Blood Bowl: Sezon Pierwszy część 5

Blood Bowl: Sezon Pierwszy część 5Wszyscy siedzieli w ciepłym domu zawodników. Prawie wszyscy odpoczywali po ciężkim treningu. Ci, którzy oparli się pokusie natychmiastowego położenia się na miękkie łoże sprawdzali swój sprzęt. Niektórzy korzystając ze znalezionych podczas ćwiczeń rekwizytów zaczęli grawerować swoje imiona i nazwiska na różnych częściach swoich kombinezonów. Trener drużyny siedział na krześle brzydko bluzgając pod nosem, kiedy Gilbert zakładał mu opatrunki na nodze. Z rany na udzie jeszcze leciała krew, więc asystent pracował w pocie czoła żeby nie stracić swojego pracodawcy:  
- To powinno pomóc. – Uśmiechnął się pod nosem  
- Dzięki wielkie, ale widziałeś jak ich załatwiłem? – Jeremi patrzył w sufit.  
- Tak. – Odpowiedział niepewnie próbując zachować cień powagi i powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem.  
Prawda wyglądała zupełnie inaczej niż w jego wyobrażeniach. W momencie, w którym wybuchła bójka między zawodnikami a nasłanymi przez nieuczciwego sponsora gangsterami Jeremi potknął się o kamień za boiskiem przewracając się na ziemię. Odzyskując szybko pionową pozycję zapragnął dołączyć się do bójki, ale szybko zauważył spory kawałek szkła wystający z jego nogi. Tak wystraszył się tego widoku, że nie zauważył jak Gilbert złapał go za ramię próbując odciągnąć go od niebezpieczeństwa. Niechcący, więc uderzył swojego pomocnika w twarz podbijając mu oko. Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętał był lecący w jego stronę kamień. Obudził się dopiero po godzinie ze sporą dziurą w pamięci i ogromnym bólem głowy. Zarówno zawodnicy, Gilbert jak i jego dziadek postanowili przemilczeć kilka kwestii żeby nie zrobić mu przykrości. Dziadek Jeremiego palił fajkę czytając ''Głos Bretonii'' siedząc przy komiku. W całym pokoju panowała spokojna atmosfera. Cisza była przerywana tylko przez stęknięcia rannego w nogę i postukiwania naczyń. Pora kolacji zbliżała się wielkimi krokami. Decydując się na prowadzenie drużyny Jeremwald obiecał sobie, że zapewni jak najlepsze warunki sanitarne chociażby kosztowałoby to go fortunę. Nie mylił się zbytnio w wyliczeniach, bo w rachunku wychodził czarno na białym znaczny spadek ilości monet w skarbcu. Oznaczało to, że muszą zacząć wygrywać albo ich marzenie o sławie i chwale spali na panewce zanim się zacznie. Widząc jak wszyscy są spokojni nie mógł usiedzieć na miejscu i znalazł sposób żeby przerwać ciszę:  
- Dziadku? - Zapytał się głośno tak, aby każdy go mógł usłyszeć.  
- O co chodzi? – Girdenwald niechętnie oderwał wzrok od gazety.  
- Opowiesz o meczu? – Odezwał się po raz kolejny, ale tym razem głośniej.  
- Jakim meczu? – Słysząc swojego wnuka szukał najprostszego sposobu na ominięcie tematu.  
Zanim zdążył wymyślić coś sensownego wszystkie pary oczu wpatrywał się w niego z nadmiernym zainteresowaniem. Przez chwilę starał się robić cokolwiek innego byleby przestali go obserwować, ale to się nie udawało. W końcu zrezygnowany odłożył gazetę na swoje miejsce i przeciągnął się w fotelu szukając wygodniejszej pozycji. Krzątającej się w pośpiechu sprzątaczce kazał przynieść sobie kufel zimnego piwa a reszcie po szklance soku. Wziął głęboki oddech i zapytał:  
- Co chcecie wiedzieć? – Przetarł sobie oczy  
- Co się wydarzyło na Blood Bowl 2119 – Odpowiedział mu jeden z zawodników.  
