Torri - dziecko z gwiazd ROZDZIAŁ 1

Rozdział I      
Czuwanie  
     

Król Iflyg wędrował przez śniegi dwieście sześćdziesiąt dni. Podczas tych dwustu sześćdziesięciu czterech dni nie zatrzymał się ani razu, żeby coś zjeść lu wypić. Jedyne pragnienie spotkania Odyna sprawiało że wciąż trzymał się na nogach. I podczas tych dwustu sześdziesięciu czterech dni nie przestawał myśleć o tajemniczej wędrowniczce. Jej siła wprawiała go w osłupienie i chciałby ją ukarać za to, że mu się przeciwstawiała, ale w miarę upływu czasu zaczął zdawać sobie sprawę, że coś do niej czuje. Co za głupota! Nie może pojąć za żonę kobiety, o której nic nie wie. Zresztą, czy ona by go chciała? Nagle przed jego oczyma pojawiły się potężne drzwi. Natychmiast pojął, że to drzwi do Asgardu, królestwa bogów. Właśnie sposobił się do wejścia, kiedy gwałtownie odwrócił głowę, słysząc grzmot. Wyrósł przed nim gigantyczny potwór o ogromnym psyku szykujący się, żeby go pożreć. Król Gylfin uniósł miecz …                               

- I to wszystko na dzisiejszy wieczór – zakończył Ful ze śmiechem.               
Natychmiast z kąta pokoju, w którym siedziały dzieci, dobiegły narzekania.                
- nie jeszcze nie Fulu, prosimy, opowiedz nam jeszcze, czy Iflyg pokona potwora!          
- Fulu, czy Iflygiemu uda się spotkać Odyna?                                   
- Czy wejdzie do Walhalli, siedziby o pięciuset czterdzieści drzwiach?                    
- Fulu, czy niewiasta, którą spotkał, zostanie królową?                               

Każde chciało zadać pytanie i gdyby Ful miał na nie wszystkie odpowiedzieć, musiałby zostać do rana. Płomienie z paleniska na środku oświetlały zaciekawione twarze dzieci, a ich oczy błyszczały w jego blasku. Mogliby tak siedzieć w cieple całą noc, przytuleni jedno do drugiego, słuchając niesamowitych opowieści Fulgiego. Zrobiło się jednak późno i nie uszło uwagi skalda, że mężczyźni i kobiety zaczęli sprzątać narzędzia i grzebienie do czesania wełny. To był znak odejścia; spędzili wspaniały wieczór, pijąc, jedząc, dyskutując przygotowywując motki wełny do tkania, rzeźbiąc trzonki narzędzi i słuchając opowieści, ale teraz mieli już ochotę wrócić do domu i położyć się spać.                                                                  
Ful nie zwracał uwagi na narzekania dzieci. Odwrócił się do Heralda Leifsona, wodza klanu i pana domu. Rozmawiał cicho z Olivierem. Ful był przekonany, że któryś wymówił imię Dangalfa szalonego, zanim Herald zauważył, że Ful stoi tuż za nim. Wódź wstał i serdecznie położył obie dłonie na jego ramionach.                                                   

- dziękuje Ful, dzięki temu znowu spędziliśmy wspaniały wieczór! Nie zapomnij prosić Rivir o kufel piwa, miskę owsianki i połeć słonej słoniny. Tak dużo gadałeś, że na to zasłużyłeś. – rzucił okiem na dzieci, które marudząc, wstawały z niedźwiedziej skóry.  
– Widzę, że znowu kogoś uszczęśliwiłeś- uśmiechnął się Herald
     
Ful podążył wzrokiem za spojrzeniem wodza, który parzył za małego pięcio- lub sześcioletniego chłopca. I kiedy wszystkie dzieci się wierciły, on siedział nieruchomo. Wydawało się że przebywa w innym świecie, siedząc tak z szeroko otwartymi oczyma i obejmując ramionami kolana.  

- może błądzi myślami po świecie, z którego przybył?- zastanawiał się Ful.                

Wszyscy znali historię Torriego, okoliczności, w jakich został znaleziony i adoptowany przez Heralda. Dwoje dzieci które Yvir urodziła Heraldowi, zmarło bardzo wcześnie, Herald uznał więc Torriego za dar od bogów. Postanowił że to dziecko zostanie jego dziedzicem. Klan szanował Heralda jako wodza dobrego i sprawiedliwego, który zapewniał im dostatek. Najazdy pod jego wodzą były zawsze zwycięskie- nie na darmo zyskał przydomek Herald Roztropny. Jednak czasem trudno było patrzeć na to czarnowłose dziecko bez pewnej dozy nieufności. Przede wszystkim Torri nie był wikingiem i dlatego często po upewnieniu się, że Herald tego nie słyszy, nazywano chłopca Torri Bękart. Podobnie jak inni również Dangalf Szalony zadawał pytania na temat pochodzenia chłopca i przepowiadał że jego obecność nie przynosi klanowi pożytku. Mimo uwielbienia, jakie skald Ful żywił do swojego wodza, musiał przyznać, że podziela zastrzeżenia swoich towarzyszy. Historia Torriego była dla niego nieoczekiwanym darem, cudownym źródłem inspiracji, ale także trudną do wyjaśnienia tajemnicą. Z całego serca życzył Heraldowi, żeby dożył poźnej starości.                          

