Materiał znajduje się w poczekalni.
Prosimy o łapkę i komentarz!

Francuska Namiętność

Francuska NamiętnośćNigdy nie lubiłam września. Zawsze pachniał za szybko kończącym się latem i początkiem obowiązków. Ale tego popołudnia, siedząc na kanapie w moim pokoju, miał w sobie coś miękkiego, ciepłego. Hania była obok blisko, jakby cały dzień tylko na to czekała.
Miałyśmy jeszcze na sobie mundurki, śnieżnobiałe koszule z miękkimi kołnierzykami jeszcze lekko pogniecione po całym dniu, dodawały nam jakiejś niespodziewanej intymności, czerwone spódniczki w kratę, które opinały się na udach, i długie białe skarpetki, zsunięte lekko w połowie łydki. W tych strojach czułyśmy się trochę jak bohaterki jakiegoś filmu trochę dziecinne, trochę dorosłe. W zawieszeniu.
Hania opowiadała o Francji o ciepłych wieczorach, o języku, który płynął jak muzyka. Jej głos był miękki, a dłoń… Dłoń już od kilku minut spoczywała na moim udzie, leniwie zataczając kółka opuszkami palców. Jej dotyk był delikatny, ale świadomy. Czułam, jak przeszywa mnie dreszcz, jakby każda cząstka mnie czekała na coś więcej, nie wiedząc jeszcze, czym to „więcej” miałoby być.
– I co? – zapytałam z uśmiechem, wpatrując się w jej ciemne oczy. – Tylko opowieści? Żadnych przygód?
Uśmiechnęła się półgębkiem. – Była jedna dziewczyna… Francuzka. Trochę starsza. Powiedziała, że nauczy mnie całować.
Zamarłam na sekundę, potem roześmiałam się cicho, zaskoczona i zaintrygowana jednocześnie.
– Czyli prawdziwa Francuzka dawała ci lekcje francuskiego pocałunku?
Skinęła głową, a jej spojrzenie zrobiło się bardziej błyszczące, z nutą prowokacji. – Tak.
Uniosłam kolano, podciągnęłam je pod brodę, jakby mimowolnie szukając oparcia w sobie. Czułam się zarazem odważna i onieśmielona.
– Opowiadaj mi wszystko – powiedziałam, ale moje serce zabiło szybciej, jakby już znało odpowiedź.
– Mogę ci pokazać… zamiast opowiadać.
Zamarłyśmy. Świat wokół zwolnił, jakby nawet zegar na ścianie wstrzymał swój ruch.
– Ale wszystko? – szepnęłam, zbyt cicho, by brzmiało to naprawdę, ale wystarczająco, by zrozumiała.
– Tak – odparła.
W tedy po prostu się pochyliła. Nasze usta spotkały się delikatnie, z początku jak piórko muskające taflę wody. Nieśmiały szept dotyku, który stopniowo zmieniał się w taniec, zmysłowy, pełen ciekawości, ale wciąż miękki i nieśpieszny. Pocałunek był miękki jak jedwabny szalik przesuwający się po ramieniu powolny, badawczy, jakby każda sekunda była kroplą miodu rozlewającą się po języku Jej wargi znały rytm, którego ja dopiero się uczyłam, ale już czułam, że chcę go zapamiętać całą sobą.
Nie był to tylko pocałunek. To była opowieść o pragnieniu, o odkrywaniu siebie nawzajem. Każdy jej ruch mówił: „zaufaj mi”, ja ufałam i chciałam więcej.

Nie śpieszyłyśmy się. Smakowałyśmy siebie nawzajem, jakbyśmy dopiero uczyły się alfabetu nowego języka dotyku, oddechu, westchnień.
Jej palce spoczęły na mojej szyi, sunęły w dół, jakby znały drogę, której ja dopiero zaczynałam się domyślać. Moje dłonie zawisły zawstydzone w powietrzu, aż w końcu odnalazły jej talię i przylgnęły, jakby czekały na ten moment od zawsze.

