Dzieci mgły – mężczyzna w czerwieni

Dzieci mgły – mężczyzna w czerwieniWydawało się, jakby samo niebo pękło na pół. W pierwszym odruchu nie wiedziała, co robić. Wybiegła na korytarz, wołając rodziców. Bała się, że coś im się stało, że jakiś intruz ze strzelbą wpadł do ich domu. Wówczas wychodzenie z pokoju, nie stanowiło zapewne najmądrzejszego posunięcia, ale dziewczyna musiała sprawdzić, czy wszystko w porządku z jej bliskimi. Może ich relacje nie były modelowe, lecz pomimo tego rudowłosej zależało na tacie i mamie. Koniec końców, byli rodziną. Niby głupi frazes, ale jakże prawdziwy. Dlatego przyjęła z ulgą, gdy spotkała ich na schodach, równie zmartwionych jak ona.  

     – Co to było? – zapytała, wciąż nieco zdezorientowana.  

     – Mads, dobrze, że nic ci nie jest. Usłyszeliśmy huk i… – tata bez słowa ją przytulił. Rzadko okazywali sobie uczucia, więc dla dziewczyny było to wyjątkowo ważne. Czerpała przyjemność z ciepła, jakie teraz czuła. Co by nie mówić o rodzinie Rossów, zdecydowanie stanowili zgrana drużynę. Miły moment przerwało im wbiegnięcie jednego z gwardzistów, którzy strzegli dzisiejszego balu. Blady, zasapany, obsypany białym pyłem nieznanego pochodzenia, wpadł do ich holu i, z trudem łapiąc oddech, wyrzucił tylko:

     –  Nie żyją… Wszyscy nie żyją…  

     – Hej, spokojnie, usiądź, proszę, napij się wody – rzuciła Adelajda, podając żołnierzowi szklankę. Spokój był jednak ostatnim, o czym myślała Madeleine. W jednej sekundzie jej żołądek zmienił się w lodowatą bryłę. Mężczyzna łapczywie pił, a dziewczynie miękły kolana ze stresu – Bardzo dobrze, a teraz jeszcze raz powiedz, z czym przybiegłeś.  

     – Budynek się zapadł. Krol, Rada, arystokraci zostali zasypani i nadal tkwią pod gruzami – wyartykułował w końcu strażnik. Rudowłosej zakręciło się w głowie, desperacko chwyciła poręcz, by nie upaść. Tam był Assan, sam pod toną kamieni. Musiała mu pomóc.  

     – Natychmiast zorganizujcie ekipy ratownicze, weźcie ze sobą psy i latarnie. Potrzebujemy elfów biegłych w zaklęciach telekinetycznych i uzdrowicieli – wydawała kolejne polecenia automatycznie, czując jakby jej głos i ciało nie należały do niej. Ogromny ból rozrywał jej serce na kawałki, lecz wiedziała, że w tej chwili nie może zawieść, że nie może pozwolić sobie na słabość. Ojciec Madeleine  jedynie skinął głową i ruszył odpalić niebieską flarę, prosząc o wsparcie telekinetyków Akademii. Na odchodnym popędził żołnierza, który pobiegł przekazać dowódcy rozkazy dziewczyny. Młoda dziedziczka, nie chcąc tracić więcej czasu ruszyła śladami taty, aby wezwać uzdrowicieli. Miała wrażenie, iż patrzy na siebie z boku. Tak jakby ta silna, pewna siebie przywódczyni, koordynująca akcją ratowniczą była kimś innym. Nigdy nie przypuszczałaby, że jest zdolna tak sprawnie i bez emocji poprowadzić tego typu przedsięwzięcie. Jej dłonie nawet nie drgnęły, kiedy wystrzeliwała sygnał do uzdrowicieli ze szczytu strzelistej wieżyczki w ich rodzinnym domu. Została ona zbudowana, podczas Wielkiego Powstania właśnie po to, by móc wezwać na pomoc elfy o określonych zdolnościach oznaczonych kolorami. Niebo ponad budowlą stale obserwowali najmłodsi studenci olyriońskiej Akademii Potencjału, podzieleni na zmiany po dwie godziny każdego dnia. Całkiem niedawno, to Madeleine, doskonaliła w Akademii swoje umiejętności i przez cały pierwszy rok nauki pełniła dyżur każdego dnia. Miło wspominała Akademię. Tam spędziła najbardziej beztroskie trzy lata swojego życia – jako zdolna uzdrowicielka, miała sporo luzów podczas zajęć, więc często urwała się z lekcji z Kalebem. Uwielbiali włóczyć się po lasach, albo po mieście, miejsce nie robiło im różnicy, bo zawsze natrafiali na coś ciekawego. Tak narodziła się między nimi wyjątkowa bliskość, której dziewczyna z nikim nie zdołała odtworzyć, nawet z Assanem. Oczywiście, wiedziała, że Kaleb się w niej zadurzył, choć nigdy tego nie powiedział, a ona nie pytała. Któregoś dnia, wędrując po lesie, znaleźli samotną polanę nad strumieniem, pełną rozkwitłych sasanek. Krajobraz wyglądał niczym baśniowa ilustracja wzbogacona o szmer wody oraz śpiew ptaków. Tak zresztą się czuli, jakby wchodzili w baśń, daleko poza czasem, za siedmioma rzeczywistościami… Tam  oboje stracili dziewictwo. Niezręczność i zarazem niewinność tego pierwszego razu zapadła rudowłosej głęboko w pamięć. Teraz jednak myślała o Kalebie z zupełnie innego powodu. Potencjał jej przyjaciela stanowiła lokalizacja. Potrafił on odnajdywać zgubione przedmioty, czy zaginione zwierzęta. W trakcie studiów tak właśnie dorabiał do niezbyt wygórowanego stypendium. Odszukiwał biżuterię albo pieski bogaczy za odpowiednią opłatą. Być może dałby radę odnaleźć Assana pod gruzami, aby udzielić mu pomocy możliwie najszybciej? Bo Madeleine, choć, oczywiście, chciała uratować każdego rannego, to najważniejszy był dla niej Assan. Wiedziała, że w krytycznych sytuacjach liczy się przede wszystkim czas i zamierzała zmaksymalizować szanse ukochanego, nawet jeśli tym samym miałaby zminimalizować szanse pozostałych. W tej chwili liczył się tylko brunet. Błyskawicznie zarzuciła wygodne spodnie i skórzaną kurtkę, nie chcąc zabrudzić koszuli chłopaka. Pobiegła dobrze sobie znanym skrótem przez sady, po drodze zatrzymując się przy niewielkim domku, należącym do Kaleba i jego babci. Naturalnie, jej pukanie nikogo nie obudziło. Prawdopodobnie, cała okolica już nie spała, zaaferowana hałasem.  

     – Mads, co się tam stało, na bogów? – zapytał blondyn, na widok dziewczyny.  

     – Brzmiało jakby wojna powróciła do Olyrionu, panienko – dodała,  owinięta kocem, starsza pani, trzęsącą dłonią unosząc filiżankę herbaty.  

     – Proszę się nie martwić, nie będzie wojny, proszę pani. Zdarzył się tylko okropny wypadek, a ja przyszłam porwać pani wnuka, żeby nam pomógł – uspokoiła kobietę rudowłosa, choć sama nie była pewna, co oznacza wybuch dla dalszych losów państwa. Przede wszystkim nie było na ten moment żadnych informacji odnośnie tego, co spowodowało eksplozję. Mogła to być na przykład jakaś wada konstrukcyjna albo zapadlisko. Zakładanie, że celowo podłożono bomby było wydawało się pochopne.  

     – Jak miałbym pomóc? Czy magazyny ucierpiały? Potrzebujesz raportu o szkodach? – Kaleb zarzucił ją pytaniami, dopinając koszulę i zakładając buty. Był przy tym nadzwyczaj opanowany, jakby miał iść do pracy. Nawet wyglądał jak zawsze na świeżego i skupionego, za wyjątkiem nieco zmierzwionych włosów.  

     – To nie magazyny… – powiedziała, ściszając głos – Chodźmy, nie chcę martwić twojej babci – dalej kontynuowała już normalnym tonem z uśmiechem – Do widzenia, pani, proszę spróbować się przespać.  

     – Do widzenia, panienko. Kaleb, jutro musisz mnie zawieźć do miasta, pamiętaj!  

