? Tak zgłodniałaś?
- Ociupinkę – przyznała. – Znaczy mam wielką ochotę na mięsko z grilla, bo sałatki już chyba dzisiaj żadnej nie wcisnę. Ale spokojnie, nie padnę ci tu z głodu – zachichotała.
- No dobrze... Wiesz, liczę na to, że zatańczymy sobie dzisiaj...
- Bardzo chętnie, bo nie zwracasz uwagi na to, jak tragiczną tancerką jestem – zaśmiała się.
- Nigdy tego nie powiedziałem...
- Ale ja to sama wiem.
- Jeśli chcesz, mogę cię podszkolić...
- Daj spokój i tak już dużo dla mnie zrobiłeś.
- Ty dla mnie jeszcze więcej...

- Pasują do siebie – mruknęła Pepper jakiś czas później, stając koło Clinta i obserwując tańczących.
- Też mu to powtarzałem, lecz jest niebywale uparty. Już się nie dziwię, że Steve nazywał go osłem.

Uśmiechnął się szeroko, wywołując na jej policzkach jeszcze większe rumieńce, gdy objął ją mocno w czasie jakiejś ballady. Jego dopasowana koszula, w której wyglądał tak przystojnie i najbardziej przypominał samego siebie z czasów II wojny światowej, wywoływała jej lekkie drżenie za każdym razem, gdy w tańcu wyczuwała jego twarde mięśnie brzucha.
- Tańczysz coraz lepiej – mruknął.
- Przesadzasz, choć to miłe – uśmiechnęła się, patrząc mu w oczy. W te cholernie seksowne, niebieskie oczęta, którymi niejednokrotnie się jej tak intensywnie przyglądał.
- Nie przesadzam i obiecuję ci, że wyszkolę cię na znakomitą tancerkę. Ćwiczymy od jutra – puścił jej oczko i zaśmiał się wdzięcznie, gdy rumieńce jeszcze się powiększyły. Czyżby Clint miał rację? – Pięknie pachniesz – wymruczał jej do ucha, delikatnie się nad nią nachylając, przy okazji z uciechą zaglądając jej w kuszący dekolt.
- Dziękuję, James – wyszeptała.
- Wyjdziemy na taras? Wieczór dość przyjemny – zaproponował ze swoim dyżurnym, zawadiackim uśmiechem na przystojnej twarzy.
- Chodźmy – zgodziła się ochoczo, żywiąc nadzieję, że mrok skryje jej zdradzieckie rumieńce, które James z taką łatwością u niej wywoływał.
Pociągnął ją więc przed domek, ku ustawionej tam huśtawce z chichotem nastolatka.
- Ślicznie tu mają – bąknęła, gdy już udało im się umościć na dość wąskiej ławie, przez co znów znalazła się blisko niego.
- Oj tak, podoba mi się taki domek na odludziu.
- Chciałbyś mieć taki?
- Mógłbym go sobie nawet sam wybudować, byleby tylko uciec od tych przerażonych, pełnych nienawiści spojrzeń – mruknął.
- Fakt, czasami są bardzo niesympatyczni...
- Tak... A ty? Nie chciałabyś większego spokoju?
- Może bym i chciała... Żyć sobie spokojnie, na przykład w niewielkiej chatce, gdzieś nad jeziorem – uśmiechnęła się rozmarzona.
- Więc wybuduję ci coś takiego – mruknął, całując ją delikatnie w dłoń. Zarumieniła się lekko.
- No a ty? Skoro też chcesz się przenieść, to może... – przygryzła delikatnie wargę.
- Co takiego, Wandziu? – uśmiechnął się łobuzersko.
- Wiesz, strasznie dobrze mi się z tobą mieszka i... – odetchnęła głębiej. – Po prostu pomyślałam obie, że może chciałbyś?
- Wciąż z tobą mieszkać? – mruknął.
- Yhm... Ale jeśli nie chcesz, to zrozumiem...
- Wandziu – objął ją delikatnie ramieniem. – Jesteś najlepszą współlokatorką. Bardzo chętnie z tobą zamieszkam. I wybuduję ci taki pałac, jaki tylko będziesz chciała.
- Jesteś dla mnie zbyt dobry, James – bąknęła onieśmielona.
- Nie przesadzaj, odpłacam ci się tylko za całą twoją dobroć i opiekę, jaką nade mną sprawowałaś, gdy leżałem przez ten czas. Poza tym nauczono mnie szacunku do kobiety i tego, by o nie dbać i mam zamiar się tego trzymać, choć wiem, jak staroświeckie to poglądy.
- Teraz to ty przesadzasz. Mnie się to właśnie bardzo podoba – uśmiechnęła się, spoglądając mu w oczy. – Jesteś dobrym człowiekiem, Bucky, nie zaprzeczaj.
- Nie będę – wyszeptał, delikatnie dotykając jej policzka chłodnymi metalowymi palcami i całując ją.
- Ou... A to co? – zaśmiała się, gdy się od niej oderwał. Ten pocałunek, choć krótki, zadziałał na nią o wiele mocniej, niż wszystkie, którymi obdarzał ją Vision, gdy już nauczył się całować.
- Moje podziękowanie – mruknął, obejmując ją opiekuńczo. Uśmiechnęła się lekko, wtulając się w niego mocno.
- Dziękuję – wyszeptała.

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 2226 słów i 12595 znaków.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto