Blood Bowl: Sezon Pierwszy część 1

Blood Bowl: Sezon Pierwszy część 1Padający deszcz idealnie podsumowywał wieczorną pogodę. Wszystkie sylwetki uciekające ulicą do swoich domostw były rozmazane. Każdy uwijał się, czym prędzej żeby w końcu móc się wysuszyć i usiąść przy kominku czekając na rozpogodzenie. Wszyscy oprócz Jeremiego. On w przeciwieństwie do innych krążył po uliczkach szukając czegoś, co znane było tylko jemu. Nawet urwanie chmury nie przeszkadzało mu w dążeniu do celu. Paradoksalnie był najmniej przemoknięty. Maszerując pod parasolką niesioną przez asystenta nie przejmował się wszystkim, co działo się dookoła. Kiedy rozpoznał znajomą mu uliczkę uśmiechnął się szeroko i wskazał nowy kierunek. Jego towarzyszowi skwaśniała mina, kiedy spostrzegł, że skręcają w ciemną alejkę. Jego obaw nie uspokajała postać stojąca pod prowizorycznym i przeciekającym dachem. Na oko była dwa razy większa od niego. Masywne ciało wyróżniało się swoją budową. Płaska klatka piersiowa była przyćmiona przez duży brzuch wystający od dołu z kawałka tkaniny przypominającego koszulę. Nogi pełne blizn wystawały z dziurawego worka po warzywach robiącego za spodnie. Widząc przybyszy ogr warknął cicho marszcząc brwi, ale nic nie powiedział. Przeżuł coś w ustach i splunął na ziemię obok siebie. Wystraszony pomocnik przyśpieszył kroku starając się nie odejść za daleko swojego pracodawcy. Tymczasem Jeremi pobieżnie rzucił okiem na stwora i kiedy spostrzegł, że krople deszczu zaczęły spadać na jego ubranie kazał gniewnie wrócić Gilbertowi na miejsce. Ten słysząc naganę niechętnie wrócił baczniej się rozglądając. Minęło kolejne kilka dobrych minut marszu i co najmniej dwa spotkania osobistości, które nie dbały zbytnio o praworządność w mieście zanim dotarli do celu. Ich oczom ukazały się drewniane drzwi wzmacniane metalowymi elementami chroniącymi przed niechcianym wtargnięciem. Obok wejścia stała dwójka strażników. Był to elf i człowiek. W porównaniu do reszty spotkanych osób ich ubrania lśniły czystością. Na ich czarnych kamizelkach były przyszyte plakietki z prowizorycznie zapisanymi imionami. Nie szukali zwady a broń przy pasie służyła do odpędzania niechcianych gości. Widząc dwójkę ludzi podchodzących pod nich wyszli im naprzeciw. Elf zadzierając głowę do góry szorstkim tonem odezwał się do gości:  
- Czego szukacie? – Zapytał się bacznie obserwując zamykającego parasolkę Gilberta.  
Już miał się odzywać, kiedy opierający się o ścianę człowiek przerwał mu:  
- Zostaw ich – Wziął krótką przerwę na oddech. – Znam tego gościa, często tu bywa. – Dokończył.  
Słysząc zapewnienie swojego kolegi elf odpuścił i skierował się w stronę drzwi. Stuknął w nie trzy razy, po czym jeszcze raz odwrócił się w stronę ludzi:  
- Znacie zasady, żadnych burd, panuje tutaj kultura i bezwzględny zakaz wnoszenia broni. Jak już musicie się bić to na dworze żeby nie przeszkadzać gościom. – Recytował regułkę z pamięci.  
Kiedy skończył ich instruować drzwi otworzyły się ze zgrzytem ujawniając swoją słabość do rdzy.  

    Jasne światło bijące ze środka rozpędzało mrok panujący na zewnątrz. Jeremi pewnie przestąpił przez próg. Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy to kontrast panujący z tym, co mieli okazję zobaczyć w tej okolicy. Tawerna w środku była zadbana i dobrze oświetlona przez kilka żyrandoli, w których były umieszczone długie świeczki. Ściany były pomalowane na brązowy kolor i ozdobione zostały malunkami wykonanymi przez fachowca przedstawiającymi portrety właścicieli lokalu. Mimo swojej krótkiej, bo tylko dziesięcioletniej działalności wisiało już trzydzieści obrazów. Z łatwością można było się domyślić, że były przyznawane pośmiertnie. Drewniane stoły z fikuśnymi wzorami często z nieprzyzwoitymi treściami były rozstawione między sobą w równych odstępach. Ludzie i nie tylko siedzący przy stole pochodzili z różnych sfer. Można było spotkać tutaj biedaków jak i kupców lub wyżej ustawionych ludzi. Wszyscy tutaj przestrzegali zasad i zachowywali się nadzwyczaj kulturalnie. Większość sączyła piwo lub konsumowała sute potrawy. Inni rozmawiali ze sobą ciszej lub głośniej. To miejsce było idealne do takich spotkań. Wszystkie stoły były zastawione oprócz jednego, który był zarezerwowany dla Jeremiego. Nie chcąc nikomu przeszkadzać przeszedł wzdłuż lady, przy której uwijał się gospodarz zbierając, co chwilę jakiś kufel do uzupełnienia i oddania hojnie płacącemu klientowi. Gilbert, który cały czas podążał za swoim pracodawcą niczym cień nasłuchiwał rozmów obijających się o jego uszy. Zdziwienie i tym razem wzięło górę, kiedy zamiast o szemranych interesach słyszał normalne rozmowy. Usłyszał nawet jak jakiś krasnolud narzekał na skrzypiący kawałek podłogi i postanowił, że odda jakiś datek na naprawienie tego mankamentu. To sprawiło, że w końcu mógł się rozluźnić i przestać oczekiwać ataku z jakiejkolwiek strony. Zawiesił parasol przy pasie i czekał na dalszy rozwój wydarzeń.  
Siadając przy stole mógł rozpiąć swój przemoczony płaszcz. Przełożył go przez krzesło, które było opok i wziął głęboki oddech. Z kuchni dochodziły zapachy przypraw i mięsa. Na stole leżała dokładnie złożona kartka z zapisaną imiennie rezerwacją. Nie wiedząc, po co tu są postanowił w końcu zapytać.  
- Szefie, dlaczego tu jesteśmy? – Obracał kartkę w dłoniach patrząc się na pracodawcę. – Szukamy pracowników prawda? – Próbował odgadnąć intencje.  
- Przyszliśmy się tutaj napić. – Odpowiedział rozsiadając się wygodniej.  
- Żartuje pan? – Niedowierzał w to, co usłyszał. – Taki kawał drogi, zmarnowane dwa konie i trzy dni jazdy dla piwa, które mógł pan zamówić w rezydencji? – Dał upust swojej irytacji.  
Słuchaj. – Przybliżył się do Gilberta – Tu nie chodzi o piwo, bo to mogę mieć, kiedy chcę, tu chodzi o to żeby się zrelaksować i napić ten ostatni raz w przyjemnym miejscu. – Ściszył ton głosu do prawie szeptu. – Jeżeli nam się nie uda to wiesz, co nas czeka.  
- Wiem. – Przełknął ślinę.  

    Kiedy ponownie nastała między nimi cisza podeszła pod nich kelnerka. Rudowłosa dziewczyna o śniadej cerze i widocznych piegach rozrzuconych po całej twarzy ubrana w niebieską suknię z przyszytym emblematem jednej z drużyn ligi ukrytej w mało widocznym miejscu. W jej oczach panował spokój i powoli wdzierała się rutyna tutejszej pracy. Uśmiechnęła się od ucha do ucha i wyciągnęła notes.  
- Cześć Jeremi! – Jej uśmiech stał się bardziej promieniujący, kiedy rozpoznała znajomego.  
- Kopę lat prawda? – Odwzajemnił uśmiech  
Wstał i przytulił swoją przyjaciółkę, ale najwidoczniej ten akt zwrócił niepotrzebną uwagę, bo ona rozglądając się delikatnie go odepchnęła. Po dłuższej chwili usiadł na swoje miejsce.  
- Co zamawiasz? – Zapytała się delikatnym głosem  
- Poproszę o kilka kufli piwa i dwie porcję zapiekanego mięsa, najlepiej jak będzie dużo przypraw. – Wymieniał swoje zamówienie.  
- Coś jeszcze? – Dopytała się chcąc przyjąć zamówienie.  
- Dalej kibicujesz Reaversom? – Wskazał palcem na naszywkę.  
- Jasne, że tak! Za miesiąc sezon się zaczyna. Tym razem zgarną puchar! – Mówiła z ekscytacją w głosie.  
Gilbert czuł, że zamierzają rozmawiać jeszcze przez dłuższy czas. Już miał poczuć się urażony za to, że jego szef nie przedstawił go jednak ona została wezwana przez kucharza. Odchodząc pomachała tylko Jeremiemu na pożegnanie. Ten wyczuwając następne pytanie asystenta uprzedził go:  
- Przyjaciółka. – Rzucił odpowiedź niechlujnie.  

       Czekając na jedzenie postanowili zająć się obowiązkami. Rozpoczęli od przeglądania zapisków, które zabrał ze sobą Gilbert. Kilkanaście stronnic szybko zapełniły całe miejsce na stole z wyjątkiem tam gdzie były kufle, które przyszły szybciej niż oczekiwali. Mieli już zaplanowane wszystko, czego potrzebowali żeby rozpocząć swoją karierę. Sprzęt dla zawodników już leżał uporządkowany i oczekiwał na swoich posiadaczy. Zawodnicy zostali zakontraktowani i już wstępne treningi się odbyły. Cały czas tylko brakowało im rozgrywającego. Jeremi uparł się jednak żeby to nie był byle, jaki zawodnik z rynku tylko ktoś, kto zostanie napastnikiem z prawdziwej okazji. Infrastruktury stadionu odziedziczonego po dziadku nie chcieli jeszcze rozbudowywać. Podjęli ryzyko wejścia do ligi Blood Bowl wiedząc, że ostatnia drużyna w tabeli zostanie pożarta przez chaos. Teraz już nie mogli się wycofać.  
Kiedy przyszło mięso uprzątnęli wszystko zanim kelnerka zdążyła donieść potrawę. Spakowali wszystko zostawiając tylko listę wydatków. Jeremi zapłacił za wszystko, kiedy jego asystent odnotował kolejne miejsce, w którym jego pracodawca wydawał nierozsądnie złoto. Zgodnie stwierdzili, że jedzenie zbyt apetycznie wygląda żeby dalej się rozwodzić nad papierkami w końcu to była ostatnia okazja do napicia się przed rozpoczęciem treningów. Wznieśli toast unosząc srebrne kufle ku górze. Metal przyjemnie zabrzęczał o metal ulewając kilka kropel trunków. Kiedy upili pierwszy łyk ktoś z gości krzyknął:  
- Włączcie Cabalvision HD! Nadają już o Blood Bowl! – Nie krył nadmiernej ekscytacji w głosie.  
Najwyraźniej wszyscy podzielali jego opinię, bo czym prędzej zaczęli skandować to razem z nim. Głosy proszące o włączenie przekaźnika rozbrzmiewały tak głośno, że aż marznący na zewnątrz strażnicy przestraszyli się, że rozpętała się jakaś większa bijatyka. Nie trzeba było długo czekać aż pracownicy zawieszą na ścianie kawałek wysokiej, jakości tkaniny służącej, jako projektor. Wszyscy zamilkli, kiedy na płótnie pojawiło się logo stacji.  