     – Pamiętam, pamiętam, wrócę najpóźniej o świcie – ucałował starszą kobietę w policzek. Madeleine w jakiś sposób to rozczuliło. Rodzice Kaleba zginęli, kiedy chłopczyk miał pięć lat i wówczas trafił pod opiekę babci. Ich relacje zawsze były bardzo bliskie. Do tego stopnia, że Madeleine, wówczas siedmioletnia, pragnęła żeby jej rodzice też umarli, by trafić pod opiekę babci Kaleba – To co się stało? – zapytał inwentaryzator, gdy odeszli nieco od chatki.  

     –  Sala balowa się zawaliła. Wszyscy goście zostali zasypani. Nie wiem, jak bardzo jest źle, bo dopiero tam idę…  

     – Bogowie… A ty?Twoi rodzice? Przecież też byliście na balu?  

     – Wróciliśmy wcześniej, jakąś godzinę temu…

     – Dobrze, że nic ci nie jest. Choć nie bardzo rozumiem do czego Ci moja pomoc?  

     – Chcę żebyś znalazł Assana. Trzeba go wyciągnąć najszybciej jak się da – poprosiła rudowłosa, z trudem przełykając łzy. Obecność przyjaciela, ułatwiała jej zupełne rozklejenie się. Jakaś jej część marzyła, by mu się wypłakać.

     – Mads, nie jestem magikiem. Wolę swoje spisy niż zaklęcia, przecież wiesz… Poza tym nigdy nie szukałem osób, to ponad moje umiejętności. Największym, co znalazłem był kapelusz lady Walerii – odparł, siląc się na śmiech.  

     – Wykładowcy mówili, że to przez lenistwo a nie brak potencjału.  

     – Gówno wiedzą… Nie umiem i już…  – warknął ofensywnie. Czuła, że za agresją Kaleba kryje się więcej niż chciałby powiedzieć. Nie naciskała, powie jej sam, jeśli będzie gotowy. Dała mu chwilę na zebranie myśli, wiedząc, że przyjaciel jej nie zostawi. Nigdy by jej nie zawiódł, zwłaszcza w tak istotnej kwestii  – Spróbuję, Mads, ale nie oczekuj żadnych efektów, dobrze? To będzie prawdopodobnie duży niewypał…  

– Dziękuję, zaryzykuję i tak – rzuciła zadowolona. Z nową energią ruszyła na miejsce katastrofy, a chłopak podążył za nią wciąż nadąsany, ale pogodzony z podjętą decyzją. Przecięli sady wzdłuż w linii prostej, by możliwie jak najszybciej dotrzeć do zawalonego budynku. Jeszcze zza osłony owocowych drzew, dostrzegli łunę światła rzucaną przez setki latarni. Z nie tak dawno olśniewającej splendorem sali nie zostało nic, nawet jedna ściana nie przetrwała w całości. Wszystko, co znaleźli to tony pokruszonych kamieni i chaos. Zupełnie jakby pałacyk był zamkiem z klocków, które jakiś łobuziak postanowił porozrzucać. Wokół nich wciąż unosił się pył, brudząc powietrze szarością. Było zaskakująco cicho, najwyraźniej w obliczu takiej tragedii byłoby nietaktem mówić głośniej niż szeptem. Dwuosobowe grupki z psami mozolnie przeszukiwały ruiny. Niemal żadna z ich interwencji nie kończyła się sukcesem. Na miejsce przybyli wprawdzie pierwsi uzdrowiciele, lecz jedynym, co robili było zamykanie powiek zmarłym, o ile zmiażdżone ciała je posiadały. Telekinetycy pomagali ratownikom, dźwigając kamienne bloki w miejscach wskazanych przez zwierzęta. Jednak wysiłki okazywały się zbędne, niepotrzebne, frustrujące dla ratowników.  

     – Nikt nie przeżył, Mads. Powinnaś wrócić do domu – powiedział Kaleb, delikatnie odciągając dziewczynę. Ta wyszarpnęła się ze złością. Assan żył i to nie była kwestia nadziei, a wiedzy.  

     – Nie pójdę, dopóki go nie znajdę. To jego sygnet, zacznij szukać, mamy mało czasu…  

     – Proszę, Mads, wracajmy do domu… Znajdziemy tylko ciało, Assana już nie ma, nie ma, rozumiesz? – chłopak spróbował ją objąć, lecz Madeleine gniewnie go odepchnęła. Podciągnęła rękaw kurtki ponad nadgarstek, odsłaniając mały, niezwykle dyskretny tatuaż, przedstawiający koronę.  

