Torri - dziecko z gwiazd ROZDZIAŁ 4

pierścień

  
MÓJ SYNU! DZISIAJ JEST WIELKI DZIEŃ!- oznajmił Herald z uroczystą miną.                
W chacie zebrali się jego najbliżsi i najwierniejsi towarzysze – Olivier, Dilak, Remfol, Dorf – a także ich żony i dzieci. Herald śmiał się, siedząc wśród nich. W ciągu ostatnich paru miesięcy jego broda i włosy zupełnie posiwiały. Torri stał przed ojcem wyprostowany, z wypętą piersią.                                    
- dzisiaj jest wielki dzień, i to z trzech powodów – powtórzył wódz, patrząc na syna. – po pierwsze, świętujemy koniec Vetr i zimna i początek sumar, sprzyjającej nam pory roku.po drugie, jutro wyruszamy na wyprawę, z której wrócimy zwycięscy i bogatsi. W końcu po trzecie, dzisiaj miaj siedem lat, od kiedy bogowie mi ciebie powierzyli, mój synu.                               

Herald trzymał w ręku dziwny klejnot, którego Torri nigdy nie widział. Na skórzanym rzemieniu zawiezony był sześcioboczny pierścień, jak się wydawało, wykonany z metalu. Herald nieco się pochylił, żeby na szyi Torriego zawiesić naszyjnik. Chłopiec spodziewał się, że piersień będzie ciężki, ale kujego wielkiemu zdumieniu okazał się lżejszy nawet od wyrzucanych przez morze kawałków drewna, które zbierał na plaży na podpałkę.                                    
- co to … co to jest? – spytał.                                              
Herald uśmiechnął się.                                         
- opowiadałem ci tysiące razy, w jakich okolicznościach cię znalazłem, mój synu, ale nigdy nie powiedziałem ci, że parę dni później, kiedy już oddałem cię w ramiona Yvir, wróciłem na plaże, gdzie zostałą wyrzucona na brzeg twoja tajemnicza kołyska...                               
Torri nastawił uszu i patrzył uważnie na ojca. Czy dowie się nareszcie, skąd naprawdę pochodzi?                                                             
- kołyska zniknęła – ciągnął Herald. – w miejscu, w którym wcześniej leżała, ziemia była głęboko wypalona. Przypuszczałem że Thor zniszczył ją piorunem. Rozglądałem się wokół i o krok od tego miejsca w piasku znalazłem to. Nie mam pojęcia, co to jest. Przypomina meta, ale jest lżejsze niż ptasi puch. Prosiłem Odala, kowala, żeby go obejrzał. Próbował rozgrzać go w ogniu, żeby go przekuć, ale uderzenia młota nie zostawiły na pierścieniu żadnego śladu.                          
Torri chcąc zobaczyć klejnot, spuścił głowę, niemal opierajac brodę na piersi. Klejnot z nieznanego metalu, lżejszy od podmuchu wiatru i twardszy niż młot Thora. Sześcioboczny piersień krył w sobie sekret jego pochodzenia. Chłopiec położył na nim dłoń i zacisnął w pięść. I nagle wydało mu się, że w pierścieniu tkwią odpowiedzi na wszystkie pytania.                          
Zamknął na chwilę oczy, a kiedy je otworzył, zobaczył wpatrującą się w niego Dirtsę.           
Nie odezwała się do niego ani słowem od czasu, kiedy w zeszłym tegodniu przyniosła mu chleb i słoninę. I od tamtego dnia Torri ani razu się nie bił. Bjoürn nie omieszkał zauważyć zmiany w zachowaniu swojego wroga i po dwóch dniach nieufności odzyskał pewność siebie i zaczął od nowa obrzucać go obelgami i podle atakować. Ku jego wielkiemu zaskoczeniu Torri nie miał ochoty się bić. Chłopak zdał sobie sprawę, że gniew opuścił go, kiedy pojawiła się Dirtsa. Pozostał tylko smutek, kiedy przypominał sobie o Yvir, ale również ciepło wypełniające jego serce na wspomnienie spędzonych z nią chwil. Torri nie miał najmniejszej ochoty dać sobą kierować synowi Dangalfa Szalonego. Pewnego wieczoru Torri zaczaił się niedaleko domu Bjoürna i czekał. Była to jedyna chwila kiedy był sam, bez Raiva i Dalira. Torri skoczył na niego od tyłu i powalił na ziemię.  
- posłuchaj mnie uważnie, Bjoürnie- wysyczał mu do ucha.                          
– trzymaj się ode mnie z daleka i powiedz innym, żeby zrobili to samo, a jeżeli nie, zamienię twoje życie w piekło i codziennie będziesz wracał do domu poturbowany.                     
- puść mnie! – Bjoürn szarpał się bez przekonania, przerażony wściekłym wzrokiem Torriego.      
- zrozumiałeś mnie? – powtórzył Torri, nieco rozluźniając uścisk.                     
- zrozumiałem, puszczaj!                                              
Puścił Bjoürna, który wstał, otrzepując tunikę.                                    
- nie zawsze będziesz najsilniejszy, Torri! – wykrztusił Bjoürn – wkrótce mój ojciec zostanie wodzem klanu, a ty będziesz nikim.                                         
Oddalił się biegiem, a Torri wrócił do domu, nie poświęcając Bjoürnowi ani jednej myśli.  
     