Zapytał się o to blitzer nazywający się Daniel Garro. Przez cały czas polerował swój kask, ale na wieść o zbliżającej się historii oderwał się od swojego zajęcia i usiadł na podłodze. Jego włosy były krótko przycięte i emanowały wręcz nienaturalnie czerwonym kolorem. Taka kolorystyka włosów idealnie podkreślała jego piegi pod oczami. Daniel zawsze starał się schludnie wyglądać starając się golić nawet kilka razy dziennie. Kombinezon, który miał cały czas na sobie wyglądał jak dopasowany tylko dla niego. Wszystko wyglądało perfekcyjnie przygotowane gdyby nie plama po krwi i zębach, która została na jego rękawicy.  
- No właśnie! – Powiedział ktoś jeszcze. – O tym meczu, co Pan umarł!  
- Ale za to przeżył! – Drugi głos wtórował temu pierwszemu.  
Girdenwald odwracając głowę zauważył dwóch bliźniaków siedzących obok siebie. Rysy twarzy mieli idealnie takie same. Zapadnięte oczy. Wąskie wargi i czarne brwi. Wyjątkowo odstające uszy rzucały się w oczy wszystkim, którzy mieli możliwość ich spotkać. Można było ich odróżnić tylko i wyłącznie po fryzurze. Nerman najstarszy brat a zarazem najszybszy miał krótkie włosy zaczesane na prawo za to Irwin młodszy brat, którego dzieliło kilka minut od brata miał długie włosy zaczesane na lewą stronę. Chcąc specjalnie odróżnić się od brata wygolił sobie całkowicie prawą stronę głowy.  
- Bliźniacy? – Zainteresował się dziadek.  
- Tak, ale nie przyznaję się do niego! – Zażartował Irwin.  
Wszyscy roześmiali się gromko. Po chwili uciszyli się chcąc w końcu usłyszeć opowieść. Dziadek Jeremiego nie dawał za wygraną i przedłużał najbardziej jak mógł.  
- Niech zgadnę jesteście liniowymi? – Rzucił pierwsze, co mu przyszło do głowy.  
- Nie! – Odezwali się obaj.  
- Ja jestem łapaczem! – Irwin żartobliwie ukłonił się nie wstając z łóżka.  
- Za to ja jestem biegaczem! – Nerman wstał na chwilę, po czym usiadł.  
Sprzątaczka, którą poprosił o napój przyszła wraz z obsługą niosącą tace pełne szklanek. We wszystkich był sok dla zawodników oraz wnuczka. Odbierając kufel z osobnej tacy spojrzał w stronę kominka i zaczerpnął łyka ze swojego naczynia. Kiedy upił odrobinę chmielu odsapnął błogo i jeszcze raz zobaczył szesnaście par oczu wpatrujących się w jego stronę. Odkładając kufel na miejsce obok gazety uśmiechnął się do zgromadzonych:  
- No to słuchajcie teraz uważnie. – Zaczął poważnie. – Opowiem wam, co naprawdę wydarzyło się na finałach Blood Bowl 2119.  

