Blood Bowl: Sezon Pierwszy część 3

Blood Bowl: Sezon Pierwszy część 3Po trzech dniach spędzonych w podróży w końcu udało im się dotrzeć do posiadłości Jeremiego. Znużeni i zmęczeni zsiedli ze swoich koni. Arwin gramoląc się prawie spadł z konia próbując zejść. Na pierwszy rzut oka przepych zrobił na nim wrażenie. Wielki dwór z budynkiem mieszkalnym obok stał pośrodku działki. Prowadziła do niego droga wyłożona czerwoną cegłą. Przejście było otoczone z dwóch stron zielonym żywopłotem. Reszta przestrzeni była kompletnie pusta. Wyjątek stanowiło pojedyncze drzewo stojące gdzieś w oddali. Wraz z kolejnymi krokami dwór wydawał się coraz większy i większy. Nie skręcili jednak do posiadłości Jeremwalda tylko do budynku obok. Stojąc przy drzwiach Jeremi przemówił:  
- Przepraszam, że zostawiam cię tutaj – powiedział. – To będzie wasz ośrodek treningowy, jeżeli będzie czegoś trzeba to mów śmiało czy to obsłudze czy mi. – Zaproponował.  
- Nie ma problemu. – Odpowiedział poprawiając swój bagaż.  
- Z moich wyliczeń wynika, że reszta zawodników przybędzie jutro. – Liczył na palcach. – Coś będzie trzeba to masz dzwoneczek a ktoś ze służby cię oprowadzi. – Wyjaśniał wszystko.  
- Jeszcze raz dzięki. – Zapchał walizkę na schodek.  
- Teraz niestety interesy wzywają. – Wskazał kciukiem na swoją posiadłość. – Trzymaj się Arwin.  
Przekroczywszy próg posiadłości przyjaciele skierowali się na górę. Wchodząc po schodach Gilbert odezwał się do szefa:  
- Nie boisz się go tak zostawiać? – Zapytał.  
- Hm? – Mruknął Jeremi.  
- No może nas okraść i uciec. – Wyraził swoje obawy.  
- Przygotowałem się na to. – Odpowiedział. – Przecież, dlatego przygotowałem im tamten domek. – Uśmiechnął się pod nosem.  

         Kiedy udało im się wspiąć wyżej skierowali się w lewo i podążali wzdłuż korytarza. Za każdym razem Gilberta wręcz raził przepych posiadłości. Wszystko było wyłożone najszlachetniejszymi rodzajami drzew a posadzka wyłożona była kamykami droższymi niż jego zarobki przez całe życie pomnożone przez trzy. Zanim doszli do pokoju biznesowego coś przykuło jego uwagę. Był to portret oprawiony w prostą czarną ramę. Przedstawiał on dwóch zawodników Blood Bowl. Z czego rozgłos jednego był tak wielki, że słyszał o nim cały Stary Świat. Chcąc się dowiedzieć skąd się takie malowidło wzięło u Jeremiego zapytał:  
- Co to za obraz? – Wskazał palcem na płótno.
- To? – Zatrzymał się Jeremi. – Oh to mój dziadek i Griff Oberwald. – Wyjaśnił  
- Twój dziadek grał? – Otworzył szeroko oczy.  
- Długa historia. – Popędzał Jeremi.  

         Zanim znów ruszyli spojrzał ostatni raz na obraz. Dwójka zawodników trzymała ściśnięte ręce w geście zwycięstwa. Jeden z nich trzymał piłkę. Uśmiechnięty człowiek z krystalicznie białym uzębieniem i idealnie zaczesaną na bok grzywką spoglądał w publikę chowającą się gdzieś poza zasięgiem pędzla. Jego niebieski hełm mimo brudu i świeżych zadrapań lśnił i emanował blaskiem chwały wywalczonej na boisku. Jedynym mankamentem były rozerwane rurki osłaniające twarz. Jednak pióropusz składających się z trzech wielkich piór w niebieskim i białym kolorze został nienaruszony. Sam pancerz, który nosił był wykonany z wysokiej klasy metali. Godło Reikland Reavers'ów było namalowane pozłacaną farbą. Naramienniki pokryte drobnymi kolcami miały na sobie ślady krwi. Jedna z jego rękawic była zdjęta i to była ta, która trzymała rękę swojego znajomego. Oznaczało to, że darzy go wielkim szacunkiem. Drugą postacią był dziadek Jeremiego. Mimo tego, że stał obok Griffa to blaskiem chwały nawet mu nie dorównywał. Widać, że wolał rozwiązywać spory na boisku. No i jego twarz nie nadawała się na obrazy. Siwe włosy kiedyś zaczesane do tyłu były rozmierzwione na wszystkie strony. Jego pancerz był o wiele bardziej uszkodzony odsłaniając nawet wyrwę przy piersi. Mimo to stali równy z równym. Dla Gilberta był to podnoszący widok. Nie wiedział, co w nim jest magicznego jednak jakaś siła nie pozwalała oderwać oczu. Nawet nie spostrzegł, kiedy siedział już za stołem obok swojego szefa oczekując na potencjalnych sponsorów. Wszystko było już przygotowane dwa wygodne krzesła po drugiej stronie oczekiwały na gości. Samo miejsce było nienagannie wysprzątane i dobrze oświetlone z okna obok.  
Rozlegające się pukanie do drzwi przerwało głośne obrady między Gilbertem a Jeremim. Człowiek w zielonym mundurku z czerwonym krawatem wszedł do pomieszczenia. Wraz z nim wparował niezgrabnie ogr. Kiedy rozsiedli się na krześle zaczęły się negocjacje.  
- Witam serdecznie. – Podał rękę swoim przyszłym kontraktorom. – Orkish Bank chciałby nawiązać z państwem współpracę. – Uśmiechnął się posępnie.  
- Dzień dobry. – Odpowiedzieli wspólnie. – Co nam oferujecie? – Zapytał Jeremi.  
- Czego sobie państwo życzą! – Uniósł się przedstawiciel. – Pieniądze! Sławę! Fanów! – Prawie krzyczał w uniesieniu.  
- Ale jakie są warunki? – Zapytał zaciekawiony.  
- Drobne dziewięćdziesiąt procent wygranych. – Odpowiedział szybko.  
Właściciele Royal Elite spojrzeli tylko na siebie wzorkiem mówiącym, że ktoś ugodził właśnie ich ego:  
- Dziękujemy zastanowimy się nad tym. – Gilbert grzecznie odmówił.  
- Rozumiem. – Przedstawiciel puścił oko. – Zostawiamy tutaj wizytówkę, jeżeli się namyślicie skontaktujcie się z nami przez maga.  
- Na pewno tak zrobimy. – Jeremi wyciągnął rękę żeby się pożegnać.  