        Kamera ustawiona była na puste studio z miejscem dla komentatorów. Stół ten był obity skórzanymi elementami i gdzieniegdzie powbijane były kolce. Wymyślne dekoracje dodawały smaku i rozbudzały apetyt rządnych krwi kibiców. Ale to właśnie logo sportowe umieszczone pośrodku było w centrum uwagi. Skórzana piłka z metalowymi wzmocnieniami na końcach lśniła niczym gwiazdy na bezchmurnym niebie. Dwa wysokie fotele stojące za komentatorką były puste i oczekiwały na swoich właścicieli. Jeden mikrofon wisiał podwieszony do sufitu zdradzając gabaryty jednego z prowadzących. Drugi za to leżał na stole będąc ustawionym na statywie. Już po chwili przerywając ciszę przybył Bob Bifford. Był on ogrem i jednym ze starych zawodników. Przez swój wiek i odniesione kontuzje musiał opuścić murawę i zając się czymś innym. Nie chcąc tracić więzi ze swoją profesją został komentatorem. Ociężale zbliżał się w kierunku fotela. Stawiając kilka kroków swoimi skórzanymi butami dotarł na swoje miejsce. Odsunął swoje siedzenie, po czym najzwyczajniej w świecie na nim usiadł. Przywitał się z fanami machając do kamery i poprawił mikrofon. Skórzana kurtka skrywała znoszony już biały podkoszulek w niebieskie pasy. Szalik na jego szyi był długi i spoczywał na jego ramieniu. Był on w barwach jego dawnej drużyny, czyli czerwieni i bieli. Już po sekundzie pojawił się kolejny gość programu Jim Johnson we własnej osobie. Wyłonił się spod stołu materializując się na swoim miejscu. Jim był wampirem i tylko on w swojej karierze ustalił wynik w liczbie komentowanych meczy. Nikt nawet nie zbliżył się do tego rekordu. Miał na sobie szczelnie zapięty czarny płaszcz z kieszonką przy piersi. Poprawił czerwoną chustę na szyi i okulary przeciwsłoneczne chroniące go przed światłem reflektorów i puknął w mikrofon. Kiedy upewnił się, że działa przemówił:  
- Witam was wszystkich serdecznie w naszym studio. – Przeciągał każdy wyraz akcentując końcówki. – Ja jestem Jim Johnson a ze mną jest. – Przerwał zdanie pozwalając swojemu przyjacielowi przemówić.  
- Bob Bifford! – Ogr przemówił głośno. – Dzisiaj dla was przychodzimy ze specjalnym wydaniem informacyjnym. – Mówiąc to poprawiał szalik tak, aby logo drużyny było widoczne w kadrze. – Co o tym powiesz Jim? – Zapytał robiąc gest ręką w kierunku wampira.  
- Otóż już za miesiąc rozpoczynają się pierwsze mecze w lidze. Odnotowaliśmy rekordową liczbę drużyn chcących uczestniczyć w rozgrywkach. Aż pięćdziesiąt drużyn ze wszystkich stron świata będzie walczyło o puchar. Co o tym sądzisz Bob? – Oddał głos zauważając, że przejął zbytnio inicjatywę  
- To będzie rzeź! – Odparł w złowieszczym uśmiechu.  
- Też tak sądzę – Wampir złapał się za oparcie swojego miejsca. – A co z tymi, którzy nie wiedzą, co to Blood Bowl? – Zapytał  
- W takim razie nie wiem, w jakiej krainie chaosu się ukrywali i pod jakim kamieniem siedzieli. – Nie dowierzał w zadane mu pytanie. – Ale w skrócie! Blood Bowl to gra zespołowa, w której mogą uczestniczyć wszystkie rasy Starego Świata! – Zaakcentował końcówkę zdania. Zadaniem drużyny jest przeniesienie piłki w strefę końcową przeciwnika zdobywając przyłożenie. Oczywiście piłka jest jedna a drużyna przeciwna ma to samo zadanie. – Zaśmiał się tak aż jego blizna nad wargami stała się bardziej widoczna. – Oczywiście wszystkie chwyty dozwolone, uświadczymy, zatem klasyczne mordobicie! – Przypomniał sobie lata świetności swojej kariery. – Oczywiście z umiarem i pod nadzorem sędziów... - Pochmurniał na tą myśl. – Ale tak czy siak możemy zobaczyć na boisku kontuzje, krew, łzy i pot a nawet zgony! – Iskra w jego oczach ponownie się rozpaliła.  
- Dziękuję Bob – Jim poklepał go po ramieniu. – Oczywiście nie zapominajmy o nagrodach. Może i tym razem podzielisz się swoją wiedzą? – Zadał kolejne pytanie.  
- Już myślałem, że się nie doczekam. – Zwrócił głowę do wampira. Otóż zwycięska drużyna wejdzie w posiadanie dużej ilości złota, panienek oraz tego, co sobie życzą. Przynajmniej do następnego sezonu. Natomiast najważniejszy jest puchar Jim! Oczywiście jest też nagroda pocieszenia dla ostatniej drużyny. W ramach rekompensaty za serię porażek będą mogli udać się na kolację do krainy chaosu.  
- Dokładnie Bob! Dokładnie! – Wampir wybuchnął wręcz histerycznym śmiechem. Po chwili jednak się opanował. – Nawiązaliśmy właśnie połączenie z ambasadorem owej krainy już czeka na nas. – Jim wskazał magiczną kulę przed stołem. Po chwili nastąpiło do niej zbliżenie.  

