Są tacy, którzy uważają że jak w życiu się rypie po całości, to znaczy ze zbliża się przesilenie, albo jak kto woli, dno, od którego będzie się można odbić. Miałem to, a może i mimo wszystko dalej mam, za jeden z tekstów, którymi z mniejszym lub większym przekonaniem pociesza się kumpli w beznadziejnej sytuacji, zwłaszcza jeśli się nie jest w bardziej twórczym nastroju. Moja sytuacja byłą daleka od beznadziejnej, ale faktycznie byłem w dupie, albo przynajmniej jej bliskiej okolicy. W ciągu miesiąca rozstałem się z dziewczyną, a zaraz potem straciłem robotę w miejscowej dużej firmie. Dobrze że w tej kolejności, bo Aneta była tak wyrachowaną francą, że mógłbym ją podejrzewać, że zerwała ze mną z tego właśnie powodu. A kto wie, może to kobieca intuicja…
Ale, zostawmy dygresje na boku, grunt że przez kilka tygodni najbardziej pozytywnym wydarzeniem w moim życiu była impreza u Rafała, mojego kumpla, i mogłem się w końcu trochę zrelaksować. Ludzi było sporo, w tym trochę dziewczyn. Żadna nie zrobiła na mnie za specjalnego wrażenia, ale jako że samotność doskwierała mi nie tylko na poziomie emocjonalnym, ale też i czułem ciśnienie w lędźwiach, miałem nadzieję, że może uda się nie kłaść dziś w nocy samemu. A ponieważ jak głosi stare japońskie przysłowie, po wódce stwardniejesz najwyżej w połowie, piłem oszczędnie. Skutek był taki, że wszyscy już albo zebrali się do domu, albo padli gdzie kto mógł, albo, w zależności od wypitego alkoholu, musiał, a ja zostałem sam, na wpół trzeźwy. No, prawie sam. W kuchni znalazłem jeszcze Kaśkę, znajomą Rafała z pracy. Uprzedzając domysły, Kaśka miała grubo ponad pięćdziesiątkę i, niestety, raczej wspomagała wiek w ujmowaniu sobie urody niż odwrotnie. Nie byłem ani aż tak pijany, ani zdesperowany. Ale zaczęliśmy rozmawiać.
– Chyba wszyscy padli – zagaiłem, nalewając nam obojgu po kielichu, strategicznie zauważając, że przepitka stoi w odkręconej butelce na stole.
– A nam sssie nie chce pać – odparła Kaśka głosem mocno wypitym i pasującym z grubsza do jej wyglądu.
– No mi nieszczególnie. Muszę chyba przestać pić, to mnie w końcu zmoże – odparłem. Miałem na co liczyć, bo było już sporo po 3 nad ranem.
– Siadaj. Lej, nie pierdol – powiedziała, choć było nalane. Stuknęliśmy się kieliszkami jak tylko usiadłem i cały kieliszek już lekko ciepławej wódki spłynął mi w dół przełyku. Poczekałem kulturalnie aż koleżanka zapije, po czym sam pociągnąłem napoju.
– Co tak siedzisz i rozmyślasz? – spróbowałem kolejnej zagajki, która lepiej rokowała pod kątem rozwinięcia się rozmowy.
– A tak jakoś… myślę o przyszłości. – Nagle jej głos jakoś nabrał trzeźwości.
– Jak chyba wszyscy – stwierdziłem.
– Nie, ja to proszę ja ciebie w szczególny sposób. Potrafię wróżyć.
– To znaczy? Tarota kładziesz, w kulę zaglądasz czy co? – Zapytałem trochę prowokacyjnie.
– Tarota czasem, ale przede wszystkim z ręki – odparła niezrażona.
– Wydaje mi się, że każdy ma z grubsza taką samą. Co można wypatrzeć na ręce? – zapytałem.
Jasne, nie wierzyłem w takie pierdoły jak przewidywanie przyszłości, bo tak na logikę klupy się to nie trzymało. Pamiętacie ten dowcip, jak przychodzi Beria do Stalina i mówi, że przyszedł facet i twierdzi, że jest jasnowidzem, na co Stalin: do łagru z nim, jakby był jasnowidzem, to by nie przychodził? No, to mniej więcej tak to wygląda. Teoretycznie tacy przepowiadający przyszłość jasnowidze powinni żyć w szczęściu i dobrobycie, a przeważnie siedzą w jakichś norach, mając nadzieję, że przyjdzie frajer z gotówką i nadzieją (najlepiej w proporcjach pół na pół).
No ale znów te dygresje… Moja rozmówczyni znacząco uniosła kieliszek i odpowiedziała:
– Wypijmy, a potem ci pokażę co i jak.
Ledwo odstawiliśmy kieliszki, a koleżanka, nawet nie przepijając i mi nie dając takiej okazji, złapała mnie za dłoń. Rozłożyła mi ją ruchem, który był podejrzanie pieszczotliwy, ale zignorowałem to. Zgwałcić mnie raczej nie zgwałci.
– W twoim życiu szykują się wielkie zmiany – powiedziała po kilkunastu sekundach tajemniczego milczenia. – Jesteś w fazie przejścia. – Oho, słuchałem z uwagą, bo myśl, że ten nie najlepszy okres w moim życiu jest chwilowy dawała mi jakąś nadzieję. Taaak, do wyjścia na frajera właśnie brakowało mi tylko gotówki. – Widzę wokół ciebie dużo pieniędzy, mnóstwo kobiet, wiele wyjazdów… No a w każdym razie mało będziesz w domu.
– To dobrze – stwierdziłem, z jakiegoś powodu w napięciu dopijając resztkę wódki z kieliszka.
– Strzeż się jednak – w jej głosie zaszła zmiana, którą teraz określiłbym jako natchnienie – bo sukces czasem wystawia nas na próbę bardziej, niż najcięższe przeciwności…
Dodaj komentarz