Torri - dziecko z gwiazd ROZDZIAŁ 2

rozdział II
                                         PRAWDZIWY WIKING NIE PŁACZE  
      

TORRI SIĘ PRZEWRÓCIŁ! HEJ! CHODŹCIE ZOBACZYĆ! TORRI SIĘ PRZEWRÓCIŁ!                                          

Dzieci w mgnieniu oka zgromadziły się wokół niego. Śmiały się i pokazywały na niego palcami. Torri leżał jak długi na lodzie. Nie wywrócił się całkiem sam. Pomógł mu w tym Nosfol Bjoürn, zręcznym manewrem podstawiając mu nogę. A potem zawołał resztę. Większość dzieci nie śmiała się złośliwie, po prostu to zabawne widzieć kogoś w śmiesznej sytuacji. Bjoürn uśmiechał się z satysfakcją. Dünroj, dwunastoletni chłopiec o imponującej sylwetce, nachylił się nad Torrim, dźwignął go, chwytając za tunikę na ramionach i pomógł mu wstać.                                          

- no i co Torri, nadal nie umiesz jeździć na łyżwach!- zakpił                          

ubrania chłopców pokryte były cienką warstwą białego szronu, szczególnie na łokciach i kolanach. W oczach Torriego lśniły łzy gniewu, ale je powstrzymał. Wiedział że wiking nie płacze no, może tylko wtedy, gdy za dużo wypije podczas jakieś nocnej biesiady, co kiedyś Torriemu udało się podpatrzyć. Z wściekłości zacisnął pięści. Bjoürn był zawsze blisko niego i kiedy tylko tylko nikt nie widział, szturchał go, popychał albo następował mu na pięty. Tej jesieni, kiedy rozpoczęli razem z kilkoma innymi chłopcami naukę posługiwania się bronią, Bjoürn pewnego razu schował się za skałę i rzucił kamykiem w głowę Torriego akurat w tej chwili, kiedy chłopiec rzucał toporem. Torri nie trafił w pień drzewa, który służył za cel, mimo że stał bardzo blisko. Jego nauczyciel Olivier bez żenady kpił sobie z niego. Powiedział nawet, że jak tak dalej pójdzie Torri może zasłużyć na przydomek Torri Chybiający. I oczywiście nauczyciel opowiedział wszystko wieczorem także Heraldowi Leifsonowi.Torri wiedział, że nie może poskarżyć się na Bjoürna. Prawdziwy wiking nie oskarża innego wikinga bez dowodów. Zarzucano by mu, że szuka usprawiedliwienia swojej niezręczności.            

- nic dziwnego że nie umie jeździć na łyżwach! Krzyknął Bjoürn – on nie jest wikingiem. To bękart! Mój ojciec mówi …                                                    

- oczywiście że Torri jest wikingiem! wtrąciła się Dirtsa, potrząsając rudymi warkoczami- wychowywał się tutaj i zawsze jeżdził z nami na łyżwach! A jego ojciec jest wodzem naszego klanu!      

- Herald nie jest jego ojcem – włączył się Flonur – i dlatego on się nie nazywa Torri Leifson, tylko Torri Aegirsson!                                                        

Torri zawrzał z gniewu. Miał dosyć tej wymiany zdan. Często słyszał, jak dorośli o tym rozmawiali, a teraz zaczęli o tym gadać jego rówieśnicy. Czy jest wikingiem ? czy jest prawdziwym wikngiem? Nie ma nawet pewności czy urodziła go kobieta! Dla niektórych może być potomkiem Lokiego Wygnańca albo nawet Jorgmunganda, węża morskiego mieszkającego na Helu. Może sprowadzić na klan nieszczęście ? tak czy owak jest bękartem… triumfalna mina Bjoürna spotęgowała gniew Torriego. Nagle popchnął Bjoürna, który upadł ciężko, usiadł na lodzie, a na jego twarzy malowało się osłupienie.                                                    

- widzę, że nie tylko ja nie mogę się utrzymać na nogach! – wykrzyknął Torri – a nikt nie zadaje sobie pytania, czy Bjoürn jest prawdziwym wikigiem, czy nie !                          

