Sobota. Po śniadaniu poszedłem po Milenkę, odprowadziłem moje Szczęście na trening szermierczy, a potem pojechałem autobusem na wizytę do Pani Laury...
W tym miejscu należy się kilka słów wyjaśnienia dla tych, którzy po raz pierwszy mają kontakt z moimi szkicami – z mojej winy zginęła moja kochana Siostrzyczka, Asieńka. Z tego powodu mam depresję i skłonności samobójcze. Opiekuje się mną psycholog, Pani Laura. Milenka jest miłością mojego życia, moją Gwiazdeczką. A szkice są materiałem, który piszę a potem omawiam z psychologiem. Niektóre z nich czasem wrzucam tu, na forum.
Kiedy wszedłem do gabinetu, Pani Laura wstała od biurka, podeszła do mnie i podała rękę.
- Cześć, Marcin. Usiądź tam, na kanapie.
- "Oho!” – pomyślałem – "dzisiaj będzie coś specjalnego. Inaczej rozmawialibyśmy przy biurku”.
Pani Laura jest piękną, seksowną kobietą, koło czterdziestki. Uosobienie elegancji i kultury. Tak szczerze, to bardzo mi się podoba. Jest atrakcyjna, inteligentna i chyba mnie lubi. Ubiera się znakomicie, jak z żurnalu. Dziś ma na sobie czerwoną, prostą i krótką sukienkę z czarnymi wstawkami oraz, jako dodatki, złotą biżuterię – kolczyki, takie duże koła, łańcuszek z delikatnym, niedużym wisiorkiem, pierścionek z czerwonym kamieniem. Długie, zgrabne nogi, szpilki, czerwony lakier na paznokciach, włosy starannie zaczesane na jedną stronę i spięte złotą spinką tak, że odsłonięte ma jedno ucho. Delikatny makijaż, doskonałe perfumy i ten biust – duży, jędrny, cudowny. Wygląda urzekająco. Ale Milenka jest dla mnie jeszcze bardziej seksowna i atrakcyjna. Bo ją kocham.
Usiadłem na kanapie. Pani Laura usiadła koło mnie i zajrzała mi w oczy. Ona ma piękne, duże, orzechowe oczy.
- Marcin, dzisiaj chcę, żebyś opowiedział mi o swojej pierwszej miłości.
Nie było to zaskakujące – ponieważ moja depresja jest na tle emocjonalnym, często rozmawiamy na takie tematy, jak uczucia, miłość, odczuwanie itp.
- Pani Lauro, przecież to Pani jest moją pierwszą, największą miłością! – wypaliłem.
Zaczęła się śmiać w głos, pokazując równiutkie, piękne zęby. Pogroziła mi palcem.
- Widzę, że dziś jesteś w formie. Mówię poważnie. I nie mów "pani Lauro”. Umawialiśmy się, że na wizytach mówimy sobie po imieniu.
Znów nachyliła się nade mną. A kiedy się nachyliła, jej piersi były tuż przy mnie. Tuż przy moich oczach znalazł się dekolt, a tam zapowiedź nieba – fantastyczny biust, od którego nie mogłem oderwać oczu. Jędrne, duże piersi, aż by się chciało je pieścić i całować... Jej perfumy oszołomiły mnie dodatkowo. Usłyszałem, że Pani Laura znów się śmieje – zauważyła, na czym się skupiłem i nie mogłem oderwać oczu, więc odsunęła się ode mnie:
- Marcin, przestań. Jesteś dzisiaj niemożliwy. Widzę po tym, że robisz duże postępy – miała cały czas uśmiech na ustach – tak więc, czy pamiętasz, kiedy pierwszy raz zakochałeś się?
Zastanowiłem się.
- Tak naprawdę, to zawsze kochałem Asieńkę...
- Czekaj – przerwała mi – nie chodzi o twoją siostrę czy też o Milenkę. Chodzi o pierwszą miłość, z dzieciństwa. Chcę wiedzieć, jak to przeżyłeś.
- Lauro, ale czy chodzi o pierwszą dziewczynę, z którą się kochałem?
- Chodzi o pierwszą dziewczynę, do której coś poczułeś. W sercu. O której potem długo myślałeś, i może dzisiaj wracasz do niej myślami. Stosunek fizyczny nie ma tu znaczenia. Może to być nawet miłość z przedszkola czy pierwszych klas szkoły podstawowej. Chcę, żebyś dokładnie opisał mi swoje uczucia, odczucia, czego to ciebie nauczyło. Chodzi o twoje emocje związane z pierwszą miłością.
Zapadła cisza.
- Jest taka dziewczyna. Dziewczynka. Teraz, po latach myślę, że zakochałem się wtedy po raz pierwszy, ale w tamtym czasie nie do końca to sobie uświadamiałem, dopiero potem zdałem sobie sprawę, ile dla mnie znaczyły te dni z nią, ile mnie to nauczyło. To była taka specyficzna miłość. I ona, ta dziewczynka, była mądrzejsza ode mnie, mimo, że młodsza. Nauczyła mnie przede wszystkim inaczej patrzeć na świat, ale też wrażliwości i szacunku dla drugiego człowieka, dzięki niej zacząłem patrzeć inaczej na dziewczyny, na kobiety, dzięki niej zrozumiałem, że miłość to nie znaczy seks, że trzeba dawać, a nie brać, i jak bardzo można drugiego człowieka skrzywdzić, i ile można mu dać z siebie... nauczyła mnie uważności i delikatności... to skomplikowane, sam nie wiem, czy potrafię o niej opowiedzieć... bo nie wszystko da się wyrazić słowami. I myślę o niej do dziś... To moja pierwsza, ale jakże niezwykła miłość. Wspaniała, wartościowa osoba.
- Dobrze, bardzo zaciekawiłeś mnie, Marcin. Zaczynaj. Tylko nie zapomnij, żeby mówić przy tym także, a może przede wszystkim, o swoich uczuciach i emocjach.
***
Byłem wtedy w szkole podstawowej. Nie pamiętam, ile miałem lat, która to była klasa. Nie wiem. Były wtedy wakacje. Mieliśmy pojechać z Asią na Mazury. Mieszkała tam rodzona siostra naszej Mamy, ciocia Ewa. Po raz pierwszy na dłuższy okres, może na dwa tygodnie. Niestety niedługo przed datą wyjazdu Asia bardzo źle się czuła. Lekarz orzekł, że to koklusz. Ponieważ to choroba zakaźna, rodzice zdecydowali, że do cioci Ewy pojadę sam, i to jak najszybciej, żebym sam nie zachorował, a Asia zostanie w domu. Było mi bardzo smutno, bo bardzo lubiłem spędzać czas z moją Siostrzyczką. Z nią wspólne dni zawsze były radosne i wspaniałe.
Do cioci Ewy zawiózł mnie naszym samochodem Tata. To był sierpień, bo były żniwa; pamiętam, że kiedy jechałem z Tatą, na polach widziałem równo ułożone snopy siana... Dom cioci wybudowany był nad jednym z mało odwiedzanych przez turystów jezior, na uboczu głównych atrakcji Mazur. Nie było tam motorówek, przystani, dyskotek, dancingów, kampingów. Z dala od zgiełku. Niedaleko jednego z brzegów jeziora kilka dobrze sytuowanych osób, wśród nich ciocia Ewa, wybudowało w lesie piękne domy otoczone ogrodami. Znajdowały się one w pobliżu niedużej wioski. Do najbliższego miasteczka było kilkanaście kilometrów. Wokoło rozpościerały się lasy, okolica była trochę dzika, cudownie piękna i spokojna.
Ciocia Ewa ma artystyczną duszę i jest artystką. Skończyła Akademię Sztuk Pięknych, była z zawodu konserwatorem sztuki, a jej hobby to malarstwo – sama malowała głównie akwarele. Wujek Paweł, jej mąż, był także konserwatorem sztuki, ale w tym czasie nie było go w domu, miał jakiś kontrakt konserwatorski, chyba w Pradze. Dom cioci Ewy był... jakby to nazwać – inny, zjawiskowy. Pełen wielkich okien, ciepła, kwiatów, obrazów na ścianach, rzeźb. Piękne meble, jeden z pokoi, który był biblioteką. Promienie słońca wpadające rano do pokoju... zapach jabłek i świeżo skoszonego trawnika... na zewnątrz ogród ze starymi drzewami, kwiatami i dzikimi zakątkami. Bardzo to wszystko było urokliwe, a ciocia Ewa często z blejtramem w jakimś zakątku ogrodu malowała pejzaże, drzewa, martwą naturę.
Zaraz też zorientowałem się, że niewiele mam tu rozrywek. Za telewizją nie przepadałem, chyba, że była olimpiada lub turnieje sportów walki, przy komputerze nie lubiłem za długo siedzieć. A rówieśników w moim wieku nie było. Chodziłem więc samotnie po okolicy, czasem w ogrodzie trochę ćwiczyłem (od dziecka trenuję sztuki walki) i godzinami rozmawiałem z ciocią Ewą, która pokazywała mi, jak się maluje, ale jakoś sam nie miałem na to ochoty. Trochę opalałem się, kąpałem się w jeziorze, patrzyłem, jak wędkarze łowią ryby. Pomagałem cioci w kuchni i w ogrodzie, kosiłem trawnik. Wieczorem siadaliśmy z ciocią w wiklinowych fotelach na tarasie, jedliśmy owoce i ciasteczka, piliśmy kompot, który ciocia sama robiła, a ona opowiadała mi o wielkich malarzach i rzeźbiarzach, o spokojnym życiu tu, na Mazurach, o swojej pracy. Czasem słuchaliśmy muzyki. Brakowało mi bardzo Asi. Ciocia Ewa była fajna, lubiła bardzo Asiulkę i mnie też, zawsze u niej czuliśmy się dobrze, chociaż rzadko ją odwiedzaliśmy, bo do cioci było od nas dość daleko, a jeśli już, to zwykle w wakacje, a i to na krótko. Teraz byłem tu sam i to na dłużej. Starałem się jej nie absorbować, nie sprawiać kłopotu swoją osobą. Dni były gorące i leniwe. Czas mijał powoli, a ja popołudniami czytałem książki z domowej biblioteki w cieniu pięknych drzew w ogrodzie.
Pamiętam ten dzień. Może trzeci albo czwarty mojego pobytu. Było późne popołudnie. Pomyślałem, że obejrzę zachód słońca nad jeziorem. Ciocia powiedziała mi, jak dojść przez las do drewnianego pomostu, który był nie tak daleko od domu. Szedłem piaszczystą drogą, ścielącą się wśród młodego lasu. Droga zaczęła opadać i nagle przede mną otworzył się widok na duże jezioro. Daleko, po jego drugiej stronie, ciemną kreską rysowała się linia lasu, nad którą stało czerwone słońce. Odbijało się w wodzie i raziło trochę w oczy. Droga kończyła się przy początku drewnianego pomostu, wchodzącego w toń jeziora. Podniosłem z pobocza drogi kilka płaskich kamieni, włożyłem do kieszeni i wszedłem na pomost. Zacząłem iść nim w stronę słońca. Zobaczyłem, że na końcu pomostu siedziała dziewczynka. Nogi miała spuszczone nad wodę. Młodsza ode mnie. Podszedłem bliżej. Przykucnąłem w pewnej odległości od niej, wyjąłem kilka kamieni i zacząłem rzucać do wody. Chciałem zrobić jak najwięcej "kaczek” – jeśli kamień rzucisz pod odpowiednim kątem, z dużą siłą, może on odbić się od lustra wody kilka, a nieraz nawet więcej razy. Po kilku próbach kamień wreszcie odbił się siedem razy.
- Chyba źle zacząłeś tą znajomość. Straszysz rybki – usłyszałem jej głos.
Dalej rzucałem kamieniami. Jeden odbił się pięć razy.
- Do mnie mówisz, panienko? – spytałem.
- A widzisz tu kogoś innego? – odwzajemniła się pytaniem. – Jak się nazywasz?
Zastanawiałem się, czy w ogóle odezwać się. Po dłuższej chwili, kiedy rzuciłem ostatni kamień, powiedziałem:
- Jestem Marcin. Dlaczego tu siedzisz sama? Gdzie twoja mama? – zapytałem z drwiną.
- Mati...
- Nie Mati. Marcin. Mati to chyba skrót od imienia Mateusz. Ja jestem Marcin.
- Marcin... powtórzyła. – Wiem, jak masz na imię. Marcin. Bardzo ładnie. A Mati... powiedziałam, bo śniłeś mi się, i we śnie miałeś na imię Mati. A ja jestem Danusia. Nie siedzę sama, bo Ty tu jesteś. Nie mam mamy.
Zapadła cisza.
- Idę – powiedziałem.
- Zostań, Marcin – powiedziała dziewczynka, nie odwracając głowy od tafli jeziora. – Nie mamy za dużo czasu. Czekałam na Ciebie. Więc nie odchodź.
Spojrzałem na nią. Ładna buzia, duże niebieskie oczy, jasne włosy związane w dwa mysie ogonki. Delikatna uroda. Szczupła. Na górnej wardze miłych usteczek miała niewielką szramkę, jakby kiedyś była tam rozcięta. Ale to dodawało jej jeszcze uroku. Miała na sobie letnią, jasną sukieneczkę.
- Jak to "czekałaś na mnie”? – spytałem.
- Codziennie tu przychodzę, jak zachodzi słońce. Przykro tak siedzieć, gdy nikt o Tobie nie wie, poza jeziorem, wiatrem i słońcem. I czekam na Ciebie. Od kilku dni. Przyszedłeś wreszcie.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Dziwna dziewczynka.