               Kamera umieszczona na sterowcu okrążała właśnie stadion Altdorf. Smukła konstrukcja przypominająca Koloseum była pełna widzów. Z czterech stron odpowiadającym kierunkom geograficznym widniały baszty przeznaczone dla vipów, komentatorów lub innych ważnych oficjeli. Nad gigantycznymi wrotami służącymi za wejście znajdował się pomnik piłki przeznaczonej do Blood Bowl. Na samej murawie w oczekiwaniu na zawodników oraz na rozpoczęcie uroczystości trwały właśnie koncerty i pokazy artystów zapełnione pokazami fajerwerków. Mimo południa efekty specjalne były dobrze widocznie i stanowiły znaczny kontrast dla bezchmurnego nieba. Zgromadzeni kibice składali się z wielu ras znanych na Starym Świecie. Wszyscy na czas finałów odłożyli swoje waśnie kulturowe na dalszy plan. Dzięki takiemu zaangażowaniu można było dostrzec jak krasnolud pije piwo wraz ze jaszczuroczłekiem. Operatorzy kamer na ziemi biegali w pocie czoła próbując znaleźć odpowiednie miejsca na rozmieszczenie sprzętu. Odpowiednia godzina zbliżała się jednak nieubłagalnie a wszyscy nawet nieświadomie odliczali po cichu czas do rozpoczęcia. Na tak ważną uroczystość zjawił się nawet sam Karl Franz władca całego Imperium. Siedział na północnej baszcie w eskorcie dwunastu najlepszych wojowników. Miał na sobie swoją najlepszą pozłacaną zbroję i hełm z otwartą przyłbicą ozdobioną gęstym i długim pióropuszem z piór gryfa. Zadowolony występami jadł kanapkę MacMurty uważając żeby się nie pobrudzić. Jego eskorta również nie narzekała na zły humor i cały czas rozmawiali między sobą na temat meczu rzucając zakładami i przypuszczeniami. Sklepiki w różnych częściach stadionu oferujące szeroką gammę usług były oblegane przez klientów. Nie było to żadną nowością, że najchętniej rozkupowanym towarem było piwo marki Brewl oraz sztandarowy produkt wyznawców chaosu PopKhorne zawierający tajny składnik, którego tajemnica była strzeżona przez wszystkich wyznawców nawet i życiem. Dla młodszych zebranych na stadionie również znajdywało się coś słodkiego. MacMurthy oferował najnowszy zestaw HappyGroot zawierający zabawkę przedstawiającą czołowego zawodnika. Głośne trąby rozlegające się po całym stadionie słyszalne w wiosce obok zawiadamiały właśnie o ostatniej fazie przygotowań. Artyści kończyli swoje ostatnie numery ogłaszając oficjalną ciszę przed burzą.  

               W baszcie przeznaczonej dla komentatorów siedzieli już oni. Jim Johnson i Bob Bifford we własnej osobie. Wampir zabijający częściej swoim urokiem niż kłami otulony był szalikiem w barwach niebieskiej i białej ze złotą głową orła na samym końcu materiału. Bob siedział popijając nieznany wywar miał na sobie czerwono-czarną czapkę ze srebrną czaszką skrzyżowaną dwoma piszczelami. Widać już było, komu bezstronni obserwatorzy kibicują. Słysząc trąby Jim przemówił do wszystkich telewidzów:  
- Witajcie sportowi maniacy! – Przeciągał głośno każdy wyraz – Ja jestem Jim Johnson i mam dla was zaszczyt komentować finały Blood Bowl 2119! – Wskazał gestem przed siebie a kamera pokazała stadion w pełnej okazałości. – Ze mną jest mój przyjaciel Bob Bifford. – Entuzjastycznie pokazał dłonią na ogra  
- Dzień dobry! – Kiedy się odezwał tłumy na trybunach się poderwały. – To będzie niesamowity mecz prawda Jim? – Zapytał się oddając głos.  
- To prawda Bob. Nie pierwszy i nie ostatni raz zdarza się tak ikoniczny pojedynek! – Analizował składy zawodników. – Reikland Reavers grają przeciwko The Gouged Eye! – Zapowiedział drużyny.  
- To jest taka klasyka, że gdyby istniała o tym gra planszowa to ja te drużyny wkleiłbym na okładkę! – Powiedział szczerze.  
- Jasne, że tak. – Powiedział odrobinę zmieszany. – Tłumy dzisiaj wyjątkowo szaleją! Wszystkie miejsca zostały wyprzedane a pogoda jest idealna. To będzie piękny mecz. – Stwierdził patrząc na trybuny.  
- Nie mogę się doczekać rozróby! – Podekscytował się Bob.  
- Ja też nie! – Potwierdził Jim. – Jak myślisz zobaczymy dzisiaj jakieś zgony? – Zapytał uprzejmie.  
- Oby! Niech kibice na darmo tu nie przychodzą! – Uważnie spostrzegł.  
- Zaraz powrócimy do studio! Ale teraz chwila dla sponsorów. – Rzucił nagle Jim odsuwając mikrofon.  

               W szatni Reikland Reaversów aż gotowało się od emocji. Wszyscy zawodnicy nie mogli już usiedzieć i poszukiwali jakiegokolwiek zajęcia. Nie mogąc się na niczym skoncentrować urządzali sobie sparringi z szafkami na ubrania. Pokazując kunszt i zdolności akrobatyczne niszczyli sprzęt oraz wyposażenie w godnym podziwu tempie. Wszystkiemu przyglądał się Girdenwald wyraźnie zaniepokojony. Ten mecz wywierał na nim dużą presję i mógł być jego ostatnim, jeżeli cokolwiek by poszło nie tak. Trzymał w rękach swój kask i przyglądał się na orzełka wygrawerowanego na środku. Tyle meczy już rozegrał, ale za każdym razem czuł się jakby to było jego pierwsze wejście na boisko. Dzięki temu mógł zachować zdrowy umysł i bronił się przed popełnianiem głupich błędów. Nie wiedział nawet, kiedy zaczął ściskać swój kask tak mocno, że aż jego ręce drżały. Nie wiedział, dlaczego ale czuł, że dzisiaj zdarzy się coś złego. Widząc stan swojego znajomego Griff podszedł do niego i zapytał się:  
- Co się dzieje stary przyjacielu? – Przerwał na chwilę poprawianie dwóch białych pasków na policzkach.  
- Coś się dzisiaj wydarzy. Czuję to. – Podniósł ciężko głowę w stronę swojego przyjaciela.  
- Wygramy Blood Bowl! – Entuzjastycznie krzyknął w kierunku reszty. Ci uraczyli go gromkim okrzykiem radości.  
- Zawsze masz takie podejście? – Zapytał się wracając wzrokiem na kask.  
- A dlaczego nie? Zobacz na Zugga, ten to już wcale nie daje po sobie poznać. – Wskazał palcem na znajomego.  
Dwu metrowy człowiek siedział w rogu szatni czytając książkę. Jego mięśnie były zbyt duże żeby zmieścić się w kombinezon, więc grał w samym podkoszulku. Jego spodnie były niebieskie w białe paski i były napięte na jego nogach. Ogromne buty wysadzane były metalowymi płytkami zapewniając przyczepność na boisku i zapewniały dodatkowe bodźce dla przeciwników. Krążyła nawet legenda, że jednym kopnięciem udało mu się złamać szesnaście kości u ogra. Łysa głowa emanowała blaskiem oświetlona przez lampę. Na jego szyi wisiał srebrny medalion z logiem swojej drużyny. Obok niego na ławce leżał ciężki wykonany z brązu kastet.  
- Widzisz? Czyta sobie książkę! – Potwierdził swoje stanowisko
- Chyba masz rację. Ale na pewno jesteś gotowy? – Mówił do swojego znajomego wkładając kask na głowę.  
- No proszę ciebie! Za dużo lat tu jestem żeby nie być gotowym na takie coś. – Porozumiewawczo mrugnął okiem do niego, po czym podszedł do kogoś innego.  
- Też mi gwiazda. – Girdenwald roześmiał się w duchu.  
Słysząc trzecią i ostatnią fanfarę rozbrzmiewającą na boisku w szatni zapanował jeszcze większy chaos. Zawodnicy rzucili się po swoje rzeczy upewniając się, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Do ich pomieszczenia wszedł trener widocznie w złym momencie. Tuż nad jego głową przeleciała doniczka rozbijając się na ścianie obok. Z wyraźnym uśmiechem skierował pytanie do wszystkich zgromadzonych poprawiając przy okazji krawat:  
- Może swoją energię wyładujecie na orkach? – Uśmiech nie schodził z jego twarzy.  
- Da się załatwić! – Krzyknął Griff a zaraz za nim reszta.  
- Świetnie – wstrzymał się na chwilę. – Bierzcie sztandar mamy ostatnie pięć minut! – Zachęcił swoich podopiecznych. – Jakby, co wiecie gdzie mnie szukać? – Przezornie zwrócił się do zawodników.  
- Jasne szefo! W ławce albo w kostnicy! – Zugg odezwał się głośno zakładając kastet na ręce.  
- Prędzej na tym pierwszym. – Odpowiedział dalej z takim samym uśmiechem. Zawodnicy słysząc to zaczęli się śmiać.  
