Romans z czasów szkolenia (fanfiction - Winter Widow) 13 - ostatni

Romans z czasów szkolenia (fanfiction - Winter Widow) 13 - ostatniZmarszczył brwi, patrząc surowo na młodą kobietę zasłaniającą własnym ciałem jego cel.
- Odejdź – warknął zimnym, chrapliwym głosem.
- James – poprosiła, choć nie miał bladego pojęcia, dlaczego tak do niego powiedziała. Przecież on nie miał tak na imię! Był tylko zwykłym żołnierzem z niezrozumiałymi snami. No i jej nie znał.
- Odejdź, mówię, a oszczędzę twoje marne życie.
- Nie! Nie jesteś zły, James...
Westchnął i spokojnie nacisnął spust, celując w jej brzuch. Kula przeszła na wylot. Mężczyzna za nią zwalił się ciężko na ziemię.
- James – szepnęła, starając się dłońmi zatamować krwawienie. Spojrzał na nią krótko i jakiś nieznany mu dotąd przebłysk wspomnień podpowiedział mu, żeby ją oszczędził. Odwrócił się na pięcie, zostawiając ją na ziemi w kałuży krwi. Odległe sygnały policyjne podpowiedziały mu, że jeszcze się z nią kiedyś spotka...

Bucky westchnął przeciągle, pozbywając się w końcu przykrych wspomnień i spojrzał w dal Wakandy. Samolotu Steve’a nie było jeszcze widać.
Uśmiechnął się lekko, przypominając sobie sny o Natashy z czasów, gdy go hibernowali. Sny, które w jakimś tam, niewielkim stopniu pozwalały mimo wszystko pozostać mu człowiekiem. Tylko czy naprawdę nadal nim był? Tak wiele razy już się nad tym zastanawiał i nie potrafił znaleźć odpowiedzi. Przecież przez tak długo zaprogramowany był tylko na zabijanie. Nie liczyło się dla niego ludzkie życie. Natalia pokazała mu jednak, że nadal może kochać. Tak prawdziwie. Miał jednak wyrzuty sumienia, że skazał ją na tyle cierpienia.
Z rozmyślań wyrwał go ponury odgłos silników lądującego odrzutowca. Podniósł się z ziemi ciężko, jak na 100latka przystało i ruszył w stronę lądowiska.
Po chwili wylewnie przywitał się ze Stevem. Lecz, gdy spojrzał na lekko uśmiechniętą Nat, nie miał już wątpliwości, że warto iść na tę wojnę. Choćby dla niego miała to być ostatnia potyczka.

- Cześć, skarbie – jęknął, biorąc ją w ramiona. Wtuliła się w niego mocno, bez słowa, wsuwając mu dłonie pod kamizelkę. Zawsze tak robiła, gdy się czegoś obawiała. – Pamiętaj, że zawsze cię obronię, kochanie – wymruczał, całując ją w głowę.
- Po prostu się boję – wyszeptała. – W takiej walce jeszcze nie braliśmy udziału.
- Wiem, ale niemal zawsze sobie radziliśmy... Więc teraz nie będzie inaczej.
- Odpocznijcie wszyscy. Macie dwie godziny – zarządził T’Challa. – Spotkamy się w laboratorium Shuri.
- Chodź – złapał ją za rękę i nie czekając na cokolwiek, poprowadził ją do swojego domku w głębi wioski.
- Dziwię się, że nadal chcesz tu mieszkać. Przecież T’Challa nie ma już do ciebie żadnych pretensji – mruknęła, gdy zbliżali się do chatki.
- Wolę tu, bo tu jest spokojniej... Ale jeśli chcesz, możemy iść do jakiegoś pokoju.
- Nie, tu faktycznie jest dobrze – uśmiechnęła się lekko, wchodząc do środka i zdejmując swoją skórzaną kurtkę.
- Masz zamiar iść spać? – wyszczerzył się, obserwując ją z miłością.
- Bynajmniej – zachichotała, podchodząc do niego i zaczęła go rozbierać, patrząc mu prowokacyjnie w oczy.
- Jesteś taka śliczna – wychrypiał podniecony, całując ją namiętnie i kierując się z nią w stronę łóżka. Oboje mieli świadomość tego, że to może być ich ostatni raz. Że któreś z nich zginie. Dlatego byli i czuli i ostrzy jednocześnie. Ich zsynchronizowane jęki wkrótce przecięły powietrze wakandyjskiego krajobrazu.

- Kocham cię – jęknął jakiś czas później, starając się nie przygnieść jej swoim ciężarem.

Ręce nieco mu drżały, gdy ponownie zapinał swoją kurtkę, choć starał się to ukryć. Nat była jednak diabelnie spostrzegawcza. Dostrzegła, jak silne emocje nim targają i objęła go mocno.
- Będzie dobrze, kochanie, nie zginę – wyszeptała.
- Ani ja — wychrypiał, całując ją czule w głowę. – Obiecuję ci, że razem się zestarzejemy.

Stając ze Stevem i Nat u boku znów był względnie spokojny. Wprawnym okiem szybko ocenił ich szanse na zwycięstwo, a te nie przedstawiały się jakoś imponująco. Nie mniej jednak musieli zrobić wszystko, by uchronić Visiona przed śmiercią. Kamień miał pozostać na swoim miejscu.

Wstał poobijany, czując się jakoś dziwnie. Nie miał pojęcia, co się z nim dzieje. Zapomniał o Nat. Przed nim stał Steve. On pomoże!
- Steve? – jęknął, przyglądając się swojej dłoni, która nagle zaczęła się rozsypywać na wietrze.

