Dzieci mgły – Królewski taniec

Dzieci mgły – Królewski taniecZazwyczaj lubiła swoją pracę, dziś jednak nie potrafiła się skupić. Na szczęście, zadziała rutyna, dzięki której wykonywała kolejne czynności bez namysłu. Przejrzała zamówienia, po czym skierowała się do magazynów, by zadbać o przygotowanie transportów. Tysiąc beczek ich najlepszego, pięcioletniego wina wyruszało do Uns pierwszym możliwym statkiem, żeby zdążyć na festiwal teatralny. Dwieście kadzi rocznego trunku płynęło zasilić uniwersyteckie tawerny na Kors, a świeże jabłka miały pojechać na dwudziestu wozach do południowego Nalai. Niby wszystko szło sprawnie, tak jak powinno, ale Madeleine wciąż pozostawała nieobecna myślami. Nagle jej wzrok przykuła jedna z pozycji. Koło popołudnia, spodziewali się jeźdźca wysłanego specjalnie po jedną, pięćdziesięcioletnią butelkę białego wina z najdroższej odmiany brzoskwiń, wartą tyle, ile płacono za dom z ogrodem.  Niezwykle rzadko dostawali zapotrzebowanie na tak wyrafinowany alkohol.  Dlatego tym bardziej zdziwiła ją, widniejąca przy zamówieniu adnotacja "podziękowanie za współpracę". Ojciec wysyła najwykwintniejszy trunek za darmo? Coś jej nie pasowało. Postanowiła zbadać dokładniej tę sprawę. W końcu znalazła wymarzoną dystrakcję, by nie myśleć o wieczornym balu. Zeszła do rozległych piwnic, gdzie znajdowała się winiarnia.  

    – Kaleb? – zawołała, szukając wzrokiem inwentaryzatora odpowiedzialnego za ten obszar. Młody, elegancki blondyn w okularach wynurzył się zza regału. Stał na wysokiej, mobilnej drabinie, pomiędzy sięgającymi sklepienia półkami pełnymi butelek.  

    – W czym mogę Ci pomóc, Mads? – zapytał uprzejmie, zakładając pozłacane pióro za ucho. Niewielka kropla atramentu zabrudziła kołnierzyk popielatej koszuli.  Uśmiechnęła się delikatnie.  

    – Zastanawiam się, czy mamy na stanie Senne Puia Ross rocznik tysiąc siedem…  Mógłbyś to dla mnie sprawdzić?  

    – Jasne – zeskoczył lekko na podłogę i szybkim krokiem podszedł do biurka, skąd wyjął grubą książkę. Zaczął ją uważnie wertować ze zmarszczonym czołem, aż znalazł poszukiwany wpis. Twarz chłopaka przybrała wyraz satysfakcji z dobrze wykonanego zadania – Mamy jedną butelkę. Regał dwudziesty siódmy, półka czwarta, kolumna "c" – płynnie wyrecytował, po czym dosiadł drabiny, gładkimi ruchami pokonując trasę do miejsca składowania najdroższych win i po chwili stał z powrotem przed Madeleine, trzymając ostatnią sztukę Senne Puia Ross sprzed dokładnie pięćdziesięciu lat – Ta dam… Kto się pokusił na zakup?  

    – Nikt. To prezent – odparła, uważnie oglądając oliwkowe szkło z wytłoczonym herbem Olyrionu. Jeśli osobiście wręczy przesyłkę, będzie miała okazję zobaczyć, kim jest tajemniczy jeździec. Była ogromnie ciekawa, komu jej tata podarował tak wyjątkowy upominek. Lord Ross był znany raczej jako sknera niż hojny gospodarz. Starannie zapakowała butelkę, zabezpieczając ją przed stłuczeniem, a na koniec przewiązała pakunek ozdobną wstążką. Zadowolona z efektu, postawiła wino w swoim gabinecie, zajmując się uzupełnianiem tony papierów. Nie nudziło jej to, wręcz przeciwnie, odprężało. Poza tym, jakkolwiek głupie się to wydawało, lubiła widzieć swoje pismo na dokumentach przedsiębiorstwa. Czas płynął szybko i nim się obejrzała, nadszedł moment zakończenia pracy. Trochę ją to zaskoczyło, bo południe dawno minęło, a tajemniczy jeździec nie zgłosił się po specjalną przesyłkę. Nie wiedziała, dlaczego tak ją nurtuje ten temat, lecz skoro postanowiła uzyskać odpowiedź, to ją uzyska. Zaniosła butelkę z powrotem do Kaleba. Chłopak w dużym skupieniu aktualizował stany magazynowe, skrzypiąc stalówką po papierze. Był naprawdę atrakcyjny, zresztą ojciec Madeleine kilka razy napomykał, że mogłaby się nim zainteresować. Jednak dziedziczka widziała go głównie jako przyjaciela z dzieciństwa. Razem biegali po sadach, podkradając najsłodsze winogrona. Również razem, po raz pierwszy się upili, gdy mieli po naście lat. A potem, razem poszli do elfickiej Akademii, gdzie zrywali się z co nudniejszych zajęć, na rzecz długich wędrówek bez celu.  