- No dobra, idę. Trzymaj się, mała.
- Szkoda, że idziesz. Jeśli nie chcesz dziś zostać, przyjdź jutro. Marcin, będę na Ciebie czekała jutro o tej porze. Proszę, przyjdź.
Wróciłem do domu cioci. Wieczorem, kiedy zasypiałem, przypomniała mi się ta dziewczynka. Tak dziwnie ze mną rozmawiała. Była trochę dziecinna, a trochę dorosła. Zasnąłem.
***
Następnego dnia pojechałem z ciocią Ewą po zakupy do pobliskiego miasteczka. Zjedliśmy tam obiad i wróciliśmy do domu. Było późne popołudnie. Przypomniała mi się dziwna dziewczynka. Nie miałem co robić, więc pomyślałem, że pójdę nad jezioro i zobaczę, czy tam ją spotkam. Poszedłem drogą przez las.
Już z daleka zobaczyłem na końcu pomostu małą figurkę, siedzącą na deskach. Nie wiedziałem, czy podejść do dziewczynki. Poszedłem. Z ciekawości. Kiedy zbliżyłem się, odwróciła głowę, uśmiechnęła się i powiedziała:
- Cześć, Marcin. Usiądź koło mnie. Cieszę się, że przyszedłeś. Czekałam.
To było absurdalne. Ale usiadłem koło małej.
- Daj rękę - powiedziała.
Podałem jej z wahaniem. A ona włożyła w moją rękę swoją małą dłoń. Było to wszystko tak nieprawdopodobne, że nie wiedziałem, jak się zachować. I siedziałem tak, mając jej delikatną rękę w swojej dłoni. Zupełnie jak z Asią, która tak bardzo lubiła mnie trzymać za rękę.
- Wiesz, Marcin, lubię tu przychodzić i ciągle coś sobie wyobrażać. Rozmawiam z jeziorem, ze słońcem i wiatrem. Czasem z rybkami, ptakami i kaczuszkami. One mnie rozumieją i ja je rozumiem. Bo do rozumienia tak naprawdę nie trzeba słów.
Puściłem jej rękę i pomyślałem, co ja tutaj robię. Chciałem się podnieść i odejść.
- Wiesz, ja jestem... jestem bardzo samotna. Wszyscy jesteśmy samotni. To tylko przypadek, że ja nie jestem tobą, a ty nie jesteś mną. Gdybyś mógł być mną, wiedziałbyś, że jestem w środku taka, jak ty. I samotna. Marcin, ty też jesteś samotny?
Dziwna dziewczynka.
- Nie... chyba nie. Mam rodziców, siostrę, która bardzo kocham, kolegów. Nie, nie jestem samotny... A ty nie masz koleżanek, kolegów, rodziców?
- Nie mam rodziców. Wychowuje mnie ciocia Ula. Mam koleżanki, ale nie zależy mi na ich towarzystwie. A teraz mam już ciebie. Więc już nie jestem taka samotna. Marcin, już mnie nie zostawisz, żebym była samotna?
Wstałem. "Co ja tu robię? To jakieś wariactwo!” – znów przeszło mi przez głowę. Nagle zrobiłem się zły.
- Dziecko, co ty opowiadasz? Wracaj do domu, do cioci, bo zaraz się ściemni. Ja idę. I daj mi spokój! – ostatnie słowa prawie wykrzyknąłem. Odwróciłem się na pięcie i zacząłem iść.
- Marcin, kiedy ludzie na mnie krzyczą, ja zamykam się w sobie, nie patrzę na nich i boję się. Tak jak teraz, kiedy ty na mnie krzyczysz. Kiedy się ktoś gniewa, mówi głupie rzeczy, a potem żałuje, bo gniew jest silny. Ale jest większa od niego siła – to ta, dzięki której tłumisz swój gniew. Proszę, nie krzycz na mnie.
Zatrzymałem się.
- Mała, czego ty ode mnie chcesz? – zapytałem.
- Proszę, nie mów do mnie mała... nie lubię tego słowa. Mówiłam ci, że jestem Danusia. Kiedy spotyka mnie coś okropnego, czekam, aż przyjdzie jakaś odmiana. Ty przyszedłeś i jesteś tą odmianą. Czekałam na ciebie.
- Co ciebie takiego okropnego spotkało? – zapytałem.
Nie odpowiedziała. Znów odwróciłem się i zacząłem iść.
- Przyjdź jutro, proszę, ale godzinę wcześniej – usłyszałem cichą prośbę. Nic nie odpowiedziałem i nie obejrzałem się za siebie.
Ale kiedy wróciłem, w domu cioci dużo o niej myślałem. Bardzo dziwne dziecko. Ale też bardzo mnie zaciekawiła. Nigdy kogoś takiego nie spotkałem. I, w końcu, nudziło mi się.
***
Ranek jak zwykle. Miałem sporo zajęć w domu, bo pomagałem cioci sprzątać. Potem pielęgnowaliśmy ogród. Obiad i rozmowy z ciocią Ewą przy malowaniu pejzażu. Ciocia opowiadała mi o Pablo Picasso i jego życiu. A ja opowiedziałem jej o Nicolo Paganinim, wirtuozie skrzypiec, którego biografię właśnie przeczytałem z jej biblioteki.
Po południu przypomniałem sobie dziewczynkę. I poszedłem na pomost, ale było tam pusto. Nie było Danusi. Niby było mi to obojętne, ale jakoś było mi żal, że jej nie ma. Miała coś w sobie jakby żal i tęsknotę... Zmieniła się trochę pogoda. Było gorąco, ale wiał od jeziora chłodny wiatr, na niebie były białe, chmury, które przepływając po niebie co pewien czas przykrywały słońce. Po jeziorze pływały dwie żaglówki. Postałem chwilę przy pomoście. Wiatr szumiał w sitowiu, gdzieś daleko przy brzegu dostrzegłem łódkę, w której stał wędkarz, co pewien czas zarzucający wędkę do wody. Miałem już odejść, kiedy z tyłu usłyszałem:
- Marcinku, już jestem! – i kiedy odwróciłem się, zobaczyłem Danusię, która biegła piaszczystą drogą w moją stronę. Dzisiaj miała swoje jasne włosy zawiązane w koński ogon, a na sobie białą sukienkę w kolorowe kwiaty. Ładnie wyglądała. Podbiegła do mnie radosna, zdyszana, stanęła przede mną i powiedziała:
- Każdego dnia ten czas z tobą jest dla mnie najważniejszy. Ciocia zatrzymała mnie, musiałam dokończyć z nią przycinanie róż w ogrodzie. Wiesz, jak one pachną? Czy można zapach z róży całkiem wywąchać? Jak myślisz? – i nie czekając na odpowiedź dodała: - Przepraszam, że się spóźniłam – wspięła się na palce i chyba chciała pocałować mnie w policzek, ale uchyliłem głowę.
- Wcale się nie spóźniłaś, bo ja na ciebie nie czekałem, akurat przechodziłem, i...
Patrzyła na mnie uważnie. Wzięła mnie za rękę i powiedziała:
- Przestań tak mówić. Przecież tu jesteś, więc chciałeś przyjść. Chodź, Marcinku. Pokażę ci dzisiaj kilka moich tajemnic. No chodź. Przecież wiem, że przyszedłeś tu dla mnie, tak jak ja przybiegłam dla ciebie. Od dawna dużo myślę o tobie. I czuję, że zacząłeś myśleć o mnie – powiedziała i pociągnęła mnie za rękę. Chciałem coś odpowiedzieć, ale zrezygnowałem. Jej ciepła dłoń trzymała mnie mocno. Poszliśmy w kierunku lasu. Znów czułem się dziwnie. Młodsza, obca mi dziewczynka znów trzymała mnie za rękę i teraz prowadziła w las.
- Słuchaj, ale ja nie mam ochoty z tobą włóczyć się...
Stanęła i położyła mi palec na ustach.
- Ciiii... Nic nie mów, Marcinku. Posłuchaj, jak las do nas mówi... słyszysz, jak ptaki opowiadają o swoich sprawach? Jak drzewa szumią swoją codzienną historię? Chodźmy po cichutku, słuchajmy lasu, już niedaleko... czujesz, jak on pachnie? Czasem myślę, czy można wywąchać tak kwiatek, żeby w ogóle nie pachniał... bo lasu, to chyba nie... Przecież masz siostrzyczkę. Pomyśl, że ja też jestem twoją siostrzyczką. Tak sobie wyobraź. I po prostu chodź za mną.
Szliśmy coraz głębiej w las. Wkrótce doszliśmy do przecinki, a potem do młodego lasu liściastego. Była tam łączka, na której rosły krzewy jeżyn, całe obsypane czarnymi, dorodnymi owocami.
- Odkryłam je miesiąc temu. To moje tajemnicze miejsce. Nikt o nim nie wie. Chodź, zjemy trochę. Są bardzo dobre.
Puściła moją rękę, podeszła do krzaków i zaczęła zrywać jeżyny. Stanąłem niezdecydowany. Ona spojrzała na mnie, podeszła i powiedziała:
- Otwórz buzię! – a potem zaczęła mi wkładać do ust słodkie i dorodne owoce, śmiejąc się przy tym. Wbrew sobie uśmiechnąłem się, połykając jeżyny.
- No chodź! –"A co mi tam” – pomyślałem i poszedłem za nią do krzewów. W pewnym momencie sukienka Danusi zaplątała się w kolczaste gałęzie. Podszedłem i zacząłem delikatnie wyplątywać materiał z kolców. Jej twarz znalazła się przy mojej. I wtedy pocałowała mnie w policzek i jej niebieskie, duże oczy spojrzały wprost w moje.
- Marcin, nie obawiaj się o nic. Tutaj nikogo nie ma, tylko ja i ty. Nikt ciebie nie zobaczy i nie będzie się śmiał, że chodzisz po lesie za rękę z młodszą dziewczyną. Wiem, że chłopaki tego się wstydzą. Ale ja nikomu nie powiem. Nic nie mówię nawet cioci. Marcin, ja potrzebuję twojej obecności. Proszę, przestań już udawać i być dla mnie taki szorstki, po prostu bądź ze mną tu i teraz. Bądź sobą. Cieszmy się tym, że tu jesteśmy. Chociaż przez ten krótki czas. Proszę. Zrób to dla mnie. Przecież potem sobie pójdziesz. Jesteś ze mną codziennie, ale krótko. Ja ciebie znam, wiem, jaki naprawdę jesteś, i śniłeś mi się wiele razy. Jesteś moją nadzieją.
Kiedy wyplątałem jej sukienkę z jeżyn, znów wzięła mnie za rękę. "Dziewczyny są jak patelnie, bo i tą i tą trzeba trzymać za rączkę” – pomyślałem. Ale już nie puściłem jej ręki. Jak druga siostrzyczka... wszystko to takie dziwne.
Szła przede mną. Prowadziła mnie w kierunku starszej części lasu, gdzie rosły dorodne dęby, buki, graby. Zmieniło się poszycie. Było łatwiej iść, tylko nieraz zagradzały nam drogę rozrośnięte paprocie. W pewnej chwili Danusia puściła moją rękę.
- Schowaj się tu, za paprociami. Kucnij. Postaraj się nie poruszać. Patrz tylko. Nic nie mów. Nie wiem, czy przyjdzie.
Przykucnąłem, a Danusia poszła dalej. Po kilkudziesięciu krokach stanęła i cichutko zagwizdała. Nic się nie stało. Powtarzała to kilka razy i nagle zobaczyłem, jak zza drzew wychodzi mała, prześliczna sarenka. Danusia uklękła, a sarna powoli podeszła do niej, stanęła i zbliżyła piękną głowę do głowy Danusi. Danusia zaczęła głaskać sarenkę po boku. Potem pocałowała ją. Usłyszałem strzępki słów – dziewczynka cicho mówiła do sarny:
- Tam za paprociami jest Marcin. On ci nic nie zrobi, jest dobry. To mój i twój przyjaciel. Nie bój się go... Może kiedyś sam przyjdzie do ciebie, to go zobaczysz. A teraz nie bój się.
Wkrótce sarenka się oddaliła, a Danusia powoli wróciła do mnie.
- To była Basia, moja przyjaciółka. Chciałam ci ją pokazać. Chodź, Marcinku, wracamy już nad jezioro. Znam ten las, nie zgubimy się.
Znów wzięła mnie za rękę. Byłem tym wszystkim trochę skołowany, a przywołanie dzikiej sarenki zrobiło na mnie duże wrażenie. Stanęła i spojrzała mi w oczy.
- Czy mógłbyś mnie objąć? Na chwilę, tak... przytulić?
Miała jakeś takie spojrzenie... W ciszy lasu, przerywanego odgłosami ptaków objąłem ją i lekko przytuliłem do siebie. Wtuliła głowę w moją pierś, a kiedy znów mi spojrzała w oczy, miała w nich łzy.
- To wracamy – powiedziała, nie puszczając mojej ręki.
Wkrótce wróciliśmy na pomost. Usiedliśmy, spuszczając nogi z desek nad wodę.
- To było niesamowite z tą sarenką – powiedziałem – ona w ogóle się ciebie nie bała...
- Ona mnie się nie boi. My się przyjaźnimy. Musiałam ci ją pokazać, bo mamy mało czasu. Wiesz, Marcinku, zwierzęta rozumieją, co masz w sercu i co się do nich mówi. Ja czuję, że istnieje taki sposób mówienia, który wcale nie składa się ze słów. I ta mowa jest zrozumiała dla wszystkich na całym świecie. Nie wiem, na czym to polega, ale to takie wzajemne rozumienie. Każdy to ma w sobie, ale rzadko kto z tego korzysta. To mowa poza słowami. Można tak rozmawiać pomiędzy sobą, ale i ze zwierzętami. Z każdym. I z wiatrem, i z jeziorem. My też tak rozmawiamy, ty i ja, chociaż o tym nie wiemy. Nasze dusze już się dogadały, a nam tak trudno porozumieć się słowami.
Milczeliśmy. Siedziała koło mnie. Widziałem, że było jej dobrze. Była spokojna i taka... szczęśliwa. Dziwna mała...
- Danusiu, opowiedz mi coś o sobie – czy tu mieszkasz? Tutaj chodzisz do szkoły?
- Po co? Tak jest dobrze.
Cały czas trzymała mnie za rękę. Przytuliła się do mnie i tak długo siedzieliśmy w milczeniu, aż zaszło słońce. Wtedy wstała, uśmiechnęła się i bez słowa odeszła. A ja stałem jeszcze długo na molo, myśli kotłowały mi się w głowie, aż zrobiło się całkiem ciemno i wróciłem do domu.
Tego dnia po raz pierwszy przyśniła mi się. Była w jakiejś studni, a ja próbowałem ją stamtąd wyciągnąć. Bardzo się o nią bałem. Taki koszmar. Potem jeszcze wiele razy mi się śniła. Nawet po latach. Ale nigdy już nie był to koszmar.
***
Potem codziennie, przez kilka kolejnych dni popołudniami spotykaliśmy się nad jeziorem. Musiała czuć samotność i chyba dla niej spotkania ze mną były ważne. Siadaliśmy zwykle na pomoście. Przywykłem, że Danusia brała mnie wtedy za rękę i przytulała się, a potem siedzieliśmy w milczeniu, patrząc na wodę, słuchając szumu trzcin i plusku fal. Zawsze coś mi opowiadała - nieraz o leśnych zwierzątkach, o urodzie lasu, o swoich snach, a czasem szliśmy do lasu. Jednym razem pokazała mi ukryty mały strumyczek, nad który przychodziły zwierzęta pić wodę, innym razem doliny leśne pełne grzybów. A potem żegnała się ze mną, mówiła, że następnego dnia znów na mnie będzie czekać i odchodziła. Przyzwyczaiłem się do niej i do naszych spotkań. Uświadomiłem sobie, że gdybym z nią któregoś dnia się nie zobaczył, brakowałoby mi tego. Lubiłem słuchać, jak po swojemu opowiada mi o tym, jak widzi otaczający świat.
Któregoś dnia już od wczesnego popołudnia byłem niespokojny. Nie mogłem sobie znaleźć miejsca, wciąż myślałem o Danusi. Nie czekałem do zachodu słońca, przyszedłem na molo dużo wcześniej, zaraz po obiedzie. I ze zdziwieniem z daleka zobaczyłem siedzącą na molo postać dziewczynki. Podszedłem do niej.
- Co tu robisz tak wcześnie? – zapytałem.
- Rozmawiam po cichutku ze sobą, z jeziorem i rybkami – powiedziała, wciąż patrząc przed siebie. Musiała chyba wcześniej płakać, bo miała zaczerwienione oczy – jak dobrze, że już przyszedłeś. Wiedziałeś, że jesteś mi potrzebny. I przyszedłeś wcześniej. Widzisz, to jest właśnie rozumienie poza słowami. Chodź, usiądź koło mnie.
Usiadłem. Wzięła jak zwykle moją rękę w swoją dłoń, przytuliła się do mnie i nagle zaczęła łkać. Objąłem ją ramieniem. Chciałem spytać, dlaczego, ale uprzedziła mnie:
- Nie pytaj o nic. Po prostu bądź przy mnie.
I tak siedzieliśmy przez długi czas. Miałem na szczęście jednorazową chusteczkę, trochę brudną i pogniecioną, ale trudno, podałem jej. Przestała płakać, wytarła oczy i nos, przymknęła powieki i siedziała wtulona we mnie. Biedactwo. Pogłaskałem ją po jasnych włosach. Wkrótce zupełnie uspokoiła się. Długo siedzieliśmy w milczeniu, a potem ona powiedziała:
- Spójrz, rozejrzyj się dookoła. Czasem czuję, że ja jestem życiem. Jestem szumiącym wiatrem i tym obłoczkiem na niebie, i tą rybką, to ja otwieram i zamykam kwiaty, pozwalam pszczołom latać między nimi. Jestem szumem wiatru i oddechem, twoim i moim. Jestem biciem serca, twojego i mojego. A jednocześnie jestem tylko dziewczynką. Jestem też promyczkiem słońca i gwiazdkami, i jeziorem, i trawą, piaskiem i lasem. Jestem sarenką Basią. Jestem strumyczkiem. Wsłuchaj się ze mną w ciszę. Cisza to nocne, rozgwieżdżone niebo. I zachód słońca. Słońce i księżyc bez szmeru odbywają swoją drogę po niebie. Częścią ciszy są krzyki ptaków, szmer wiatru, pluskanie wody uderzającej o deski pomostu. I nasze bijące serca. Ludzie szukają gwaru, bo myślą, że głośną muzyką i rozmowami można zagłuszyć samotność i ból, który jest w nas. A tylko w ciszy można znaleźć spokój. Czy, Marcinku, boisz się ciszy? Ludzie boją się ciszy. Bo wtedy zaczynają myśleć nad sobą i światem, i po co są tu i co tu robią, i jacy są naprawdę, a boją się tego. Widzisz, Marcinku, to tak, jakbyś przeglądał się w wodzie. Gwar wokoło to zmącona woda. A tylko w spokojnej wodzie możesz się przejrzeć. Cisza to spokojna woda, w której widzisz swoją prawdziwą twarz. Jestem zawsze samotna, nawet w szkole na przerwie, otoczona koleżankami. A jednocześnie jestem życiem, które jest wszystkim. Nawet, jak ciebie nie widzę, to dzięki temu jesteś cały czas ze mną. Wybrałam i obiecałam sobie ciebie. Ty znalazłeś mnie i siedzisz obok. Wiem, że tylko na chwilę. Ale i na zawsze. Bo "dziś” to jest jedyny dzień, jaki mam.
Znów przez wiele minut siedzieliśmy w milczeniu.
- Ja... nie rozumiem, co mówisz – wyszeptałem.
- Mówię sercem. Rozumiesz, tylko o tym nie wiesz. A teraz proszę, opowiedz mi o swojej rodzinie.
Zaskoczyła mnie tą prośbą. Po chwili zacząłem jej opowiadać. O moich rodzicach, których bardzo kocham. O Tacie, który jest porządnym człowiekiem i Mamie, rozumiejącej i kochanej. A potem o mojej siostrzyczce, Asi. Powiedziałem Danusi, jak bardzo Asię kocham, że tęsknię do niej i jest mi bliższa, niż jakikolwiek człowiek na świecie. Że nikomu nie dam jej nigdy skrzywdzić. I że jest teraz chora i ciągle o niej myślę. I że ona, Danusia, czasem mi ją przypomina.
Danusia słuchała mnie, patrząc nieruchomo na taflę wody w jeziorze. Kiedy skończyłem, powiedziała:
- Wiem, ile Asia dla ciebie znaczy. Ja nie mam rodzeństwa. Chciałabym mieć takiego brata, jak ty. Czy w twoim serduszku, całym zajętym miłością do niej jest jeszcze jakiś malutki kącik dla mnie?
Nagle, nie czekając na odpowiedź, puściła moje ramię i powiedziała:
- Chodź ze mną, dzisiaj zaprowadzę ciebie w takie miejsce, gdzie można znaleźć prawdziwe skarby.
Wstaliśmy z desek. Danusia wzięła mnie za rękę i poszliśmy wzdłuż jeziora, dróżką przy trzcinach. Prowadziła mnie za sobą. Jej zły nastrój minął. Uśmiechała się.
Wkrótce wyszliśmy na łąkę. W oddali stał budynek gospodarczy, jakby duża, drewniana stodoła. Stała samotnie, dopiero dużo dalej były zabudowania gospodarcze.
- To łąka i gospodarstwo ludzi, od których moja ciocia kupuje mleko, jajka i inne produkty. Nie mają nic przeciwko, żebym tu przychodziła. Nie raz tutaj spędzałam czas. Teraz chcę to tobie pokazać.
Zaprowadziła mnie do stodoły. Było tu siano, ułożone w stóg pod ścianą, drewniane duże grabie, stały jakieś maszyny, nawet końska uprząż wisiała na belce. Danusia zaprowadziła mnie do drabiny na górę. Weszliśmy na pięterko. Zajmowało ono jedną trzecią całej szerokości stodoły. Nad nami był tylko dach. Z góry widzieliśmy uchylone drzwi i większą część dołu. Danusia zaprowadziła mnie pod ścianę, gdzie stały drewniane skrzynie, jakieś pudła, leżały obręcze, części do maszyn, opona, dętki, wiosło, podbieraki do ryb. Z trudem otworzyła jedną z drewnianych skrzyń. We wnętrzu zobaczyłem ręczny młynek do kawy, metalowe kubeczki. Wyjęła pudełko, w którym były stare zdjęcia, jakaś książeczka do nabożeństwa, zniszczona od długoletniego używania, drewniany mały krucyfiks. Obok były ładne kiedyś, a teraz zaśniedziałe, stare srebrne sztućce. Podeszła do drugiej skrzyni. Kiedy otworzyła, zobaczyłem grzbiety kilkunastu starych książek, niektóre oprawione w skórę, obok jakieś stroje, suknie, szale.
- Widzisz? Prawdziwe skarby. Kilka razy tu przychodziłam. I wiesz, nawet przymierzyłam kilka sukien, ale są dla mnie za duże...
Wzięła mnie za rękę i poprowadziła dalej. I w tym momencie nagle, niespodziewanie usłyszeliśmy śmiech i zbliżające się do stodoły kroki.
- Cicho bądź! Nie hałasuj, bo Matuszczkowa usłyszy! – powiedział głośnym szeptem męski głos.
- I co z tego? Hiii, Hiii! – odpowiedział radosny, śmiejący się dziewczęcy głos.
I do stodoły wbiegł młody mężczyzna z dziewczyną. Chłopak miał może ze dwadzieścia kilka lat, a ona, tak na oko, była też w jego wieku.
- Idziemy na górę? – spytał chłopak.
- A po co na górę? – odpowiedziała dziewczyna – chcesz zwiedzać strych? Tam tylko pajęczyny i starocie... No chodź! – i dziewczyna weszła na leżące pod ścianą siano. Rzuciła na nie duży koc, który leżał na jednej ze skrzyń.
- Zaraz, zaraz, czekaj – odpowiedział chłopak i podszedł do drzwi od stodoły, rozejrzał się na zewnątrz, a potem delikatnie przymknął oba drewniane skrzydła, pomału, żeby nie zaskrzypiały i zamknął na skobel od środka.
- Teraz cię mam! – powiedział i zręcznie wspiął się na siano, kładąc się koło dziewczyny.
Staliśmy w bezruchu. Danusia przyłożyła palec do ust, uśmiechnęła się i po cichutku podeszła pod wiszącą z jednej strony sieć rybacką. Ja ostrożnie poszedłem za nią. Na stryszku było ciemniej, więc jak przykucnęliśmy za rozwieszoną siecią, z dołu nie powinno nas być widać. Za to my widzieliśmy wszystko.
Chłopak przez chwilę leżał koło dziewczyny. Dziewczyna była, można tak rzec, dorodna - miała brązowe włosy, ładną twarz, była opalona, jej piersi były spore, stojące, jędrne a biodra dość szerokie. Miała też piękne, mocne, zdrowe białe zęby, kiedy się uśmiechnęła. Była w granatowej spódnicy i niebieskiej koszulce na ramiączka. Widać było, że nie ma biustonosza, bo na koszulce odznaczały się spore, stojące sutki. Chłopak miał ciemne spodnie i jasną koszulkę z krótkimi rękawami. Był mocno opalony. Chciał dziewczynę pocałować, ale ta odwróciła głowę.
- Anula, no nie drocz się ze mną – powiedział. A ona zaśmiała się tylko, błyskając zębami, i odwróciła się tyłem. Chłopak złapał ją za ramiona, potem za ręce, i trzymając je zbliżył jej twarz do swojej. Ona znów odwróciła głowę w drugą stronę, więc zaczął ją całować w szyję. Zaśmiała się i spojrzała na niego. On jakby na to czekał – natychmiast pocałował ją w usta. Chyba chciała coś powiedzieć, ale on przylgnął ustami do jej ust i wtedy ona przestała kręcić głową. Całowali się. Ona co pewien czas cicho chichotała. I znów całowali się, objęci.
Danusia spojrzała na mnie i zakryła usta ręką, tak jej chciało się śmiać. Miałem zamiar coś jej szepnąć, ale drugą rękę położyła na moich ustach i spojrzała na mnie, kręcąc przecząco głową.
Tymczasem na dole chłopak wciąż namiętnie całował dziewczynę. W pewnym momencie wsunął jej rękę pod koszulkę i zaczął pieścić jej sutki. Wtedy ona podniosła się na chwilę i w ogóle zdjęła koszulkę. Była naga do pasa. Naszym oczom ukazały się dorodne, ładne piersi, które chłopak zaraz zaczął namiętnie pieścić rękami, jednocześnie całując ją po szyi.
- Au! – powiedziała dziewczyna – zrobisz mi malinkę, wariacie!