- Życzy nam pan powodzenia? – Liniowy Reaversów dodał od siebie po części złośliwie, ale z dobrymi zamiarami.  
- Nie, bo macie mi ten mecz wygrać! – Odpowiedział kierując się do drzwi. – Po meczu balanga życia na mój koszt! – Odwrócił głowę w kierunku ich wszystkich. Po tych słowach wybuchła fala entuzjazmu.  

               Szesnastu zawodników Reikland Reavers wybiegło na boisko. Tłumy wybuchły brawami, okrzykami i euforią widząc zawodników. Obok ludzi przebiegali w równym rzędzie orkowie w ich charakterystycznych pancerzach. Trzydziestu dwóch zawodników biegło obok siebie w dwóch rzędach. Na początku każdej drużyny biegł kapitan ze sztandarem przedstawiającym logo drużyny, w której gra. Z każdym przebytym krokiem wrzawa wśród oglądających rosła w zastraszającym tempie. Widząc ten pochód nawet Karl Franz wstał i zaczął wyklaskiwać swoich ulubieńców. Kiedy obie drużyny dobiegły do środka boiska w wyćwiczony sposób rozdzieliły się i każda zaczęła przebiegać dookoła swojej połowy pola gry. Gwiazdy każdych drużyn pozowały w biegu i podburzały tłumy do oklasków. Kiedy ten efektowny przemarsz się zakończył wszyscy zawodnicy ustawili się na jednej linii. Orkowie po swojej stronie a ludzie po swojej. Jednak w dalszym ciągu byli dość blisko żeby stykać się ramionami. Zatrzymawszy się oddali swoje sztandary zawodnikom rezerwowym, którzy mieli za zadanie je odnieść na wyznaczone miejsca. Oddychając ciężko po szaleńczym biegu oczekiwali na hymny oraz rzut monetą. Po krótkiej chwili zapadła cisza i rozebrzmiały instrumenty. Wszyscy mieszkańcy Imperium poderwali się żeby go odśpiewać. Zadziwiająco orkowa strona zachowywała spokój pozwalając odbyć się temu procederowi bez przeszkód. Po odśpiewaniu nastała kolej na orków. Ci byli zdecydowanie głośniejsi niż ludzie i ich utwór przewodni był jeszcze bardziej chaotyczny, ale pasował do konwencji tego sportu. Kiedy formalności się skończyły zawodnicy się rozproszyli a ich oczom ukazał się gobliński sędzia wraz z jego pomocnikami. Wszyscy z nich byli ubrani w czarne spodenki i białe podkoszulki w pionowe czarne pasy. Każdy miał na szyi gwizdek. Kapitanowie drużyn podeszli do nich meldując gotowość do gry. Griff Oberwald wraz z towarzyszącym mu Czarnoprujem Zembnym czarnym orkiem przewodzącym The Gouged Eye mieli wybrać stronę podczas rzutu monetą:  
- Orzeł! – Rzucił nonszalancko Griff.  
- Reszkę mnie dajta! – Powiedział za nim Czarnopruj.
Goblin wykonując zamach wyrzucił w powietrze złotą monetę. Tłum w tym momencie dosłownie zamarł w oczekiwaniu. Szybkim ruchem łapiąc monetę przerzucił ją przez rękę i położył ją na zewnętrznej stronie. Pokazał kapitanom wynik rzutu i ogłosił na całe gardło:  
- Reikland Reavers zaczyna!  
Po tym oświadczeniu tłum odżył na nowo i zaczął skandować zagrzewające do walki przyśpiewki i wiwaty. Zawodnicy zaczęli się ustawiać na swoich pozycjach. W jednej linii była szóstka zawodników naprzeciw siebie. Z tyłu ustawili się rzucający a po bokach liniowi. Girdenwald patrzył się płomiennym wzrokiem prosto w oczy orka, który zaciskał pięści szykując się do walki. Dzieliły go sekundy od wielkiej gry.

BlackBazyl

opublikował opowiadanie w kategorii fantasy i przygodowe, użył 2980 słów i 17510 znaków.

Dodaj komentarz