    –  Przeszkadzam? – zapytała, wytrącając Kaleba z rytmu pracy.  

    – Co? Nie, oczywiście, że nie. Czegoś potrzebujesz?  

    – Właściwie tak. Pamiętasz Senne Puia Ross z dziś?  

    – Naturalnie. Kto je odebrał? – zapytał wyraźnie zaciekawiony, niecierpliwie poprawiając okulary.  

    – Nikt jeszcze nie przyjechał, a muszę się zbierać na bal… Jest szansa, żebyś przekazał wino i przy okazji wybadał kto je odebrał i dla kogo?  – wyrzuciła na jednym tchu. Nie była pewna, czy treść jej wypowiedzi była zrozumiała, jednak naprawdę liczyła na pomoc inwentaryzatora. Ten skinął lekko głową w odpowiedzi, założywszy pióro za ucho. Wziął od dziewczyny trunek, stawiając go na swoim biurku.  

    – Zajmę się tym, Mads – zapewnił poważnym tonem, ale w jego oczach tańczyły chochliki ekscytacji.  

    – Świetnie. Jutro oczekuję pełnego raportu – zażartowała rudowłosa, a Kaleb zasalutował jej w odpowiedzi.  Pożegnała go luźnym ukłonem i pobiegła w stronę domu. Miała niewiele czasu, aby przygotować się do balu, który wywoływał w niej ciarki niepewności. Napuściła do dużej, owalnej wanny ciepłą wodę z pobliskich gorących źródeł. Istniały tu od zawsze, a za jej dziadka uczyniono z nich kompleks łaźni. Później naturalnie pociągnięto wodociągi, dzięki czemu każdy dom Olyrionu miał dostęp do ciepłej wody, podczas gdy w innych miastach wciąż był to luksus dla najbogatszych. Do wody dodała płatki kwiatów, po czym, z ogromną przyjemnością, cała się w niej zanurzyła. Ta cisza, gdzie słyszała tylko bicie swojego serca uspokajała czerwonowłosą. Po wynurzeniu będzie musiała założyć złotą suknię i zmierzyć z rzeczywistością. Teraz jednak liczył się podwodny spokój, chwila zatrzymana w czasie. Gdy była dzieckiem,wyobrażała sobie, że kiedy wstrzymuje oddech, to czas staje. Cały świat nawet by nie drgnął  dopóki nie nabrałaby powietrza. Och, brakowało jej tej nieskażonej niczym wiary, że może cokolwiek kontrolować. Zrezygnowana wyszła z wanny, osuszając skórę miękkim ręcznikiem. Rozmasowywała mięśnie delikatnym materiałem, podziwiając lśniące krople, zastygłe niczym maleńkie brylanty. Niespodziewanie usłyszała skrzypienie otwieranych drzwi. Zasłoniła ciało białym prostokątem, obracając się spanikowana w stronę nieproszonego gościa.  

    – Mamo! Nie możesz wchodzić bez pukania!  

    – Widziałam cię już nieraz nagą i w dodatku obsraną po pachy, więc nie bądź taka wrażliwa. Przyszłam zobaczyć jak idą ci przygotowania…  Widzę, że opornie, tak jak przypuszczałam… Powinnaś być gotowa od godziny, Madeleine. Czemu w ogóle masz mokre włosy?! Czy ty naprawdę nie zdajesz sobie sprawy z wagi dzisiejszego wieczoru? – głos matki był standardowo szorstki i pełen pretensji. Jej relacje z dziewczyną zawsze były skomplikowane. Naturalnie, Madeleine kochała matkę ze wzajemnością, jednak miłość Adelajdy Ross była trudna, dusząca, wręcz toksyczna. Kobieta nie ukrywała ciągłego rozczarowania zachowaniem córki, niezadowolenia z najmniejszej  niedoskonałości. Nie miała elfickiego pochodzenia, była zwykłą ludzką wiedźmą, która dzięki łutowi szczęścia poślubiła Teodira. Od tego przełomowego wydarzenia, blondynka pilnowała każdego swojego ruchu i bardzo dbała o reputację, wymagając od siebie, a później także od córki, czystej perfekcji. Niestety, rudowłosej daleko było do oczekiwanego ideału, przez co jej matka wielokrotnie dawała upust swoim frustracjom oraz zawiedzionym nadziejom. – Ubieraj się w tej chwili – warknęła, wepchnąwszy dziewczynie komplet czarnej, koronkowej bielizny. Madeleine bez słowa zapięła stanik i wciągnęła majtki. Właściwie, nie miała żalu do swojej rodzicielki. Gdyby nie ciągły brak akceptacji, czy kpiny, młoda dziedziczka nigdy nie stałaby się tak silna i zdeterminowana – Przytyłaś? Robi ci się fałdka nad zapięciem.  