Teraz chłopak zaczął całować jej piersi. Widać było, że był podniecony, bo robił to szybko i czasem chyba za mocno, bo na twarzy dziewczyny kilka razy pojawił się wyraz bólu, ale po chwili wracał uśmiech.
- I co, będziesz tak się bawił? Nie mamy tyle czasu, może tu ktoś przyjść – powiedziała dziewczyna.
Chłopak przestał na chwilę. Podniósł się, zdjął szybko koszulkę, zaraz zrzucił buty, skarpety, odpiął też pasek od spodni i je również ściągnął. A potem slipy. Teraz był całkiem goły. Miał młode, silne, umięśnione ciało człowieka, który nie bał się ciężkiej pracy w gospodarstwie. Między nogami sterczał mu duży penis w potężnym wzwodzie.
Danusia w tym momencie odwróciła głowę w bok i zakryła oczy obydwoma rękami, zerkała tylko przez palce. Była wyraźnie poruszona tym, co widziała. Ja z ciekawością patrzyłem dalej.
Chłopak niewiele myśląc stanął okrakiem nad piersiami dziewczyny po czym ukląkł nad nią, siadając na jej piersiach. Przez chwilę włożył penisa między jej piersi i zaczął nim poruszać, ale zrezygnował. Dziewczyna trochę zdziwiona patrzyła na niego, a on jedną jej rękę podłożył sobie pod jedno kolano, drugą – pod drugie tak, że nie mogła już nimi ruszać. Po czym zbliżył swojego drąga do jej ust i powiedział:
- Bierz go do buzi, no... otwieraj usta...
Dziewczyna nie wyglądała na przestraszoną, ale spróbowała ruszyć rękami. Nie mogła.
- Jurek, co też ci się zachcie... auuu.. – kiedy zaczęła mówić, on zbliżył penisa do jej ust i w trakcie mówienia po prostu wepchnął jej go głęboko do ust. Dziewczyna próbowała jeszcze odwrócić głowę, ale już nie mogła.
- Mam cię! – powiedział. Ona już się nie broniła, miała tylko szeroko otwarte oczy. Zaczął powoli ruszać pupą – do przodu i do tyłu. Penis wchodził w usta dziewczyny raz głębiej, raz płycej.
- No, nie gryź, bo boli, otwórz szerzej – powiedział do niej, łapiąc ją za podbródek. Po czym mocno pchnął nim w usta. Dziewczyna zrezygnowała z oporu. Chłopak zaczął coraz szybciej pracować biodrami. Coraz głębiej jego drąg wchodził w usta dziewczyny. Przy tym rękami przytrzymywał jej głowę. Coraz szybciej ruszał pupą. Wreszcie wpadł w szybki rytm. Pracował, pchając go dość głęboko i cofając się. Dziewczyna przymknęła teraz oczy, a on w trakcie odbywania stosunku oralnego kilka razy klepnął ją po policzku, potem pogłaskał po włosach. Po chwili przyspieszył, nagle jęknął, ściągnął pośladki i wepchnął głęboko penisa w jej gardło. Musiał tam wystrzelić nasieniem. Teraz przez chwilę już wolno poruszał penisem w jej ustach. Dziewczyna znów próbowała odwrócić głowę na bok, żeby uwolnić usta od jego drąga, ale on na to nie pozwolił – przytrzymał jej głowę rękami.
- Łykaj, łykaj – powiedział szeptem i znów klepnął ją po policzku. Dziewczyna zaczęła łykać, a on wyjął wiotkiego już penisa z jej ust. Wtedy wytarła usta zewnętrzem dłoni i trochę zła powiedziała:
- Tyś chyba oszalał, Jurek. To nie mogłeś powiedzieć i zrobić tego delikatnie, tylko pchasz go, aż mnie teraz usta i gardło bolą. Nie bądź taki niedelikatny.
Chłopak zaśmiał się cicho.
- Tak ma być, malutka, tak ma być. Nie ma to tamto – powiedział.
Dziewczyna nie była zadowolona.
- I co teraz? Sam się zaspokoiłeś, a ja? Co mi teraz z twojej miękkiej fajury? Jak mnie teraz zaspokoisz, palancie?
Chłopak zaśmiał się.
- Damy radę, spoko, spoko.
- A masz chociaż gumkę?
- A po co mi gumka? Mam ochotę zapiąć cię od tylca! – powiedział.
- No, chyba cię pogięło! W tyłek to możesz Irkę nawlec, ta rura to lubi. Ale ja jestem porządna dziewczyna i ze mną tylko "po bożemu”. Albo tak, albo zjeżdżaj.
- No dobra, jak "po bożemu”, to "po bożemu” – powiedział. Zszedł z dziewczyny.
- Zdejmuj kieckę i naszki – rzucił w jej stronę, poprawiając sobie skórkę na penisie.
Dziewczyna nie wstając, a jedynie unosząc do góry biodra zrzuciła szybko sukienkę i zdjęła majtki.
- Teraz całuj – powiedziała, jeszcze lekko zła. - Zachciało ci się przelecieć mnie w usta to i mnie coś się należy. No dalej, właź między nogi – rozsunęła je na boki. Miała dorodne uda, mocne nogi i obficie owłosione krocze.
Danusia stała odwrócona bokiem, widziałem, że po policzku spływała jej łza. Przeżywała to. Podałem jej rękę, ona delikatnie ją ujęła w swoją. Chyba powinienem ją stąd zabrać, ale przecież nie mogliśmy się ruszyć, a poza tym ja byłem ciekawy i chciałem to wszystko zobaczyć. To było na żywo, tu i teraz! Czułem, że mój ptaszek już od dawna podniósł się.
Byli nadzy, opaleni, biła od nich siła młodości i pożądania. Chłopak powoli wszedł miedzy jej nogi, a ona złapała w ręce jego głowę i przystawiła sobie do krocza. Chłopak zaczął ją lizać po kroczu, rozchylił wargi jej cipki palcami i wepchnął język do środka. Dziewczyna jęknęła i trzymając go za włosy i uszy poruszała jego głową. Przymknęła oczy i cicho pojękiwała. Zaczęła ruszać biodrami i wkrótce złapali wspólny rytm. Jurek wyciągnął ręce i sięgnął po jej piersi. Zaczął je miętosić. A ona pojękiwała przy tym, ale chyba jej było dobrze, bo uśmiechała się. Po kilku minutach puściła jego głowę. On podniósł się na kolana. Jego dorodny penis znów sterczał do przodu w pełnym wzwodzie. Złapał go prawą ręką i zbliżył do jej krocza, przymierzając. Dziewczyna patrzyła na niego, miała zamglone oczy, ale w pewnym momencie zorientowała się, o co chodzi, podniosła głowę i powiedziała:
- Gdzie? Przecież nie masz gumki!
- Nie martw się, zdążę go wyjąć. Nie napaskudzę ci w środku – powiedział. Po czym raz jeszcze przystawił swojego penisa do jej cipki i pchnął go do jej środka. Anula znów jęknęła, wyprostowała ciało, odrzuciła głowę do tyłu, nogi rozchyliła szeroko na boki, a on raz po razie powoli i miarowo pchał i wyjmował. Potem coraz szybciej i coraz mocnej. Złapała go za ręce, na których się opierał i znów zaczęła pojękiwać. Pchał coraz szybciej, a ona dostosowywała do tego ruch swoich bioder. Zaczęła coraz szybciej oddychać, cicho pojękiwać. Wpadli w równy, szybki rytm. Siano trochę trzeszczało, a on robił swoje. Widziałem, jak mięśnie jego pośladków i ud w równym rytmie napinały się. Dziewczyna miała nogi pociągnięte do góry. Oboje dyszeli. Poczułem, że sam mam potężny wzwód. Zaczęło mnie coś "kręcić” w jądrach. Po prostu odezwał się we mnie mężczyzna. Natomiast Danusia odwróciła głowę i trzymała cały czas rękę na twarzy. Nie ruszała się, tylko słuchała i czasem spoglądała przez palce.
Jurek nie ustawał. W pewnym momencie drgnął raz i drugi, dziewczyną też wstrząsnął dreszcz, i wtedy go szybko odepchnęła od siebie. Jego penis z plaśnięciem wyszedł z waginy, natychmiast podniósł się do góry i strzelił spermą na brzuch i piersi dziewczyny. Siła była duża, tak, że pobrudził jej brzuch, piersi, szyję i trochę nasienia znalazło się nawet na twarzy dziewczyny. Znów wytarła usta i policzek wierzchem dłoni, po czym wzięła swoje majtki i zaczęła nimi wycierać z rozlanej spermy policzki, szyję i resztę młodego, jędrnego, rozedrganego jeszcze stosunkiem ciała.
- Na pewno zdążyłeś? – spytała, szybko jeszcze oddychając.
- Nie ma lipy, widziałaś. Na pewno, spoko.
Położył się obok niej. Leżeli koło siebie, dysząc. Spojrzała na niego i pocałowała go w policzek. Uśmiechnął się.
- Dobrze było? – spytał się jej.
- Musisz się jutro lepiej postarać – powiedziała z uśmiechem. - Przyjdź tu zaraz po obiedzie i czekaj na mnie.
- Nie ma sprawy. Ogierek będzie gotowy do jazdy – zaśmiał się, wskazując na swojego penisa, ona też uśmiechnęła się i pogroziła mu palcem.
- I pamiętaj, Jurek – powiedziała – tutaj jest twoje miejsce, a nie przy tej puszczalskiej Irce. Rozumiesz?
- Dobra, dobra, rozumiem. Ja z nią tylko tańczyłem na tej zabawie, nic więcej. Nie denerwuj się, ona nic dla mnie nie znaczy. Dobra, ubieramy się i zjeżdżamy, bo robota leży, za długo nas nie ma i zauważą.
Wstali, ubrali się, ale Anula nie założyła majtek, tylko bluzkę i samą spódnicę. Nie miała teraz nic pod spodem. Rozejrzała się i swoje majtki, mokre od wytartej w nie spermy, wsunęła pod pojemnik z nawozem, stojącym pod ścianą. Jurek podszedł do drzwi, otworzył skobel i wyjrzał. Dał dziewczynie znak ręką i wyszedł. Po chwili również wyszła dziewczyna.
Danusia odkryła oczy. Na policzkach miała zaschnięte łzy.
- Co ci się stało? Czemu płakałaś? – spytałem. – Nikomu nie stała się żadna krzywda. Nie widziałaś nigdy, jak to się robi? Jak dorośli to robią? Chyba nie jesteś aż taka... nieuświadomiona?
- To nie o to chodzi. Widziałam i wiem dobrze, jak to jest. Nie pytaj mnie teraz.
Odwróciła się i poszła w stronę drabiny. Zszedłem za nią na dół. Wyszliśmy przed stodołę. Danusia szła przede mną, w stronę jeziora, ze spuszczoną głową. Widziałem, jaka była smutna. Szliśmy tak łąką w kierunku trzcin. Zrobiłem dwa kroki szybciej, a kiedy byłem koło niej, wziąłem ją za rękę. Poczułem, jak mnie mocno chwyciła. Ale nic nie powiedziała. Kiedy po kilku minutach doszliśmy do jeziora, spojrzała na mnie i powiedziała:
- Idę do domu.
Wciąż była smutna. I wciąż na twarzy miała zaschnięte ślady łez.
- Może... może cię odprowadzić? – spytałem. Było mi jej trochę żal.
- Nie, pójdę sama. Do jutra, Marcinku – odwróciła się i poszła ścieżką wśród trzcin.
- Do jutra – powiedziałem i ruszyłem w drugą stronę. Kiedy patrzyłem, jak tych dwoje kochało się w stodole, miałem erekcję. Ale kiedy zobaczyłem łzy dziewczynki, a potem jej smutek, wszystkie emocje zeszły ze mnie. Tylko jakoś mi było tak... przykro.
Po powrocie do domu razem z ciocią przygotowaliśmy kolację, a potem siedliśmy w wiklinowych, wygodnych fotelach na tarasie. Był piękny wieczór. Po kolacji ciasteczka i kawa z mlekiem. Ciocia Ewa spytała mnie, czy pójdę z nią pojutrze do pani Urszuli Wierzejskiej, jej sąsiadki i przyjaciółki, która chce się pożegnać, bo wyprowadza się w ogóle z Polski. Cioci było przykro, bo lubiły się z panią Urszulą. Powiedziała, że ponieważ wujek Paweł jest na wyjeździe, to chciałaby, żebym go zastąpił, bo chce iść do niej z przystojnym mężczyzną. Ciocia Ewa była fajna, wiedziałem, że tak miło ściemnia, bo chce mnie tam zabrać. Lubiłem z nią przebywać i oczywiście zgodziłem się. Potem zadzwoniliśmy do mojego domu. Chwilę porozmawiałem z Mamą, a potem długo z Asiulkiem. Bardzo kasłała, miała gorączkę i tęskniła za mną. Ja za nią też. Kiedy skończyłem, siedzieliśmy z ciocią przez chwilę w ciszy, rozkoszując się wspaniałym wieczorem. W pewnej chwili ciocia Ewa zaczęła opowiadać. Opowiadała mi o tym, jak razem z wujkiem i ekipą konserwatorów z Polski byli w Indiach i restaurowali malowidła w Gorakpurze, w świątyni hinduistycznej. Mówiła o kastach, świętych krowach, o historii Indii, władcy Asioce, o wierzeniach hindusów, trądzie, mieście umarłych, pogrzebach nad Gangesem, wspaniałej przyrodzie, bezdomnych, biedzie, historii kolonializmu angielskiego i o Ghandim. Godziny płynęły jak minuty. Bardzo mnie ta opowieść wciągnęła. To był piękny wieczór. Rozgwieżdżone niebo, ciemna ściana lasu, tajemnicze szelesty w krzakach, z daleka odgłos szczekającego psa. I opowieść cioci.
