2.
Wróciłem do domu czując dreszcze na całym ciele. Co to u diaska było? Robert, jesteś doświadczonym, poważnym facetem, zbierz się do kupy. Ta wariatka mogła mnie zarazić HIVem, albo jakąś dżumą. Na medycynie się przecież nie znam. Właśnie!
Zabrałem rzucone przed chwilą kluczyki i wybrałem się na kolejną przejażdżkę. Jak nie policja, to szpital. Nie ma to jak życie na krawędzi. Nawet w tak absurdalnej chwili miałem miejsce na żartowanie z własnych problemów. Co gorsza kac wciąż mnie nie opuszczał, wręcz przeciwnie, wydawało mi się, iż przybrał na sile.
Wszedłem do szpitala cały zlany potem. Wciąż czerwone oczy i nieciekawa postura czyniły ze mnie klasycznego ćpuna. Robert – pierwsza ofiara Wiedźmy! Zajęło mi trochę odnalezienie odpowiedniego skrzydła, pokoju i okienka. Kiedy przedstawiłem swoje dane niezbyt miłej recepcjonistce już spora liczba osób wskazywała na mnie palcami i szeptała między sobą.
- Bardzo zależy mi na czasie. – robiłem wszystko w swojej mocy, aby wyglądało to tak, jakbym załatwiał jakieś pierdoły w urzędzie. Kiepsko mi to wychodziło.
- Proszę pana. – kobieta urzędowym głosem, wypranym z emocji dała mi do zrozumienia, że nie raz miała już tu do czynienia z takimi przypadkami. – Ja niczego nie mogę przyspieszyć. Proszę wziąć ten dokument i czekać na swoją kolejkę. Tutaj ma pan pojemniki na mocz i kał. Chce pan przyspieszyć sprawy, to proszę je wypełnić już teraz.
Oddaliłem się do krzeseł pod ścianą i pozbierałem myśli. Co ma być to będzie, nie zamierzam żyć w niepewności. Jeśli ta stara jędza mnie czymś zaraziła, to dopilnuję, żeby Leszek załatwił jej przytulne lokum. Co też ja gadam... to pewnie nic takiego! No już do roboty. Zrobiłem kilka głębokich wdechów i powolnych wydechów po czym ruszyłem do toalety.
Musiałem czekać jakieś czterdzieści minut zanim mnie poproszono do gabinetu. W środku moim oczom ukazał się najgorszy z możliwych widoków. W fotelu siedział uroczy, siwy pan w białym fartuchu a tuż za nim jakiś tuzin studentów z wielkimi notatnikami. Wszyscy patrzyli na mnie jak na szczura laboratoryjnego. Co za dzień...
- Dzień dobry... ekhm.. chciałem...
- Tak...- Starszy pan, najwyraźniej jedyny lekarz w sali uniósł brwi i wskazał mi krzesło. Czułem się trochę jak na Sądzie Ostatecznym. Nie żebym kiedykolwiek był na Sądzie Ostatecznym... – Za chwilę ktoś z grupy tych młodych ludzi pobierze panu krew. Czy może ma pan jakieś wskazówki, czego szczególnie powinniśmy szukać?
Wszyscy badali mnie wzrokiem niemal od stóp do głów. Dopiero po chwili zauważyłem, że trzęsą mi się ręce. Machnąłem przecząco głową i podciągnąłem rękaw koszuli. Młodzi, bystrzy studenci zrozumieli, że zależy mi na czasie i szybko wyznaczyli mojego egzekutora.
- Kiedy można spodziewać się wyników? – spytałem szorstko.
- To zależy od tych młodych wilków. – Lekarz nie miał żadnej litości. Dla niego byłem kolejnym ćpunem, który przekroczył kolejne granice i zaczął bać się o życie. A jebać... Nie było sensu mu wyjaśniać. Jeszcze bym się wygadał o Wiedźmie a przecież całe miasto teraz o tym mówi. Zacisnąłem pięści i czekałem aż się to skończy.