A potem... Nie wiedział kompletnie, gdzie był, no i co się stało. Wiedział, że czuje się wolny i jest z nim wiele innych osób. Ale ich nie widział. Ani siebie... Po prostu istniał.

Odetchnął ciężko, starając się wyrównać oddech i rozejrzał się w poszukiwaniu Nat. Nie widział jej. A wiedział, że przetrwała pstryknięcie Thanosa! Gdzie więc była? Rozejrzał się rozpaczliwie po raz kolejny.
- Nat!! – wrzasnął, niemal zdzierając sobie gardło. – Cholera... Naaaat!!!!
Zero odpowiedzi. Oczywiście mogła być gdzieś dalekko i zwyczajnie go nie słyszeć. Wiwatujący wokól ludzie robili już wystarczający hałas. Gdzie iść? Którym kierunku jej szukać?...

- Steve! – jęknął, przytulając mocno przyjaciela. Ten poobijany i zmęczony odwzajemnił uścisk. – Steve, gdzie jest Nat?
Twarz Rogersa wyraźnie przybladła. Odwrócił wzrok, nie potrafiąc spojrzeć Barnesowi w oczy.
- Co jest, do cholery?! – zirytował się były Zimowy. – Gadaj, gdzie ona jest?
- Przykro mi, stary – wyszeptał Kapitan, poklepując go po ramieniu.
- Przykro? Stary, o czym ty chrzanisz? Gdzie Natasha?! Gdzie moja żona?! – ryknął.
- „Nie żyje” – odezwał się głos za jego plecami.
Bucky przełknął nerwowo ślinę, modląc się w duchu, by to, co usłyszał, było tylko nocnym koszmarem i odwrócił się powoli. Za nim stał Clint.
- Przykro mi, Bucky, nie zdołałem jej powstrzymać – po jego twarzy spłynęły łzy bólu. – Dzięki jej poświęceniu mogliśmy was ożywić.
Bucky jęknął i opadł na kolana. Czuł, że Hawkeye nie kłamie. Wiedział, że stracił ukochaną na zawsze.
- Przykro mi, Buck – Steve uklęknął przy nim i poklepał go pocieszająco po ramieniu. James wiedział, że przyjaciel cierpi razem z nim, ale jego to nie obchodziło. Stracił ukochaną żonę, gdy miał wreszcie nadzieję na spokojne życie z nią. Przełknął gorzkie łzy i wstał z kolan.
- Zdążyła to jeszcze napisać. Wcisnęła mi w rękę w ostatniej chwili. – Clint podał mu złożoną na cztery, nieco pobrudzoną kartkę papieru.
- Ona cały czas cię kochała, James – wyszeptał Steve. – Nigdy nie ściągnęła obrączki.
Kiwnął mu tylko głową i ruszył przed siebie przed gruzowisko, ściskając w dłoni ostatnią pamiątkę po Nat. Usiadł pod drzewem i drżącymi rękami rozłożył list.
„Kochanie” – pisała. – „Idę na misję z Clintem. Musimy zdobyć Kamień Duszy. Możliwe, że trzeba będzie się poświęcić. Nie wiem jeszcze, kto z nas to zrobi, on czy ja, lecz jeśli padnie na mnie, chciałabym, żebyś wiedział, że zawsze cię kochałam. Tylko ty byłeś w moim sercu przez całe moje życie. Wiem, że pewnie nigdy nie byłabym zajebistą matką, ale mimo wszystko chciałam kiedyś adoptować z tobą jakąś małą istotkę.
Wiem, jak teraz zapewne cierpisz i przepraszam, James. Małżeństwo z tobą było najlepszym, co mnie w życiu spotkało.
Wybacz mi, że zostawiłam cię z tym samego, ale pewnie nie mogłam postąpić inaczej.
I na koniec proszę, byś nie rozpaczał po mnie przez całe życie. Proszę, znajdź sobie kogoś, kto pokocha cię równie mocno, co ja. I jeśli również ją pokochasz, nie wzbraniaj się przed tym uczuciem ze względu na mnie. Chcę, żebyś był szczęśliwy.
Twoja Nat.”
W miarę, jak czytał, coraz więcej łez skapywało mu z policzków. W końcu też nie potrafił opanować szlochu i rozpłakał się na dobre. Ból i żal rozrywały mu serce, nie potrafił pogodzić się z tym, co zrobiła. To nie to, że nie rozumiał. Doskonale wiedział, że zrobiła to, by zmazać wszystko złe w swej przeszłości i by uchronić Bartonów przed utratą głowy rodziny. Jego serce protestowało jednak głośno przeciw takiemu losowi. Kiedy wreszcie chciał i mógł być szczęśliwy, stracił wszystko.

Pozbierał się dopiero na pogrzeb Starka, choć i tak Sam musiał go godzinę przekonywać. Nie potrafił jednak spojrzeć na otaczających go ludzi. Też by mu współczuli, próbowali pocieszać, a tego nie chciał. Chciał przeboleć to sam...

Spojrzał smutno na rozmawiających Sama i tak innego Steve’a. Starego... W głębi duszy cieszył się ze szczęścia przyjaciela. Przecież na nie zasługiwał. A potem spojrzał na tarczę w dłoniach Sama i uśmiechnął się ponuro. Poczuł bolesne ukłucie w sercu. Nie był jej godzien... Został sam... Ludzie na których mu zależało, należeli już do przeszłości. Pozostały mu po nich tylko wspomnienia. Łzy po raz kolejny spłynęły mu po policzkach, gdy odwrócił się, by odejść. Jego serce było rozerwane na milion kawałeczków.

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1620 słów i 9293 znaków, zaktualizowała 5 lut 2020.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto