Blood Bowl: Sezon Pierwszy część 2

Blood Bowl: Sezon Pierwszy część 2Rozbita szyba wyleciała na drugą stronę ulicy w setkach migotliwych kawałeczków. Wraz z szybą wyskoczyli Gilbert i Jeremi. Trener zrobił zręczny przewrót tylko po to by w efektowny sposób wstać na nogi. Jego asystent nie miał tyle szczęścia przy lądowaniu. Leżąc na bruku przyglądał się Jeremiemu osądzającym wzrokiem. Ten widząc minę swojego towarzysza wyciągnął do niego rękę:  
- Mówiłem, że znajdę wyjście! – Powiedział w uśmiechu.
- Okno to nie drzwi. – Odpowiedział łapiąc się za wyciągniętą dłoń.  
- Jeszcze, jaki mądry! – Zażartował podnosząc swojego kolegę.  
Ich spokój nie trwał długo. Spostrzegli, bowiem trójkę strażników robiącą za tylną straż. Ci przybiegli w momencie, w którym usłyszeli tłuczone szkło. Dowódca już oświetlał ich pochodnią. Ruchem ręki kazał swoim podkomendnym dobyć broń. Sytuacja nie wyglądała dla nich za ciekawie, więc postanowili improwizować:  
- Panowie, ale to nie my! – Krzyknął Jeremi  
- Każda szumowina tak mówi. Brać ich chłopaki! – Dowódca rozkazał swoim towarzyszom.  
- Naprawdę to nie my! – Tłumaczył się dalej. – Jestem trenerem drużyny a ten dżentelmen to mój asystent. – Zeznawał jak na spowiedzi.  
- Czekać! – Machnął ręką do żołnierza wyciągającego miecz. – Macie jakieś papiery? – Zapytał  
- No jasne! Mam je w kieszeni. – Wtrącił Gilbert łapiąc swojego pracodawcę za ramię.  
- Pokażcie! – Warknął dowódca.  
Kiedy trójka żołdaków zaczęła się zbliżać Gilbert dalej trzymając się Jeremiego za ramię szepnął do niego:  
- Jak tylko podejdą to zdzielisz czymś dowódcę i uciekamy. – Szeptał.  
- Czym niby? – Zdziwił się Jeremi.  
- Chociażby parasolką. – Syknął widząc, że żołnierz jest niebezpiecznie blisko.  
Kiedy imperialny zbliżył się trzymając wyciągniętą dłoń Gilbert uniósł dłonie w geście poddania się udając, że zamierza współpracować. Sięgnął jedną ręką do rękawa i wyciągnął jakiś papierek. Podał go prosto do ręki kapitana i odsunął się na bezpieczną odległość. Ten trzymając świstek rozłożył go i czym prędzej zaczął go czytać. Już po chwili zorientował się, że coś nie gra:  
- Przecież to jest przepis na... - Nie dokończył przez potężny cios, który przyjął.
Jeremi trzymając połamaną już parasolkę patrzył się na leżącego żołnierza. Reszta drużyny, kiedy tylko zobaczyła, co zaszło postanowiła interweniować. Dwójka ludzi trzymających miecze rzuciła się w stronę napastników.  
        
        Już mieli uciekać, kiedy przez zbite już okno wypadł ktoś jeszcze powalając idących na nich strażników. Ta osoba nie była sama, bo trzymała w uchwycie za kołnierz kogoś jeszcze. Nie zważając na sytuację, w której się znajduje ani nawet na to, że jest obserwowana dalej kontynuowała to, co zaczęła w karczmie. Raz za razem uderzała biednego strażnika w twarz podbijając mu oczy i wybijając kilka zębów. Kiedy jego przeciwnik nie nadawał się już do walki mężczyzna wstał i sycząc szukał kolejnych celów. W jego oczach palił się żywy ogień wywodzący się wprost z pieca kowala. Splunął zbierającą się krew z rozciętej wargi i rzucił się w stronę Jeremiego. Szybko jego zapał został ostudzony przez strażnika leżącego pod swoim kolegą. Złapał go za nogę i pociągnął do siebie. Tajemniczy mężczyzna upadł jednak przeturlał się na bok i szybko wstał. Wyciągnął agresora spod nieprzytomnego kolegi i wymierzał ciosy. Widząc, że kolejny oponent jest już wykończony postanowił chwilę odsapnąć. Nie mając już sił na dalszą bijatykę oddychał głęboko przez usta. Po długich sekundach spędzonych na odpoczynku skierował się w stronę trenera i ruszył stąpając powolnie. Teraz dopiero mieli czas żeby mu się przyjrzeć. Opalona twarz człowieka była przysłonięta siniakami i zadrapaniami. Jego krótkie czarne włosy były lepkie od piwa. Najwidoczniej w obronie własnej postanowił on rozbić kufel na imperialnym żołnierzu rozchlapując piwo we wszystkie strony. Zadarty nos rzucał się w oczy nie ze względu na budowę, ale dlatego że był złamany i przez to był wyraźnie przesunięty na prawą stronę. Uszy były częściowo zakryte przez włosy. Koroną wieńczącą tą rozzłoszczoną maszynę do bijatyk były kruczoczarne wąsy. Jeremi widząc przyszłego zawodnika odrzucił resztki parasolki na bok i odezwał się do swojego asystenta:  
- Tego człowieka szukaliśmy. – Stwierdził  
- Jesteś pewny? – Obruszył się Gilbert. – Przecież on ledwo chodzi. – Powiedział.  
- Ale jak się bije! – Bronił swojego przyszłego zawodnika.  

    Kiedy oni wymieniali ze sobą argumenty za i przeciw w sprawie przyjęcia go do ekipy ten odzyskał siły. Ruszył ze zdwojoną szybkością przewracając Gilberta na ziemię. Ten upadając krzyczał przekleństwa. Cios jednak nie padł. Jeremi rzucając się na rękę nieznajomego zdołał wywrócić go ze swojego towarzysza. Kiedy wszyscy leżeli trener stwierdził, że to jest odpowiedni moment na rozmowę:  
- Chcemy pogadać! – Podniósł głos trzymając wyrywającego się człowieka.  
- Odwalcie się jesteście popaprani! – Wierzgał się dalej próbując odczepić Jeremiego ze swojej ręki.  
- Nie jesteśmy ze straży! – Przekonywał go.  
- To, kim do cholery? – Zapytał się rozzłoszczony.  
- Trenerami! – Wykrzyczeli Gilbert i Jeremi.  
Słysząc to postać przestała się rzucać. Sytuacja wydawała mu się na tyle absurdalna, że wręcz nie mogła się wydarzyć. Kiedy wszyscy odpoczęli pomyśleli o tym, że leżenie na gruncie to zły pomysł.  
Dwójka przyjaciół pomogła mu nawet wstać na równe nogi. Ten otrzepując się z kurzu mówił do nich:  
- Jak to trenerami? – Pytał zdziwiony.  
- Normalnie. – Odpowiedział Jeremi poprawiając swój pas. – Zajmujemy się drużyną i poszukujemy zawodników. – Tłumaczył dalej.  
- No i co z tego? – Odsapnął widząc, że rozdał sobie w kolanie spodnie.  
- Chcę żebyś został naszym zawodnikiem. – Powiedział.  
- Jaka drużyna? – Zapytał zainteresowany.  
- Royal Elite. – Odpowiedzieli zgodnie.  
- Nie znam. – Powiedział nastawiając wybitą kostkę.  
- Zapłacę dużo i zapewnię najlepszy sprzęt. – Przekonywał zdesperowany.  
- Nie dzięki. – Odmówił. – Przynajmniej cieszcie się, że was nie pozabijałem. – Zażartował.  
- Na pewno nie chcesz? – Upewnił się.  
- Nie. – Zniżył ton głosu wyraźnie zdenerwowany. – Jeszcze raz się zapytacie to pożałujecie. – Zacisnął palce w pięść.  

    Wraz z momentem, kiedy ich drogi miały się rozstać po raz kolejny los przyszykował inne plany. Duża grupa żołnierzy otoczyła wszystkie strony uliczki skutecznie blokując przejście. Wszyscy widzieli jak trójka przypadkowych osób stoi nad pobitymi imperialistami. Nie było nawet wątpliwości, kto był winny. Przygotowawszy się na tą okoliczność Jeremiego położył na ziemi woreczek pełen złota:  
- My jesteśmy tutaj przypadkowo! – Krzyczał do podchodzących żołnierzy. Jesteśmy trenerami drużyny Royal Elite! – Kontynuował podnosząc dłonie do góry. – Chcieliśmy tylko przejść w inne miejsce. – Skończył odwracając się plecami do drugiej grupki.  
Kolejny dowódca widząc mieszek złota postanowił zgodzić się na warunki nieformalnej negocjacji:  
- Wierzymy wam. – Zbliżył się do worka. – A ten to, kto? – Zapytał wyciągając złotą monetę.  
- To jest przypadk... - Nie dokończył.  
- Ja jestem ich zawodnikiem! – Wtrącił szybko w słowa Jeremiego.  
Wszyscy zebrani stanęli jak wryci w niedowierzaniu. Tym bardziej zaskoczony był Gilbert. Wykorzystując jednak okazję Jeremi postanowił kontynuować grę:  
- Potwierdzam! – Dorzucił drugi woreczek złota tym razem na ręce kapitana.  
- Dlaczego taki poobijany? – Zaciekawił się licząc w myślach ile zostanie mu po rozdzieleniu wśród swoich podkomendnych.  
- Wstępne treningi. – Skłamał.  
- Dobra idźcie zanim zmienię zdanie! – Machnął nerwowo ręką każąc zbrojnym pozwolić im przejść.  

Przeszli kawałek ulicy w spokoju. Zatrzymali się dopiero w momencie, w którym przekonali się, że są już bezpieczni i nikt nie siedzi im na ogonie. Mężczyzna łapiąc moment na rozmowę zaczął:
- Dziękuję. – Powiedział zawstydzony.  
- Nie ma problemu. – Odpowiedział Jeremi wkładając ręce w kieszeń.  
- Wygląda na to, że gram teraz dla was? – Zapytał się speszony.
- Dosłownie. – Powiedział Gilbert za swojego pracodawcę.  
- To może od początku? – Zaproponował. Arwin, Arwin Ribbeck. Przedstawił się wyciągając rękę do trenera.  
- Jeremwald De Breonde, ale wszyscy mi mówią Jeremi. – Podał mu dłoń.  
Kiedy uścisnęli sobie dłonie Arwin zwrócił się do Gilberta:  
- Przepraszam za tamto. – Powiedział.  
- Nie ma problemu, gdybym dostawał monetę za każdą taką sytuację byłbym już bogaty. – Postarał się zażartować. – Jestem Gilbert Kreondo – I on wyciągnął dłoń do przywitania.  

- Arwin Ribbeck – Powtórzył się.  
Kiedy wszyscy się już przedstawili trzeba było zdecydować się, co dalej. Z postanowieniem Jeremiego postanowili się udać do jego posiadłości żeby podpisać pierwszy kontrakt ze sponsorem i przyjąć przybywających już zawodników.

BlackBazyl

opublikował opowiadanie w kategorii fantasy i przygodowe, użył 1571 słów i 9398 znaków.

Dodaj komentarz