Nie wiem, kiedy dokładnie przestałam myśleć, a zaczęłam po prostu czuć. Może w chwili, gdy jej wargi otuliły moje z taką miękkością, jakby całowały mnie nie pierwszy raz, ale za każdym razem na nowo. Może wtedy, gdy dotyk języków przestał być tylko ciekawym gestem, a stał się szeptem wypowiedzianym bez słów.
Było w tym coś powolnego, rozważnego jakbyśmy razem, na ślepo, próbowały rozszyfrować własne serca. Jej język pieścił mój z delikatnością piórka niesionego wiatrem. Nieśpiesznie, z rozmysłem, sunął wśród drżących granic, oplatał, zatrzymywał się, tylko po to, by znów wrócić bliżej, mocniej, bardziej świadomie.
Czułam, jak cały świat kurczy się do smaku jej ust, do rytmu naszych oddechów, do tego dziwnego, elektrycznego drżenia między łopatkami, które rozchodziło się niżej, wolno i głęboko. Gdy ssała mój język, robiła to z taką czułością, że aż przymknęłam oczy, dając się porwać tej chwili, jakbyśmy wirowały razem w jakimś bezdźwięcznym tańcu, który znałyśmy tylko my dwie.
Jej język był miękki, odrobinę niecierpliwy, jakby chciał rozplatać każdą moją myśl i wplatać w nią swój smak. Gdy dotknęła mnie głębiej, poczułam dreszcz, który przeszył mnie aż do końcówek palców. Pieściła mnie delikatnie, najpierw badając każdy mój ruch, każdy opór, każde drżenie. Ssała mój język, powoli, z wprawą, której się nie spodziewałam, aż nasze oddechy zlały się w jedno ciepło.
Czułam, jak świat wokół staje się odległy zostawała tylko ona i ten cichy, niespieszny taniec naszych ust, języków, pragnień. Jej smak był jak słodkie wino, którego nie potrafiłam się napić do końca, bo każdy łyk rodził we mnie jeszcze większe pragnienie. Była w tym chwila subtelnej walki i poddania, ja oddawałam się temu pocałunkowi z całą łapczywością, z jaką chłonie się ciepło w zimny wieczór.
Nie chciałam, by to się kończyło. Nie chciałam niczego innego.
To był taniec zmysłów. Bez muzyki, bez kroków, a jednak każdy ruch był wyczuty, zestrojony z tą ciszą, która między nami nagle nabrała znaczenia.
Jej dłoń wciąż na moim udzie nie poruszyła się ani o centymetr, a mimo to wydawało się, że płonie. W tym bezruchu była obietnica. Cierpliwa, pełna spokoju jakby mówiła, że nigdzie się nie spieszymy. Że wszystko dopiero się zaczyna.
Wtedy zrozumiałam, że Hania nie tylko uczyła się we Francji ona wróciła z czymś więcej niż doświadczeniem. Z wrażliwością, z uważnością, z umiejętnością sprawiania, że jeden pocałunek potrafi opowiedzieć historię, której wcześniej w sobie nie znałam.
Nasze usta znów się spotkały, łagodnie, głębiej niż za pierwszym razem. Już bez nieśmiałości. Ale też bez pośpiechu. Jakbyśmy zapominały o tym, że jesteśmy w mundurkach, w moim pokoju, że to nie dopiero wrzesień, a jeszcze środek lata, jakby nic innego nie miało znaczenia tylko my. Nasze wargi nasze języki i ciepło, które rozlewało się po mnie jak miód.

Między pocałunkami były chwile ciszy. Ale to nie była zwykła cisza, to było coś bardziej gęstego, utkane z naszych spojrzeń, muśnięć i oddechów. Czasami nasze usta rozdzielały się tylko na sekundę, by mogły przemówić szeptem, jakby każde słowo było tajemnicą przekazywaną z serca do serca.
– Cudownie smakujesz – wymknęło mi się na wydechu, zanim jeszcze zdążyłam pomyśleć, czy powinnam to powiedzieć, ale przecież wszystko w niej smakowało jak coś, co chciało się zapamiętać.