                 Dalszy przebieg rozmów nie przebiegał obiecująco. Niektórzy przedstawiciele zapowiadali się obiecujący jednak warunki, jakie stawiali były wręcz nieosiągalne dla nowej drużyny. Inni sponsorzy oczekiwali, że za darmo otrzymają rozgłos wykorzystując przy tym zawodników Jeremiego. Znużeni siedzieli już piątą godzinę w jednym pomieszczeniu. Zdążyli opróżnić trzy dzbany lemoniady i co najmniej cztery kufle piwa. Oczekiwali, że stanie się cud, ale nic na to nie zapowiadało. Musieli już przecież odmówić takim firmom jak Pop Khorne, Nesquiq, Dragonair, Mac Murty's. A niektórzy giganci rynku tacy jak Cabalvision plus lub Big Moot odmówili im, bo odważyli się zaproponować wyższe wynagrodzenie niż te minimalne. Zrezygnowani chcieli już opuścić swoje stanowisko, kiedy do pokoju wszedł ostatni sponsor. Ubrany elegancko człowiek był otoczony strażą pięciu elfów. W ręce trzymał teczkę z wystającymi papierami. Zasiadając na krześle odsapnął głośno i wyszczerzył się szeroko:
- Magazyn Szpikulec! Miło mi państwa poznać – Zaczął – Chcieliśmy nawiązać z państwem współpracę, jakie macie warunki? – Kontynuował.  
Gilbert słysząc ton głosu tego reprezentanta aż wypluł lemoniadę na bok. Pierwszy raz ktoś kazał im dyktować warunki. To często się w tym biznesie przecież nie zdarza.  
- My mamy dyktować warunki? – Zdziwił się Jeremi.  
- Jasne, że tak Jimi! – Odpowiedział  
- Jeremi. – Poprawił go.  
- Jasne Jimi jak tylko chcesz. – Kontynuował swoje. – Dzięki rekomendacji jednej z wysoko postawionych osób jesteśmy z wami podjąć współpracę. – Wyjaśnił.  
- Ktoś wysoko postawiony? – Zapytał się jeszcze raz.  
- No przecież mówię! – Sfrustrował się. – Wymagamy od was tylko pięćdziesięciu procent wygranych i co najmniej kilku dobrych ujęć do kamery. O ile wiecie, o czym mówię. – Mrugnął porozumiewawczo.  
- Śmierć na boisku? – Zaproponował.  
- Mogą być też jakieś spektakularne urazy lub faule. – Sprecyzował a jego obstawa się zaśmiała.  
- Co wy nam możecie zapewnić? – Postawił sprawę jasno.  
- Wywiady do naszego magazynu, dofinansowania do sprzętu i drobną kampanię reklamową, jakieś siedemset tysięcy ulotek tygodniowo. – Wyrecytował ciurkiem.  
- Whoah. – Jęknął Gilbert.  

                 Nie naradzali się długo. Już po kilku sekundach podpisali odpowiedni papier. Z tych negocjacji wyszli zadowoleni. Nie dość, że mogli sobie wybrać dogodne im warunki umowy to jeszcze uzyskali wolność. Musieli umieścić logo na kombinezonie, ale mogli swobodnie wybierać gdzie będzie umieszczone. Dodatkowo wraz z ich sukcesami będą mogli liczyć na coraz lepsze profity. Dziwiło ich, kto mógł być tak hojnym żeby zorganizować takie spotkanie z bardzo prestiżowym magazynem. Nie musieli siedzieć w tej niepewności długo. Ktoś wparował do pomieszczenia wyważając prawie drzwi. Był ubrany w strój polowy gotowy do gry. Pomalowany był w dwóch barwach pomarańczowym i czarnym. Kask trzymany w ręce ujawniał jego tożsamość. Widząc, kto zakłócił ich spokój Gilbert zemdlał. Jeremi zrobił się blady jak ściana i powstrzymując przerażenie wyszeptał:
- Dz..dz..Dziadek? – Jąkał się.

BlackBazyl

opublikował opowiadanie w kategorii fantasy i przygodowe, użył 1474 słów i 8912 znaków.

Dodaj komentarz