Weronika Malfoy - córka Lucjusza i Narcyzy, bliźniacza siostra Dracona, wydaje się być śmierciożerczynią, która ma na celu wyrządzenie jak największej krzywdy ludziom. Prawda jest jednak inna. Jest tylko jeden człowiek, przed którym panna Malfoy potrafi otworzyć się całkowicie. Jest nim Severus Snape. Obydwoje są szpiegami, ich poglądy na wiele tematów są podobne. Pragną wolności.
4. "Dobra kobieta"
Na lekcjach w piątek, Draco był bardzo niespokojny. Wciąż myślał o tym, że za kilka godzin będzie musiał napaść na mugoli i ich zabić. Nie będzie mógł przecież stać w kącie, będzie musiał działać. Najgorsze było to, że armią śmierciożerców, którzy będą atakowali, dowodzić będzie Bellatriks.
Jego ciotka była wyjątkowo okrutna. Uwielbiała patrzeć na cierpienie ludzi. Nawet nie tyle co patrzeć, jak po prostu im to cierpienie zadawać. Gdyby można było zliczyć, ile razy kto używał zaklęcia Cruciatus, niewątpliwie Bella byłaby w rankingu na pierwszym miejscu.
- Będzie dobrze, zobaczysz – Weronika poklepała Dracona po ramieniu.
Ale przecież jak mogło być dobrze? Miał za chwilę udać się do wioski mugolskiej, gdzie będzie musiał zabijać niewinnych, bezbronnych ludzi. Jeśli Zakon nie pospieszy się z działaniem, być może będzie miał dzisiaj na swoim sumieniu wiele zbrodni. Ale wierzył w to, że się pospieszą. W końcu to na pewno Snape wymyślał plan, a jego plany zawsze są skuteczne.
- Nie będzie dobrze – Draco rozluźnił ślizgoński krawat, bo zrobiło mu się duszno.
- Snape jest niezawodny, na pewno się w niczym nie pomylił! - siostra próbowała go pocieszyć.
- Wiesz co, ja nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć – zwierzył się jej gdy szli do Wielkiej Sali na obiad. - Ja wiem, że na pewno się wszystko uda, że plan jest dobrze ustalony, ale sam Snape jest od wczoraj w paskudnym humorze.
- Nie przejmuj się jego humorem – Weronika uniosła brwi. - On miewa wahania nastrojów, zauważyłam. Tak czy inaczej... skup się tylko na tym, by wmieszać się w tłum śmierciożerców i nie być zauważonym tak szybko przez Bellę. Nie mam szczerze pojęcia, jak wygląda ten plan, ale może nie będą działać tak od razu...
- Daj spokój! Muszą działać od razu. Przecież Dumbledore'owi chyba zależy na tym, żeby nikt z mugoli nie zginął, tak?
- Wiem, na czym zależy Dumbledore'owi. Po prostu mówię, że nie znam tego planu.
- Przepraszam – mruknął blondyn gdy usiedli obok siebie przy drewnianym stole pełnym jedzenia. - Stresuję się.
- Trudno nie zauważyć. Nic nie poradzę na to, że jesteś wiecznie zestresowany – brunetka nałożyła sobie na talerz pieczone ziemianki z sosem. - Zjedz coś.
Draco nie miał w ustach nic od rana, ale jakoś nie czuł apetytu. Kręcił się niespokojnie i zerkał co chwila na Severusa Snape'a, który siedział przy stole nauczycieli, i jak gdyby nigdy nic, jadł spokojnie posiłek.
- Odprowadzisz mnie do Snape'a? - zapytał Draco gdy Weronika skończyła jeść. - Mam stawić się u niego po obiedzie, a on już wyszedł z Wielkiej Sali.
Dziewczyna pokiwała głową.
Wyszli z Wielkiej Sali i skierowali się w stronę schodów wiodących do lochów.
Po chwili stali już przed gabinetem Mistrza Eliksirów. Zanim Draco zdążył podnieść rękę i zapukać, a Weronika zniknąć za kamienną ścianą, usłyszeli głos Severusa.
- WEJŚĆ! Obydwoje!
Weronika pokręciła głową z irytacją, po czym minęła swojego brata i otworzyła drzwi.
- Chciałbym wam przedstawić plan działania Zakonu. Panno Malfoy, chcę aby była pani świadoma każdego ruchu Zakonu, zarówno jak śmierciożerców. A jeśli chodzi o ciebie, - Draco, to chyba naturalne, że musisz wiedzieć.
- Dlaczego do niego zwraca się pan po imieniu, a do mnie grzecznościowo? - zapytała dziewczyna.
Snape uniósł brwi i westchnął ciężko.
- Czyli rozumiem, że to wszystko jest na tyle nudne, by pytać teraz o tak oczywiste rzeczy?
- Dla mnie to nie jest oczywiste – Ślizgonka usiadła na krześle i założyła nogę na nogę.
- Merlinie! Po prostu tak mi się powiedziało! - krzyknął Snape, który już miał ochotę się obrazić i wyjść trzaskając za sobą drzwiami. - Nie zauważyłaś, że zwracam się do ciebie czasem po imieniu, a czasem – jak ty to nazywasz – grzecznościowo?
- Dobrze! Przepraszam! Tylko zapytałam.
- W porządku, Weroniko! - krzyknął na tyle głośno, że pomyślała, iż wygląda na osiemdziesięciolatkę mającą problemy ze słuchem.
- Niech pan nie krzyczy mojego imienia!
- Jakoś twoja matka mówiła na odwrót do twojego ojca, gdy byli sam na sam w sypialni! - kąciki jego ust uniosły się. Jak widać wydało mu się to bardzo zabawne.
- SŁUCHAM? - Weronika aż się podniosła i spojrzała na niego z niedowierzaniem, jakby właśnie oznajmił, że zakochał się w profesor Trelawney.
- Żartowałem – powiedział spokojnie wciąż mając na twarzy wyraz rozbawienia. - Więc posłuchajcie, plan jest taki, że...
- Nie, niech pan posłucha! - krzyknęła dziewczyna. - Chyba się pan posunął za daleko! Radzę mnie przeprosić, albo mój ojciec dowie się o tym! - gdy wypowiedziała te słowa, uśmiechnęła się lekko, na wspomnienie młodych lat, gdy była to groźba, po której każdy wróg młodych Malfoy'ów wpadał w panikę.
Draco stał z boku i przyglądał się z lekkim zażenowaniem i zawiedzeniem tej scenie. Wiedział, że szybko nie skończą wymiany zdań. Nie pierwszy raz był świadkiem ich sporu. Przecież kto inny, jak nie ta dwójka, potrafił kłócić się nawet o to, jaki odcień szaty ma na karcie z pudełka czekoladowych żab Albus Dumbledore, stawiając przy tym milion argumentów?
Lecz teraz nie było mu do śmiechu. Spoglądał nerwowo na zegarek, który wskazywał piętnastą. Za godzinę mieli już być w wiosce, a on wciąż nie znał planu! Próbował głośno chrząknąć, by ktoś zwrócił na niego uwagę, lecz bezskutecznie.
- Nie zamierzam nikogo przepraszać! - warknął Sev. - A już na pewno nie ciebie, Malfoy! Myślisz, że jesteś najważniejsza? Mylisz się. Jesteś taka nijaka jak każdy uczeń w tej szkole!
- Dobrze wiedzieć! - Weronika uśmiechnęła się sztucznie, dobierając wzrok bazyliszka. - Za to pan jest najgorszym nauczycielem w całej szkole, i nie może równać się nawet z tym... jak mu tam... Hagridem! Lub nawet Trelawney! Ja przynajmniej jestem taka nijaka jak każdy, ale pan to już poniżej dna upadł!
- Wiem, że jestem wyjątkowy. Zapomniałaś tylko, że to ja mam władzę nad tobą, a nie na odwrót. Dziesięć punktów traci Slytherin za...
- Za wyrażanie własnego zdania, tak panie profesorze? Świetny z pana wychowawca! Tak trzymać!
- Nie mieszaj się, zidiociała kretynko, w te sprawy! To jak wychowuję swoich podopiecznych, to tylko i wyłącznie moja sprawa!
- No chyba nie do końca, skoro ja tą podopieczną jestem.
- Zaraz możesz nie być, jak wylecisz ze szkoły.
Weronika wpadła w niekontrolowany śmiech. Śmiała się tak długo, że Draco zaczął tupać nogami ze zniecierpliwienia.
- Pan mi grozi? Po tym wszystkim? Jak zwierzałam się panu ze wszystkiego? Jak zawsze mówił pan, że można na pana liczyć? I co teraz? Już nie przyjmie pan do siebie pokrzywdzonej ślizgonki? - zapytała Weronika podnosząc brwi i patrząc na niego kpiąco.
- Przykro mi, ale przejrzałem cię. Wiem, że te twoje niby problemy, to tylko pretekst. Skoro radzisz sobie z opanowaniem zaklęcia Cruciatus, nie mów mi, że wybuchasz płaczem za każdym razem, gdy Parkinson odmówi ci pospacerowania po błoniach z tobą! Tylko zostaje pytanie... po co to robisz?
- Moja tajemnica – uśmiechnęła się. - Zawsze twierdziłam, że wyróżniam się sprytem, skoro odkrył to pan dopiero teraz. A uważałam, że jest profesor nieomylny, no cóż.
- Zostało, cholera jasna, pół godziny do ataku! - Draco wreszcie wybuchnął. - Możecie się wziąć w garść?
Snape popatrzał na zegar i oniemiał. Potem przeniósł wzrok na uczennicę i zmrużył oczy. Starał się opanować.
W tym samym czasie członkowie Zakonu Feniksa, którzy byli wyznaczeni do ataku na śmierciożerców podczas ich napadu na wioskę, siedzieli już ukryci za murami, krzakami i szopami. Wioska była naprawdę nie duża. Domy w niej były małe, stodoły zaś większe. Było wiele drzew. Każdy większy plac otoczony był drewnianym płotem. Kamienny mur znajdował się w południowej części wioski, za którym ukryło się kilka osób z Zakonu.
- Nadal nie będziesz się do mnie odzywał? - zapytała Tonks, która siedziała na trawie obok swojego męża, Lupina.
Lecz on nic nie odpowiedział. Spojrzał na nią jedynie, spokojnym wzrokiem.
- Kochanie – Dora pogładziła go po policzku. - Nie gniewaj się. Wiesz dobrze, że nie możesz za mnie decydować, nie pozwolę ci na to. Postanowiłam również bronić tych mugoli, nie możesz mi zabronić walczyć.
- Chcę dla ciebie dobrze. Wiesz przecież, że pęknie mi serce, gdy coś ci się stanie?
- Nie myśl o tym – kobieta uśmiechnęła się do niego. - Nic mi się nie stanie, bądź spokojny.
Weronika była bardzo zestresowana. W czasie gdy Snape z Draconem szli już by się deportować za bramą Hogwartu, dostała wezwanie, że również ma deportować się na Dwór Malfoy'ów.
- Co ty tu robisz, kretynko? - zapytał Snape, gdy zobaczył ślizgonkę.
- Proszę, bez żadnych „kretynek”! Ja również mam się stawić. Nie mam pojęcia o co chodzi.
Snape nieco zbladł. Przenieśli się więc we trójkę.
- Myśli pan, że też będę musiała wziąć udział w tym ataku? - zapytała dziewczyna nauczyciela, gdy wchodzili do budynku, z którego mieli deportować się do wioski wszyscy powołani śmierciożercy.
- Nie mam pojęcia. Jeśli tak będzie, plan Zakonu może się pokrzyżować, gdyż śmierciożercy będą mieć przewagę liczebną. Być może dobrali kilka osób, obawiając się.
- Ale nie mamy teraz możliwości przekazać tej wiadomości Zakonowi. Muszą teraz zdać się na własne szczęście – zauważyła Weronika, a Snape pokiwał głową. - Proszę pana... Zastanawiałam się nad czymś... Jak wytłumaczy pan Czarnemu Panu to, że na miejscu ataku pojawi się Zakon Feniksa? Przecież sami by się nie domyślili...
- Dobrze, że się troszczysz o starego profesora – Snape uśmiechnął się smutnie. - Coś się wymyśli. Przecież nie pierwszy raz robię coś takiego...
- Lepiej, żeby pan za bardzo nie oberwał – powiedział cicho Draco.
Severus wzdrygnął się na samą myśl o „oberwaniu” od Czarnego Pana. Nie dał po sobie poznać, że sam się tego obawia.
Pchnął drzwi wiodące do salonu, w którym zebrali się już śmierciożercy. Na środku pomieszczenia stała Bellatriks powtarzając jeszcze wszystkim plan. Lecz co tu powtarzać... Śmierciożercy i tak mieli tylko w głowach „zabijać, gwałcić, torturować”.
- W samą porę! - zawołała Bella, gdy zobaczyła dwójkę młodych Malfoy'ów oraz Snape'a, zbliżających się do niej. Natychmiast podeszła do swojej chrześnicy, Weroniki – Moja kochana! Postanowiliśmy dobrać kilku młodych, by popatrzyli i nauczyli się czegoś więcej o tym, co dzieje się poza spotkaniami.
- Oczywiście – odparła Weronika, niezwykle zimnym tonem, zacisnąwszy palce na różdżce.
- Poproś Pana Od Zabawiania Się Miksturkami, by wytłumaczył ci plan – Lestrange spojrzała chłodno na Severusa, po czym odwróciła się i zniknęła w tłumie.
Weronika zmrużyła oczy, patrząc na tłum śmierciożerców. Odwróciła się do „Pana Od Zabawiania Się Miksturkami” i uśmiechnęła niepewnie.
- Nie mam ci co tłumaczyć – warknął po cichu. Przybliżył twarz do jej ucha – Po prostu wmieszajcie się z Draconem w tłum, jak będziemy już w wiosce. Wierzę, że Zakon zacznie działać od razu, więc śmierciożercy raczej nie zdążą się „zabawić”.
- Ale przecież nie wiadomo, kto wygra – niepewnie położyła dłoń na jego ramieniu.
- Weroniko, znam plan i Zakonu i śmierciożerców, więc wiem, kto ma przewagę...
- Miejmy nadzieję, że pana przypuszczenia okażą się słuszne.
- To wszystko zależy od tego, jak spisze się Zakon. A teraz odsuń się ode mnie, bo połowa tych wszystkich idiotów tutaj zgromadzonych, obserwuje nas.
Weronika uśmiechnęła się. Odsunęła się od Mistrza Eliksirów i czekała, kiedy Bellatriks wyda rozkaz, by się deportować.
Lupin usłyszał pyknięcie na placu głównym wioski. Świadczyło to o tym, że ktoś się tu aportował. Potem dźwięk aportacji powtórzył się kilkanaście razy.
Niewątpliwie świadczyło to o tym, że śmierciożercy przybyli.
Po dwóch minutach czekania, Zakon wkroczył do akcji. Zakradli się i ominęli mur. Najpierw chcieli się przekonać, czy śmierciożerców rzeczywiście jest tyle, ile miało być.
Jak się okazało, było ich o pięciu więcej.
Ta informacja szybko rozeszła się po członkach Zakonu. Było to dla nich dużą stratą. Nie wiadomo, czy podołają. Może byliby pewniejsi gdyby mieli świadomość, że te pięć dodatkowych osób, to tylko niedoświadczeni śmierciożercy, którzy ledwo skończyli Hogwart, albo nawet nie.
Weronika rozejrzała się wokół siebie. Panowała tutaj bieda, z tego co można było zauważyć. Zrobiło jej się naprawdę przykro. A jeszcze gorzej poczuła się wtedy, gdy usłyszała w głowie cichy głosik który mówił jej, że ci biedni mugole doświadczą jeszcze więcej cierpienia, gdy zacznie atakować.
- Mogole! - usłyszała roześmiany krzyk Bellatriks – Kici, kici! Wyłaźcie ze swoich norek!
To było takie okrutne... Mugole, ci biedni ludzie... oni nawet nie mieli się jak bronić.
W ciągu jednej minuty wydarzyło się wiele rzeczy.
Pierwszą z nich było to, że mugole powychodzili z domów. Z drewnianej chatki, która stała najbliżej Belli, wydostał się starszy, biedny, schorowany pan. Popatrzał ze zdziwieniem, słabym wzorkiem, na grupę ubranych na czarno ludzi, z patykami w rękach, którymi były oczywiście różdżki. Lecz skąd on miał o tym wiedzieć?
- Jaki sympatyczny pan! - Lestrange pomachała w stronę staruszka, który uśmiechnął się ciepło, nie wiedząc co go czeka.
Ten jego uśmiech tak bardzo zabolał zarówno Weronikę jak i Severusa, że aż odwrócili głowy w przeciwne strony.
- Witaj, dobra kobieto, co was sprowadza tutaj, do starych, biednych ludzi? - zapytał siwowłosy mężczyzna idąc w stronę Bellatriks bardzo powoli, wspomagając się drewnianą laską.
- Wie pan – czarnowłosa uśmiechnęła się złowrogo – właściwie to wykonuję swoją pracę. Bardzo przyjemną pracę.
- Na czym ona polega? - zapytał pan, wciąż zbliżając się pomalutku.
- Na zabijaniu i torturowaniu osób poza magicznych. Mówi ci to coś? Nie? A w twoich żyłach płynie krew czarodziejska? Obawiam się, że nie. A takich osób, nie zamierzam tolerować! - ryknęła owa „dobra” kobieta. - Avada Kedavra!
Weronika odruchowo złapała za dłoń Severusa, który stał obok niej. Spiął się, ale jej nie odtrącił. Spojrzał jej w oczy. Nie skrzywił się przy tym, nic nie powiedział. Po prostu patrzał na nią z obojętnym wyrazem twarzy. Lecz ona widziała w tej twarzy coś więcej, niż obojętność. Jego spojrzenie dodało jej otuchy. Teraz zdała sobie sprawę, jak z dnia na dzień coraz bardziej robi się słaba i mniej odporna... Gdyby ten atak odbył się miesiąc temu, pewnie stałaby znudzona i obserwowała bez żadnego wyrazu scenę, w której jej matka chrzestna zabija niewinnego człowieka.
Staruszek padł na ziemię, wciąż trzymając swoją drewnianą laskę. Bellatriks zaśmiała się, lecz śmiech ten nie trwał długo, gdyż do akcji wkroczył Zakon Feniksa.
Ku śmierciożercom zaczęły mknąć różne zaklęcia. Minęło sporo czasu gdy zmalał ich szok spowodowany widokiem członków Zakonu Feniksa. Wiedzieli, że ktoś ich zdradził, a Snape widział to w ich oczach. Jednakże nie mieli teraz czasu na rozpatrywanie tej sprawy, gdyż musieli walczyć.
Dodaj komentarz