Po wszystkim podpisałem jeszcze parę dokumentów i podałem numer telefonu. Mają do mnie zadzwonić, gdy przyjdą wyniki. Milczący i wciąż niespokojny wróciłem do domu. Co z moją rodziną? Renata i Agata sobie poradzą, ale Krzysiek ma dopiero 12 lat... Próbowałem odsunąć od siebie złe myśli. No nic, póki niczego nie jestem pewny lepiej udawać, że się nic nie dzieje. Toksykologia, czy co oni tam robią, podpowie mi dopiero co mnie czeka w przyszłości.
Poszedłem do łazienki i jeszcze raz obejrzałem się w lustrze. Żadnej poprawy. Wygląda na to, że to nie jest zwykły kac. Byłem tego pewien. Nie chciałem, żeby rodzina mnie takim widziała, a żeby tego uniknąć, był tylko jeden sposób. Otworzyłem szafeczkę i wziąłem kilka tabletek nasennych. Renata brała je czasami, gdy miała trudne dni. Zobaczymy czy na mnie podziałają. Potem poszedłem do sypialni, rozebrałem się i wskoczyłem do łóżka. Kartka Renaty wciąż leżała tam, gdzie ją zostawiłem. Wziąłem długopis i napisałem na jej odwrocie:
„Ten kac jest gorszy, niż myślałem. Postarajcie się mnie nie budzić.”
Przeczytałem tekst kilka razy, po czym dopisałem pod spodem:
„Przepraszam”
Mówią, że z problemami najlepiej jest się przespać. W moim przypadku ta zasada pewnie niewiele pomoże, ale być może trochę mnie uspokoi. A co najważniejsze nie zaniepokoi mojej rodziny. Ewa to nasza dobra znajoma i też ma dzieci w podobnym wieku. Przy dobrym wietrze Renata może wrócić dopiero późnym wieczorem. Może wtedy będzie już ze mną dobrze? Czy kiedykolwiek będzie ze mną dobrze?
Moje rozmyślenia przerwała zbliżająca się senność. Nie wiem, czy to wina tego dziwnego kaca, czy po prostu zmęczenia organizmu, ale czułem, że lada chwila odpłynę. I rzeczywiście, nie minęło pięć minut a ja już spałem. Ostatnią rzeczą jaka zamajaczyła mi w myślach była szczerbata twarz uśmiechniętej Wiedźmy i jej szalone słowa: „będziesz bogiem”.
Otworzyłem oczy, ale wciąż nic nie widziałem. Serce zaczęło mi bić, jak dzwon. Po chwili jednak dotarło do mnie, że jest po prostu ciemno. Spojrzałem na podświetlany zegarek na szafce – 2:32, środek nocy. Te tabletki Renatki muszą być dość mocne. Delikatnie przesunąłem dłoń. Moja żona spała spokojnie tuż obok. Doskonale znałem już ten ton oddechu. Najciszej jak mogłem, wstałem i poszedłem do łazienki.
Dopiero teraz do mnie dotarło, że czułem się całkiem dobrze. Niepewnie obejrzałem się w lustrze. Byłem teraz całkiem normalnym człowiekiem! Co prawda oczy miałem wciąż trochę przekrwione, ale cała reszta była w porządku. Podwinąłem rękaw i zerknąłem na ślad po wybryku Wiedźmy. Wciąż był dość wyraźny, jednak można go było wziąć za cokolwiek. Stałem przez dłuższą chwilę wpatrując się w siebie i myśląc o tym, co mi się przydarzyło. Może jest jednak dla mnie szansa?
Wróciłem do łóżka nieco podbudowany. Zbliżyłem się do Renaty i przytuliłem delikatnie. Po takich perypetiach człowiek uświadamia sobie jak bardzo zależy mu na najbliższych. Miałem przecież kochającą żonę i dzieci. Nawet jakby okazało się, że jednak jestem zarażony jakimś paskudztwem, to przecież mam wsparcie. W przypływie czułości ścisnąłem nieco mocniej żonę. Poruszyła się.
- Robert...
- Wybacz, nie chciałem cię obudzić. – odpowiedziałem zły na samego siebie, że ją zbudziłem.
- Martwiłam się.
- Wiem. I przepraszam. Może jakoś wyjdę na prostą.