     – Elficki. Assan ma wytatuowany goździk na drugiej ręce…  

     – Podobno są nielegalne.  

     – Dla króla zrobili wyjątek. Poza tym, nikt nie wie, że to elficka dziara. Wygląda zwyczajnie – odparła dziewczyna spokojnie, sprawiając wrażenie obojętnej na złamanie obowiązującego prawa. Elfickie tatuaże wiązały dwa życia. Dzięki temu Madeleine wiedziała, że Assan żyje. Gdyby nie przeżył, korona na jej ręce by zniknęła.  

     – Wiesz, że to nie tylko romantyczny gest?

     – To nie jest ważne teraz. Zacznij szukać, Kaleb – rzuciła zimno. Przerażała ją własna determinacja. Czuła się jakby jakaś inna osoba przejęła nad nią kontrolę. Wszystko, co stało pomiędzy nią a Assanem zostało skazane na niebyt. Nikt i nic nie mogło zatrzymać dziewczyny w tym momencie. Kaleb wydawał się to zauważyć, więc bez dalszych wykrętów skoncentrował się na sygnecie władcy. Zamknął oczy, wręcz je zacisnął, marszcząc czoło, czynność wyraźnie kosztowała go dużo wysiłku. Pomimo unikatowego talentu, blondyn nigdy nie próbował się rozwinąć jako mag. Przebimbał cztery lata Akademii, spędzając więcej czasu na włóczeniu się z Madeleine niż rzeczywistej nauce. Teraz wszystkie zaniedbania wydawały się mścić. Chłopak raz za razem przerywał, ocierając krew z nosa, czy krwawe łzy z policzków. Rudowłosa poczuła się winna, że zmusza przyjaciela do takiej pracy, ale nie widziała innego wyjścia – Dasz radę, Kaleb…  

     – Nie mogę… Przepraszam, nie potrafię… – pokręcił głową ze smutkiem, ale jednocześnie z ulgą. Powoli rozmasował skronie. Dziewczyna sapnęła z irytacją.  

     – Jeszcze raz. Spróbuj jeszcze raz – nalegała nieustępliwie. Musi uratować Assana. Musi. Bez niego nie potrafiłaby się odnaleźć. Znaczy pewnie, by potrafiła, jednak myśl o utracie ukochanego sprawiała młodej dziedziczce ból i powodowała silną niechęć – Proszę, jeszcze raz…  

Kaleb westchnął ciężko, lecz spełnił prośbę przyjaciółki. Tym razem, nie spinał się, a po prostu przymknął powieki, skupiwszy umysł nie tyle na sygnecie, co na sobie. Jego twarz rozjaśnił delikatny uśmiech.  

     – Nie ma go tu. Assana nie ma pod gruzami. Jest bezpieczny, jest… Na statku? Nie, to nie statek… Szopa? Zaraz… Tak, to stara szopa, koło gospodarczego… Wydaje się zmartwiony… – przerwał, otwierając oczy – Nic więcej nie zrobię, Mads, przykro mi…  

     – Jesteś pewien? Assan jest bezpieczny? – dziewczynę zalała fala ulgi. Jednak zaraz potem pojawiły się wątpliwości. Jeśli wszystko z nim w porządku, to dlaczego nie ma go tutaj? I w jaki sposób znalazł się poza budynkiem? Cokolwiek by to nie było, cieszyła się, że nic mu nie jest. Cmoknęła przyjaciela w policzek i pognała w kierunku wskazanego miejsca. Znaczy, spróbowała, bo w pół kroku zatrzymał ją głos ojca.  

     – Mads, znalazłaś się nareszcie. Chodź prędko pomóc przy rannych – powiedział spokojnym tonem, choć w jego oczach można było dostrzec napięcie, którego powodu nie potrafiła znaleźć. Może po prostu był spięty przez zaistniałą sytuację?  

     – Tu nie ma rannych, tato – odparła ponuro, wskazując rosnącą ilość wyciąganych zwłok – Idę tam, gdzie faktycznie mogę pomóc.

     – Nigdzie nie idziesz. Nosisz moje nazwisko, jesteś przyszłą zarządczynią Olyrionu i twoje miejsce jest zawsze w centrum wydarzeń… Poza tym…  Nie chcesz wyciągnąć Assana spod gruzów?  