wszystkie dzieci wybuchnęły śmiechem, ale tym razem to syn Dangalfa był powodem ich wesołości. Cięta riposta zawsze jest w cenie i warto było zobaczyć ogłupiają minę Bjoürna.Torri bez słowa obrócił się na pięcie. Usiadł na brzegu i próbował zdjąć łyżwy zrobione z wypolerowanych kawałków kości przyczepionych do butów za pomącą skórzanych rzemyków. Chciał jak najszybciej wrócić do Heralda i Yvir, którzy z pewnością zapędzą go zaraz do roboty. Od jakiegoś czasu Yvir prawie całe dnie leżała na posłaniu, wstając tylko po to, aby upiec chleb i przygotować wieczorny posiłek. Jej kaszel był coraz gwałtowniejszy, a na policzkach miała czasem takie wypieki, jakby godzinami siedziała tuż przy ogniu. Kiedy Torri wrócił do domu, panowała w nim ponura cisza. Na śniegu nieopodal zabudowań postawiono maleńki namiot mogący pomieścić zaledwie jedną osobę. Serce chłopca się ścisnęło.        
A więc to już.                                                          

Herald wszystko mu wytłumaczył, ale on nie przyjmował tego do wiadomości. Torri wyszedł z domu, starając się żeby nikt go nie zauważył. Yvir szlochała w ramionach swojego męża. Dwaj ludzie – Olivier, najwierniejszy przyjacie Heralda, i Nargun, stary kapłan czarownik nie lubiany przez Heralda. – stali u boku wodza. Leif niósł żonę owiniętą w gruby wełniany koc. Torri chciał się rzucić do Yvir, którą uważał za matkę, przywrzeć się do niej, żeby nie pozwolić wynieść jej do namiotu. Był jednak na to za mały. Ukryty za beczką z solonym mięsem obserwował, jak Herald umieszacza żone w skórzanym namiocie. Był to stary zwyczaj. Kiedy któryś z członków klanu był zbyt chory, żeby wypełniać codzienne obowiązki, umieszczano go poza domem. Unikano w ten sposób ryzyka zarażenia się. Herald każdego dnia miał zostawiać przy wejściu do namiotu picie i jedzenie, i tak do czasu aż, Yvir wyzdrowieje… albo umrze. W jej przypadku wyzdrowienie było mało prawdopodobne. Bez wątpienia nie wytrzyma dłużej niż parę dni, kaszląc tak i śpiąc na gołej ziemi w takim zimnie. Torri skulił się za beczką i poprzysiągł sobie, że w przyszłości, kiedy będzie miał żonę, nie pozwoli nikomu, żadnemu kapłanowi czarownikowi ani żadnym bogom decydować o jej losie. Jeżeli zachoruje on zostanie przy niej i się nią zajmie. I jeżeli z tego powodu miałby przestać być wikingiem- mimo że teraz tak gorąco pragnął, żeby go za niego uznano- to trudno. Herald wysunął się z namiotu. Trzej mężczyźni zamienili parę słów i oddalili się, każdy w innym kierunku. Herald ciężkim krokiem ruszył w kierunku wybrzeża. Torri wahał się, czy pójść za nim, ale po chwili się rozmyślił. Ulice wioski były niemal opustoszałe. W oddali dwaj mężczyźni rąbali drwa, a jakś kobieta wieszała pranie na sznurku, na którym latem suszy się ryby. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Zgięty w pół, z głową ukrytą w ramionach, pobiegł do namiotu i rozchylając jego poły wsunął się do środka.Policzki Yvir były teraz blade jak śnieg. Lężała z zamkniętymi oczyma. Herald okrył ją jednym z najpiękniejszych koców, utkanych przez nią z wełny w kolorach purpurowym i błękitnym. Chłopiec na czworakach zbliżył się do kobiety, która od kiedy sięgał pamięcią, zawsze się nim opiekowała. Kiedy Yvir poczuła jego ciepły oddech na policzku, otworzyła oczy.                                

- co robi…                                                        
wstrząsana kaszlem nie mogła dokończyć zdania. Torri położył dłoń na ustach matki i wyciągnął obok niej. Wtulił głowę w zagłębienie jej ramienia i wsłuchiwał się w jej cięzki i świszczący oddech. Po chwili się odpręzyła. Uwolniła ramię spod koca i objęła Torriego.                      