Renata odwróciła się do mnie i choć widziałem zaledwie zarys jej twarzy, czułem, że na mnie patrzy. Dotknąłem jej policzka i poczułem jej delikatną skórę. Nagle chciałem ją przeprosić za wszystkie moje niedoskonałości i powiedzieć, że ją kocham. Jak to mówią, „człowiek uczy się całe życie”.
- Renata. – zacząłem. – Jakoś to będzie. Znajdę nową pracę.
- Oh nie o pracę się martwiłam. Dawno nie widziałam cię tak pijanego.
Zaśmiałem się nerwowo. Tak, wczoraj wieczorem zdecydowanie przesadziłem z alkoholem. Robiłem tak tylko wtedy, gdy miałem coś ciężkiego na sercu. Kiepsko byłoby po tylu latach zostać bezrobotnym.
- Idź już spać. Nie będzie tak, że jutro znowu będziesz cały dzień sam. – zażartowała moja żona, po czym odwróciła się na drugi bok. Położyłem jej rękę na biodrze i stało się coś dziwnego. Przez myśl jak naddźwiękowy samolot przemknęła mi myśl o seksie i niemal w tym samym czasie poczułem jak dziwna fala rozchodzi się po moim ciele. A właściwie wewnątrz ciała...A może tylko w moim umyśle? Wydawało się jednak, że ów spazm przeszedł przeze mnie i wprost z mojej ręki leżącej na biodrze Renaty, przeszedł na nią. Zaskoczony uczuciem, nie zorientowałem się na początku co się dzieje.
Moja żona odwróciła się do mnie, pozwalając by moja dłoń prześliznęła się po jej brzuchu. Usłyszałem tylko krótkie „Robercie” i już po chwili jej język błądził w moich ustach. Byłem tak zaskoczony, że nie potrafiłem na początku odwzajemnić pocałunku. Renata jeszcze nigdy nie całowała mnie tak zapamiętale. Czułem na sobie jej dłonie i sam odwzajemniłem doznania.
Wiedząc do czego to zmierza, chciałem się na niej położyć, jednak ona wykorzystując chwilę położyła się na mnie. Po chwili usiadła na moich udach i przeciągnęła przez głowę koszulę nocną. Była teraz w samych majtkach. Widziałem w mroku zarys jej piersi, słyszałem szybki oddech, ale nie wierzyłem swoim zmysłom. Renata – moja długoletnia żona, matka dwójki moich dzieci. Kobieta, która nigdy nie uprawiała ze mną seksu w innej pozycji, niż misjonarska. Kobieta, której szczytem odwagi było szczytowanie przy zapalonym świetle pod kołdrą. Ta kobieta chciała mnie teraz ujeżdżać niczym namiętna kochanka!
Mimo, iż sytuacja była niezwykle niewiarygodna, trudno się było nie podniecić. W chwili, gdy tylko dostałem erekcji, poczułem jak żona dobiera się do moich bokserek. Nie protestowałem. Zaczęła ocierać się o moją sztywną już męskość i jęczeć cicho. Korzystając mimo wszystko z okazji, złapałem jej piersi z niemałą przyjemnością. Czułem jaka jest wilgotna i wiedziałem jaką przyjemność sprawia jej same ocieranie się o mój interes. Całe szczęście, że niedawno kupiliśmy nowe łoże, na starym byłoby już tyle trzasków, że cała ulica by się zbudziła.
Renata, najwyraźniej mając dość gry wstępnej, nadziała się na mnie od razu po sam koniec. Oboje wypuściliśmy z siebie powietrze w niemym jęknięciu. Ścisnąłem jej pośladki i zacząłem poruszać biodrami. Na jej reakcję nie trzeba było długo czekać. Przeorała mi paznokciami klatkę piersiową i zaczęła się bawić własnymi sutkami. To było istne rodeo. Byliśmy jak w transie. Ona podskakująca na mnie i pochłaniająca mnie całego za każdym razem. I ja, niemal bezbronny, jednak czerpiący radość z jej energii i podniecenia.
Jej ciało wygięło się w łuk i zesztywniało. Wiedziałem, że przeżywa orgazm, więc starałem się ją jeszcze docisnąć do siebie. Po chwili znów prężyła się i wiła w moich dłoniach, a ja nie wiedziałem czy jest to moja zasługa, czy po prostu moja żona oszalała. Doszedłem jednak do wniosku, że ta oziębła seksualnie kobieta może właśnie przeżywać swój orgazm życia. Dobrze dla ciebie, Renatko! Starałem się robić coś, co wzmocniłoby jej doznania jednak już po chwili było po wszystkim.
- Ja... nie wiem co we mnie wstąpiło. – Nie mogłem widzieć wyrazu jej twarzy, ale byłem pewien, że się rumieni... to coś nowego!
- Nic się nie stało.
Oboje byliśmy w szoku. Co się właściwie wydarzyło? Renatka najwyraźniej pogrążona we wstydzie uznała, że lepiej po prostu o wszystkim zapomnieć i skuliła się w pozycji embrionalnej plecami do mnie. Wstałem i z wciąż sterczącym kutasem znowu udałem się do łazienki. W tym całym zamieszaniu nawet nie potrafiłem dojść. Nie wiem czy to dlatego, że trwało to tak krótko, czy dlatego, że stało się tak niespodziewanie. Cóż, przynajmniej Renatka osiągnęła coś nadzwyczajnego.
Po raz kolejny stałem przed lustrem zadając sobie dziwne pytania. Jednym z podstawowych było: co do kurwy nędzy? Obmyłem twarz zimną wodą i usiadłem na kibelku. Dobra, spokojnie. Póki co nikomu nie stała się krzywda. Przypomniałem sobie te dziwne fale przepływające przez moją rękę na biodro Renaty. Czy to moja zasługa, że tak oszalała? Bełkot Wiedźmy zdawał się być teraz dość rozsądny. Jakkolwiek to brzmi...
Jeśli rzeczywiście w przedziwny sposób zyskałem pewne umiejętności, to czy mogę nauczyć się je kontrolować? Jeśli tak, to jakie będą konsekwencje? Co się stanie z moim organizmem? Co się stanie z organizmem mojej żony? Matko jedyna... nienawidzę mieć w sobie tak wiele niepewności. Po raz kolejny spróbowałem wszystko sobie racjonalizować. Skoro nie mogę na dobrą sprawę odpowiedzieć na żadne swoje wątpliwości chyba po prostu muszę poczekać, aż odpowiedzi przyjdą same. Może to nie najlepsza taktyka jaką wymyśliłem w swoim życiu, ale postanowiłem ją zastosować. Zacznijmy od powrotu do łóżka i uspokojenia Renatki.
3
Niedziela upłynęła pod znakiem unikania się z żoną w naszym mieszkaniu. Mimo, iż uspokajałem ją dobrą godzinę, to i tak nie zmrużyła już tej nocy oka. Ja zresztą też. Gdy nastał nowy dzień bez oficjalnego porozumienia wybuchła między nami „zimna wojna”. A to miałem wyskoczyć do sklepu po papier mimo, że w dolnej szafce były jeszcze trzy rolki, a to odwieźć Krzyśka na mecz, choć to zawsze była jej działka i tak dalej i tak dalej... Wszystko byle tylko nie mieć ze mną bezpośredniego kontaktu dłużej, niż to konieczne.
W czasie trwania naszego związku wiele razy tak właśnie wyglądał dzień po kłótni jednak jeszcze nigdy powodem takiego zachowania było coś tak głupiego. Hej, przecież było jej dobrze, czyż nie? Po co te obrażanie, Renatko? Mimo wszystko, pamiętając o wymyślonej wczoraj na kibelku strategii, zamierzałem grać bez mruczenia pod nosem w jej gierki, byleby tylko wszystko się uspokoiło. Na szczęście ani dzieci, ani nic innego nie przeszkodziło w takim przebiegu spraw. Dzień jak każdy inny z mojego monotonnego życia. Chociaż...
Kilka razy próbowałem wywołać swoje „moce”, ale bez skutku. Stawałem przed lustrem z poważną miną i wyciągniętymi rękami.
- Shazam... – szeptałem we własne odbicie obawiając się, że ktoś może to usłyszeć.
- Shazam! – wykrzykiwałem energicznie, gdy byłem pewien, że nikogo nie ma w pobliżu.