    – Dałaś mi za ciasny komplet. Taki rozmiar nosiłam rok temu – odparła spokojnie Madeleine. Postanowiła nie dać się wyprowadzić z równowagi za wszelką cenę. Blondynka uniosła brew, nadając twarzy pogardliwy wyraz. Nic jednak nie powiedziała, wskazując jedynie, wiszącą na manekinie suknię. Dziewczyna nadal nieprzekonana do wybranego stroju, ostrożnie wsunęła miękką tkaninę. Musiała przyznać, że suknia wyglądała na niej  zniewalająco. Tymczasem, po rozczesaniu i osuszeniu mokrych kołtunów, Adelajda spięła boczne pasma włosów córki w luźny kucyk, uzupełniając fryzurę rodowym diademem. Następnie, odeszła o krok, aby ocenić uzyskany efekt. Najwyraźniej usatysfakcjonowana, skinęła głową i zwróciła się z kolejną instrukcją.  

    – Zrób kreski na powiekach i użyj czerwonej szminki, żebyś nie była taka… Mdła – kolejna wbita szpilka przeszła bez echa. Madeleine, w milczeniu, wykonała, krok po kroku, polecenia kobiety, podczas gdy ta trajkotała jadowicie – Widziałam tę całą Lainnę. Jest absolutną pięknością, więc urodą na pewno jej nie pobijesz. Na szczęście, nie wszystko stracone. Rodzina Lainnny to stara szlachta, posiadają wprawdzie port, ale nie zarządzają nim osobiście, po prostu odcinają kupony… Nie wnoszą nic wartościowego dla korony. Owszem, dziewczyna jest śliczna i ma błękitną krew, lecz to ty podajesz królowi Olyrion na srebrnej tacy. Abstrahując… Wygrana zależy bardziej od gracza niż od kart. Zatem postaraj się dobrze zagrać, bo przysięgam, jeżeli znów mnie zawiedziesz, wyślę cię na plantację winogron, gdzie dożyjesz końca swoich dni! – po wygłoszeniu tej, niezwykle motywującej, przemowy, Adelajda Ross zostawiła córkę samą. Madeleine odetchnęła. Naprawdę bardzo starała się zadowolić matkę, lecz z czasem zrozumiała, że to zwyczajnie niemożliwe. Nie żywiła do niej żalu, ostatecznie lady Ross przerzucała na dziewczynę własne lęki i kompleksy. To ją pierwszą złamano, a nie widząc innej drogi traktowała w taki sam sposób rudowłosą. Dlatego, choć Madeleine nie chowała urazy, nadal czuła gdzieś głęboko w sobie, bliżej nieokreślony chłód. Tak jakby zimna dłoń ściskała jej wnętrzności, za każdym razem, gdy była blisko odczuwania szczęścia. Dziś jednakże inna dłoń miażdżyła żołądek dziewczyny. Jedyne o czym mogła myśleć, to reakcja Assana na jej strój. Kiedy młody chłopak przyszedł ją poinformować, że powóz czeka, wszystko wokół niej stało się białą plamą. Nie pamiętała, jak trafiła do eleganckiej, przeszklonej karety, w której już siedzieli jej rodzice, ani jak dotarła do królewskiej rezydencji. Widziała tylko tysiące złotych światełek migoczących niczym gwiazdy dookoła budynku. Ogrody rozświetlone kolorowymi lampionami, dekoracje ze świeżych kwiatów oplatające filary głównej sali, delikatne dźwięki skrzypiec, zapach wina i miodowych ciastek. Nagle poczuła jak ojciec chwyta ją za prawą rękę, a matka za lewą, wypychając dziewczynę lekko przed siebie. Prowadzący ucztę zmierzył rudowłosą długim spojrzeniem, ale nie odważył się skomentować jej kreacji. Gestem wskazał im wejście, głośno anonsując ich przybycie.  

    – Lord Teodir Ross, lady Adelajda Ross oraz ich dziedziczka, lady Madeleine Ross.  

    Stało się. Minęli marmurowe kolumny, tonące w gęstych pędach krwiście czerwonych róż. Wśród wcześniej przybyłych gości momentalnie zapadła grobowa cisza. Taksujące, oburzone, zdystansowane, pogardliwe, złośliwe, uważne, obnażające, skupione, pytające, ostre…  Tysiące spojrzeń o tysiącu różnych emocji wbiło się w dziewczynę na podobieństwo przeszywających jej ciało sztyletów. Jednak nie one interesowały Madeleine.  

