Weronika Malfoy - córka Lucjusza i Narcyzy, bliźniacza siostra Dracona, wydaje się być śmierciożerczynią, która ma na celu wyrządzenie jak największej krzywdy ludziom. Prawda jest jednak inna. Jest tylko jeden człowiek, przed którym panna Malfoy potrafi otworzyć się całkowicie. Jest nim Severus Snape. Obydwoje są szpiegami, ich poglądy na wiele tematów są podobne. Pragną wolności.
3. "Uroczy humor"
W czwartek wieczorem Dumbledore wrócił do Hogwartu. Severus był wściekły. Liczył, że wraz z dyrektorem przygotują jakiś plan, bo w końcu nie mogli pozwolić na to, by ci niewinni mugole zginęli. Nie trudno się domyślić więc, jaka była reakcja Severusa, gdy w środę wieczorem udał się do gabinetu Albusa, i nie zastał w nim go. Snape rozumiał doskonale, że Dumbledore szukał na pewno horkruksów bądź jakichś informacji dotyczących Voldemorta, no ale jak mógł tak po prostu zniknąć, i nikogo o tym nie poinformować?
Tak więc w czwartek wieczorem, pół godziny po powrocie Dumbledore'a, Snape wpadł zupełnie bez zapowiedzi, z resztą jak zawsze, i słowa przywitania zaczął w sposób dosyć nietypowy.
- Jak mogłeś opuścić Hogwart, bez żadnego ostrzeżenia?! Zazwyczaj mnie uprzedzałeś, a tymczasem ja byłem kompletnie zdezorientowany! W środę rano byłem u ciebie i opowiedziałem ci o sytuacji, która ma mieć miejsce jutro, tak, mówię o tym ataku, a ty wieczorem najzwyczajniej w świecie zabrałeś się i tyle cię widziano! Potrzebowałem z tobą porozmawiać, w końcu musimy wymyślić jakiś plan, a ciebie nie było!
- Severusie, uspokój się – przerwał mu dyrektor, z nutką rozbawienia w głosie. - Ja doskonale wiedziałem o tym, że musimy obmyślić plan, dlatego też wróciłem wcześniej.
- WCZEŚNIEJ?! To kiedy ty, do jasnej cholery, zamierzałeś łaskawie wrócić?
- Spokojnie. Wiesz dobrze, że szukałem horkruksa. Oczywiście jestem już na dobrej drodze do odnalezienia go i pewnie bym go odnalazł gdyby nie to, że musiałem wracać. Zazwyczaj obmyślamy plany w kilka godzin, jeśli nie krócej, więc nie potrzebowałeś chyba mojego towarzystwa na cały dzień? - staruszek uśmiechnął się do niego pogodnie.
- Przyznaj Albusie, że przypomniałeś sobie dopiero niedawno, że powinieneś wrócić! Tak, masz rację. Zazwyczaj ustalenie planu nie zajmuje nam dużo czasu, jednakże plany które ustalamy, nie są dostosowane do takich sytuacji, jak ta! Przecież nie pójdziesz sam do tej wioski, i nie rzucisz się z różdżką na około kilkunastu śmierciożerców! Pomyślałeś o tym, że trzeba zorganizować jakichś ludzi z Zakonu, którzy podejmą się deportowania do wioski i walki?! - Snape wcale nie akceptował usprawiedliwień Albusa.
- Severusie, nie wiem o czym mówisz.
Dokładnie po tych słowach, drzwi otworzyły się.
- Ustaliłeś to wszystko beze mnie?! - krzyknął Severus patrząc na Dumbledore'a, jakby ten popełnił jakąś wielką zbrodnię.
Gdy do gabinetu weszło dziesięciu członków Zakonu Feniksa, Snape był pewien, że Dumbledore już miał wszystko dużo wcześniej zaplanowane. Poczuł się urażony. W końcu gdyby nie on, nawet nie dowiedzieliby się, że ten atak na wioskę będzie miał miejsce. A tymczasem kochany dyrektorek załatwia wszystko sam, nawet nie pytając go o zdanie.
Dosyć długo nie widział się z załogą Zakonu. Teraz stał przed Lupinem (niestety jego miał przyjemność spotykać codziennie), Tonks, Fleur z Billem, Moodym, Arturem Weasley'em, Fredem i Georgem, Slughornem (jak na razie wszystko wskazywało na to, że śmierciożercy wygrają) i McGonagall.
Zastanawiał się tylko, z kim przyjdzie mu walczyć.
- Tak więc plan jest już ustalony. Severusie, nie gniewaj się.
- Dumbledore... - wycedził przez zęby ponury mężczyzna. - Czy mam wrażenie, czy przestałeś mi ufać?
- Ależ skąd, mój drogi Severusie!
- Nie jestem ani twój, ani drogi.