Wszystko bez skutku. Moc która zeszłej nocy przepłynęła przez moją rękę zniknęła. Może po prostu nie mogę jej kontrolować i pojawia się w chwili w której sama sobie upodoba? A może był to tylko „jednorazowy strzał”, wersja demonstracyjna pełnego produktu wyprodukowanego pod szyldem Wiedźmy? A może wtedy w parku dostałem jakiś silny narkotyk i to wszystko dzieje się w mojej głowie, podczas gdy w rzeczywistości stoję w pokoju bez klamek ubrany w biały kaftan krzycząc do ściany „Shazam!”?
Cały dzień czułem się obco we własnym domu i we własnej skórze. Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek coś takiego poczuję. Cholera, to może być przecież kryzys wieku średniego. Przecież zawsze powinno się szukać najprostszych rozwiązań, bo to one zazwyczaj ją najlepsze. W głębi serca po prostu chciałem na nowo odzyskać spokój ducha, jeszcze w piątek rano wszystko było poukładane, a ja miałem wszystkie klepki. Uh!
W poniedziałek Wojtek przywitał mnie w pracy uśmiechem i choć to było jego tradycyjne przywitanie, to jednak tym razem jego uśmiech nie powinien się pojawić. W końcu nasze kariery wisiały na włosku.
- No i co cię tak ucieszyło w przedostatnim dniu naszej pracy. – Powiedziałem nie odwzajemniając uśmiechu.
- Podczas gdy ty użalałeś się nad sobą, ja postanowiłem uratować nam tyłki.
Uniosłem brwi.
- Pojechałem wczoraj do tej całej Kilińskiej i wybłagałem ją o spotkanie.
- Że co? Wczoraj? W niedziele? Przecież to brzmi jak wtrącanie się w jej prywatne życie? Pewnie chce się z nami spotkać, żeby nam bardziej dosrać!
Małgorzata Kilińska była naszym kontaktem z firmy z którą współpracowaliśmy przy projekcie. To przed nią odpowiadaliśmy w pierwszej kolejności, dopiero później przed własną szefową. To także ona oficjalnie stwierdziła, że zjebaliśmy cały projekt, który teraz trzeba wyrzucić do kosza. Cóż... może użyła nieco innych słów, ale przekaz był mniej więcej właśnie taki.
- Posłuchaj – Wojtek uniósł ręce niczym policjant uspokajający tłum. – Pogadałem z nią... i wyjaśniłem, że teraz jesteśmy pod ścianą. Powiedziałem, że wciąż możemy wszystko naprawić, tylko niech da nam jeszcze jedną szansę.
- I tak po prostu się zgodziła?
- Nie do końca. – Wojtek włożył ręce do kieszeni i zacisnął usta. Doskonale znałem ten wyraz twarzy.
- ? – wykrzywiłem się w pytającym grymasie.
- Okazało się, że ma jakieś niezapłacone mandaty.
- ...kurwa!
Wojtek i ja od zawsze potrafiliśmy się wplątywać w kłopoty i zawsze wyciągał nas z nich mój brat. Kiedyś dostaliśmy niezły mandat i Leszek się o nim dowiedział. Z własnej inicjatywy przyszedł do nas i zaproponował, że to „załatwi”. Mówił, że wystarczy zmienić kilka detali w bazie danych, ewentualnie materiale dowodowym i takie sprawy giną śmiercią naturalną. Podobno każdy lepiej postawiony funkcjonariusz przynajmniej raz w ciągu swojej kariery dokonuje takiego „sabotażu”. Każdy z głową na karku wie co się dzieje i choć jest to zjawisko mało etyczne wszystko traktuje się z przymrużeniem oka. Faktem jest jednak, że nadużywanie tego tricku zawsze kończy się wywaleniem ze służby.
Leszek, po tym jak nam o tym opowiedział, był zmuszony do takiego łamania prawa 6 razy. To już o kilka za dużo, a teraz najwyraźniej znowu trzeba go będzie prosić. A może szantażować?
- Już jej to obiecałeś?
- To była nasza jedyna szansa i karta przetargowa.