- Mój synu – wyszeptała                                                
Torri się nie ruszał. Nie musiał na nią patrzeć, żeby wiedzieć że się uśmiecha. Słyszał to w jej głosie. Ile czasu jej został? Godzina, może trochę więcej. Torri czuwał. Yvir prawie natychmiast zapadła w sen. Nawet się nie budząc zakasłała kilka razy. Kiedy ścierpły mu nogi, a mrowienie nie było do wytrzymania. Torri delikatnie odsunął się od matki i najciszej jak mógł, wyślizgnął się z namiotu. Był skostniały z zimna. Podniósł oczy na białe niebo i gasnące słońce. Inne dzieci powinny być jeszcze na lodowisku. Miał ochotę do nich dołączyć. Czasem dzielili się na dwie grupy i bawili się w bitwę, najpierw rzucając w siebie śnieżkami, a potem kawałkami drewna. Dirtsa o rudych włosach była groźnym przeciwnikiem, takim który nigdy się nie poddaje i nie waha bić się z całych sił. Często powtarzała że jak dorośnie, chciałaby zostać wojownikiem, co narażalo ją na drwiny innych dzieci. Kiedyś kiedy się przy tym za bardzo upierała Dunroj przerzucił ją sobie przez ramię, nie przejmując się wściekłymi wrzaskami i ciosami, które spadały na jego plecy, uświadamiając dziewczynie przy tym, że jej ramiona są za słabe, nawet aby utrzymać wiosła drakkara. Po chwili bezceremonialnie postawił ją na ziemi. Oczy Dirtsy rzucały błyskawice godne Thora, co niezmiennie wywoływało u Torriego ataki śmiechu, ale wydawało się, że dziewczyna nigdy nie miała mu tego za złe. Torri się wzdrygnął. Jeszcze chwila bez ruchu, a zamieniłaby się w sopel lodu. Niemal wbiegł na mały pagórek, za którym był staw. Po chwili usłyszal krzyki dzieci. Kiedy był już na górze, zobaczył jak gonią się po lodzie, popychają i wirują. Widać było że świetnie śię bawią. Chłopiec miał ochotę zbiec, wydając okrzyk wojenny, i do nich dołączyć. Ale w chwili gdy miał swój zamiar, wprowadzić w życie, zauważył Bjoürna stojącego z innymi nieco z boku. Wzruszając ramionami, postanowił, że ma inne rzeczy do roboty niż zabawa. Zresztą wkrótce zapadnie noc i będzie musiał przynieść chrust na rozpałkę. Kiedy skierował się w stronę lasu, zauważył, że Bjoürn pokazuje go palcem. Postanowił nie zwracać na to uwagi.            

Zaczął padać gęsty śnieg. Torri lubił jak jego buty zanurzały się w perłowym śniegu. Za każdym razem miał wrażenie, jakby wchłaniała go jakaś nieznana siła; wyobrażał sobie, że znika we wnętrzu Ziemi i przybywa do nory Lokiego Wygnańca. Wejścia do niej strzeże ogromy wąż Jorgmungand, zagradząc je ogromnym cielskiem. Torri jednak się nie boi. Ma przy sobie potężny miecz i rzuca się z nim na Jorgmunganda. Pogrążony w myślach i snach na jawie, Torri nie słyszał odgłosów szybkich kroków dobiegających z prawej strony. Kiedy wszedł do lasu, tym bardziej nie wzracał uwagi na trzaski łamanych gałązek, które przecież mogły spowodować wiewiórki.  
      
