Udręka świata narzuconego - cz. 2

A wszystko zaczęło się kiedy mieli tylko 17 lat.
Sagromor i Radariel leżeli na małej polance pod lasem, obserwując chmury sunące po niebie. Pod ręką mieli bukłak wina, które sączyli w milczeniu, aż ciemnowłosy chłopak rzucił  pod nosem słowem paradoks.  
- Co tam mruczysz? - Zapytał Radariel sięgając właśnie po trunek
- Zastanawiałeś się kiedyś, co by było gdybyś się nie urodził? Gdyby okazało się, że sny są jawą, która zaciera się w naszych głowach, albo że śmierć jest narodzinami , a życie jest okresem w którym rozwijasz się, by później nie tracić na to czasu.
- Ile tego w siebie wlałeś? Od zawsze wiedziałem, że masz pokręcone myślenie, ale żeby aż tak? W porządku wszystko? - blondyn patrzył powątpiewająco na przyjaciela, który właśnie wyciągał rękę, żeby się napić.
- Tak jak byś nie wiedział, że nigdy nie jest do końca w porządku, zresztą sam wiesz co będę ci tłumaczył? Zawsze możesz wrócić do domu, gdzie nie uświadczysz ani krzty tych filozoficznych rozważań, no dalej biegnij maluszku, przecież nie chcemy cię nadwyrężać. - Sagromor włożył rękę pod głowę i przymknął oczy, zaczynając ignorować kompana.
- Przestań! Cholera czy ty zawsze musisz być taki czepliwy? Dobrze wiesz, że trochę mi brakuje do twojego lotnego umysłu, nie musisz mi o tym przypominać - jego głos, zamieniał się w krzyk, a on sam zaczął się podnosić z ziemi - tak jak ja ci nie wyciągam tego, że nie rozpaczasz po śmierci siostry, wyprany z uczuć jebańcu! - kiedy tylko wybrzmiały ostatnie słowa, przeraził się tym co właśnie zrobił, wiedział, że poruszył temat, który powinien być zakopany na zawsze. Wiedział też, że jest za późno na to, aby przeprosić lub jakoś to naprawić, a alkohol płynący w żyłach zadziałał bardziej niż sobie tego życzył - ja. . . ja . . . - nic więcej nie był w stanie z siebie wykrzesać, poruszał tylko ustami, niczym ryba wyciągnięta z wody.  
- Co ty? - Sagrmor otworzył oczy i podparł się na łokciu, spoglądając na przerażonego przyjaciela - chcesz rozpaczy? Chcesz uczuć? Dobrze, tylko pamiętaj następnym razem o co prosisz - jego głos był spokojny, a na usta wpełzł szelmowski uśmiech - Zawsze zastanawiało mnie jak to jest odebrać komuś życie, zabrać to co wszyscy uważają za najcenniejsze, a ty chcesz uczuć to je zobaczysz. Zemsta, to jest plan na dzisiaj.
- Co, co ty mówisz? Co chcesz zrobić? Wiesz, że nie to miałem na myśli, wiesz że ja nie chciałem - jego głos zaczynał dygotać, bo bał się, że dobrze zrozumiał przyjaciela, a znał go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie ma przypadku w tym co mówi, a jeśli będzie chciał się mścić, to on będzie mu musiał pomóc, oboje o tym wiedzieli. Był w niego za bardzo zapatrzony, żeby nie kroczyć przy jego boku, nawet jeśli rozsądek podpowiadał mu inaczej. Wiedział, że Sagromor ma wszystko, pieniądze, urok, inteligencje, a on może jedynie być jego cieniem, korzystać z tego co do siebie przyciąga, wiedział, że był tolerowany tylko kiedy byli razem, więc korzystał i będzie to dalej robił, tak długo, jak tylko się da.  
- Bolebor. Dzisiaj. Możesz zająć jego miejsce, albo mi pomóc, wybieraj sam. Spotkamy się pod jego domem, jak tylko się przygotuje, nie zajmie mi to dużo czasu, dość go straciliśmy ignorując jego winę. Ojciec zawsze był słaby, za szybko mu odpuścił, za szybko. - mówiąc to wstał i nie spoglądając za siebie, zaczął iść do domu podekscytowany tym, co miało się wydarzyć - wybieraj! - krzyknął do oniemiałego przyjaciela, który stał ze łzami w oczach i szeptał “dasz radę, musisz”.  
I tak to się zaczęło, chociaż mieli tylko siedemnaście lat.  

----
Żeby tylko długość została mi wybaczona.  
Ahoj!

xptoja

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 715 słów i 3855 znaków.

1 komentarz

 
  • Kuri

    Krótkie! D: Poza tym lecę czytać dalej :P

    27 sty 2016