    Na ekranie pojawił się zastawiony stół ukryty głęboko pod ziemią w jakimś lochu. Z tamtego miejsca nie dochodziło nawet światło słoneczne. Powietrze tam panujące było tak gęste, że przypominało prawie mgłę. Na miejscach siedziały postacie ubrane w ciężkie płytowe zbroje. Rynsztunek ten był tak ciężki, że wgniatał prawie kamienne kafelki w ziemię. Same pancerze były przyozdobione niepokojącymi rzeczami. Niektórzy mieli na naramiennikach czaszki wybite na wystające z nich kolce. Inni wyryte najgorsze przekleństwa a jeszcze inni rozkładające się części ciał istot, których nie można było zidentyfikować. Wszyscy jednak siedzieli w ciszy przybierając nienaganne pozy. Ich broń była podwieszona na specjalne haczyki obok nich. Ciężkie topory, ostre miecze a nawet składane włócznie były wyczyszczone na tyle ile bóg danego wojownika pozwalał. Gospodarzem był zwierzoczłowiek siedzący na jednym z końców stołu. Jego pysk przypominał koński pysk, z którego wystawały dwa zakręcone rogi. Z ramion wystawały dwa naroślą, które służyły za pomocnicze chwytaki. Ostro zakończone szpony ocierały o sztućce wydając nieprzyjemny dźwięk. Jeden z wojowników wstał od stołu zasuwając za sobą krzesełko i swoim ciałem zasłonił cały kadr. Zdjął hełm z zaznaczoną ilością ofiar na czole i odezwał się odsłaniając czarne jak smoła zęby:  
- Oczekiwaliśmy na wasze połączenie. Jim, Bob – Pochylił głowę ukazując udawany szacunek. – Jak widzicie już jesteśmy gotowi poczęstować się drużyną, którą będziemy chcieli gościć. Oczywiście jak widać idziemy z duchem czasu. – Wskazał ręką na siedzących przy stole wojaków. Wszyscy pomachali do kamery oprócz zwierzoczłowieka, który prychnął w stronę kamery. Nie można być przez całe życie barbarzyńcą. Zostawiamy sobie to na czas bitwy. Postanowiliśmy odbywać uczty w bardziej humanitarny sposób. – Wycedził to z danie wiedząc jak bardzo kłamie. – Oczywiście uspokajając fanów przegrani będą odczuwali ten sam ból jak wcześniej. – Uśmiechnął się na samą myśl przelania krwi. – Po prostu my będziemy bardziej kulturalni dla siebie a transmisję z wieczerzy będziecie mogli obejrzeć w ChaosVision na kanale siedemdziesiątym drugim dzień po finale o godzinie dwudziestej drugiej trzydzieści trzy! – Zareklamował swoją stację – Teraz mamy tylko tyle do powiedzenia. – Wyciągnął topór ciążący mu przy pasie. Oczywiście zajmiemy się waszymi kamerzystami – Reszta wyznawców chaosu zrobiła to samo.  
Widząc to Jim kazał skończyć transmisję gestykulując ręką przy gardle. Nastąpiło oddalenie od kuli, z której zaczęły wydobywać się krzyki. Kiedy kadr wrócił na komentatorów oni kontynuowali.  
- Oj Jim oni się nie zmienią prawda? – Otarł łezkę będąc wyposzczonym od brutalnych scen.  
- Oczywiście, że nie. – Zamarł na chwilę. – Przecież to chaos!  
- Może przeczytamy teraz wyniki losowań drużyn do grup? – Zaproponował Bob.  
- Dobry pomysł! – Przytaknął mu wampir.  

    Gilbert i Jeremi nie usłyszeli reszty transmisji. Drzwi od ich knajpy wyleciały z hukiem. Po chwili wskoczyła do środka grupa ludzi. Wszyscy byli w imperialnych zbrojach. W skład ich wyposażenia wchodził metalowy korpus z naramiennikami, ochraniacze na kolana i łokcie oraz pod tym wyszywana dodatkową skórą tkanina. Wszyscy napastnicy mieli w rękach miecze i pochodnie. Najstarszy z nich, posiadacz siwych włosów i brody przemówił do tłumu w środku.  
- Wypalimy to miejsce skażenia i korupcji! Jesteście aresztowani pod każdym zarzutem! – Krzyczał na całe gardło  
Gilbert spoglądając na pracodawcę zapytał się go:  
- To czas na nas prawda? – Mówił wystraszony.  
- Uciekamy – powiedział wstając z miejsca. – Znam tylne wyjście. – Uspokajał swojego towarzysza wiedząc samemu, że tak naprawdę nie zna tylnego wyjścia.

BlackBazyl

opublikował opowiadanie w kategorii fantasy i przygodowe, użył 3178 słów i 18750 znaków.

Dodaj komentarz