     Bjoürn nienawidził Torriego, choćnie wiedział właściwie dlaczego. Może po prostu dlatego, że jego ojciec zawsze spluwał z niesmakiem, kiedy tylko wspominał o tym bękarcie. Dla Bjoürna Dangalf Szalony był bez wątpienia najpotężniejszym człowiekiem w Midgardzie, świecie, który bogowie przenaczyli dla ludzi. Był to człowiek najgroźniejszy. W pierwszych latach życia chłopca, wydawało się, że Dangalf nie zdaje sobie sprawy z obecności złych sił we własnym domu. Bjoürn, chociaż wykarmiony piersią, wyrósł na chłopca podstępnego i o słabym charakterze. Dangalf zaczął okazywać mu zainteresowanie dopiero, kiedy malec umiał już chodzić i rozumieć polecenia wykrzykiwane przez ojca. Chłopak szybko zdał sobie sprawę, że jeżeli nie zareaguje odpowiednio szybko, ojciec natychmiast wpadnie w dziką furię, którą chłopiec długo kojarzył z burzami wywoływanymi przez Thora, a opisywanymi przez sklada Fula. W jego dziecięcym umyśle Dangalf jawił się również potężny jak bogowie Asgardu i prze dlugi czas wierzył, że "szalony” znaczy "niezniszczalny”. Nienawiść Bjoürna do Torriego była również silna jak uczucie, którym darzył ojca. A teraz ten bękart miał czelność popchnąć go na oczach wszystkich dzieci, które się z niego śmiały. Z niego, syna Dangalfa Szalonego! Zapłaci za to. Po odejściu Torriego, Bjoürn usiadł na brzegu nadęty i obrażony, z rękoma skrzyżowanymi na piersiach. To jego ojciec powinien być wodzem klanu, Herald do niczego się nie nadaje. Dangalf często powtarzał że Herald Roztropny powinien raczej mieć przydomek Herald Tchórz. Bjoürn udowodnił, że jego syn jest tyle samo wart co ojciec.                                                                    

Pozostałe dzieci wciąż się bawiły, a Bjoürn obmyślał zemstę. Kiedy tylko przygotował właściwą strategię, dał znać swoim trzem najlepszym kompanom, żeby do niego dołączyli, i wtajemniczył ich w swoje zamiary. Bez trudu udało mu się ich przekonać. Zastawienie pułapki jest zabawą dużo ciekawszą niż gonienie się po lodzie. Wszyscy czekali więc na powrót Torriego. Ale on nie wracał. Gdzie się podziewał? Może schronił się pod spódnicą Yvir? Wszyscy członkowie klanu byli zgodni, że Yvir za bardzo rozpieszcza swoje dziecko. A jeżeli on nie wróci? Bjoürn właśnie umawiał się ze swoimi towarzyszami na następny dzień, kiedy Torri pojawił się na szczycie pagórka. Wydawało się, że waha się, czy zejść, a kiedy po chwili zaczął się oddalać, Bjoürn bardzo szybko podjął decyzję.        

- on zmierza do lasu. Idziemy za nim i porachujemy się z nim. musimy być cicho.- wyszeptał.  

Ruszyli gęsiego. Śnieg tłumich ich kroki. Na czele szedł Bjoürn, raz po raz spoglądając na szczyt pagórka. Od czasu do czasu Torri znikał mu z pola widzenia, ale nigdy na długo. W pewnej chwili musieli się do niego zbliżyć, ryzykując że ich dostrzeże. Ale ten dureń Torri nie odczuwał ich obecności. Dotarli do lasu wcześniej od niego, i czekali między krzewami. Serce Bjoürna waliło jak młot. Las był mroczny i, kiedy chodził zbierać chrust, nigdy się w niego nie zagłębiał. Wiadomo było, że w cieniach drzew, żyją liczne stwory – krasnoludy oraz elfy – ale przede wszystkim Trolle, które potrafią zmieniać się w kamienie. No i ocziwiście mieszkańcy lasu, najrozmaitsze dzikie zwierzęta, Bjoürn starał się o tym nie myśleć. Ojciec na jego miejscu na pewno by się nie bał. Jego ojciec niczego się nie boi. Chłopcy otoczyli Torriego półkolem. Już im się nie wymknie, chwycą go, jak się chwyta kawałek żelaza kowalskimi szczypcami. Bjoürn i jego towarzysze z przyjemnością zabawią się w młot. Warstwa śniegu pokrywające zeschłe liście była zbyt cienka, żeby stłumić ich chrzęst pod stopami. A Torri nie miał żadnego powodu, żeby zachowywać się cicho. I tak zaraz wpadnie w zasadzkę.            
Nazbierał już duże naręcze chrustu, kiedy oni z dzikim wrzaskiem rzucili się na niego. Ravi i Dilar unieruchomili go, jeden z nich o tyłu złapał go za gradło, drugi wykręcił mu łokcie. Obaj byli starsi od Torriego przynajmnie o rok i wyżsi o głowę. Sigvar uderzył Torriego w brzuch. Chłopiec skulił się z bólu, ale Ravi podniósł go brutalnie, i szarpnął za włosy. Bjoürn stanął przed więźniem, opierając ręce na biodrach.                                                          