    Assan siedział na końcu sali, na wysokim tronie, do którego prowadziło aż pięć, obitych bordowym aksamitem, stopni. Opierał bladą, zmęczoną twarz na zwiniętej w pięść dłoni. Jego wzrok był tak samo matowy, jak królewska koszula, naturalnie, czarna. Król odróżniał kilkanaście odcieni czerni, każdy traktując jako osobny kolor. Istniała więc: czerń codzienna, sportowa, koronacyjna, bitewna…  
Zazwyczaj dziewczyna nie miała problemu z odgadnięciem, jaką barwę ma na sobie władca, dziś jednak przychodził jej do głowy zaledwie jeden przymiotnik – nieprzenikniona. Nieprzenikniona czerń, połączona z dosyć zblazowaną ekspresją. Brunet niedbale skrzyżował nogi, machając nimi niecierpliwie, jakby pragnąc wyjść. Na widok Madeleine uniósł kącik ust, nie pozwalając sobie na bardziej widoczną reakcję. Jedynie przez chwilę coś zabłysło w jego oczach, a może jej się przywidziało. Poprzebijana spojrzeniami, w towarzystwie coraz głośniejszych szeptów, ledwo żywa dotarła przed tron. Bezsilnie osunęła się na kolana przed ukochanym. Nie patrzyła na niego, wbiła wzrok w jasną posadzkę, by nie musieć oglądać jego złości. Wstrzymała oddech, zresztą wydawało się, że cała sala przestała oddychać i zamarła w oczekiwaniu na wyrok. Absolutną ciszę zakłócało wyłącznie przyspieszone bicie serca młodej dziedziczki. Gorąca krew pokryła policzki oraz dekolt Madeleine czerwonymi plamami. Jej skronie pulsowały dziko, jakby miały wybuchnąć, obryzgując schody kawałkami mięsa. Złoty materiał sukni niemal ją dusił. Zrobiłaby wiele, żeby móc zedrzeć z siebie strój i stanąć tu nago. Takie upokorzenie stanowiłoby drobnostkę przy tym, co znosiła teraz. Upływały kolejne sekundy, przechodzące w minuty, a Assan nadal siedział nieporuszony. Jak długo miała klęczeć? Czy powinna wstać i odejść, udając że nic się nie wydarzyło? Czy tego od niej oczekuje? Żeby ułatwiła mu decyzję, odchodząc? Nie, on taki nie był. Kochał ją przecież. Prawda? Prawda? Uniosła oczy, spoglądając wprost na twarz bruneta. Ktoś, kto go nie znał powiedziałby, że król pozostaje obojętny. Dziewczyna dostrzegała więcej. Widziała maleńką zmarszczkę na czole, wychwyciła napięcie ręki, którą podpierał głowę. Była świadoma kotłujących się w nim uczuć, jak jest się świadomym nadchodzącej burzy. Nie patrzył na nią, patrzył poprzez nią, pogrążony w myślach. Upłynęło dosyć czasu, aby zza jej pleców znów zaczęły płynąć szepty. Zapewne ruszyła pierwsza tura zakładów. Co zrobi król? Sto monet na Madeleine, sto przeciw. Przeszedł ją dreszcz, temperatura na sali gwałtownie spadła, a przynajmniej tak to odczuwała. Cała drżała, oczekiwanie doprowadziło rudzielca na skraj wytrzymałości. Do szeptów dołączyły pochrząkiwania, a nawet pojedyncze śmiechy. W dziewczynie narastało rozczarowanie. Nieśmiało liczyła, że Assan wybierze ją, zamiast ugiąć się pod presją Rady. Teraz jej nadzieja  zaczynała słabnąć, pozostawiając po sobie gorycz i frustrację. Zrezygnowana, wstała i z oczami spuszczonymi na własne stopy powoli zeszła po stopniach na zimny marmur. Wzięła głęboki wdech, chyba po raz pierwszy odkąd uklęknęła przed władcą. Zrobiła krok w stronę wyjścia, nie mając pojęcia, jak zdoła przejść całą salę pełną fałszywych uśmiechów. Niespodziewanie poczuła chłodną dłoń na ramieniu. Nie potrzebowała się odwracać, serce zabiło gwałtownie, a szepty ponownie ucichły niczym ścięte gilotyną. Assan powoli obrócił ją do siebie, obejmując w talii. Nie powiedział ani słowa, lecz jego spojrzenie mówiło jej więcej niż chciałaby usłyszeć. W końcu wydusił oficjalnym tonem:

    – Obiecałem ci swój pierwszy taniec, lady Ross.  