Kiedy zgasiłem światło i położyłem się spać w pokoju na poddaszu, długo nie mogłem zasnąć. Miałem przed oczami tych dwoje młodych ludzi, którzy kochali się w stodole i myślałem, jak moje życie się dalej potoczy. Pomyślałem o tym, że może i ja będę miał kiedyś dziewczynę, i będę z nią się też kiedyś kochał. I wyobrażałem sobie, jak to będzie i jaka ona będzie. Moja wymarzona miłość powinna mieć twarz Asiulki, bo nie widziałem nigdy piękniejszej. W ogóle dobrze by było, gdyby była podobna i z charakteru do Asi. Bo wiele dziewczyn trochę mnie drażniło swoim zachowaniem. I chciałbym, żeby interesowała się Dalekim Wschodem, jak ciocia Ewa i sportem, to miałbym o czym z nią gadać. A potem wyobrażałem sobie to, co opowiadała ciocia Ewa. Egzotyczny kraj, słonie, Ganges, świątynie... I wreszcie Danusia. Mała sylwetka siedzącej dziewczynki na pomoście, kiedy zachodziło słońce. Niezwykłe myśli, które czasem wypowiadała, a których nie do końca rozumiałem. Brzmiały one jak dziwna, przyjazna muzyka. Skąd jej to przychodzi do głowy? Rozmawia z rybkami... Sarenka Basia... Jej oczy i smutek, kiedy dziś wracaliśmy. Przywiązałem się do niej. Miejsce dla niej w moim sercu... Danusia... Zasnąłem.
***
Następny dzień był znów upalny i piękny. Nie pamiętam, jak zszedł mi poranek, ale późnym południem poszedłem nad jezioro. Już z daleka zobaczyłem sylwetkę dziewczynki, siedzącej na deskach pomostu. Nie widziała mnie, ale kiedy ja ją zobaczyłem, nagle podniosła się i odwróciła, jakby wyczuła, że przyszedłem. Podniosła rękę i pomachała. Poszedłem w jej stronę. Kiedy się zbliżyłem, zobaczyłem, że w drugiej ręce trzymała bukiecik kwiatków polnych.
- To dla ciebie – powiedziała, wyciągając rękę. Miała roześmiane oczy, jakby cieszyła się, że mnie widzi.
- Cześć. Dziękuję – powiedziałem, biorąc kwiatki – Ale... co ja z nimi zrobię?
- One są tylko do wąchania. Powąchaj je. A potem rozrzucimy je na wodzie, żeby i rybki mogły nacieszyć się ich widokiem. Nie musisz ich nosić, bo to niewygodne.
Powąchałem szybko kwiaty. Danusia patrzyła na mnie uważnie. Więc zrobiłem to raz jeszcze, ale porządnie - zamknąłem oczy i skupiłem się na wąchaniu, żeby jej zrobić przyjemność. Te kwiatki naprawdę pachniały! Miały delikatną woń lata, łąki, życia. Piękny zapach, ale ledwo wyczuwalny.
- Wreszcie powąchałeś, jak trzeba – powiedziała Danusia – każdą czynność, nawet wąchanie, powinno robić się z uważnością. Ładnie pachną, prawda? A teraz rozrzućmy je na wodzie. Jak myślisz, czy jak się zrywa kwiatki, to roślinkę to boli? Kiedy już zerwałam, myślałam nad tym i nie wiem.
- Ja też nie wiem, Danusiu. Ale kwiatek to tylko część roślinki. Korzonki i listki zostają, więc ona żyje dalej. A potem wypuszcza nowy kwiatek. Więc chyba nic złego się nie dzieje.
- Hm... – Danusia zamyśliła się na chwilę – muszę się zastanowić nad tym, kiedy będę sama.
Chciałem usiąść na pomoście nad wodą, ale Danusia wstrzymała mnie.
- Zobacz – powiedziała i zza dekoltu letniej sukieneczki wyciągnęła nieduży kluczyk, wiszący na żółtym sznureczku.
- No widzę. Kluczyk.
- Dzisiaj pójdziemy do samotni i tam chcę ci coś ważnego powiedzieć. Czy chcesz iść teraz, czy jeszcze popatrzymy na jezioro i posłuchamy szumu wiatru?
- Jak chcesz. Co to takiego samotnia?
- Zobaczysz. Ale za kilka minut.
Usiedliśmy na deskach pomostu, spuszczając nogi nad wodę. Danusia wzięła mnie jak zwykle za rękę. Siedzieliśmy tak w milczeniu przez kilka minut.
- To chodźmy – powiedziała Danusia wstając.
Znów ruszyliśmy leśna ścieżką. Szliśmy tak przez parę minut, aż doszliśmy do ogrodzenia, biegnącego przy ścieżce. W pewnym miejscu była wąska, ledwo widoczna furtka. Danusia otworzyła ją i weszliśmy...
- Gdzie jesteśmy?
- Jesteś u mnie. W ogrodzie.
Znów wzięła mnie za rękę i poprowadziła w stronę pobliskich drzew.
- Ogród cioci jest duży, to taka mała część lasu. O zobacz, Marcinku, tam za kępami drzew jest taki domek.
Rzeczywiście, po chwili zobaczyłem ściany niedużego, parterowego domku z malutką werandą. Stał samotnie przy kępie drzew, na niedużej łące. Danusia wyjęła zza dekoltu klucz i otworzyła drzwi. Weszliśmy do środka.
Domek był rzeczywiście niewielki – był to jeden pokoik, oddzielnie mała łazienka i nieduża kuchnia. W środku było czyściutko i przytulnie. Wygodny fotel, stolik, krzesełka, rozkładana sofa pod ścianą, półki z książkami, w rogu duża, stojąca lampa z abażurem, na podłodze dywan.
- Ciocia nazywa ten domek samotnią. Jak ktoś do cioci przyjedzie w gości, to może tu mieszkać, a nie w domu, żeby mu było przyjemnie. Poza tym stoi pusty. Ja tu często przychodzę i myślę.
- A ciocia tu nie przyjdzie? Nie znam twojej cioci i obawiam się, że mogłaby nie być zadowolona, że mnie, obcego chłopaka, tu przyprowadziłaś.
Danusia uśmiechnęła się.
- Nie, nie przyjdzie. Ciocia powiedziała, że to mój domek. Jest kochana. Mam kluczyk. Ona wie, że tu spędzam dużo czasu, ale do mnie nigdy tu nie przychodzi bo rozumie, że lubię być tu sama. Nikogo tu nigdy nie przyprowadzam. Ty jesteś moim pierwszym gościem. Poza tym ty nie jesteś obcy. Jesteś swój.
Danusia usiadła na sofie, a ja w wygodnym fotelu.
- Co chcesz robić? – spytałem Danusię. – Dlaczego mnie tu przyprowadziłaś?
- Chcę ci coś powiedzieć. Bardzo ważnego. I wymyśliłam, że powiem ci to w samotni.
- To mów. Słucham.
- Pamiętasz, Marcinku? Opowiedziałeś mi o swojej rodzinie, o Asi, o mamie i tacie. Pytałeś mnie o moją rodzinę. Powiedziałam ci, że nie mam mamy. Chcę ci opowiedzieć o mnie. Bo mamy mało czasu, a dziś to dobry dzień na to.
- Dobrze, Danusiu. Wiesz, widzę, że w kuchni jest czajnik elektryczny. Może zrobić herbaty?
- Nie, Marcinku, nie trzeba.
Zapadła cisza. Danusia zamknęła oczy, jakby zbierała siły, żeby zacząć swoją opowieść.
- Bardzo mnie boli, kiedy o tym mówię, bo za każdym razem przeżywam to na nowo. Ale tobie, Marcinku, chcę to opowiedzieć. Tylko tobie. Mówiłam ci, że nie mam mamy. Teraz moją jedyną rodziną jest moja ciocia, która jest siostrą mojej mamusi. Nie mam rodzeństwa, a tata... nie wiem, co się z nim stało, chyba odszedł, kiedy byłam malutka. Nie pamiętam go. Wychowywała mnie mamusia. Zaprzyjaźniła się potem z jednym panem, który po pewnym czasie zaczął z nami mieszkać. Potem został moim ojczymem. Wkrótce zachorowała mama. Choroba postępowała szybko i zmarła w szpitalu. To był koszmar. Samotna, zapłakana i wystraszona zostałam z nim, z tym ojczymem, sama w domu. Przez pierwsze dni jakoś to było. Ale któregoś dnia wrócił do domu późno i był podpity. Wszedł do mojego pokoju i... i kazał mi położyć się na łóżku a potem zaczął mnie dotykać, wkładać rękę w majtki. Bałam się bardzo, odpychałam jego ręce, ale on mnie uderzył i groził. A potem... szarpał mnie i rozebrał do naga, zdarł ze mnie majtki, przycisnął kolanem... i włożył mi tam, między nogi palce, i tak mocno mi je tam wkładał, głęboko i z całej siły, sapał i bełkotał, a mnie tak bardzo bolało... jakby mnie rozdzierało w środku, a on je wpychał i wpychał, a drugą ręką z całej siły trzymał na moich ustach tak, że nie tylko nie mogłam krzyczeć, ale nawet oddychać. A potem... a potem chciał całować mnie w usta, które mnie bolały od tego trzymania, i miał taki śmierdzący alkoholem oddech... to było okropne... i mówił, że jestem małą kurwą i od dawna go prowokuję i proszę się o... nawet nie chcę ci powtarzać, co mówił... ale przyszło jeszcze gorsze, kiedy rozpiął rozporek i wyjął swojego wielkiego, nabrzmiałego siusiaka, wziął go w rękę i chciał mi go wepchnąć do ust. Ja krzyczałam, odwracałam głowę w różne strony, zamykałam usta, a on dotykał mnie nim do twarzy, szarpał rękami za głowę, żeby wepchnąć go w moją buzię, ja wyrywałam się, a on kolanami przytrzymywał ręce, i bił, bił mnie, aż rozciął mi wargę, ale nie udało mu się mi go wepchnąć do ust, więc zaczął... no wiesz, sobie sam to robić, przed moją twarzą, a ja musiałam patrzeć, jak to robi, on sapał, aż z niego wystrzeliło to... na mnie, a on po moim ciele to rozmazał z moją krwią z rozciętej wargi i śmiał się ze mnie, że wyglądam, jak mała, odrażająca świnka w chlewiku. A potem schował siusiaka, zapiął rozporek i powiedział, że mam milczeć, nikomu o tym nie mówić, jak nie będę grzeczna, to nawet sobie nie wyobrażam, co ze mną zrobi a potem mnie zabije. I nikt mi nie pomoże, bo nikogo nie obchodzę i nikogo poza nim nie mam. A jak będę grzeczna, to będę jego księżniczką i nic mi w życiu nie będzie brakowało, bo będzie się mną opiekował. Ale potem nagle, znienacka jeszcze raz mocno uderzył mnie w twarz i kiedy wstawał z łóżka, przewrócił się na podłogę, bo był pijany. Ja wtedy zdołałam uciec do łazienki i zamknęłam się, płakałam tam naga i pobita, i brudna od krwi i tego... no wiesz, a potem ucichło wszystko, bo on zasnął i chrapał. Po długim czasie wyszłam po cichutku, znalazłam telefon i zadzwoniłam do cioci Uli, bo gdzie miałam dzwonić? Gdy jej powiedziałam, co się stało, to ciocia bardzo płakała do słuchawki i kazała mi ubrać się i uciec natychmiast z domu, powiedziała, gdzie mam iść, a kiedy wreszcie przyjechała tam po mnie, to zabrała mnie do hotelu, ale zaraz była tam też policja i znów okropny koszmar, bo taka pani policjantka, ale bez munduru wypytywała się mnie o to, co się stało i musiałam to opowiadać. I już więcej tego okropnego ojczyma nigdy nie widziałam, a ciocia zabrała mnie do siebie, tu przyjechałyśmy i odtąd tutaj mieszkam. Ale potem musiałam kilka razy przy obcych ludziach to wszystko opowiadać, przychodziła też do mnie pani lekarz, leżałam kilka dni w łóżku... oglądała też moją cipkę... ja codziennie, kilka razy dziennie myłam się, wciąż się myłam, żeby zmyć z siebie to wszystko, i tam w środku próbowałam się też umyć, ale to nic nie dało. Wciąż jestem brudna i czuję to w sobie i na sobie, i ten ból, strach. I nie lubię siebie i swojego ciała, bo jest brudne. A potem po długim czasie byłam z ciocią w sądzie, ciocia powiedziała, że teraz prawnie jestem już jej córką i ona będzie moją mamusią już do końca życia. I będzie się mną opiekować, i mnie kocha. Ciocia jest dobra. I wyjedziemy do Kanady, bo ciocia będzie brała ślub z panem Chrisem, który jest z Kanady i tam będziemy mieszkać. I wszytko zostawię za sobą, a tam będzie dla mnie nowe życie. Ale nie będzie, bo ja jestem brudna... Pan Chris będzie moim ojczymem. Chris jest dobry i bardzo mnie lubi, ja się go nie boję, bo chyba jest dobry... On mnie lubi. On mi nigdy tego, co tamten, nie zrobi...