- no i co bękarcie? Straciłeś zapał, żeby ze mnie drwić ?                                  
Torri podniósł głowę i patrzył wyzywającona uśmiechającego się złośliwie na Bjoürna. Grymas wykrzywiający jego twarz sprawiał, że dziurki grubego nochala jeszcze bardziej się rozszerzyły. Torri zdołał wykrztusić:                                                  -  
-mam dla ciebie przydomek! Będę cię nazywał Bjoürn Świński Łeb!                      

Ravi i Dilar parsknęli śmiechem. To porównanie było bardzo celne. Bjoürn z furia rzucił się na Torriego, który zaparł się o napastników plecami, uniósł nogi i z całych sił kopnął Bjoürna w pierś, tak że ten zachwiał się, ale nie upadł. Czerwony ze wściekłości rzucił się głową naprzód. Ravi i Dilar ledwie zdołali się odsunąć, wypuszczając Torriego z stalowego uścisku. Bjoürn dopadł go i obaj zaczęli turlać się po ziemi. Przywarli się do siebie, kopali i okładali się pięściami. Byli w tym samym wieku i mniej więcej tej samej postury, ale Torri miał jedną przewagę nad przeciwnikiem: nie był zaślepiony wściekłością. Udało mu się wstać i próbował przygwoździć ramiona Bjoürna do ziemi, a ten wierzgał jak dziki koń.                                                              
- Ravi, Dilar, Darvsig! – wołał stłumionym głosem – pomóżcie mi!                      
Trzej chłopcy wahali się tylko przez chwilę. Bjoürn był teraz ich wodzem i musieli się ich słuchać. Rzucili się więc na Torriego, nie pozwalając mu się wymknąć. Przydusili go do ziemi, Bjoürn usiadł mu na piersi i zaczął okładąc go po twarzy, rozbijając nos, rozcinając wargę i łuk brwiowy. Torri nie przestawał się bronić, ale nie udawało mu się uniknąć twardych ciosów napastników.            
Nieoczekiwanie walka ustała. Torri poczuł, że uwolniono go od ciężaru, który przygniatał mu klatkę piersiową, i znowu może poruszać rękami. Usłyszał krzyki i hałąs, który przypominał mu odgłos zderzających się głów. Kiedy udało mu się unieść powiekę, tę mniej spuchniętą, rozpoznał ciężką sylwetkę Jorunda i zrozumiał, że właśnie wymierza sprawiedliwość Bjoürnowi jego towarzyszom. Potężnym uderzeniem odrzucił Bjoürna na dwa metry. Torri chciał się uśmiechnąć, ale za mocno bolała go warga. Jorund podszedł do niego i podniósł chłopca mocnym szarpnięciem.                                      
- trzymasz się na nogach? – spytał.                                          
Torri kiwnął głową niezbyt pewny intencji Jorunda.                                
- no to wracaj do domu!                                                
Torri najchętniej posłuchałby tej rady i umknął z prędkością wiatru, ale był strasznie obolały. W dodatku muisal przynieść do domu drewno na opał. Schylił się, żeby zebrać parę rozrzuconych gałązek, chociaż tyle, żeby dało się zagrzać wieczorny posilek. A kiedy oddalał się, Jorund zawolał za nim:                                                                    

- Torri!                                                              
Zatrzymal się i odwrócil. Jorund przyglądał mu się kpiąco.                            
- byłem tu od dłuższej chwili, ale wolalem nie mieszać się od razu. chciałem zobaczyć, jak sobie poradzisz.                                                        
Torri zacisnął szczęki, ale nie odpowiedział.                                    

- biłeś się prawie jak wiking, bękarcie – zakonczył Jorund, wybuchając śmiechem.  
      
Torri pchnął drzwi domu. Herald siedział u końca długiego stołu. Kiedy chłopiec wszedł, ojciec wstał. Zapalił tylko jedną oliwną lampkę i w izbie panował półmrok, Herald nie zauważył więc obrażeń Torriego. Zbliżył się do chłopca i przyklęknął przed nim.  
- Yvir... trzeba ją było zabrać...                                      
Torri westchnął.                                                

wiem – rzucił – widziałem namiot.                                
Musisz przejąc niektóre z jej obowiązków – ciągnął Herald.                      