    Niespiesznie weszli na parkiet, poruszając się w rytm spokojnej melodii. Nie lubiła tańczyć, zresztą nie była w tym najlepsza, ale przy Assanie, czuła się jak królowa. Podbrzusze charakterystycznie mrowiło, jakby wystarczyło, że chłopak trzyma ją za rękę, by robiła się wilgotna na dole. Kołysali się powoli, ich ciała przenikały nawzajem swoim ciepłem i wonią. Atmosfera wokół nich gęstniała, lecz żadne z nich nie zwracało na to uwagi. Oparł swoje czoło o jej, owiewając ciepłym oddechem twarz Madeleine.  

    – Nie byłam pewna…  – zaczęła nieśmiało, ale Assan położył palec na jej ustach.  

    – Po prostu tańczmy – powiedział. Za ich plecami narastały szmery, których muzyka nie dawała rady zagłuszyć. Madeleine zaczęła się denerwować, ponownie miała wrażenie, że spojrzenia rozwiercają ją na kawałki. Tracąc opanowanie, niechcący nadepnęła Assana, pomyliwszy kroki. Objął ją mocniej, szepcząc jej do ucha – Wytrzymaj, Maddie… Wytrzymaj jeszcze chwilę…  

    Wpatrzona w ukochanego, z trudem dotańczyła ostatnie takty, niemal wisząc na ramionach władcy. Nie miała siły, myślała tylko o skandalu, jaki rozegra się, gdy ucichnie muzyka. Potykała się raz za razem, podtrzymywana przez chłopaka. Nagle utwór dobiegł końca, ucięty w pół nuty. Assan jednak nie przestał tańczyć, próbując odwlec nieuniknione.  

    – Wasza Wysokość, zaszło niefortunne nieporozumienie. Lady Ross nie jest kandydatką na małżonkę… – zaczął chłodno lord Werder, pierwszy minister Rady.  

    – Doprawdy? Nie wiedziałem – Assan zmarszczył brwi zmartwiony – Byłem pewny akceptacji Rady… wszak lady Madeleine spełnia wymagania?  

    – Panie, krew lady Ross nie jest wystarczająco "czysta" – odparł Werder wymijająco. Rudowłosa spostrzegła jego zdenerwowanie i pot na czole.  

    – Czysta? Co masz na myśli, lordzie? – zapytał spokojnie król. Słyszała napięcie i nieugiętość w jego głosie. Naprawdę o nią walczył. Dlaczego? Skąd pojawiła się u niego taka determinacja?  

    – Lady Ross jest w połowie elfem.  

    – Cóż z tego? Od dawna traktujemy je na równi z nami. Chyba że nadal żywisz uprzedzenia sprzed pięciuset lat? Byłoby to wysoce niewłaściwe z twojej strony – ton Assana był zimny jak stal. Zdawało się, jakby prowadził nie tyle rozmowę, co pojedynek na miecze.  

    – Nie mam problemu, Wasza Wysokość. Ród Rossów pięćset lat temu był niewolnikami, a do dziś para się pracą kupców i rolników. Kandydatka na królową nie może mieć pracy jak zwykła mieszczanka. To "zanieczyszcza" krew i podważa prawa ewentualnego następcy.  

    – Lordzie Werder, twój ród pięćset lat temu nie istniał, a do dziś nie generuje żadnych przychodów dla korony, choć czasy są ciężkie i pracująca królowa to prawdziwa inspiracja – odpowiedział król. Trzymając jego dłoń, Madeleine czuła jak zamienia się w pięść, skóra stawała się bardziej szorstka, a mięśnie napięte. Wiedziała, że Assan w tym momencie podpisuje na siebie wyrok. Ale jej tata obiecał go ochronić, jeśli król stanie po jej stronie, prawda? Nieco spanikowanym spojrzeniem zaczęła szukać twarzy ojca po sali. Stał pod filarem, w półcieniu, z nieprzeniknionym uśmiechem na ustach. Tymczasem, oczy lorda Werdera przypominały oczy żmii, tak zwężone wściekłością, tak pełne urazy.  

    – Wasza Wysokość jest równie uparta jak ojciec Jego Wysokości. Oby w twoim wypadku, panie, ta cecha przyniosła odmienny skutek – warknął mężczyzna z jawną groźbą. Assan pobladł, lecz ani myślał się złamać.  

    – Oby twoja arogancja, lordzie, pozwoliła ci doczekać skutków mojego uporu.  
  
    – Życzę udanego balu, sir. Informuję także, że wyborem Rady, kandydatką na twoją małżonkę jest lady Lainne Sheirevos. Gdybyś, w swojej mądrości, zechciał zatrzeć niemiłe wrażenie po naszej rozmowie, rozważ proszę bliższe poznanie tej cudownej, młodej damy – Werder skłonił się lekko, bardziej z obowiązku, niż z rzeczywistego szacunku.  