- Posłuchaj! Przewidziałem, że nie zdążę w ogóle wrócić do piątku, więc zanim wyruszyłem, udałem się do członków Zakonu, by ustalić plan. Nie bądź zły. Tak czy inaczej, atak przewidziany jest na około szesnastą, tak? - zapytał a Severus niechętnie pokiwał głową. - Więc nasi stawią się tam około piętnastej i w ukryciu będą czekać na śmierciożerców. Gdy ci się pojawią, wkroczycie – zwrócił się w stronę grupki ludzi, na którą wcześniej zdawał się nie zwracać uwagi.
- Tak, wszystko jasne – powiedział Lupin. - Martwi mnie jednak pewien szczegół... czy młody Malfoy będzie brał udział w ataku?
- Tak – odpowiedział Snape, zanim dyrektor zdążył otworzyć usta. - I będzie po stronie śmierciożerców, zgadza się. Tak czy inaczej, uważajcie na niego, bo on nie z własnej woli uczestniczy w tym napadzie. Dobranoc – syknął, a jego głos ociekał jadem.
Gdy wlazł do kominka i po chwili pojawił się w swoim salonie, głośno zaklął. Był obrażony, zły, zdeterminowany, zniechęcony, wściekły, urażony i piekielne zniesmaczony. A wszystko przez to, że tym razem nie mógł jak zwykle zaplanować wszystkiego sam. Tak, czyli był zły dlatego, że pierwszy raz nie został wysłuchany. To dosyć aroganckie, jednakże jego plany zawsze się sprawdzały. Był ciekaw jak poradzą sobie jutro członkowie Zakonu Feniksa, ze swoim – pewnie - mizernym planem.
Gdy rano wstał, wczorajsza sytuacja odeszła w niepamięć, lecz nie na długo.
Idąc w stronę klasy od eliksirów, zaczepił go Draco Malfoy.
- Mam nadzieję, że z Dumbledorem macie już jakiś plan, prawda?
- Tak, jest plan.
Nie dało się ukryć wściekłości, jaka opanowała Severusa podczas tego jednego, prostego pytania. Malfoy zdziwił się lekko, po czym ustawił się pod klasą od eliksirów, które miał właśnie za minutę mieć.
- Co Snape'a ugryzło? - usłyszał szept.
Odwrócił się, by stanąć twarzą w twarz ze swoją siostrą, Weroniką.
- Nie wiem. Zapytałem tylko, czy ma już jakiś plan z Dumbledorem, dotyczący tego ataku, a on nagle się wściekł. Nie mam pojęcia, o co mu chodzi.
Gdy zadzwonił dzwonek, uczniowie weszli do klasy.
Dzisiejsza lekcja eliksirów odbywała się z puchonami. Niestety, ślizgoni lubili sobie czasem szydzić z nich, więc i dzisiejsza lekcja miała być dla nich uciechą.
- CISZA! - ryknął Snape całkiem niepotrzebnie, bo gdy tylko pojawił się w klasie, zapanowała cisza.
Za rozkazem profesora, zaczęli zbierać składniki potrzebne do przyrządzenia zadanego eliksiru. Po pięciu minutach, w klasie zjawiła się pewna niska puchonka, tym samym drżąc ze strachu.
No bo kto normalny nie boi się wejść po pięciu minutach po dzwonku na lekcję do Mistrza Eliksirów?
- Panno Baggins, to wspaniałe z pani strony, że raczyła w ogóle zaszczycić nas pani swoją obecnością. Pięć punktów traci Hufflepuff. Może to nauczy was, że nie należy się spóźniać.
Puchonka pokiwała jedynie głową i podreptała do swoich koleżanek, porozumiewając się z nimi wzrokowo.
Tak czy inaczej ślizgoni pomylili się z tym, że będą mogli się dzisiaj ponabijać z puchonów. Obawiali się, że gdy tylko ktoś się odezwie bądź zaśmieje, będzie smażył się we własnym piekle profesora Snape'a.
Gdy tylko zebrali potrzebne składniki, zabrali się za przygotowywanie.
Weronika nie miała trudności z eliksirami. Bardzo lubiła ten przedmiot, i tym razem nie ze względu na nauczyciela. Nie trzeba było stosować w eliksirach zbyt dużo magii, prawie w ogóle, a jakoś lubiła się na czymś konkretnym skupić.
- Wer! - usłyszała za plecami.
Odwróciła się, a kilka kroków od niej stała Pansy, rozglądając się z obawą, jakby spodziewała się ataku śmierciożerców. Najwidoczniej i ona nie była dzisiaj przekonana, co do zachowania wychowawcy.
- Mogłabyś mi rzucić dosłownie kilka fig? Wszystkie pozabierali ze schowka...
- Jasne – odparła dziewczyna biorąc garść owoców i rzucając przyjaciółce.