Uśmiechnęła się, z tym błyskiem w oczach, który nosiła jak ozdobę. I wtedy zapytała, równie cicho, prawie dotykając ustami moich:
– Wiesz, co się wydarzyło potem z Francuzką?
Spojrzałam na nią z uśmiechem, który chyba powiedział więcej niż słowa.
– Pokażesz?
– Oczywiście, że tak.
Zanurzyłyśmy się z powrotem w pocałunku, głębszym niż wcześniej, bardziej świadomym. Tańczyłyśmy językami w rytmie, którego żadna z nas nie narzucała, a który obie intuicyjnie czułyśmy. W tym splocie nie było już tylko ciekawości była tam radość, ciepło i coś, co przypominało początek czegoś ważnego.
Gdy wreszcie oderwała się ode mnie na moment, była rozpromieniona.
– Całujesz lepiej niż Francuzka.
Roześmiałam się cicho, trochę zawstydzona, trochę oczarowana.
– Naprawdę?
– Naprawdę  – Jej dłoń pogładziła moje udo delikatnie, jakby wciąż nie mogła uwierzyć, że jestem tu, tak blisko.
– Ktoś Cię uczył tego wcześniej? – zapytała, wodząc opuszkami palców po mojej talii.
– Tylko Ty.
Nie wiem, co bardziej mnie rozgrzało te słowa, czy sposób, w jaki je wypowiadałyśmy z prostotą, bez zawahania. Jakby to, co się działo, było zupełnie naturalne.
– Jestem dobrą nauczycielką? – zapytała, muskając jej dolną wargę czubkiem języka.
– A ja dobrą uczennicą? – odpowiedziałam figlarnie, a nasze uśmiechy znów stopiły się w pocałunku, który smakował jak wspólne odkrycie.
Każdy dotyk, każdy szept, każda pauza między oddechami mówiły nam, że chcemy być tu teraz razem. Nie jako uczennica i nauczycielka, nie jako koleżanki z klasy. Po prostu... jako my. W tym momencie. W tej chwili, która zaczynała się jak niewinna historia, a powoli przeradzała się w coś, czego żadna z nas jeszcze nie nazwała, ale obie czułyśmy pod skórą.
Jej palce, delikatne i pewne zarazem, dotknęły pierwszego guzika mojej koszuli. Ten gest prosty, niemal codzienny nagle zyskał zupełnie nowe znaczenie. Poczułam, jakby czas znów się zatrzymał, jakbyśmy właśnie przekraczały granicę, której wcześniej nie nazywałyśmy, choć intuicyjnie do niej zmierzałyśmy.
Uśmiechnęłam się cicho, ciepło, zachęcona dotykiem i jej obecnością.
– Pokażesz mi... co robiła Ci ta Francuzka dalej? – wyszeptałam, nie odrywając od niej wzroku.
Odpowiedziała gestem z gracją rozpięła guziki mojej koszuli, jeden po drugim, jakby otwierała skrzynkę z czymś kruchym i cennym. Gdy materiał rozsunął się, odsłaniając moją skórę i czułość piersi, zbliżyła się jeszcze bardziej, niemal szeptem uderzając powietrze:
– A kto powiedział, że to ona?
Zaskoczyła mnie i zachwyciła. Uśmiecham się szelmowsko, a w moim ciele rozlewa się fala przyjemnego ciepła.
– Pokaż mi wszystko… rób ze mną, co chcesz. – szepczę, chwytając ją za kark, przyciągając do siebie w kolejnym, pełnym głodu pocałunku.
Potem opieram się o boczne oparcie kanap rozluźniona, ufna, otwarta, patrząc na nią z dołu, jakby była czymś więcej niż koleżanką, jakby była zjawą z moich snów, która nagle ożyła.
A Hania... była delikatna uważna. Cała zamieniła się w dotyk. W jej oczach było skupienie, a w ruchach czułość, której nie potrafiłam opisać słowami. Jej usta zaczęły kreślić na mojej skórze mapę czułości od obojczyków aż po krągłości piersi, które pieściła pocałunkami jak najczulszym listem, który można napisać tylko ustami.
To nie była zachłanność, to była adoracja. Powolna, pełna szacunku i zachwytu. Czułam się... piękna. Nie tylko przez jej spojrzenie, ale przez to, jak mnie dotykała. Jakby znała mnie od dawna, a jednocześnie odkrywała dopiero teraz.
Każdy jej pocałunek przypominał muśnięcie skrzydeł motyla najpierw nieśmiały, potem coraz śmielszy, aż skóra na moim brzuchu zaczęła drżeć z napięcia, z oczekiwania. Gdy dotarła do piersi i zatrzymała się tam, całując je miękko, powoli, niemal sennie westchnęłam cicho, zamykając oczy.
Wtedy zrozumiałam, że żadna opowieść o Francuzce nie mogłaby się równać z tym, co czułam teraz, bo tu nie chodziło o doświadczenie. Chodziło o nas, o tę chwilę, o tę zmysłową lekcję, w której obie grałyśmy główne role z sercem, z uśmiechem, z całym ciałem.
Czułam, jak moje ciało powoli się otwiera jakby każda jego część budziła się z letargu. Dreszcz przetoczył się przez moje plecy, nieśmiały, ale rozkosznie głęboki, kiedy jej usta znów odnalazły moje. Koszula zsunęła się z ramion, lekko, miękko, jakby sama wyczuła moment. Zatrzymała się przy łokciach, otulając mnie jeszcze trochę zawstydzoną, ale już nie cofającą się.
Hania wróciła do moich ust, a ja przyjęłam jej pocałunek tak, jak przyjmuje się ciepło po długim chłodzie całą sobą. Jej dłoń delikatnie ujęła moją pierś, tak pewnie, a zarazem z jakimś cichym namaszczeniem, które sprawiło, że moje ciało drgnęło, reagując instynktownie szybciej, cieplej, głębiej.
Odgarnięcie włosów z szyi ten prosty, niemal opiekuńczy gest był dla mnie jak dotyk w miejscu, które od dawna tęskniło za uwagą, a potem jej usta ciepłe, łagodne zaczęły kreślić pocałunki na mojej szyi. Wolno. Punkt po punkcie, jakby znała mapę mojej wrażliwości lepiej niż ja sama.
– Robisz to… wspaniale – szepnęłam, nie mogąc powstrzymać tych słów. Nie dlatego, że chciałam ją pochwalić, ale dlatego, że nie sposób było ich nie wypowiedzieć. Każda cząstka mnie drgała od środka, jakby pod palcami miała nuty, a ona grała na mnie bez nut, czując jedynie pulsujący rytm.
Wróciła niżej. Jej usta znów odnalazły moje piersi tym razem z większym skupieniem, z głębszym oddaniem. Czułam jej język na moich sutkach, miękki i ciepły, przesuwający się powoli, zmysłowo, między pocałunkami. Czasem lekko zasysała, czasem tylko muskała, a ja... oddychałam szybciej, głębiej, jakby każde westchnienie było odpowiedzią, której nie da się wypowiedzieć.
Zamknęłam oczy, czując, jak cały świat znika. Zostawała tylko ta chwila, ten dotyk, ten rytm, a w nim ja, drżąca, głodna, rozpromieniona. Jej dłoń zsunęła się niżej wolno, z taką gracją, jakby przesuwała się po jedwabiu, nie po mojej spódniczce. Zatrzymała się między moimi udami, a ja automatycznie rozchyliłam kolana odrobinę szerzej, czując pod palcami jej delikatne, pulsujące dotknięcia. Materiał dzielił nas jeszcze, ale ciepło było prawdziwe, obecne, narastające jak fala, która dopiero miała się rozlać.
Złapałam ją za twarz, łagodnie, z głodem, który miał już w sobie pewność i przyciągnęłam do pocałunku, jakbyśmy wciąż nie powiedziały sobie dość. Nasze usta zderzyły się znów w cichym wybuchu czułości i pożądania.
– Jesteś perfekcyjna – wyszeptałam między pocałunkami, czując, jak moje ciało drży z wdzięczności, że jest tu… ze mną… taka.
Jej spojrzenie – roziskrzone, pytające, ale już znające odpowiedź.
– Dlaczego studiujemy, kiedy możemy iść dalej? – zapytała szeptem, muskając moje ucho oddechem, który zaparł mi dech.
Uśmiechnęłam się, łapiąc ją za dłoń.
– Lepiej… podążajmy dalej. Prowadź.
Potem jej słowa, figlarne i miękkie:
– Do mojego francuskiego pocałunku… potrzebuję innych warg.
Poczułam, jak ciepło przeszywa mnie od środka. Odpowiedziałam spojrzeniem, które nie potrzebowało już słów, ale Hania i tak zrozumiała. Uśmiechnęła się cicho, porozumiewawczo, z błyskiem.
– Pójdziemy do sypialni? Położyć się wygodnie?
Zaśmiałam się półgłosem, całując ją jeszcze raz, wolniej, z miękkością, która mówiła wszystko.
– Jeszcze się pytasz?

Wstałyśmy, nasze palce splotły się naturalnie, jakby robiły to od lat. Poprowadziłam ją przez mój pokój znajomy, a nagle jakby nowy, przesycony zapachem naszych emocji. Gdy drzwi sypialni się zamknęły, nie było już powrotu, ale też… żadnej potrzeby wracania.
Położyłam Hanię na łóżku z czułością, jakby była prezentem, który mogłam rozpakowywać tylko pocałunkami, a potem ułożyłam się przy niej, nasze ciała znów splotły się w jedność ustami, dłońmi, spojrzeniem. Całowałyśmy się długo. Czasem głęboko i zachłannie, innym razem lekko, jakby każda z nas chciała zostawić na drugiej ślad oddechu. Moje palce błądziły po jej talii, biodrach, szyi… a ona odpowiadała każdym ruchem, każdym westchnieniem, jakbyśmy razem pisały historię, która nie potrzebowała słów.
Jej ciało otulało się moim jak sen miękko, świadomie, z zaufaniem, które czułam w każdej sekundzie tej nocy. Całowałyśmy się długo, aż pragnienie przerodziło się w coś więcej niż chęć bycia dotykaną chciałam dotykać. Chciałam poczuć ją całą.
Oderwałam się od jej ust na chwilę i spojrzałam jej prosto w oczy.
– Obiecałaś mi coś pokazać… – zaczęłam cicho, muskając czubkiem nosa jej policzek – ale ja też chcę mieć trochę inicjatywy i… zobaczyć Ciebie.
Nie odpowiedziała słowami, tylko spojrzeniem otwartym, miękkim, ze zgodą i uśmiechem ukrytym w kąciku warg. Usiadłam powoli i uniosłam lekko poły jej koszuli. Guziki ustępowały jeden po drugim, aż materiał rozchylił się, odsłaniając piersi pełne, ciepłe, śliczne w swoim naturalnym drżeniu. Była jak z obrazu, a zarazem tak ludzka, tak bliska.
– Jaka jesteś piękna… – wyszeptałam, jakby te słowa mogły ją otulić delikatniej niż jakikolwiek dotyk.
Jej koszula zsunęła się z ramion do łokci lekko, jak mgła zsuwająca się z porannego wzgórza. Pochyliłam się i całowałam jej skórę najpierw z uwagą, potem coraz łapczywiej, z pragnieniem, które wyrosło ze środka mnie. Moje dłonie objęły jej pierś najpierw ostrożnie, jakby sprawdzały, czy to się naprawdę dzieje, potem z większą odwagą, czułością, która nie potrzebowała słów. Czułam jej oddech pod palcami, jej ciche westchnienie, gdy ustami musnęłam najwrażliwsze miejsce i tam zatrzymałam się dłużej, jakby czas nagle przyspieszył i zwolnił jednocześnie.
W jej oczach nie było niepewności, tylko oddanie, a w moim sercu? Mieszanka podziwu, pragnienia i wdzięczności, że mogłam nie tylko czuć się kochana, ale też kochać w tym dotyku, w tym pocałunku, w tej chwili, która miała smak kobiecości i czegoś znacznie głębszego.
Pochyliłam się nad nią, pozwalając, by moje usta same odnalazły drogę nieśpiesznie, z uważnością, jakby każde muśnięcie było aktem poznania, a każde westchnienie odpowiedzią. Całowałam jej piersi raz jedną, raz drugą miękko, naprzemiennie, z językiem tańczącym leniwie wśród czułych sutków i  wrażliwych krągłości. Potem znów wracałam do dekoltu, muskając skórę drobnymi pocałunkami, jakby zasiewałam na niej swoje imię.
Czułam, jak jej ciało reaguje  najpierw lekkim uniesieniem klatki piersiowej, potem oddechem, który stawał się coraz głębszy, a zarazem urywany, jakby sama walczyła między chęcią zatrzymania tej chwili a pragnieniem więcej.
Delikatne, ciche stęknięcia wymykały się z jej ust nieśmiałe, pełne napięcia i przyjemności, jakby wstydziły się własnej nagości, ja chłonęłam je jak muzykę, która powstała tylko dla mnie.
Moja dłoń wędrowała powoli wzdłuż jej uda ciepła, pewna, a jednocześnie miękka, sunęła jak wieczorny powiew po rozgrzanej skórze. Gdy dotarła do granicy spódniczki, nie zawahała się zanurzyła się pod nią płynnie, niemal niedosłownie, jak cień, który nie rzuca cienia.
Oparłam czoło o jej brzuch i zamknęłam oczy, gdy palce odnalazły kobiecość ukrytą jeszcze pod delikatnym materiałem bielizny. Zaczęłam masować ją powoli, okrężnie, z niemal czcią przez tkaninę, która wilgotniała pod wpływem ciepła i drżenia.
Czułam pod palcami jej napięcie, jej puls, jej odpowiedź, jakby mówiła do mnie cała sobą, bez jednego słowa, a ja… słuchałam. Całowałam jej szyję powoli, z przerwami, jakby każda jej część miała swoją historię do opowiedzenia. Jej skóra była ciepła, pachniała czymś znajomym i bezpiecznym, a ja mogłam zatracić się w tym zapachu bez końca. Ale w pewnym momencie oderwałam się od niej i spojrzałam w oczy.
Nasze spojrzenia spotkały się bez słów i już wiedziały. Czułam, jak napięcie między nami gęstniało, jakby powietrze przestało wystarczać. W jednej chwili znów sięgnęłyśmy po siebie pocałunek był nagły, łapczywy, bez żadnych masek, pełen spragnionej namiętności. Nasze usta splatały się głęboko, języki tańczyły z pragnieniem, które już nie chciało być powstrzymywane.
Moja dłoń, dotąd łagodna i nieśmiała, stała się odważniejsza. Przesuwała się z rozmysłem po jej ciele, aż znów dotarła do skrawka materiału ukrywającego jej najczulsze miejsce. Czułam pod opuszkami nie tylko ciepło, ale i drżenie, które narastało z każdą sekundą.
Zatrzymałam się na chwilę. Moje usta ledwie oderwały się od jej warg, a mój głos był ledwie szeptem.
– Chcesz… zobaczyć moje inne wargi? – zapytałam, bardziej oddychając niż mówiąc.
Jej wzrok nie odsunął się ani na moment. W jej oczach była odpowiedź, zanim ją wypowiedziała. Ale jednak usłyszałam ją – miękką, cichą, pełną zgody i pożądania:
– Pokaż mi.
I znów byłyśmy w ruchu, ale tym razem już nie tylko usta i dłonie mówiły za nas. To było coś więcej niż gra, to był taniec, w którym obie oddawałyśmy się sobie bez lęku, bez udawania. Każdy gest miał znaczenie, każdy oddech prowadził nas dalej, a cisza pomiędzy nimi była najbardziej wymowna.
Położyłam się na miękkim łóżku, otulona jeszcze drgającym ciepłem z naszych pocałunków. Hania zsunęła się z brzegu i klęknęła przy nim, z tą swoją czułą pewnością, która sprawiała, że cały świat przestawał istnieć. Podniosłam się lekko, oparłam na łokciach chciałam ją widzieć. Każdy gest, każdy cień na jej twarzy. Każdą zmianę w oddechu.
Unosząc delikatnie spódniczkę, odsłoniłam skrawek siebie. Zatrzymałam się przy biodrach, pokazując cienki materiał majtek, które zdawały się już ledwie symboliczne wilgotne od naszych spojrzeń, dotyków i słów. Spojrzałam jej głęboko w oczy, z uśmiechem w kąciku ust.
– Pomożesz mi je zdjąć? – zapytałam, miękko, prawie szeptem.
Jej spojrzenie odpowiedziało, zanim zrobiła choćby krok. Mierzyłyśmy się wzrokiem  długo, bez pośpiechu. Uśmiechy błądziły po naszych twarzach, pełne napięcia, pełne obietnic.
– To, co widzę...ta wilgoć – zaczęła, dotykając delikatnie materiału opuszkami palców – to efekt naszej rozmowy ciał... piękny, naturalny…
Jej słowa otuliły mnie ciepłem. Czułam się widziana. Chciana. Wzięłam głębszy oddech, ledwie zauważalnie drgnęłam biodrami w jej stronę.
– To wszystko... od Ciebie…tak mnie rozpalasz – wyszeptałam – od tego, jak mnie dotykasz, jak patrzysz, jak mówisz.
Wtedy, z taką gracją, jakby to było zdejmowanie ostatniej zasłony z obrazu, jej dłonie powoli zsunęły materiał z moich bioder. Czułam, jak każdy centymetr odkrywanego ciała drży pod jej dotykiem, nie ze wstydu, ale z tej cudownej mieszaniny ekscytacji i zaufania.
Jej usta były jak muśnięcia skrzydeł motyla — delikatne, czułe, rozgrzane pragnieniem, ale niespieszne, jakby Hania chciała zapamiętać każdą sekundę. Czułam, jak moje ciało otwiera się przed nią jak nocny kwiat, powoli i z drżeniem, gdy jej pocałunki pełzały po wewnętrznej stronie moich ud, a każdy z nich niósł w sobie obietnicę czegoś więcej.
Odchyliłam głowę i przymknęłam oczy, nie chcąc stracić niczego z tego, co czułam — ani szeptu skóry, ani tego subtelnego napięcia, które rozlewało się we mnie jak ciepłe światło. Jedna moja noga spoczywała na podłodze, druga, oparta o krawędź łóżka, otwierała przestrzeń między nami, jakby wszystko we mnie mówiło: „Jestem gotowa. Dla Ciebie. Z Tobą.”
Czułam jej oddech, najpierw na udzie, potem bliżej… aż dotknęła mnie tam, gdzie tęsknota była najczystsza, inne wargi, które były całe wilgotne. To nie był gest, to było wyznanie tak delikatne, że aż nierzeczywiste. Jakby moje ciało przestało być tylko ciałem, a stało się pejzażem, po którym jej usta rysowały wiersze. Nie potrzebowałyśmy słów. Tylko spojrzeń, cichych westchnień, rytmu oddechów, które splatały się w jedną melodię naszą. To, co czułam, nie było jedynie fizyczne. To była obecność. Czułość tak głęboka, że każda jej pieszczota zdawała się mówić: „Widzę Cię. Czuję Cię. Chcę być tu z Tobą.”