    – Nie omieszkam. W przeciwieństwie do mojego ojca, bardzo wysoko cenię opinie  Rady – zapewnił Assan, choć na takie deklaracje było za późno, Madeleine w pełni to wyczuwała. Oby słowa taty dziewczyny o zapewnieniu  ochrony nie stanowiły pustych obietnic. Król potrzebował protekcji za wszelką cenę – Maddie, idź do rodziny, nie powinnaś być teraz sama. Znajdę cię później.

    – As…  – zaczęła, ale chłopak tylko popchnął ją delikatnie w kierunku filaru, pod którym rozsiedli się, całkowicie niewzruszeni, Rossowie, popijając wino. Chronił ją, choć powinien martwić się o siebie. Serce dziewczyny zaczęło bić szybciej. Poczuła szczęście, choć zdecydowanie pora temu nie sprzyjała. Szybkim krokiem ruszyła w kierunku rodziców. Usiadła przy ich stoliku mocno rozstrojona, złapała za rękę tatę, ściskając ją nerwowo. Z błagalnym wzrokiem, wyszeptała – Tato, obiecałeś, że będzie bezpieczny…  

    – Zawsze miałem go za marionetkę, wiesz? Dobrze, że zachował resztki niezależności, choć dla niego to raczej nie najlepiej – odparł lord Ross ze spokojem. Dziewczyna spojrzała na ojca pytająco. Przeczuwała co nastąpi, lecz nadal liczyła, że to koszmarny sen, z którego zaraz się obudzi.  

    – Ale… Mówiłeś…  

    – Wiem, co mówiłem, Mads. Powiedziałem, że ochronię go tylko, jeżeli zostaniesz królową. Jesteś nią?  

    – Wykorzystałeś mnie… – wszystko stawało się przeraźliwie oczywiste. Fakty w głowie rudowłosej układały się błyskawicznie – Byłam ci potrzebna, jako pretekst… Do czego właściwie? Nie wierzyłeś, że Assan wybierze mnie, więc chciałeś pokazać nieudolność władcy? Byłeś gotowy poświęcić moją przyszłość, przyszłość Olyrionu, żeby zrobić prezentację? – Madeleine potrząsnęła głową, jakby próbując odgonić niechciane wnioski. Wciąż czuła szok i niedowierzanie. Jej ojciec naprawdę chciał ją publicznie upokorzyć, by udowodnić swoją rację. A ona mu ufała! Myślała, że chce jej pomóc… Bogowie, jaka głupia była!  

    – Jesteś bystra, Mads,  ale tym razem niczego nie zrozumiałaś. Jest inaczej, zupełnie inaczej… Nigdy nie naraziłbym cię na takie konsekwencje tylko po to, by coś pokazać. Wierz lub nie, ale jesteś moim największym skarbem – odparł Teodire zadziwiająco szczerze. Tak szczerze, że zawahała się w swoich oskarżeniach. Może faktyczne coś jej umknęło? I nie chodziło o nią, że jest skarbem. W to tłumaczenie nie uwierzyła nawet przez moment. Niemniej, elficki lord z pewnością nie poświęciłby interesów państwa skuli głupiej demonstracji, która w dodatku się nie powiodła. Zatem po co był cały ten skandal?  

    – On wybrał mnie, tato… Zaryzykował wszystko…  

    – Przykro mi, ale to bez znaczenia. Sądzę, że na nas już pora – mruknął Teodire beznamiętnym tonem, zerknąwszy na ogromną tarczę zegara, wiszącą ponad tronem. Swoją drogą, wyglądało to niezwykle symbolicznie – władca siedzący pod czasomierzem, takie przypomnienie o śmiertelności, o nadchodzącym, nieubłaganym końcu wszystkiego. Dochodziła jedenasta w nocy. Orkiestra powoli wróciła do gry, przerwanej tańcem Assana z Madeleine.  Do kielichów powróciło wino, a na stołach zagościły pieczenie. Wtedy też, zobaczyła ją po raz pierwszy.  

    – Lord Robert Sheirevos oraz jego urocza córka lady Lainne Sheirevos – zaanonsował lokaj. Oczy rudowłosej momentalnie powędrowały w kierunku imponującej blondwłosej piękności. Wszystko w niej było idealne. Od jej bosko wyrzeźbionego ciala, do delikatnego uśmiechu. Złota suknia, oraz brokat na powiekach, ustach, a nawet skórze powinny przytłoczyć dziewczynę, ta jednak zdawała się jedynie bardziej promienieć, niczym bogini. Sprawiała wrażenie pewnej siebie, otwartej, widać, że dworskie przyjęcia bynajmniej jej nie krępowały. Gdy szła w kierunku Jego Wysokości, była odprężona, spokojna, po drodze wymieniała uprzejmości ze znajomymi arystokratami. Właściwie, już w tej chwili wydawała się być pełnoprawną królową, jakby królewskość płynęła w jej żyłach zamiast krwi. Madeleine, nawet z koroną na głowie, nie wywoływała takiego efektu. Może Rada miała rację, oczywistym było, że Lainne nadaje się bardziej na królewską małżonkę. Generalnie, Madeleine nawet nie chciała być żoną króla. Chciała być żoną Assana. Nieszczęśliwie złożyło się, że tytuł królowej dołączano w pakiecie. Lainne ukłoniła się zgrabnie przed władcą, a ten zaoferował jej taniec. Tańczyli choćby świat nie istniał, ich płynne, zgrane z melodią ruchy wzbudzały zachwyt i zazdrość, nie mając nic wspólnego z ciężkim, wymęczonym tańcem rudowłosej. Assan był świetnym tancerzem, czego niestety nie mógł pokazać przy niej. Dopiero teraz, gdy partnerka go nie ograniczała, a wręcz nakręcała, talent króla stał się widoczny.  