     – Właśnie przez Assana muszę stąd iść, tato. Znam swoje obowiązki, ale teraz powinnam być gdzie indziej – próbowała wyjaśnić dziewczyna, nerwowo miętosząc skrawek kurtki.  

     – Zajmij się rannymi, Mads – polecił lord tonem nieznoszącym sprzeciwu, jednocześnie zdradzając oznaki zdenerwowania. Czemu tak mu zależało na obecności córki? Madeleine zarejestrowała ten fakt, lecz nie miała czasu się w to zagłębiać.  

     – Wybacz, ale tym razem nie będę grać według twoich reguł – wycedziła zimno. Odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem weszła pomiędzy sady, zostawiając gruzowisko za sobą. Światła latarń zastępowała ciemność drzew połączona z odurzającym zapachem nocnych kwiatów. Delikatny wiatr poruszał gałęziami, szeleszcząc liśćmi w miarę, jak dziewczyna szła do przodu. Noce w Olyrionie nie były zimne, choć nie należały do najcieplejszych, co rudowłosa zaczynała odczuwać. Na szczęście doskonale znała drogę, wszak spędziła całe dzieciństwo w tych sądach, więc dziarsko maszerowała w takt cykania świerszczy. Po krótkim spacerze znalazła się w okolicach magazynów, za którymi znajdował się stary budynek, kiedyś służący za biuro, obecnie pełniący rolę pomieszczenia gospodarczego, lub, bardziej akuratnie, graciarenki. Do niego przyssana była niewielka drewniana szopa na narzędzia, od dawna świecąca pustkami. Co Assan robił w tym miejscu? Znał je, bo bywał tu z Madeleine, gdy pierwszy raz zawitał do Olyrionu, wówczas jako zamknięty w sobie chłopiec, ukrywany przed żądnymi władzy oligarchami. Lubił się tutaj wyciszać i odpoczywać od wywierających presję opiekunów. Dziedziczka otrząsnęła się ze wspomnień i ostrożnie uchyliła drewniane drzwi, cicho skrzypiące przy najmniejszym poruszeniu. Assan siedział zgarbiony na starej skrzynce po winie, z twarzą ukrytą w dłoniach. Nawet nie podniósł wzroku na wchodzącą.  

     – Nie mogę wyjechać… – powiedział łamiącym się głosem. Kosmyk czarnych włosów opadł mu na dłoń.  

     –  Dlaczego miałbyś wyjeżdżać? – zapytała cicho. Chłopak uniósł głowę zaskoczony.  

     – Maddie? Co ty tu robisz?  
     
     – Mogłabym zapytać ciebie o to samo… Myślałam, że coś ci się stało…  W ogóle wiesz jak tam wygląda?  

     – Słyszałem wybuch, ale niczego nie widziałem…  Na krótko zanim to się stało jeden z waszych żołnierzy poprosił mnie na stronę, był bardzo natarczywy…  Wyszedłem z budynku i wtedy…  Wtedy… – urwał, jakby nie do końca pewien, ile informacji chce ujawnić – Uznasz, że oszalałem, Maddie… Widuję go czasami, za każdym razem zwiastuje kłopoty… Nosi długi, czerwony płaszcz i kapelusz, który zasłania mu twarz, czarne rękawiczki ze skóry, buty z wkładkami na malutkie noże…Nie wiem kim jest, nie wiem czego chce, pojawia się zawsze gdy jestem sam… – mówił jak nakręcona katarynka. Wypluwał kolejne słowa w jakimś amoku niczym szaleniec. Madeleine patrzyła na niego z troską, nie wiedząc czy powinna przerwać chaotyczną wypowiedź, czy lepiej pozwolić kontynuować chłopakowi – Zobaczyłem go dzisiaj… Stał pod sadem i patrzył na mnie. Żołnierz, który wyciągnął mnie z sali gdzieś przepadł, byłem tylko ja i mężczyzna w czerwieni. Zawołał moje imię… Podszedłem, a on odwrócił się, odchodząc w głąb sadu… Szedłem za nim aż tu… Otworzył drzwi i przemówił … Nigdy wcześniej do mnie nie mówił, dziś pierwszy raz… Powiedział "Zostań tu do świtu, potem musisz wyjechać ". Zapytałem dokąd mam wyjechać, a on na to: "Musisz pilnie opuścić Nikonium". Więcej się nie odezwał. Zamknął drzwi i zniknął… Myślisz, że zwariowałem, Maddie?  