Dangalf szalony wodzem! Niemożliwe! Dangalf gadał zuchwale, a jego brutalność robiła wrażenie na ludziach, którzy nie śmieli mu się wprost przeciwtawić, ale on nigdy nie zostanie wodzem. Herald jest wodzem i nie ma powodu, żeby to się zmieniło.                          
Tego samego wieczoru Gerald zawiadomił Torriego, że planuje nową wyprawę. Herald zamierzał powrócić, za mniej więcej sześć miesięcy. Powróci ze skarbami, jakich Torri jeszcze nie widział. Wieczorem przy kominku Herald rozmawiał cicho z Olivierem, a Torri przysłuchiwał się. Herald zestarzał i nie miał ochoty wypływać w morze na tak długi czas. To właśnie zarzucali mu członkowie klanu, a zwłaszcza Dangalf Szalony, który wciąż opowiadał o bogactwach zgromadzonych przez inne klany. Podczas narady zdecydowanie domagał się nowej wyprawy w imię honoru klanu.      
- nie możemy wyruszyć na kolejną niebeizpieczną wyprawę- szepnął Olivier do Heralda – przypomnij sobie, co wydarzyło się siedem lat temu...                                   
Torri jeszcze bardziej wytężył słuch. Siedem lat – przecież on miał właśnie tyle lat.           
- nie mamy wyjścia, Olivierze – odpowiedział Herald                              
- wiesz przecież że to pułapka! – gorzączkował się Olivier, choć starał się nie podnosić głosu. – ledwie zgodziłeś się aby wypłynąć na morze, a Dangalf już twierdzi, że wszyscy mężczyźni nie mogą opuścić wioski i że to on zostanie z paroma innymi na wypadek ewentualnego ataku.                
- wiem ale nie mamy wyboru – wsetchnął Herald – a poza tym ta wyprawa może nam przynieść korzyści. Jeżeli wrócimy zwycięscy i obładowani skarbami, to Dangalf będzie musiał usunąć się na drugi plan.                                                        
- usunąć się, on ?! - wykrzyknął Olivier – równie dobrze mógłbyś kazać ogrom żywić się tylko owsianymi podpłomykami!                                                   
Tamtej nocy Torri nie śnił o matce, ani o gwiazdach, lecz o Heraldzie, którrego zawsze kochał i podziwiał. Ojca, który właśnie podarował mu jedyną rzecz łączącą go z tajemniczą przeszłością i który następnego dnia wyruszy ze swoimi zaufanymi ludmi na wyprwę.                     
Herald uznał, że Torri jest już wystarczająco duży, aby zostać sam w domu. Kobiety z klanu będą o niego dbały i pilonwały, aby miał co jeść.                                    
Wódz odwrócił się, żeby porozmawiać ze swoimi ludźmi. Torri, wciąż ściskając pierścień zobaczył nadchodzącą Dirtsę. Wbrew swojemu zwyczajowi tym razem się nie uśmiechała.           
- jesteś inny niż wszyscy, Torri. Zawsze o tym wiedizłąm.                          
Nie dała mu czasu na odpowiedź. Odeszła z miską suszonej ryby, aby podać ją dorosłym.      
- jestem inny niż wszyscy – szepnął do siebie Torri, nie wypuszcając z ręki pierścienia.          
Właśnie w tej chwili postanowił, że musi się dowiedzieć, kim jest.  
     