    – Chciałeś wyjść, więc wychodzimy – rzuciła oschle dziewczyna do ojca. Widać było, że jest zła i trudno. Nigdy nie potrafiła w pełni tuszować swoich emocji. Zawsze chciała, starała się, ale nie potrafiła. Kolejna cecha, która ją dyskwalifikowała. Teodire, podał córce ramię, drugie zaoferował Adelajdzie i wyszli jak przystało na kochającą rodzinę. Nie żeby, dla Madeleine miało to jakiekolwiek znaczenie. Chciała po prostu wyjść. Chłodny, wiosenny wieczór nieco ją orzeźwił. Rytmiczne cykanie świerszczy, słodki zapach nocnego jaśminu, szemrzący gdzieś strumyk i niebo pełne miliardów migoczących gwiazd. Tak, tutaj, z dala od balu, czuła się dużo lepiej. Myliła się, nie będzie dobrą królową, Assan potrzebował kogoś takiego jak Lainne. Choć sprawiało jej to ogromny ból, musiała to zaakceptować. Któryś z filozofów, albo jej matka, powiedział, że człowiek nie staje się dorosły, a jedynie mniej niewinny i bardziej nieszczęśliwy. Tego wieczoru, Madeleine poczuła się staro. W milczeniu wsiadła do powozu rodziców, muzyka i śmiechy sali balowej z wolna cichły, w miarę jak jechali, a sam dworek stawał się jedynie łuną światła w oddali. Jeszcze w karecie, Mads zrzuciła buty. Miała kompletnie poobcierane pięty, a od wysokich obcasów spuchły jej stopy. Zapewne lady Lainne nie doświadczała podobnych problemów.  

    – Dobrze sobie poradziłaś dzisiaj – powiedział tata. Nawet na niego nie spojrzała, wbijając wzrok w okno karety. Mijali właśnie niewielki staw i destylarnię. Widziała ten budynek wiele razy, ale dziś przyglądała mu się wyjątkowo uważnie, byle tylko uniknąć rozmowy – Mads?  

    – To jak sobie poradzę nie miało znaczenia. Nic, co robię nie ma znaczenia. Ciągle tylko używacie mnie jak pionka w waszych gierkach – rzuciła z goryczą.  