     – Nie wiem, As. Istnieją dziwne rzeczy na tym świecie. Są ludzie, którzy widują zmarłych albo istoty niewidzialne dla większości. Niektórzy uważają to za chorobę, inni za dar… Nie wiem jaka jest prawda i nawet nie śnię, że ją poznam. Wiem jednak dość by niczego nie wykluczać – zmarszczyła czoło, zamyślona. Nie była pewna co dalej, nie była też pewna czy wierzyć w historię ukochanego. Matka Assana, królowa Nekkbet słynęła ze swojej fascynacji światem niematerialnym. Podobno zdarzało jej się spotykać niewidoczne dla ludzi byty. Podobno, bo królową uznano za szaloną, zamknięto w wieży, a wejście zamurowano. Zdesperowana, pragnąc uniknąć okrutnej śmierci głodowej, wyskoczyła z okna. Czy Assan odziedziczył szaleństwo po matce? Czy podstępna choroba czaiła się w zakamarkach umysłu, by niespodziewanie zaatakować właśnie teraz? A może zarówno chłopak jak i zmarła królowa dzielili niezwykłą, niezrozumianą przez ogół zdolność? Madeleine była rozdarta. Och, gdyby tylko dało się zweryfikować prawdę, zrobiłaby wszystko.  

     – Co to za mina? Nie wierzysz mi…  
     
     – Nie wiem w co wierzyć… As, jeśli ktokolwiek się dowie o mężczyźnie w czerwieni… Nie wolno ci nikomu powiedzieć, nikomu!  

     – Maddie, jeżeli tracę zmysły, muszę porozmawiać z lekarzem, nie narażę Nikonium na rządy wariata… Ponownie… – głos chłopaka uległ załamaniu, jego głowa bezwładnie opadła na pierś.  

     – Lekarz doradzi ci abdykację, a tobie nie wolno abdykować w tej chwili… Nikonium potrzebuje króla, takiego jak ty, który utrzyma pokój…  

     – Byłoby nam dobrze razem… Abdykowałbym, przyjechał do ciebie, moglibyśmy wspólnie pracować przy sadach, zbudować dom, założyć rodzinę… Bez korony i w ciszy wszystko byłoby inaczej.  

     – Nie! – tak naprawdę niczego nie pragnęła bardziej niż tego, by Assan zrzekł się władzy, umożliwiając im wspólne życie. Jednak wychowana w duchu dworskich intryg i manipulacji, jak mało kto rozumiała potencjał sytuacji oraz jej możliwe korzyści. Tak naprawdę stan umysłu chłopaka nie był istotny. Istotnym było, co pomyślą ludzie, gdy brunet zacznie opowiadać, że wykonuje polecenia niewidzialnego mężczyzny. Nawet jeśli miał prawdziwy dar widzenia, nikt nie starałby się tego zrozumieć. Jedyne co by w dostrzegli, to kolejnego szalonego tyrana, co dla Assana skończyłoby się tragicznie. Madeleine mogła temu zapobiec, a przy okazji zgarnąć kilka okruchów dla siebie i Olyrionu. Musiała tylko wyjaśnić ukochanemu swój tok myślenia – Masz pewne obowiązki i ja mam obowiązki, od których żadne z nas nie może uciec, choćbyśmy bardzo chcieli…

     – Wolę odejść zanim uznają mnie za szaleńca i… Domyślasz się, jak to się skończy…  

     – Dlatego potrzebujesz mnie. Będę nad tobą czuwać, żeby nikt nie poznał twojego sekretu, pomagać w codziennych obowiązkach, gdy nie będziesz czuł się pewnie, wspierać cię na każdym kroku, aby nic nie zagroziło stabilności Nikonium. To państwo jest tak wyniszczone wojnami, że nie zniesie kolejnej, a konflikt byłby nieunikniony po twojej rezygnacji – przekonywała dziewczyna. Widziała w oczach bruneta, że zaczyna się wahać. Kochał Nikonium i bardzo pragnął być dobrym władcą, by odpokutować za czyny ojca. Dlatego poświęciłby wiele, aby państwo pozostało w spokoju i dostatku – Wiem, że nie jesteś gotowy, by zrobić mnie królową, ale gdybyś wyznaczył mi jakiś urząd, który nie wymaga szlacheckiego pochodzenia, a który uzasadniałby moją stałą obecność przy twoim boku…  
     – Nie, Maddie. On kazał mi wyjechać… – przerwał, na moment, po czym powrócił do dawnego wspomnienia – Zawsze zastanawiali się, jak przeżyłem zamach na ojca. Kiedy go otruto, szukano mnie, chciano usunąć cały ród, ale ja byłem wtedy poza zamkiem. Mimo iż był środek nocy i nie wiedziałem co się dzieje, byłem bezpieczny, w dokach, skąd akurat miał odpływać statek elfów. Nikomu nie mówiłem, ale lord Ross znalazł mnie tylko dlatego, że mężczyzna w czerwieni mnie obudził tamtej nocy, zaprowadził do portu i pokazał dok. Może powinienem go słuchać, Maddie? Może on wie lepiej co robić?  