Następnego dnia Herald na wyprawę na czele małej floty złożonej z pięciu łodzi. Skompletował załogę ze swoich najlepszych ludzi i załadował żywność na dzisięć dni, które mieli spędzić na morzu. Zamierzali zejść na ląd dopiero gdy przepłyną lodową cieśninę. Mówiono, że żyją tam bogaci ludzie. Tacy nie umieją za bardzo dobrze się bić, więc wikingowie łatwo zdobędą łupy. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, Herald i jego ludzie powrócą w chwale jeszcze przed chłodami Vetr.Na plaży zebrał się cały klan. Właśnie minęło siedem lat od powrotu z ostatniej wyprawy, podczas której zginęło trzy czwarte załogi i nie zdobyto ani grudy złota. Wielu myślało, nie wahając się głośno mówić, że wieś może żyć z myślistwa, rybołóstwa i upraw. Jednak honor nie pozwala wikingowi wieść takiego życia. Wiking powinien żyć z podbojów i umierać z mieczem w ręku. Dangalf Szalony stanął nieco z boku, tak by Herald mógł go dobrze widzieć. Miał na sobie ciężki naszyjnik ze złota i długi miecz z rękojeścią wysadzoną drogimi kamieniami, będący zdobyczą przywiezioną z przedostatniej wyprawy. Obok niego stał jego syn Bjoürn, z ramionami skrzyżowanymi na piersiach, i jego żona Borghilde, w ósmym miesiącu ciąży. Miała spuszczone powieki i napięte rysy twarzy. Wszyscy członkowie klanu wiedzieli, że mimo ciąży Dangalf regularnie ją bije. Torriego nie było wśród mężczyzn i kobiet, którzy z mieszanymi uczuciami przyszli pożegnać wypływające łodzie. Torri, obejmując kolana, siedział na skale wiszącej nad morzem, a jego spojrzenie szybowało nad spienionymi falami. Przed opuszczeniem chaty tego ranka Herald położył ręce na ramionach syna.     

- jesteś bardzo młody i dlatego musisz nauczyć radzić sobie sam przez następne parę miesięcy. Nasi sąsiedzi będą nad tobą czuwali i pomagali ci, ale musisz pamiętać, że masz wokół siebie nie tylko przyjaciół – powiedział Herald.                                         
Torri poważnie skinął głową. Herald przykucnął przed synem, patrząc na niego dziwnie błyszczącymi oczyma.                                                        
- wierzę w ciebie, Torri. Przeznaczona jest dla ciebie niezwykła przyszłość. Jeżeli wrócę obładowany skarbami, już żaden z członków klanu nie będzie podważał mojego autorytetu. Nikt też nie poda w wątpliwość twojego znaczenia i twojej pozycji w klanie. – Herald ścisnął ramię Torriego, po czym szybko się podniósł. Wziął torbę stojącą na stole i zanim ruszył do drzwi dodał: - mój synu, pamiętaj, mądry mężczyzna nigdy nie rozstaje się z bronią.                               
Torri śledził wzrokiem oddalającego się Heralda, który szedł krokiem nieco ociążałym i jakby zrezygnowanym.                                                        
Teraz, siedząc na skale, chłopak obserwował maleńkie stateczki, jak rozpościerają czerwone żagle, mężczyzn i kobiety na plaży, którzy wydawali się być mniejsi niż mrówki. A ponad nimi mewy i rybitwy krzyczały przeraźliwie i kotłowaly miotane gwałtownymi podmuchami wiatru. Herald wyruszył, żeby odzyskać szacunek klanu, a Torri nie miał zamiaru czekać na niego z założonymi rękoma. Miał przed sobą własną wyprawę. Wyprawę, która miała mu pomóc odkryć tajemnicę jego pochodzenia.                                                        