Teraz wszyscy po kolei podchodzili do Heralda, żeby się z nim pożegnać i podziękować za gościnę w ten zimowy wieczór.                                                   
Niemal codziennie dwadzieścioro lub trzydzieścioro mężczyzn, kobiet i dzieci spotykało się wieczorami w jego domu wokół paleniska. Mężczyźni wspominali minione wyprawy. A kobiety opowiadały różne śmieszne hisoryjki. Pito się przy tym i śmiało do rozpuku, w tej odprężającej atmosferze zapominano o zimnie, śniegu i przymusowej bezczynności.          

Zmęczone dzieci ledwo trzymały się na nogach i narzekały podczas przedłużających się pożegnań. Kiedy wreście ostatni biesiadnicy już wyszli, Yvir podeszła do Torriego, który wciąż siedział nadal bez ruchu. Okryła mu plecy futrem. Od razu uznała tego małego chłopca za własnego syna. Za syna, którego zawsze pragnęła. Wiedziała co szepczą na jej temat, ale nie przejmowała się tym. Torri to jej dziecko i była pewna, że zostanie wielkim wikingiem i wodzem. Zwłaszcza kiedy oduczy się śnić na jawie z otwartymi oczyma.                                                   
-Torri … Torri – wyszeptała -trzeba…                                    
gwałtownie zakasłała. Zaniepokojony Herald podszedł do niej, a chłopiec podniósł na nią wzrok, nagle obudziwszy się z letargu.                                              

- Yvir – szepnął.                                                       
Herald pomógł żonie usiąść. Mimo obszernej tuniki, farucha i wełnianego szala wydała mu się bardzo wiotka niż kiedykolwiek. Yvir nigdy nie była zbyt krzepka i bez wątpienia przez to, że miała mało mleka poumierały jej dzieci. Nie dotyczyło to jednak Torriego. Yvir ani nie nosiła go pod sercem, ani nie urodziła, ani nie karmiła go piersią. Wykarmiła go inna kobieta z klanu.                     

Kaszel Yvir nie ustawał i wydawało się, że za chwilę rozerwie jej piersi.Torri wziął ją za rękę, ale Herald kazał synoiw wygasić ogień w palenisku.                                    

- Okryjemy się lepiej tej nocy. – powiedział – myślę że to dym tak na nią działa.          
Wiadro z piaskiem zawsze stało przygotowane przy drzwiach. Torri poszedł, żeby je przynieść i ugasić rozżarzone polana. Yvir przestała kaszleć ale nadal była blada i drżąca. Torri patrzył na matkę czując że ona umrze. Nie tej nocy, prawdopodobnie nie następnej ale czuł że to będzie ostatnia jej zima. Podbiegł do niej i chciał ją przytulić, ale Herald łagodnie go odsunął.                     

- Zostaw matkę Torri, ona musi odpocząć.                                    
Czasem Herald niepokoił się o syna. Chłopiec rozpoczął na jesieni naukę rzemiosła wojennego i wykazywał się dużymi zdolnościami w niektórych dziedzinach szczególnie w strzelaniu z łuku, ale był za bardzo wrażliwy.                                                        

Dobry wiking nie może być marzycielem ani człowiekiem, który łatwo się wzrusza. Dobry wiking musi umieć się bić i przyjąć śmierć bez rozczulania się nad sobą. Zarówno własną, jak i najbliższych.                                                        
Torri bez słowa usłusznie ułożył się na swoim legowisku. Otulił się wilczymi skórami i zamknął oczy. Wsłuchiwał się jeszcze przez chwilę w odgłosy domu: szepty Heralda, napełnienie dzbanka gorącą wodą, odgłosy picia i odkładania naczynia, układania się do snu, okrywania się skórami i na koniec ciszy.                                                             
Torri wstrzymał oddech, wiedział, że jak każdej nocy za chwilę rozpocznie się nowa podróż w wysokie góry i na dno mórz, do legendarnych krain, na spotkanie z przedziwnymi istotami takimi jak z opowieści Fula. Najpierw jednak jak każdej nocy Torri wyruszy do miejsca, o którym żaden skald nigdy nie śpiewał i które przypomina gwiezdny świat.

meggies

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1384 słów i 7902 znaków, zaktualizowała 3 sty 2016.

1 komentarz

 
  • Kuri

    Tak, jak napisałem w prologu, ciekawy pomysł na opowieść. Wykazujesz się znajomością kultury wikingów, co jak najbardziej na plus. Niestety, znów musisz zedytować. Nie wiem w jakim edytorze piszesz, ale wklejając rozdziały na lola trochę rozwala Ci się ułożenie tekstu. No i czemu rozdział 1 jest krótszy od prologu? xD

    1 sty 2016