     – Nie możesz teraz wyjechać! Poza tym dokąd?  

     – O świcie odpływa okręt do północnych krain. Kupujecie od nich olej, prawda? Mógłbym tam zostać jakiś czas… Znam sześć języków biegle, trzy inne powierzchownie, umiem nawigować, projektować budynki, grać na instrumentach, wiem sporo o truciznach, jestem dość dobrym łucznikiem, sprawnie używam sztyletu, więc myślę że znajdę tam zajęcie, z którego będę mógł wyżyć. Mogłabyś mnie nawet odwiedzić, jeśli byś chciała… Czekałbym w porcie na olyriońske statki.

     – Chcesz mnie zostawić?

     – Oczywiście, że nie chcę cię zostawić, Maddie, po prostu czuję, że muszę usłuchać mężczyzny w czerwieni. Proszę, Maddie, powiedz, że rozumiesz…  

     – Mężczyzna w czerwieni pomaga tobie, ale czy pomaga Nikonium? Nie znamy jego motywacji, As… Co jeśli wciąga cię w pułapkę?  

     – Nie wiem jak to wyjaśnić, tak musi być.  

     – Jeżeli odejdziesz, zostawisz królestwo na pastwę wojny domowej…  

     – Niekoniecznie… Maddie,  podaj mi papier – Assan wyjął pióro, które zawsze przy sobie nosił i zaczął szybko spisywać kolejne słowa w skupieniu. Po chwili podał dziewczynie gotowy dekret – Zobacz, wystarczy?  

     – Nie możesz tego zrobić… – oczy dziewczyny stawały się coraz większe i większe, kiedy docierało do niej znaczenie poszczególnych linijek – Powierzając nawet tymczasową władzę Olyrionowi, doprowadzisz do rebelii…  

     – Macie poparcie Istii, prawda? Z nimi po waszej stronie, nikt nie pomyśli o buncie. Tak, wiem, że planujecie unię i wasze stosunki są nadzwyczaj ciepłe… – Madeleine otworzyła usta, pragnąc wytłumaczyć tę zdradę, lecz Assan przerwał jej gestem – Lord Werder zadbał bym miał aktualne wiadomości, zapewne chcąc całkowicie was zdeklasować. Nie winię cię za nic, ani twojego ojca. Przymierze z Istią i przewrót to jedyne rozwiązanie, żeby przełamać ten mur uprzedzeń… Z Radą pilnującą każdego mojego oddechu, nie mogłem wam pomóc, ale teraz daję elfom pełne poparcie. Tak jak wy kiedyś poparliście mnie…– król chaotycznie krążył od wątku do wątku, a jego policzki były rozpalone, jakby gorączką – Byłem tylko zagubionym księciem, którego wszyscy próbowali zabić, a lord Ross otoczył mnie opieką, pozwolił mi ukończyć waszą akademię i pomógł mi przejąć tron. Tak mogę spłacić dług wdzięczności wobec twojej rodziny. Przekaż to ojcu, dobrze?  

     – As, proszę, przerażasz mnie, nie myślisz jasno…  

     – Nigdy nie myślałem jaśniej, Maddie. Odejdę na jakiś czas, a potem wrócę, albo zostanę na zawsze w północnych krainach. Sama wiesz, jak nie lubię nosić korony. Ten wybuch to dla mnie szansa, bym mógł być kimś innym i odpłacić twojej rodzinie, musisz też to widzieć – złapał dłoń rudowłosej, pragnąc ostatecznie do niej dotrzeć. Madeleine zrozumiała, że nie odwiedzie Assana od jego pomysłu, choć niezbyt podobała jej się perspektywa związku na odległość. Z drugiej strony jaką inną przyszłość by mieli? Uśmiechnęła się, odwzajemniając uścisk bruneta.  