- Bathilde, żona Oliviera, przyniesie nam coś do jedzenia. Zostawiła już wcześniej wołowine i kwaśne mleko. Przygotowałem mieszankę rosołu dla Yvir i zaraz ją jej zaniosę.      Torri kiwnął głową. W tej samej chwili Herald zauważył plamy zastygłej krwi na wargach i na lewej brwi syna. Przybliżył lampę do jego twarzy i uśmiechnął się.                  

- biłeś się ?                                                    
- tak - odpowiedział Torri                                          
- prawdziwa bójka, a z kim ?                                          
- z Bjoürnem Dangalfsonem.                                          

Torri nie dodał, że syn Dangalfa nie miał tyle odwagi, żeby bić się samemu. Nie wspomniał też o tym, że Jorund przyszedł mu z pomocą. Nie chciał, żeby ojciec o tym wszystkim wiedział.                                                    
Herald wstał.                                                    

- to twoja pierwsza bójka, mój synu – powiedział. – dzięki temu stajesz się prawdziwym mężczyzną. Prawdziwym wikingiem!                                          
Prawdziwy wiking, pomyślał gorzko Torri.                                
Potem podszedł do paleniska i położył przy nim gałązki na rozpałkę.  
      
Przez następne cztery noce Torri czekał, aż oddech Heralda stanie się głęboki i regularny, a potem wstawał i wychodził na dwór owinięty w koc. Bezszelestnie przebiegał kilka metrów dzielące go od namiotu, w którym spała matka, i wślizgiwał się do środka. Zwijał się koło niej, tuż przy jej sercu, które, jak słyszał bije bardzo szybko. Przed brzaskiem wracał do domu i kiedy Herald się budził, Torri leżał jak zwykle na swoim sienniku.                      
Piątej nocy nie został w namiocie, Yvir umarła.                                
Torri wrócił do domu, żeby zawiadomić Heralda, który natyvhmiast wstał, nie zadając pytań.                                                              
- Zapal wszystkie lampy. Przyniosę Yvir i ułoże ją na naszym posłaniu. Potem pójdę zawiadomić Oliviera i Bathlide, a oni powiadomią resztę klanu. Zaczniemy czuwanie.Zgodnie z obowiązującym zwyczajem czuwanie trwało trzy dni. Caly klan zgromadził się u Heralda, przynosząc prezenty i żywność. Naradzano się, do jakiego pogrzebu ma prawo żona wodza i czy spocznie w kurhanie ze swoimi sprzętami kuchennymi, z wołem i barankiem ofiarnym. Herald mógł być dumny z Torriego, który nie uronił żadnej łzy.  

Chłopiec postawił obok matki tylko figurkę z drewna, ktorą rzeźbił bez wytchnienia przez ostatnie trzy dni – przedstawiała kobietę i małego chłopca leżącego obok siebie.                          
Z wargi Torriego powoli zaczęła schodzić opuchlizna, a lewa kość policzkowa przybrała barwę żółtobrązową. Chłopiec z satysfakcją zauważył, że oczy Bjoürna zrobiły się niemal fioletowe.                                                    

Stojąc Nad grobem Yvir, Torri czuł ciężką dłoń Heralda spoczywającą na jego ramieniu. Myślał o tym, że o ile nie był dotąd pewny, czy jest prawdziwym wikigiem, o tyle w ciągu ostatnich dni zyskał pewność, że stał się już mężczyzną.

meggies

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 3645 słów i 20545 znaków, zaktualizowała 3 sty 2016.

1 komentarz

 
  • Kuri

    Cóż... Z perspektywy faceta powiem tyle: rozdział był długi, fajny, bili się. Brakowało cycków, ale i tak daję łapkę w górę ;) A skąd bierzesz wiedzę o wikingach? Pytam z ciekawości.

    2 sty 2016

  • meggies

    @Kuri hhe sama jestem w "ekipie rycerzy" występujemy itp. a naszymi kumplami są "wikingowie" hhe wspólne siedzenie wieczorami to świetna okazja żeby nauczyć się czegoś ;)

    3 sty 2016