Byłem zszokowany tym, co mi Danusia opowiadała. Spadło to na mnie jak grom z jasnego nieba. Nie spodziewałem się tego. Nie mogłem uwierzyć w to, co słyszałem. Danusia, opowiadając mi o tym koszmarze, co chwilę przerywała, popłakiwała i chlipała, dopiero pod koniec uspokoiła się. Dotarło do mnie, jaką niewyobrażalną potworność przeżyła. Była przecież taka romantyczna i delikatna. A została wykorzystana, zgwałcona przez pijanego potwora, który miał być jej ojcem. Teraz zrozumiałem, dlaczego w ten sposób reagowała, kiedy widziała, jak w stodole dziewczyna i chłopak kochali się. Kiedy zobaczyła stojącego penisa i wytrysk. Ta mała kobietka nosiła w sobie potworną tragedię, której była ofiarą. Jak to musiało zniszczyć jej psychikę. Nie do pojęcia dla mnie było, że po tym wszystkim mogła obcemu, to jest mnie, tak zaufać. Zupełnie obcemu chłopakowi. Ale tak było. Może dlatego, że nie byłem jeszcze dorosły? Nie miałem pojęcia, co mam teraz zrobić, jak ją pocieszyć. Przecież byłem tylko trochę starszym od niej dzieciakiem, który pierwszy raz w życiu zetknął się z taką sytuacją. Byłem bezradny.
Już w trakcie jej opowieści poderwałem się z fotela, usiadłem na sofie koło niej, a ona natychmiast wtuliła twarz we mnie i dalej po cichutku płakała. Głaskałem ją po głowie, szeptałem uspakajające słowa. Nagle wzniosła na mnie zapłakane oczy i spytała:
- Marcinek, kochasz mnie chociaż troszeczkę? Mimo to, że teraz wiesz, że jestem... brudną małą kurwą i świnką?
Mój Boże! Jak to usłyszałem, łzy zakręciły mi się w oczach. Uświadomiłem sobie, co ta dziewczynka musi przeżywać, jak bardzo ona, jej psychika została skrzywdzona...
- Bardzo ciebie kocham, Danusiu! – bez namysłu odpowiedziałem – i nie jesteś żadną małą... jesteś wspaniałą dziewczynką. Zaczekaj – powiedziałem, bo sam zacząłem łkać i musiałem na chwilę wyjść do kuchni, żeby nie widziała, jak płaczę. Nie mogłem powstrzymać łez. Ręce mi się trzęsły. Cała ta sytuacja przerosła mnie. Kompletnie nie wiedziałem, co zrobić. Przemyłem pod kranem twarz zimną wodą i wróciłem do pokoju. Kiedy wszedłem, to, co zobaczyłem, zszokowało mnie równie mocno. Najpierw na krześle zobaczyłem starannie ułożoną sukienkę Danusi, a obok jej majtki, pod krzesłem buciki. A ona, całkiem naga, leżała na sofie.
To było jeszcze dziecko. Miała ładne, jasne włosy i miłą buzię z dużymi, teraz zapłakanymi oczami. Była szczuplutka. Jej ręce były niemal chude. Nie miała jeszcze wykształconych piersi, tylko małe wzgóreczki z niedużymi sutkami. Brzuch płaski, w kroczu rzadkie, jasne włoski łonowe. Nogi proste, kiedyś w przyszłości będzie miała chyba zgrabne i długie.
Patrzyła mi w oczy. Oboje mieliśmy je załzawione.
- Jeśli mnie kochasz, to możesz zrobić ze mną to, co ten chłopak w stodole. Możesz na mnie wytrysnąć. Możesz mi go włożyć w usta. Co chcesz. Bo ja ciebie kocham. Ty na pewno będziesz bardzo delikatny. Ja chcę mieć inne wspomnienia. Ze złymi wspomnieniami nic nie mogę zrobić, ale chcę mieć inne, dobre. Chcę pamiętać ciebie, twoją delikatność, a nie te straszne chwile. Jako twoja dziewczyna, kochając się z tobą, jak dorośli – powiedziała poważnie.
Zatkało mnie. Nawet mi do głowy nie przyszło, żeby kochać się z tym dzieckiem, ani przedtem, ani teraz. W ogóle nie w głowie były mi dziewczyny, bardziej wolałem treningi, kolegów, grę na gitarze czy czytanie książek. A jeśli już dziewczyna, to taka w moim wieku, a nie młodsza... Stałem bez ruchu. Nie wiedziałem, co zrobić, jak jej wytłumaczyć... Po chwili powiedziałem:
- Danusiu, ale... to nie tak. Możesz widzieć we mnie swojego chłopaka, ale nie musimy tego robić... nie na tym polega chodzenie ze sobą... To, żeby tak robić, nie jest ważne. Ważne, żeby być ze sobą i dawać sobie miłość. Danusiu, ubierz się, proszę.
Milczała, patrząc na mnie intensywnie. Nie poruszyła się. Myślała nad tym, co powiedziałem.
- To znaczy, że i ty odrzucasz mnie? Że mnie nie chcesz? – spytała łamiącym głosem.
"- Co robić? Co robić, żeby jej bardziej jeszcze nie skrzywdzić?” – myślałem intensywnie. I nagle pod wpływem impulsu podszedłem do niej, wziąłem jej rękę w swoją i powiedziałem:
- Danusiu, ten potwór... twój ojczym bardzo ciebie skrzywdził. Ale ja to chcę naprawić. Chcę, żebyś zawsze, jak pomyślisz, co ci zrobił, przypomniała sobie natychmiast, co ja teraz zrobię.
Uklęknąłem przy sofie i zacząłem głaskać jej włosy. Szeptałem do niej: "- Jesteś wspaniałą, kochaną, delikatną dziewczynką. Czystą i piękną” – a potem pocałowałem jej włosy. Zamknęła oczy. Uspokoiła się. Pocałowałem jej powieki, nosek, policzki i małą szramkę na górnej wardze, chyba ślad po tamtym strasznym dniu. Potem pocałowałem jej usta. Szyję. Całowałem jej tors, małe wzgórki, które miały być w przyszłości piersiami i mówiłem przy tym:
- Całuję ciebie po to, żeby zmyć ten brud tamtego potwornego człowieka, który ciebie skrzywdził, oczyszczę twoje ciało pocałunkami, bo jesteś dla mnie ważna. Jesteś kochana i niewinna. Już nikt ci nie zrobi krzywdy. Zasługujesz na miłość, bo jesteś cudowna, o pięknym sercu, Danusiu. Twoje ciało jest piękne i będzie tak jak dawniej, to minęło i nie wróci. Oczyszczę twoje ciało. A ty jesteś wspaniałą, wartościową dziewczynką. Zmyję to z ciebie pocałunkami i moją miłością.
Całowałem jej brzuch, potem uda, a potem rozchyliłem jej nogi i pocałowałem jej włoski na łonie. W pocałunki wkładałem delikatność, uważność, serce. Przypomniałem sobie, że ten potwór ją gwałcił palcami. Więc dotknąłem wargami jej małej, cudownej pisi i leciutko, bardzo delikatnie wsunąłem na chwilę tam czubek języka. Danusia nie poruszyła się. Zrobiłem to, żeby wiedziała, że tam też jest już czysta i niewinna. I mój pocałunek ją tam oczyścił. I powiedziałem jej to. Że tam też już jest czysta i niewinna. W swoim środku. Było tam, w jej środku, cieplutko i wilgotno. Byłem tam tylko chwilę, ale pomyślałem, że to ważne, żebym i tam był. Nie czułem żadnego podniecenia. Jedynie wielkie współczucie i chyba... miłość do niej. Taką czystą, piękną miłość. Potem wziąłem jej ręce i całowałem wnętrze dłoni. Otworzyła oczy. Pomogłem jej usiąść. Naga, patrzyła na mnie i była bardzo zamyślona. Usiadłem bliziutko niej i przytuliłem jej drobne ciało do siebie.
- Teraz już jesteś cała czysta. Wszędzie. Taka, jak kiedyś, jak kiedyś, przed tym strasznym zdarzeniem. Jakby nic się nie zdarzyło. Zabrałem to z ciebie swoimi ustami, umyłem ciebie z tego. Jeśli coś ci o tym przypomni, natychmiast pomyśl, że ja zdjąłem z ciebie to wszystko. Od tej chwili jesteś teraz taka, jak kiedyś. Czysta i nieskalana. Ubierz się, Danusiu.
Podałem jej ręce i podniosłem z sofy. Podałem majteczki, a potem sukienkę i klęknąłem, założyłem jej na nogi buty. Ona była wciąż zamyślona, chyba układała sobie w głowie to, co powiedziałem. A potem uśmiechnęła się.
- Rozumiem. Ty... umyłeś moją duszę i ciało? Wreszcie jestem czysta...
- Tak. Umyłem. Umyłem ciebie całą i zabrałem to. Raz na zawsze. Jesteś już czysta. I nawet wymyśliłem dla ciebie twoje nowe, tajemne, czyste imię. Będziesz Nutka. Taki skrót od Danusia – Danutka – Nutka. Od dziś jesteś Nutka. Bo czasem jak mówisz, zwłaszcza o zwierzątkach i przyrodzie, to tak, jakbym słyszał piękną muzykę.
Zaśmiała się.
- A ty będziesz Mati. Nie wiem dlaczego, ale tak mi się podoba, bo mi już kiedyś śniło się, że nazywam ciebie Mati.
- Dobrze, będę Mati – uśmiechnąłem się.
- A pocałujesz mnie jeszcze raz, w usta... no wiesz, tak z języczkiem?
- Dobrze, Nutko – powiedziałem, zbliżyłem usta do jej warg. Drżały. Nasze wargi połączyły się i wtedy rozchyliłem usta. Ona też. Nasze języki zetknęły się na chwilę. Poczułem smak jej śliny. Słodycz. Trwało to chwilkę, ale było cudowne.
- Kocham cię bardzo. Dziękuję, Mati – powiedziała uśmiechnięta. Tak odprężonej jeszcze jej nie widziałem.
- Bardzo proszę, Nutko – odpowiedziałem, uśmiechnąłem się do niej i przytuliłem ją do siebie. Długo siedzieliśmy w jej samotni przytuleni do siebie, a ona głaskała moją rękę i uśmiechała się do siebie i swoich myśli, a potem do mnie. Wyglądała na szczęśliwą.
Kiedy potem wróciłem do domu, szybko zjadłem z ciocią kolację i poszedłem do swojego pokoju na poddaszu. Położyłem się. Byłem bardzo wstrząśnięty tym, co dzisiaj usłyszałem i co się zdarzyło. Wciąż o tym myślałem, wyobrażałem sobie te straszne chwile, które ta mała musiała przeżyć i ręce zaciskały mi się w pięści w bezsilnej złości. Wyobraźnia pokazywała mi, jak ją ten potwór obezwładnił i wykorzystał. On jej zrobił krzywdę na całe życie. Bo ona musi z tym żyć. Ma w pamięci koszmar, który przeżyła. Przypominałem sobie jej nagie, delikatne ciało i jakby z boku widziałem siebie, jak ją całuję. Czy ja dobrze zrobiłem? Czy tak powinienem? Co mi strzeliło do głowy? A może trzeba było ją tyko pocieszyć słowami, a potem wyjść? Czy to, co ja zrobiłem, zachowa tylko dla siebie i nie powie na przykład cioci, że obcy chłopak całował ją po całym ciele? Dlaczego chciała się ze mną kochać tak, jak robili to dorośli? Zrozumiałem też, że nie jest mi obojętna i obca. Że czuję coś do niej, obok współczucia. Że to uczucie przypomina to, co czuję do Asi. Że w ciągu tych kilku dni Danusia stała mi się bardzo bliska, a jej los nie jest mi obojętny. Uświadomiłem sobie, że lubię ją trzymać za rękę, słuchać o tych rybkach i wiaterku. Ona zmieniła mój świat pod jakimś względem. I to bardzo. Myślę, że wtedy uświadomiłem sobie, że pokochałem tą dziewczynkę. Na pewno nie kochałem jej tak, jak kobietę, którą się pożąda – nie podniecała mnie, nie chciałem z nią robić tego, co dorośli robią w łóżku. Ale pragnąłem jej bliskości, obecności, i teraz, kiedy samotnie leżałem, tęskno mi było do niej. Nie była to miłość taka, jaka później przeżywałem w stosunku do innych dziewczyn. Bardziej była zbliżona do miłości, jaką czułem do siostry. Ale nie do końca. Było w tej miłości coś jeszcze, czego do dziś nie rozumiem i nie potrafię nawet określić.
***
Następnego dnia, zaraz po obiedzie ciocia Ewa powiedziała:
- Marcin, pamiętasz, że dzisiaj razem mamy odwiedzić moja przyjaciółkę, Ulkę Wierzejską?
- Tak? Chyba wyleciało mi z głowy. Ale oczywiście, odwiedzimy razem, ciociu.
- To wiesz, pojedziemy tak koło 17.00. Nie będziemy tam długo, bo ona ma teraz masę spraw na głowie w związku z wyjazdem. Ale muszę ją koniecznie jeszcze zobaczyć. To moja najlepsza przyjaciółka, wiesz?
O 16.30 poszedłem nad jezioro zobaczyć, czy może jest tam Danusia. Chciałem jej powiedzieć, że nie wiem, czy dzisiaj się zobaczymy. Ale pomost był pusty, tylko fale uderzały o brzeg. Trochę smutny wróciłem do domu. Dzień bez niej był teraz dla mnie bez wartości. Chciałem zobaczyć, jak się dzisiaj czuje po przeżyciach dnia wczorajszego.
Ciocia Ewa wzięła ze sobą ładnie opakowaną paczuszkę, chyba prezent i wyszła przed dom.
- Jesteś? Jedziemy. Wprawdzie to niedaleko, nawet całkiem blisko, ale będzie nam wygodniej samochodem.
Wyprowadziła swoje Volvo z garażu. Usiadłem na miejscu pasażera, zapiąłem pasy. Ruszyliśmy. Po kilku minutach skręciliśmy z szutrowej drogi wprost w bramę posesji i wjechaliśmy do dużego, pięknego ogrodu. Gdzieś daleko w jego głębi zobaczyłem ładny, piętrowy dom. Spojrzałem w bok i... nie, to niemożliwe! Daleko pośród drzew dostrzegłem mały, wolno stojący domek z niewielką werandą. To była samotnia!
- Ciociu, ciociu! – powiedziałem rozgorączkowany – Jak ta twoja przyjaciółka się nazywa?
- Ula Wierzejska.
Ula, przecież to imię obecnej mamy Danusi!
- A... a czy ma córkę?
- Tak, Danusię. Jej mama była siostrą Uli, ale zmarła i Ula ją adoptowała. Kocha tą małą. To bardzo miła, spokojna i mądra dziewczynka. Ja też bardzo ją lubię, nieraz u mnie bywała z Ulą. A dlaczego pytasz?
- A nic, tylko tak... – byłem w pełnym szoku. Ale ze mnie tuman. Nic nie skojarzyłem... Czyli jadę do niej!
Zatrzymaliśmy się na podjeździe przed domem. Wysiedliśmy. Ciocia zapukała do drzwi i nie czekając na zaproszenie weszliśmy do środka. Przed nami był duży hall, na wprost schody na pierwsze piętro, a po prawej i lewej otwarte drzwi do pokoi. Z jednego z nich wyszła miła, trzydziestokilkuletnia pani. Miała sympatyczną twarz, była ładna.
- Ewusinka! Super, że jesteś! O, i Marcin, prawda? Ewa mówiła, że będziesz u niej na wakacjach, ale jeszcze nie mieliśmy sposobności, żeby się spotkać. Chodźcie, chodźcie.
I zaraz krzyknęła do pokoju: - Chris, come here, Eve came. Say hello!
Z pokoju wyszedł przystojny mężczyzna w wieku około 40 lat. Miał tweedową marynarkę, jasne płócienne spodnie. Był chyba bardzo sympatycznym facetem, miał wesołe oczy i uśmiechał się.
- Hi Eve. It's nice to see you! And this is your nephew, Marcin, whom you mentioned? Hi, Marcin!
- Nice to meet you – powiedziałem formułkę grzecznościową, którą pamiętałem z lekcji angielskiego.
- Marcin, to mój narzeczony, Chris. Jest Kanadyjczykiem. Bierzemy wkrótce ślub – powiedziała do mnie pani Ula.
I w tym momencie usłyszałem tupot dziewczęcych kroków po schodach. Z góry zbiegała Danusia.
- Mati! – krzyknęła.
- Nutka! – serce we mnie podskoczyło. Tak się ucieszyłem, że ją widzę. W tym momencie zobaczyłem bardzo zdziwione spojrzenia, które wymieniły ciocia Ewa z panią Ulą. Danusia też to dostrzegła, zatrzymała się na schodach i zaczęła powoli schodzić, a ja zmieszałem się i chyba zaczerwieniłem.
- To wy się znacie? – spytała mnie ciocia Ewa.
- Hm... tak, poznaliśmy się przypadkiem nad jeziorem. Trochę się znamy.
- Jak Danusia ciebie nazwała? Mati? Bardzo mi się podoba. Chyba i ja będę ciebie tak nazywać...
Danusia podeszła do mojej cioci i grzecznie przywitała się, ale co chwila zerkała z uśmiechem w moją stronę.
- No to dzieciaki, skoro się znacie, to zapraszam na taras za domem, na kawę i ciastka.
Poszliśmy. Nie wiedziałem, jak się zachować wobec Danusi przy dorosłych, ale ona kiwnęła mi głową, uśmiechnęła się i szła koło swojej cioci, czyli teraz jej mamy.
Usiedliśmy przy stole. Ja przy cioci Ewie. Danusia przy swojej. Dorośli zaczęli rozmawiać, częściowo po polsku, częściowo po angielsku, o wyjeździe do Kanady, gdzie Chris i pani Ula mieli wziąć ślub i zamieszkać, o sprzedaży domu i innych tego typu sprawach, nie wszystko rozumiałem, bo częściowo rozmawiali po angielsku, i nie bardzo słuchałem, bo spod oka zerkałem wciąż na Danusię. Ona tez zerkała na mnie. I uśmiechaliśmy się do siebie. Po kilku minutach, kiedy zjedliśmy po kilka ciasteczek, Danusia powiedziała do pani Uli:
- Mogę odejść od stołu? Chciałabym jeszcze iść nad jezioro. Może Marcin ze mną iść?
Pani Ula uśmiechnęła się i powiedziała:
- Oczywiście. Tylko spytaj Marcina, czy chce z tobą iść. To już duży kawaler i nie wiem, czy zechce.
- Marcin, pójdziesz ze mną? – spytała ze skrywaną radością w oczach.
Nie patrząc na nią, celowo odczekałem chwilę, żeby zachować twarz, bo w głębi duszy aż paliłem się do wyjścia z Danusią, i powiedziałem:
- No dobrze, pójdę.
Wstaliśmy od stołu. Wyszliśmy przed dom. Uśmiechaliśmy się do siebie i szliśmy obok. Dopiero, kiedy wyszliśmy za bramę, wzięliśmy się za ręce, a Danusia pocałowała mnie w policzek.
- Chodźmy na pomost!
Trzymając się za ręce, szczęśliwi, pobiegliśmy ścieżką wśród trzcin, na skraju lasu. Na pomoście usiedliśmy, zwieszając nogi nad wodę. Danusia przytuliła się do mnie, mocno ściskała moją rękę i tak siedzieliśmy, milcząc. Czułem się radośnie. Widziałem też, że Danusia była dzisiaj jakaś taka pogodna, jakby jakiś kamień spadł jej z serca. Ale chyba miała w oczach też jakiś smutek. A teraz patrzyła się na mnie z uwagą.
- Czemu tak mi się przyglądasz? - spytałem.
- Bo uczę się ciebie na pamięć, Mati, jak wierszyka – powiedziała i pogłaskała mnie po twarzy, dotknęła ust i nosa – i chyba znam Cię już na pamięć. Jesteś w moim sercu... Jesteś moim chłopakiem, na zawsze. Dałeś mi siebie: ciepło, wesołość, dobroć, pociechę i wolność. Poznałam twoje dobre serce. I jestem szczęśliwa.
- Ale wiesz, ja przecież stąd niedługo wyjadę, wrócę do siebie, różnie może być... nie chciałbym, żebyś potem cierpiała przeze mnie. Bo będziemy musieli się rozstać i będziemy tęsknić. Bardzo ciebie lubię, ale nic na to nie poradzimy.
Zaśmiała się.
- Marcinku, ja dobrze wiem, że nasze drogi szybko rozejdą się. Nie jestem aż takim dzieckiem. Ja wyjadę aż do Kanady, więc trudno będzie się spotkać. Ale chodzi o co innego. Chodzi o to, żebyś miał mnie w sercu, tak jak ja zawsze będę miała ciebie. Żebyśmy w serduszkach byli razem. Nie ważne, że będziemy gdzie indziej. Nawet jak będziesz daleko ode mnie i miał inną dziewczynę, to ja będę twoim wiatrem, łąką, niebem... Będę z tobą. Zawsze. Bo na zawsze już jesteś moim chłopakiem. Poza tym zostanie tęsknota. Wiesz, Marcinku, co to jest tęsknota? Tęsknota to miłość, która zostaje. Rozumiesz, Mati? Odległość nie ma znaczenia. Znaczenie ma to, co jest w sercu.
- Tak, teraz rozumiem. W taki sposób ty też na zawsze będziesz moją dziewczyną, Nuteczko. I zostanie tęsknota. Czyli miłość do ciebie, która zostanie ze mną.
- Tak. Ale nie martw się. Czuję, że kiedyś w życiu jeszcze spotkamy się. Ja to wiem.
- Nie myślmy teraz o tym. Przecież jesteśmy tutaj razem. Rozejrzyj się – jest pięknie. Jak ty to powiedziałaś? Jesteś moim wiatrem, łąką, niebem...
Znów siedzieliśmy w milczeniu, przytuleni do siebie. Danusia zamknęła oczy.
- Marcinku? – powiedziała.
- Tak?
-A nic, tylko chciałam usłyszeć twój głos. Że wciąż jesteś.
- Nutka, powiedz mi... To znaczy, że ty znałaś moją ciocię wcześniej?
- Oczywiście. Przecież pani Ewa jest od lat przyjaciółką mojej cioci... czyli teraz mojej mamy, Uli. Byłam nawet kilka razy u was, w domu pani Ewy, przed twoim przyjazdem. Nawet wiem, w którym pokoju mieszkasz teraz. Pani Ewa dużo opowiadała mi o tobie i Asi, bo mieliście przyjechać na wakacje i cieszyłam się na to. Wiedziałam, jaki jesteś, jak bardzo kochasz siostrę, nawet widziałam kiedyś twoje zdjęcie i zanim przyjechałeś wiedziałam, jak wyglądasz. Kiedy dowiedziałam się, że przyjedziesz, bardzo się ucieszyłam, i wtedy zdecydowałam, że chcę ciebie poznać i że chcę, żebyś był moim pierwszym w życiu chłopakiem, mimo, że jesteś starszy. Bo wiedziałam, jaki jesteś naprawdę. Czułam, że to, że jestem młodsza nie przeszkodzi, bo pani Ewa mówiła, że masz dobre serce i jesteś dobrym człowiekiem. I że jesteś wrażliwy. Więc pomyślałam, że i dla mnie też będziesz dobry i zaprzyjaźnimy się. I nie zawiodłam się. Nie wiedziałam tylko, co na to powie Asia. Ale Asia nie przyjechała. A ja mam wreszcie swojego wymarzonego chłopaka. Ciebie. Tak czekałam na ciebie. Musiałeś przyjść kiedyś na pomost. Siedziałam tam całymi dniami, czekając na ciebie. I doczekałam się. Pamiętasz? Rzucałeś wtedy kamienie do wody, strasząc rybki...
- Czemu mi wcześniej nie powiedziałaś, że tyle o mnie wiesz, że znasz moją ciocię i że nasze spotkanie nie było przypadkowe w tym sensie, że chciałaś mnie poznać, czekałaś i tyle o mnie wiedziałaś?
- Przecież ci mówiłam, że czekałam na ciebie. Rybki, jezioro i las słuchają i słyszą, co mówię. A ty czasem słuchasz, ale nie słyszysz. Teraz to już umiesz mnie słuchać i słyszeć. I dobrze jest czasem nie wiedzieć... A poza tym tak było lepiej, bo ty poznałeś mnie nic o mnie nie wiedząc, więc byłeś... prawdziwy i szczery. Najlepiej jest się tak poznawać, bo wtedy nikt nie udaje i dobrze widać, jaki kto jest. Tak poznałam sarenkę Basię. I tak ty poznałeś mnie. I teraz ty możesz na mnie zagwizdać, zawołać, i ja, jeśli będę ciebie słyszała, zawsze do ciebie przyjdę tak, jak ona przychodzi do mnie. Bo mam w sercu ciebie tak, jak Basia ma mnie.
Danusia była niesamowita.
- Mati, pocałuj się ze mną jeszcze raz z języczkiem. Teraz jest tak prawdziwie, bo teraz już jestem czysta, tak mi lekko i mogę się z tobą pięknie pocałować!
- No dobrze – powiedziałem po wahaniu – ale to ostatni raz! Nie powinniśmy tego robić...
- Tak, ostatni raz! Naprawdę ostatni...
Pochyliłem się i zaczęliśmy się całować. Nasze języki zetknęły się, ale nie chcieliśmy na tym poprzestać. Zagubiłem się w tym. Długo całowaliśmy się, zupełnie się w tym zatracając. Miała mały, cudowny języczek. Figlarny. Było to piękne, i zawsze będę pamiętał, jak namiętnie się wtedy całowaliśmy. Dla mnie było to olbrzymie przeżycie. Jeszcze nigdy, z żadną dziewczyn, tak się nie całowałem; zapomniałem o całym świecie. Wreszcie przestaliśmy, chociaż ja chciałem wciąż i wciąż. Spojrzała na mnie z jakąś taką miłością w oczach, aż w głowie mi się zakręciło od tego spojrzenia.
- Dziękuję, Mati. Bardzo chciałam się z tobą tak pocałować. Jest mi tak dobrze. Jak się rozstaniemy, zabiorę to całowanie ze sobą! Na pewno nikt na świecie nie potrafi tak całować, jak ty! Mam ciebie w sercu i nauczyłam się ciebie na pamięć. I wiem, jak smakujesz, pachniesz i dotykasz. Ty mi nawet potrafisz pomóc płakać, bo płakałeś, kiedy ja płakałam. Dzięki tobie uśmiecham się nawet wtedy, kiedy jestem smutna. Marcinku, bardzo, tak bardzo cię kocham.
- Ale co to znaczy, że się kogoś kocha? – zapytałem. Danusia uśmiechnęła się.
- To proste. Miłość to takie nasionko, które jak już raz wykiełkuje w sercu, to możesz je wyrwać, ale już tylko razem z sercem. To takie uczucie, że kiedy jesteś daleko, a ja i tak czuję, że jesteś przy mnie. To taka rzecz, że czym więcej jej dajesz, tym więcej jej masz. Miłość to kiedy wieczorem powiem, że marzy mi się świeża bułeczka z powidłami na śniadanie, a rano ciocia Ula jedzie samochodem kilkanaście kilometrów do miasta, żeby kupić bułeczki dla mnie. Albo kiedy ciocia powie Chrisowi, że podoba jej się ta koszulka, a Chris potem nosi ją codzienne. Albo kiedy opowiadam o rybkach i kwiatkach, a ty nie rozumiesz, ale słuchasz i nie przerywasz, a potem mnie całujesz i masz wilgotne oczy. Albo kiedy jesteś przy mnie, a ja mam motylki w brzuchu i nigdy w życiu mi nie było tak dobrze. A kiedy odchodzisz, cały świat jest nagle smutny. Miłość to dwie samotności, które spotykają się i rozpływają się w sobie, tworząc więź. To niebo, muzyka, radość, płakanie i tęsknota. To największy skarb. I ja go mam, i ty też. I potem nie ma: ja i ty, jest: my. To znaczy kochać.
I potem długo jeszcze, przytuleni, siedzieliśmy nad jeziorem, na pomoście i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym – o kształtach obłoków przepływających po niebie, o zapachach lasu, o nas. Było mi tak dobrze przy tej dziewczynce. Jej chyba też przy mnie. Wreszcie musieliśmy wracać.
Przed bramą puściliśmy się za ręce. Szliśmy obok siebie. Na podjeździe ciocia Ewa stała z panią Ulą przy naszym samochodzie. Kiedy podeszliśmy do nich, ciocia Ewa powiedziała:
- W samą porę wróciliście. Marcin, musimy już jechać, bo Ulka ma jeszcze dziś masę spraw do załatwienia.
A potem ciocia i pani Ula pocałowały się, a ciocia nawet miała łzy w oczach. Ja pożegnałem się z Danusią, uścisnąłem jej rękę, głaszcząc palcem jej dłoń i szepnąłem:
- Do jutra, Nutko!
A ona smutno, głęboko spojrzała mi w oczy, potem spuściła wzrok i powiedziała:
- Żegnaj.
Wsiedliśmy do samochodu, pomachaliśmy Chrisowi, który właśnie wyszedł przed dom, i odjechaliśmy. Kiedy wyjeżdżaliśmy z bramy, widziałem jeszcze drobną sylwetkę Danusi, którą obejmowała pani Ula. Danusia machała nam ręką. Zrobiło mi się smutno.
Tej nocy spałem mocno i głęboko. Nie miałem żadnych snów.
***
Następnego dnia ciocia Ewa była od rana jakaś nieswoja. Razem zrobiliśmy śniadanie, usiedliśmy na tarasie w wiklinowych fotelach i piliśmy poranną herbatę. Wreszcie nie wytrzymałem i spytałem:
- Ciociu, co się stało? Jesteś taka smutna od rana?
- W sumie może nic takiego. Albo bardzo wiele. Po prostu straciłam najlepszą przyjaciółkę, jaka tu miałam. Zżyłyśmy się. Sprzedała wszystko, również dom, i dziś w nocy wyjechała do Kanady. Rozpocznie tam nowe życie, za miesiąc weźmie tam z Chrisem ślub. Chris to porządny, dobrze sytuowany mężczyzna i myślę, że Ulka będzie z nim szczęśliwa.
Pociemniało mi w oczach.
- Jak to dziś w nocy wyjechała?! A co z Danusią? – spytałem, podrywając się z miejsca.
- Zabrała ją oczywiście ze sobą. Przecież Ula ją adoptowała, bardzo ją kocha. Teraz zyska bardzo fajnego, kochającego tatę. Będzie miała wreszcie prawdziwy dom. To dobra dziewczynka.
- Kiedy wyjechali?
- Samolot mieli dziś koło 8.00 rano. Wczoraj przy stole u Uli przecież o tym rozmawialiśmy, nie słyszałeś? Ulka wysłała do Kanady swoje i Danusi rzeczy już dawno temu. A dom i ogród sprzedała ze wszystkim: meblami, nawet samochodem... ciekawe, kto się tu sprowadzi, podobno kupili to starsi, mili ludzie...
Zwaliło się to na mnie jak grom. Teraz sobie uświadomiłem, o czym przy stole u pani Uli wczoraj rozmawiali dorośli. Przez głowę przemykały mi strzępki ich wczorajszych słów, a potem strzępki słów Danusi... "jak się rozstaniemy, zabiorę to całowanie ze sobą”... "mam ciebie w sercu i nauczyłam się ciebie na pamięć”... "wiem, że nasze drogi szybko rozejdą się. Nie jestem aż takim dzieckiem”... "ja wyjadę do Kanady...” i ostatnie jej słowo... "Żegnaj...”.... Wiedziałem, że wyjedzie, ale myślałem, że to bardziej odległa przyszłość - nawet nie przeszło mi przez myśl, że to już, natychmiast. Że wczoraj to nasz ostatni dzień. A Danusia chyba zorientowała się, że jestem tego nieświadomy, że do mnie to nie dotarło i wolała mi tego nie uświadamiać. Wybrała więc wczoraj najmniej dramatyczny sposób rozstania dla mnie. Ale jak ona musiała to w sobie bardzo przeżywać. Stąd jej smutek. I ten piękny ostatni pocałunek... na pożegnanie... Znów słuchałem, a nie słyszałem, patrzyłem, a nie widziałem, odczuwałem, a nie czułem. W jednej chwili uświadomiłem sobie, że ani dziś, ani jutro, ani nigdy jej już nie zobaczę! Że ją na zawsze straciłem, że jest teraz nad oceanem, w samolocie, że leci z nową mamą i nowym tatą do swojego nowego domu. Że to już koniec. I nic tego nie zmieni. I nagle wszystko we mnie puściło. Wybuchnąłem przy cioci płaczem, zacząłem szlochać, wyć i ryczeć. Ciocia poderwała się przestraszona, przykucnęła koło mnie i mocno przytuliła. A ja płakałem i płakałem. Zmoczyłem chyba cioci całą sukienkę łzami. Kiedy się trochę uspokoiłem, ona pocałowała mnie w policzek i spytała:
- Chodzi o Danusię?
Twierdząco kiwnąłem głową.
- Tak myślałam. Widziałam to w twoich oczach, kiedy na nią patrzyłeś. Ty w niej się zakochałeś. Nikomu o tym nie powiem. Twoim rodzicom też. Będzie to nasza tajemnica. Przytul się do mnie. Rozumiem ciebie. Mnie też jest bardzo smutno. Ja straciłam najlepszą przyjaciółkę. A ty chyba swoją pierwszą prawdziwą miłość...
Siedziałem przytulony do cioci. I nagle wytarłem rękawem oczy, wstałem i powiedziałem:
- Ciociu, chodź ze mną nad jezioro.
Bez słowa wstała i poszliśmy piaszczystą drogą, a potem weszliśmy na pomost. Usiedliśmy na deskach tam, gdzie ja siadywałem z Danusią. Ciocia wzięła mnie za rękę i patrzyliśmy na taflę wody, czuliśmy na twarzach podmuchy wiatru. Potem objęła mnie mocno, a ja znów płakałem, ale i jej też łzy spływały po policzkach. Siedzieliśmy tak bardzo długo, razem popłakiwaliśmy i przytulaliśmy się do siebie. W ciszy. Bo tęsknota to miłość, która zostaje...
***
Potem, już do końca mojego pobytu u cioci, codziennie przed zachodem słońca przychodziłem na pomost. Zamykałem oczy i czułem, że ona jest obok mnie. I słyszałem w myślach, jak to ona opowiada o jeziorze, ptaszkach, rybkach, łące, kwiatkach. Któregoś dnia poszedłem też do lasu. Tam gdzie byłem z Danusią i gdzie pokazała mi Basię. Trafiłem. Zagwizdałem kilka razy, podobnie, jak Danusia wtedy. Nic się nie działo. Kiedy chciałem już odejść, zobaczyłem z daleka sarenkę. Nie podeszła do mnie, tak jak wtedy do Danusi, ale pokazała mi się na chwilę. Jakby chciała mnie zobaczyć. Przyjrzeć się. I zaraz zniknęła za drzewami.
Kiedy Asia wyzdrowiała i wróciłem do domu, opowiedziałem mojej siostrzyczce tą historię. Pominąłem, w jaki sposób Nutka została skrzywdzona. Słowem nie wspomniałem, jak całowałem jej ciało i w ogóle, że się całowaliśmy. Powiedziałem Asi, że czuję tak, jakbym teraz miał gdzieś za morzem drugą siostrę, że tą obcą dziewczynkę bardzo polubiłem i wiem, że Asia też by ją polubiła, i traktowała jak siostrę, gdyby ją poznała. I że chyba nigdy jej już nie spotkam. Asia zrozumiała, nic nie mówiła tylko przytuliła się do mnie i objęła mnie. Zupełnie jak ciocia Ewa na pomoście. Chyba czuła, że Nutka była dla mnie czymś więcej, niż powiedziałem. Bo Nutka wciąż była ze mną. Bo tęskniłem. Nutka mnie nauczyła, że tęsknota to miłość, która z nami zostaje, jak nie ma już przy nas tej, którą kochamy.
***
Kiedy skończyłem, Pani Laura długo przyglądała mi się badawczo swoimi pięknymi, wilgotnymi teraz, orzechowymi oczami. Nie wiem, co myślała.
- Mati... Ty naprawdę jesteś wiatrem, łąką, niebem...– powiedziała w zamyśleniu i delikatnie dotknęła mojej ręki.
- Lauro, ale to nie koniec – wziąłem jej wypielęgnowaną dłoń w swoją i opowiadałem dalej.
- Minęło wiele lat. Po maturze wyjechałem na zagraniczne studia, do Montrealu. Cały czas uprawiałem judo, również w Kanadzie, w uczelnianej sekcji. Chyba na drugim roku brałem udział w międzyuczelnianych zawodach. Nasza kanadyjska uczelnia zmierzyła się z judokami jednego ze znanych uniwersytetów amerykańskich. Po walkach, kiedy przebrałem się i w kurtce, ze sportową torbą na ramieniu wyszedłem z szatni, czekała tam na mnie wysoka, przepiękna dziewczyna. Poznałem ją natychmiast, mimo upływu lat. Poczułem "motylki w brzuchu”. To była ona! Urzekająca! Rzeczywiście miała zgrabne, długie nogi. Pogodne, roześmiane oczy. Usłyszałem radosne: "Cześć, Mati!” Odpowiedziałem: "Witaj, Nutko!”. Spędziliśmy razem dużo czasu. Znaleźliśmy inny pomost, oglądaliśmy wspólnie zachody słońca, pocałunki smakowały, jak kiedyś, mieliśmy swoją samotnię, gdzie mogliśmy się kochać. Znów była moim wiatrem, łąką, niebem... Jak mnie znalazła? Czy był to przypadek czy ta magia, która towarzyszyła nam zawsze, od pierwszego spotkania w dzieciństwie na pomoście?
Ale to już zupełnie inna historia...
4 komentarze
Rayonvert
Fantastyczna historia ! Ale chwilami mocno ociera sie o kicz...
Wielka wrażliwość Autora bez wątpienia. Poetyckie naturalne opisy... I sporo uniwersalnego przekazu, metafizyki !
Tylko że ta Asia to raz partnerka, raz siostra ? ;-)
( W innym opowiadaniu była dziewczyną narratora ? I zmarło się jej niestety ).
Trochę dziwne opisy tej Danusi...ale rozumiem że miała chociaż ze 16 lat.
Natomiast scena podglądania seksu parki w stodole :
miałem nieodparte wrażenie z obserwatorzy cofnęli się w czasie i ci którzy tam się namiętnie pieprzyli byli... z lat 60'tych, a może sprzed wojny nawet ? Taka dygresja.
Wątek sci fi tu zdecydowanie moim zdaniem pasuje.
Natomiast romantyczne zakończenie zdecydowanie przesłodzone...
Reasumując : bardzo fajny styl, i pewnie chociaż trochę wątku autobiograficznego w tym jest.
Kocurek70
Jaka przepiękna, cudowna historia miłosna. A mówią że życie, pisze scenariusze, jakie najlepszym pisarzom nawet się nie śniły. Czytałem i płakałem. Przeżyłem 70 lat, w tym, 40 z ukochaną żoną Ewą, którą w młodości molestował rodzony wujek - brat jej ojca. Potworna krzywda dla nastoletniej dziewczyny.
Marcin123
Kocurek70, bardzo Ci dziękuję za ten wpis. To wielka rzecz dla piszącego, kiedy czytający czuje to, co piszący nieudolnie stara się przekazać. Mam nadzieję, że Pani Ewie lata spędzone przy Twoim boku wynagrodziły traumatyczne przeżycia, którą jej inny człowiek wyrządził, kiedy była młoda. Jakim trzeba być potwornym, wyzbytym z uczuć egoistycznym człowiekiem, żeby tak krzywdzić psychikę młodej, rozwijającej się osoby, pełnej marzeń i nadziei, wchodzącej w życie. Pozdrawiam Ciebie, raz jeszcze dziękuję.
Marcin.
Margerita
Cudowna historia masz taką lekką rękę w pisaniu bardzo mi się podobało oczami wyobraźni przeniosłam się w to miejsce
Marcin123
Margerito, bardzo mi miło, że podobało Ci się.
Deko
Jednak napisałeś... cóż, Twój wybór. Pamiętaj, że jestem.
Marcin123
Pamiętam, wiem, że jesteś.