    – Absolutnie nie! Nigdy nie jesteś pionkiem, zawsze skoczkiem albo gońcem – rzucił ojciec. Dziewczyna mimowolnie się uśmiechnęła. Żart rodzica rozbawił ją, choć miała zamiar zachować powagę. Konie stanęły gwałtownie, rodzina dotarła do domu. Pieszo wróciliby dużo szybciej niż powozem, ale Adelajda nigdy nie pozwoliłaby im iść spacerem na bal. Madeleine pospiesznie wyszła, udając się do swojego pokoju. Teraz, mogła w spokoju oddać się emocjom, nareszcie była sama. Zapaliła świece na nocnym stoliku i rzuciła się bezwładnie na łóżko. Leżała tak dłuższą chwilę, nie chcąc o niczym myśleć. Rzadko miała czas, by tak zwyczajnie poleżeć, więc starała się wyciągnąć możliwie najwięcej z tego momentu. Myślami wróciła do tańca z Assanem. Wypełniło ją przyjemne ciepło, gdy przypomniała sobie, jak ich ciała się ocierały, jak jego oddech muskał jej szyję, delikatniej niż jakikolwiek dotyk. Spróbowała to odtworzyć, pieszcząc miękką skórę wokół pulsującej aorty, czubkami długich, czerwonych paznokci. Przeszło ją spodziewane i jakże pożądane drżenie, ciało dziewczyny napięło się, a uda rozchyliły, zapraszając wyobrażonego kochanka. Zanim w pełni pomyślała, wsunęła zwiniętą w rulon poduszkę pomiędzy nogi. Zaczęła swój własny taniec, który nie wymagał muzyki ani znajomości kroków. Poruszała się powoli w przód i tył, niespecjalnie dbając o zachowanie rytmu. Był najmniej ważny, ważny był ten cudowny nacisk przy każdym poruszeniu. Ach, gdyby Assan tu był… Potrzebowała go. Jego dłoni błądzących po jej pokrytych potem plecach, schodzących w dół, by złapać wypięte pośladki i nabić ciało dziewczyny mocniej na sztywną męskość. Albo wymierzających lekkiego klapsa. Albo ściskających piersi rudowłosej, podczas gdy kciuki tarłyby sutki postawione jak dwa maszty, a twarde niczym małe kamyczki. Tęskniła za jednym w swoim rodzaju uczuciem wypełnienia, kiedy wchodził w nią głęboko. Lubiła u niego dwa typy ruchów. Pierwsze to  powolne, ale dogłębne, gdy wchodził do samego końca, aż czuła jego jądra. Odbijały się wtedy od niej, a każdemu wyciągnięciu członka towarzyszyło mlaśnięcie. Ich drugi "sekstyl" był przeciwieństwem poprzedniego – Assan penetrował ją nieco płytszymi, niemniej o wiele szybszymi pchnięciami, aż traciła oddech, a jej drobne ciało podskakiwało. Nie umiała powiedzieć, co wolała w łóżku. Lubiła być zaskakiwana. Dziś jednak zależało jej na czymś szybkim i mocnym, z nutką brutalności. Może gdyby wziął ją od tyłu, przytrzymując za włosy, a jej wiszący biust bujałby się w tym rytm kolejnych ruchów… Zsunęła suknię z ramion, uwalniając piersi. Niecierpliwie zdarła z nich bieliznę, pragnąc poczuć ich ciężar. Wypinała się mocniej przy każdym cofnięciu bioder, starając się, by jej pupa wyglądała możliwie najapetyczniej. Zatraciła się w swojej fantazji, żałując jedynie, że nie dzieje się w rzeczywistości. Cały stres wreszcie ją opuszczał, pozostawiając stan miłego otępienia po spełnieniu. Może jednak uda jej się wyspać tej nocy. Zadowolona i wciąż nieco pobudzona zaczęła wieczorną toaletę. Z ulgą pozbyła się pomiętej, po jej ekscesach, sukni, zmieniając ją na krótką jedwabną koszulę, jedną z tych, które podarował dziewczynie Assan nim opuścił Olyrion, aby objąć tron. Poprosiła go wówczas o coś, co będzie jej go przypominać, a on dał ukochanej kilka swoich koszul i pokracznego kociaka. Bura bestyjka wyrosła na dorodnego kocura o imieniu Pchła i niemal zawsze towarzyszyła swojej pani. Obecnie, siedział na toaletce, zasłaniając lustro. Podrapała go za uchem, a on ziewnął w odpowiedzi i zaczął się przeciągać. Pochyliła się, żeby lekko dotknąć nosem małego różowego serduszka na pyszczku zwierzaka i wtedy kot z głośnym miauknięciem uciekł pod łóżko, a noc przeciął ogłuszający huk.

Somebody

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy i erotyczne, użyła 5253 słów i 30955 znaków, zaktualizowała 4 gru 2022. Tagi: #fantasy #król #królowa #dziewczyna #romans #królestwo #erotyka #spisek

4 komentarze

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • agnes1709

    Gruba obsuwa, ale już nadrobiłam. Wybacz spóźnienie, z czasem krucho. 😘😘😘

    16 sty 2023

  • shakadap

    Brawo. Świetne. Pisz dalej.
    Pozdrawiam i powodzenia.

    24 gru 2022

  • Somebody

    @shakadap Dzięki, pozdrawiam i szczęśliwego nowego roku  :)

    29 gru 2022

  • likeadream

    Baaardzo wciągające i ciekawe. Talent. Diamencik.

    18 gru 2022

  • Somebody

    @likeadream Cieszę się, że się podoba 😁Właśnie dałaś mi kopa, żeby pisać dalej  :smile:

    19 gru 2022

  • likeadream

    @Somebody niesamowicie się cieszę. Pisz, bo naprawdę - erotyka erotyką, ale tutaj sama fabuła wciąga.

    19 gru 2022

  • agnes1709

    Mała, przeczytam poniedziałek, kiedy mam zwolnienie z pracy. Hehe, poszłam z ręką do ortopedy, wychodzę z szyją. Rozdzielenie kręgów. Kurwa, lekarze... :sciana:  :lol2:

    15 gru 2022

  • Somebody

    @agnes1709 Biedna 😔 Luzik 😂 Połącz te kręgi 😂

    15 gru 2022

  • agnes1709

    @Somebody Jak, jak herbatę kupiłam? Jeszcze bardziej się rozlazą :lol2:  :przytul:

    15 gru 2022