Oczywiście Snape, który miał oczy dookoła głowy, zauważył to. Nie był dziś w humorze (dla uczniów nie była to żadna nowość), więc postanowił trochę sobie ulżyć, krzycząc na innych. I miał teraz w nosie, czy była to panna Malfoy, czy też nie.
- Świetny rzut, Malfoy. Chcesz się pochwalić dyrektorowi?
- A uważa pan, że jest to tego warte?
- A czemu masz nie reprezentować swoich zdolności? - zapytał wściekle, dając spojrzeniem Weronice ostatnią szansę, na uspokojenie się.
- Myślę, że stać mnie na coś innego.
- Myślę, że jednak nie, skoro nie umiesz użyć różdżki do przenoszenia fig, tylko rzucasz je, śmiecąc przy tym klasę!
- Myślę, że nigdzie nie naśmieciłam i...
- Malfoy, dopiero co zacząłem z tobą wymianę myśli, a już czuję pustkę w głowie. Bierz się do pracy!
Weronika wzięła głęboki wdech i próbowała przemilczeć sprawę jego wahań nastrojów. Zachowywał się jak dojrzewająca nastolatka z buzującymi hormonami.
Tak czy inaczej, łatwo było go oszukać. Może i miał tą swoją reputację i spostrzegany był jaki wredny cham, ale ona uważała, że był otwarty na problemy innych. A skoro nabierał się na te jej „problemy” z bratem czy koleżankami wyglądało na to, że jest zupełnie miękki.
- Abbott, co ty robisz?! - zwrócił się w stronę jednej z puchonek. - Słyszysz co mówię?! Nie gnieć tego, tylko po prostu wrzuć, kretynko!
Jak to oczywiście przystoi na puchonkę, a raczej na większość uczennic, w jej oczach pojawiły się łzy.
Gdy Weronika to zobaczyła, westchnęła ciężko i pokręciła głową ze zrezygnowaniem.
Zaczęła zastanawiać się, co jest powodem złości profesora. No to oczywiste, że lubił czasem rzucać obelgami w swoich uczniów, ale dzisiaj był dosyć mniej spokojny.
A może chodzi o ten atak? Może jest nieco przerażony? W końcu on też bierze w nim udział.
Wreszcie zadzwonił dzwonek, a uczniowie odetchnęli z ulgą.
- STAĆ! - krzyknął Snape, gdy stado uczniów popędziło w stronę drzwi. - Dzwonek jest dla mnie, pacany! Pozwoliłem wam wyjść?! Na każdej lekcji robicie to, co wam się podoba? Macie choć trochę szacunku do nauczycieli?
No i znów będzie robił z igły widły..., pomyślała Weronika. Przecież nikt nawet nie zdążył otworzyć drzwi, a on już rozwścieczony.
- Z racji tego, że opuściliście swoje miejsca pracy bez mojej zgody, napiszecie wypracowanie, co najmniej na osiem rolek pergaminu! Temat dowolny. Byleby dotyczył jakiegoś eliksiru, który warzyliście na ostatnich lekcjach. A teraz zjeżdżać mi stąd!
Gdy uczniowie wyszli, wciąż nie był w pełni wyzwolony od złości, która go męczyła po wczorajszym wydarzeniu.
W pewnym momencie do klasy wszedł Dumbledore i idąc w jego stronę, uśmiechał się pogodnie.
- Jeszcze mi tylko jego do szczęścia brakowało – wycedził przez zęby Snape, wystarczająco głośno by usłyszał to siwobrody.
- A ty nadal nieszczęśliwy, Severusie?
- Jak mam być szczęśliwy, jak muszę widywać cię codziennie?
- Severusie, doprawdy, zachowujesz się jak zrozpaczony dzieciak, któremu nie kupiło się nowej zabawki...
- I dobrze. Bo to zawsze ja byłem od ustalania, a nie Zakon Feniksa!
- Skoro chcemy wygrać, musimy działać wszyscy razem, a nie tylko ty.
- To pomyśl, czy gdy oni będą działać, sukcesów będzie tak wiele jak do tej pory...
Albus spojrzał na niego przenikliwym spojrzeniem, zza okularów połówek.
- Nie wiem, bo nigdy nie daliśmy szansy im się wykazać. Ale pomyśl Severusie, czy to ma sens: wściekasz się tylko dlatego, że ktoś raz nie zapytał cię o zdanie. Musisz wiedzieć, że nie tylko ty pragniesz wygranej. Każdy jej pragnie, i każdy chce działać.
- Dobra, wystarczy! I wyjdź mi stąd, jeśli łaska, bo chciałbym sobie w spokoju spędzić przerwę.
- Jak chcesz – dyrektor uśmiechnął się do niego po czym wyszedł z klasy eliksirów, zostawiając Severusa samego, ze swoim piekielnym nastrojem.
Dodaj komentarz