Załamałem ręce. Leszek będzie wściekły. Tym bardziej, że przecież w sobotę już mi zrobił jedną, dużą przysługę. Będzie cholernie ciężko.
- Potem będziemy się tym martwić. – Wojtek starał się zachować pogodę ducha. – Bierzmy się do pracy i poprawmy to co mamy do poprawienia. Kilińska będzie tu po 12.
Mogło być gorzej... ale mogłoby też być cholernie lepiej. Nasze pomysły mogły uratować projekt, ale wciąż parę rzeczy było co najmniej zrobionych kiepsko. Jak na ścięcie czekaliśmy przed drzwiami jednego z mniejszych pokoi konferencyjnych. Kilka minut później pojawiła się Kilińska.
- Bardzo się cieszę, że zechciała nas pani wysłuchać. – Zacząłem po wymianie przyjemności. – Wojtek wszystko mi przekazał.
- Cieszę się. – odpowiedziała bez najmniejszego uśmiechu. – Nie chciałabym tu omawiać pewnych szczegółów naszej umowy.
Pokój był mały, ale elegancko ucharakteryzowany. Było w nim podstawowe wyposażenie elektroniczne, małe okno, a głównym punktem w pomieszczeniu był szeroki stół z ładnymi, zdobionymi na oparciach krzesłami. Małgorzata Kilińska usiadła stawiając na blacie małą, gustowną teczkę z dokumentami. Ja i Wojtek usiedliśmy obok siebie naprzeciwko naszego gościa. Dzieliła nas trochę większa odległość niż na wyciągnięcie ręki.
Zaczęliśmy tłumaczyć nasze kolejne pomysły i ich sposób wprowadzenia w życie. Z wprawą dzieliliśmy między siebie kwestie do przedstawienia. Lata znajomości doprowadziły do takiej swobody, że byliśmy w stanie kończyć za siebie zdania. Kilińska siedziała sztywno zerkając to na nas, to na dokumenty, które miała przed sobą. Wygląda na to, że postanowiła po prostu najpierw wysłuchać do końca wszystko, co mamy do powiedzenia.
W chwili gdy wydawało mi się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku przypomniałem sobie o wydarzeniach z ostatnich dni. Wiedźma i jej narkotyk, wszystko w ciągu sekundy zawładnęło moim umysłem. Przez chwilę straciłem poczucie realności, jednak szybko zorientowałem się, że wciąż jestem w sali konferencyjnej. Wtedy poczułem to coś. Dziwne uczucie, które dawało siłę i pewność siebie. Nie wiem czy świadomie, czy nie ale otworzyłem dłoń i poczułem jak rozchodzi się z niej dziwna energia – fale, które niemal z przyzwyczajenia skierowałem naprzeciwko siebie.
Kilińska drgnęła i poprawiła swoją pozycję na krześle. O cholera! Wygląda na to, że ta komedia w krzywym zwierciadle w której od kilku dni żyję wciąż trwa. A może to horror? Widziałem... nie... czułem coś w środku tej kobiety. Dziwną energię, siłę. Czułem, że wywieram na to wpływ swoją „mocą”. Przełknąłem głośno ślinę.
Kilińska zerknęła na mnie jak nastolatka flirtująca na szkolnej przerwie. Na jej twarzy zawitał rumieniec, a drobne dłonie zacisnęły się nagle. Potem poczułem jej stopę na własnym kroczu. Musiała w jakiś znany sobie sposób ściągnąć szpilki bez używania rąk. Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy starając się zrozumieć cokolwiek. Jednak zdawało się, że tylko ja byłem dość zagubiony. Kilińska patrzyła na mnie jak kobieta z misją. Bardzo ważną misją. Misją rozbrojenia bomby jądrowej... co najmniej...
Wojtek kontynuował dysputę i najwyraźniej pochłonięty sprawą nie zdawał sobie sprawy co się dzieje. Ja z kolei czułem co raz mocniejszy nacisk jej stopy. Kilińska miała na sobie czarne rajstopy, które teraz nadawały całej sytuacji dodatkowej perwersji. Patrzyła na mnie z rządzą i rozkazem zarazem. Postanowiłem oddać się chwili.