     – Wiesz, że będę cię wspierać niezależnie od tego, co postanowisz – odparła, patrząc głęboko w szare oczy ukochanego. Uwielbiała te matowe tęczówki z mnóstwem białych plamek rozsianych niczym gwiazdy. Po raz pierwszy tego okropnego dnia, nie myślała jak dworska intrygantka, tylko jak zakochana dziewczyna. Wreszcie była sobą.  

     – Dziękuję – pocałował ją delikatnie, jak wówczas, gdy robił to po raz pierwszy. Pamiętała muśnięcie miękkich ciepłych warg na pożegnanie po balu. Odprowadził ją do jej sypialni, po tym jak wszyscy goście posnęli pijackim snem na stołach. Rozmawiali całą noc o wszystkim i o niczym, śmiejąc się i płacząc na przemian. Mieli wówczas może po piętnaście lat, ale wydawało im się, że są mądrzejsi niż cały świat. Tęskniła za tamtymi czasami, kiedy ich życie było tak nieskomplikowane – To dokąd płynie statek?  

     – Do portu w Jätta Olje. To najbardziej rozwinięta handlowo kraina, jednocześnie szara strefa, w której dozwolone jest dużo więcej niż w Nikonium. Nadal można tam legalnie nabyć broń, czy niewolników. Zarabiają głównie na kasynach, burdelach i czarnym rynku. Oczywiście, oficjalnie ich zyski generuje olej… W każdym razie to niebezpieczne miejsce dla przyjezdnych. Musisz na siebie uważać… Rejs trwa dziesięć dni, rozładunek i załadunek zajmuje zwykle do tygodnia, więc statek pływa tam każdego miesiąca. Niezależnie jednak od pory roku , jest tam przeraźliwie zimno, a słońce znika na długie tygodnie.  

     – To nie brzmi przyjaźnie. Próbujesz mnie zniechęcić? – zapytał z uśmieszkiem w kąciku ust.  

     – Tylko przygotować. Wiesz, że się martwię…  

     – Niepotrzebnie, dam sobie radę. Będziesz mnie odwiedzać?  

     – Postaram się, choć wiesz, że będę miała więcej obowiązków, a jednak wyjazd do Ciebie to praktycznie długa nieobecność – stwierdziła ze smutkiem.  

     – To jedź ze mną,Maddie.  
     
     – Nie mogę…  – bogowie świadkiem, jak bardzo tego chciała. Może powinna się zgodzić, wyjechać daleko i mieć spokój. Z drugiej jednak strony, bała się wszystko zostawić i zaryzykować. Nigdy nie była typem hazardzisty i nie znosiła stawiać całego życia na jedną kartę. Czy jej miłość była przez to słabsza? Ostatecznie, czytała legendy, w których kochankowie powracali do siebie z zaświatów, albo rzucali cały dobytek, by wychowywać gromadkę dzieci w rybackiej chacie. Te opowieści, jakkolwiek piękne, wydawały się jej raczej… Niepraktyczne. Wierzyła, że miłość to wspólne osiąganie szczytów i wspieranie się w tym. Wierzyła, że prawdziwie zakochani nie robią kroków wstecz, a jedynie do przodu. Wyjazd do Jätta Olje oznaczał wycofanie się na start. Owszem, dla Assana było to konieczne (przynajmniej on tak uważał), ale dla niej? Nie. Ona musiała zostać, dopilnować, by brunet wrócił na tron. A żeby tak mogło się stać, musiała znaleźć człowieka w czerwieni i  zadać mu kilka pytań. Gdy zdobędzie odpowiedzi, żaden szczyt nie będzie zbyt wysoki.

2 komentarze

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.

  • Użytkownik Robert72

    Super proszę o więcej! Czekam na dalsze odcinki   może jutro. :bravo:

    16 mar 2023

  • Użytkownik Somebody

    @Robert72 Dziękuję, ale do jutra się nie wyrobię  ;)  :smile:

    16 mar 2023

  • Użytkownik Robert72

    Super proszę o więcej! Czekam na dalsze odcinki   może jutro. :bravo:

    16 mar 2023