Patrzył na statki wypływające na bezkresne wody, chłostane przez fale. Zanim wstał, długo czekał, aż łodzie staną się ledwie widocznymi punkcikami na tle szarego morza. Mieszkańcy wioski dawno opuścili plażę i wrócili do swoich zajęć. Słońce czerwieniło się na horyzoncie.           
Herald odpłynął.                                                   
Torri wrócił do wioski. Nikt nie zwracał na niego uwago. Bathilde zaganiała kurczaki do chaty, żeby w nocy nie zjadł ich lis. Niemal nad wszystkimi krytymi trawą dachami unosił się biały dym. Torri wszedł do chaty, w której panowała przygnębiająca pustka. Nie pierwszy raz był w domu sam, ale tym razem cisza wydawała się całkiem inna, zupełnie jakby dom zapadał w sen zimowy, wiedząc, że przez długi czas jego mieszkańców nie będzie.                                         
Torri wziął łuk istrzały. Marzył o mieczu, lecz Herald zabrał swój ze sobą. Drewniany miecz do ćwiczeń do niczego się nie nadawał. Chłopak musiał się zadowolić łukiem i nożem. Przydadzą mu się, kiedy będzie nocował pod gołym niebem.                                         
Był gotowy.                                                        
Nie pozostało mu nic innego, jak czekać, aż wieś pogrąży się w mroku.                
Rozejrzał się, zapisując w pamięci każdy przedmiot w chacie. Wielkie drewniane łóżko, skrzynia pokryta siennikiem, służąca mu za posłanie, stół, ławy, na środku isby palenisko otoczone kamieniami, kociołek zawieszony na haku nadpalonymi kawałkami drewna, wielki warsztat tkacki yvir, którego jej ręce już nigdy nie dotkną.                                         
Drzwi otworzyły się bezszelestnie. Torri odwrócil się i zerwał na równe nogi. Stała przed nim Dirtsa.                                                                  
- co ty tutaj robisz?                                                   
Dziewczynka podała mu zawiniątko.                                         
- Weź to.                                                        
- co to jest ?                                                        
- podpłomyki, słonina, krzesiwo i bukłak z wodą.                               
Torri zmarszczył brwi.                                                   
- a na co to mi ?                                                   
Dirtsa uśmiechnęła się smutno.                                         
- będzie ci potrzebne w podróży.                                         
Nie biorąc do rąk daru, Torri wytrzeszczył oczy.                                    
- Skąd … Skąd wiesz ?                                                   
Dirtsa pokręciła głową.                                                   
- sądzisz, że jesteś taki tajemniczy, Torri ? wszystkie myśli masz wypisane na czole.      
Chłopiec bezwiednie sięgnął ręką do czoła.                                    
Dirtsa zaśmiała się perliście.                                              
To takie głupie powiedzonko. Moja mama tak mówi, kiedy mój ojciec zabiera się do otwierania beczki z piwem. Byłam pewna, że nie będziesz pamiętał, by zabrać ze sobą coś do jedzenia. Torri, trochę zbity z tropu, próbował odzyskać animusz, wypinając pierś.                
- ja … ja nie biorę jedzenia, bo go nie potrzebuję. Będę się żywił tym, co upoluję ! a poza tym dzielny wojownik nigdy nie myśli o głodzie !                                         
To, co powiedział, kłóciło się z głośnym burczeniem w jego brzuchuzupełnie nie przystającym do wojownika. Chłopiec poczuł, że rumieniec oblewa mu twarz. W oczach Dirtsy igrał błysk rozbawienia. Jeszcze raz wyciągnęła w jego stronę zawiniątko. Tym razem Torri, przyjął je bez protestów.                                                             
- dziękuję – wyszeptał.                                                   
- muszę już iść do domu – powiedziała Dirtsa – lepiej nie zwracać na siebie uwagi. Bądź ostrożny.                                                                                                                    
Wyślizgęła się przez uchylone drzwi i zniknęła w ciemnościach. Torri pomyślał, że kiedy będzie dorosły, może poślubi Dirtsę. Małżeństwo wydawało mu się bardzo odległą sprawą, ale dziewczęta często mówią o przyszłości. Snują plany, rozmawiają o tym, jak będzie wyglądało ich wesele, a nawet o nienarodzonych jeszcze dzieciach.                                    
Dziewczynki są dziwne.                                                   
Torri szybko odsunął od siebie te myśli. Nie pownien teraz odrywać się od swojej misji. Chciał się skupić. Przez lata Herald tysiące razy opowiadał mu o dniu, kiedy znalazł go w dziwnej pływającej kołysce porzuconej na plaży. Torri zadawał mu więcej pytań, niż jest gwaizd na niebie. Pomyślał, że oto nadszedł czas, aby wybrać się na tą plażę. Powinna się znajdować mniej więcej od trzech do czterech dni marszu na wschód. Uda się tam i rozpocznie poszukiwania. Nie wróci do wioski, póki nie odkryje swoich korzeni, nawet jeżeli będzie musiał się spotkać z Fenririem, wilkiem ciemności, czy też przemierzyć Hel. Przy odrobinie szczęścia powinien wrócić w tym samym czasie co Herald, pod koniec sumar.

meggies

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 2530 słów i 14387 znaków, zaktualizowała 3 sty 2016.

1 komentarz

 
  • Kuri

    Plus za dłuższy rozdział :) A spytam z ciekawości, nie czytałaś może mangi "Vinland saga"?

    3 sty 2016

  • meggies

    @Kuri nie może gdzies znajdę ;)

    3 sty 2016

  • Kuri

    @meggies Spodobają Ci się klimaty ;)

    3 sty 2016