Podsunąłem się bliżej stołu tak, że brzuchem dotykałem jego krawędzi. W ten sposób, ukryłem wszystko co, działo się niżej. Najsubtelniej jak mogłem schowałem jedną rękę pod stół i rozpiąłem rozporek. Małgorzata najwyraźniej czekając na to odsunęła na chwilę stopę i zaczęła wodzić nią po moim udzie. Po chwili poczułem również jej drugą stopę na drugiej nodze.
Wyciągnąłem fiuta przez zamek błyskawiczny i już z obiema dłońmi nad stołem rozsiadłem się wygodnie. Mój przyjaciel niczego nie podejrzewał, a Kilińska grała właśnie rolę godną oscara – jej twarz niczego nie zdradzała. Małgorzata wodziła stopami po całej długości penisa zaciskając palce szczególnie na jego główce. Przyciskała go z każdej strony, odchylała w każdym kierunku. Bawiła się tak przez co najmniej pięć minut po czym chyba uznała, że pora to zakończyć. Tym razem złapała mojego fiuta ciasno, obiema stopami i zaczęła je przesuwać w górę i w dół. Materiał rajstop oraz niezwykły dotyk doprowadzały mnie do szaleństwa. Nigdy nie przypuszczałem, że taka zabawa może być tak przyjemna.
Kilińska z dużą wprawą trzepała mi pod stołem i choć brzmi to mało poetycko, to taki właśnie opis był najbliższy prawdzie. Oddałem się chwili i pozwoliłem jej dokończyć dzieła. Fakt, że już od jakiegoś czasu nie zabawiałem się z sobą a wtedy z Renatką też nie doszedłem sprawiał, że po chwili byłem gotowy do wytrysku.
Spróbowałem odczytać z jej twarzy coś co pozwoliłoby mi przerwać tę zabawę, ale nic nie dostrzegłem. Jej ruchy wręcz nasiliły się. No dobra, to jej sprawa. Rozluźniłem się jeszcze bardziej czując zbliżający się orgazm. Kilińska ani na chwilę nie przestała poruszać stopami. Nawet wtedy, gdy pierwsza fala spermy wystrzeliła z kutasa. Zwolniła tylko ruchy pozwalając mi zalać jej nogi gorącym nasieniem. To było coś niezwykłego! Coś nowego! Poczekałem, aż wypłynie ze mnie wszystko co miałem. Pozwoliłem też jej zbierać resztki wydobywające się z czubka. Robiła to delikatnie, muskając palcami główkę i wodząc wierzchem stóp pod fiutem zbierając to co spłynęło w dół.
W końcu Kilińska zabrała swoje nogi i znowu delikatnie drgnęła. Ja odzyskałem rezon i szybko zapiąłem spodnie. Wojtek zerknął na mnie, ale raczej szukając poparcia swoich słów, niż podejrzewając niecne uczynki. Odpowiedziałem uśmiechem i razem kontynuowaliśmy prezentację.
Kilka minut później było już po wszystkim. Małgorzata pokiwała głową i powiedziała, że o ile tylko wywiążemy się z reszty umowy, to jest w stanie nas poprzeć przed zarządem. Byliśmy uratowani! Nie wiedziałem czy była to zasługa naszych poprawek, czy... czegoś innego. W każdym bądź razie znowu odetchnęliśmy pełną piersią. Czyżby wszystko wracało do normy? Chwila, do normy...? Nie, to zmierzało do czegoś znacznie lepszego, niż norma!
Kilińska uprzejmie nam podziękowała za nasz czas, ukłoniła się i zaczęła zbierać swoje dokumenty. Po wyjściu z sali zapytała jeszcze Wojtka gdzie jest najbliższa toaleta, a mnie obdarzyła szelmowskim uśmiechem. Staliśmy jeszcze chwilę patrząc jak odchodzi korytarzem. Zanim zniknęła za rogiem dostrzegłem strugi spermy na jej rajstopach. Pół godziny później, gdy uśmiechnięta Małgorzata Kilińska wychodziła z naszej firmy nikt nie zwrócił uwagę, że piękne rajstopy, które miała na sobie przechodząc tędy wcześniej, zniknęły w koszu damskiej toalety na trzecim piętrze.
c.d.n.
Dodaj komentarz