Delikatnie uniosłam się na łokciach, by jej nie utracić z oczu. Patrzyła na mnie spod rzęs, uśmiechając się z figlarnym błyskiem, czułam, że zna mnie lepiej niż ktokolwiek. A jednak wciąż uczyłyśmy się siebie nawzajem. Krok po kroku. Dotyk po dotyku.
Nie było już nic poza tym pokojem, poza tym łóżkiem, poza nami. Wszystko inne przestało mieć znaczenie.
Jej usta tańczyły na mojej kobiecości raz powolne, raz głodne, ale zawsze czułe, jakby każda pieszczota była listem pisanym językiem na mojej skórze. Hania wiedziała, jak dotykać, jak smakować, jak zatrzymać czas w jednym pocałunku. Czułam się w jej objęciach nie tylko pożądana, ale… wysłuchana. Jakby czytała mnie palcami i ustami, odczytując emocje ukryte głębiej niż słowa.
Moje ciało, z początku drżące jak struna, teraz falowało w rytmie wyznaczanym przez jej oddech i czułość. Fala za falą, oddech za oddechem — wszystko we mnie poddawało się temu nurtowi. Wciągał mnie w niego bez oporu.
To, co robiła, nie było tylko pieszczotą było sztuką. Uczyła mnie na nowo znaczenia ciała. Znaczenia kobiecości. „Francuska miłość”. Ten zwrot wydawał się zbyt prosty dla tego, co działo się między nami. Bo w tym, jak Hania całowała i smakowała każdy skrawek mnie, było coś duchowego, coś, co przekraczało granice samej przyjemności.
Byłam w pełni naga nie tylko z ciała, ale i z emocji, a ona… była przy mnie. Zawsze w odpowiednim miejscu, zawsze z tym samym skupieniem, jakby cały świat zawęził się do nas dwóch. W moim wnętrzu rodziło się światło, które pulsowało z każdą jej pieszczotą, a ja nie chciałam już nic więcej, tylko zostać w tej chwili, z nią, do końca. Nie umiałam już powstrzymać dźwięków, które rodziły się gdzieś we mnie — jęki wyrwały się spomiędzy moich ust, bezwstydnie i pięknie, jakby śpiewały o każdej chwili, którą dawała mi Hania. Podciągnęłam nogi na łóżko, jedną opierając o jej plecy, by czuć ją bliżej, mocniej. Ciało samo domagało się więcej bardziej, głębiej, niecierpliwiej.
Ona… ona wiedziała. Nie musiała pytać. Każdy jej gest był jak odpowiedź, jakby czytała mnie bez słów, bez cienia wątpliwości. Płonęłam pod jej ustami, drżałam przy każdym subtelnym dotyku, a kiedy język zataczał kolejne kręgi, moje uda same zaciskały się w odruchu ekstazy nie z oporu, lecz z rozkoszy tak intensywnej, że nie mieściła się we mnie inaczej. Czułam, jak moje ciało wije się pod nią, prowadzone tym rytmem, który ona narzucała z tak naturalną czułością. Fala po fali ogarniało mnie ciepło niemal nierealne, jakby świat poza nami przestał istnieć. Wszystko było teraz: jej usta, mój oddech, nasze sploty i dreszcze, które podnosiły się z głębi i rozkwitały we mnie jak ogień.
Wtedy… przyszło to. Światło w środku. Błysk spełnienia. Cichy krzyk pomiędzy oddechami. Moje uda objęły ją mocniej, jakby chciały zatrzymać tę chwilę nie pozwolić jej zniknąć. Trwałam, roztrzęsiona i szczęśliwa, całkowicie oddana, cała w niej.

Kiedy oddech powoli powracał do rytmu, a moje ciało wciąż brzmiało echem tamtej fali, uniosłam delikatnie jej twarz. Spojrzałam w oczy Hani, błyszczące i czułe, jakby odbijały moją własną ekstazę. Ujęłam jej policzki w dłonie i przyciągnęłam ku sobie, całując łapczywie, wdzięcznie, z głębi serca. To nie był tylko pocałunek to była odpowiedź, wyznanie i podziękowanie splecione w jedno.
Chciałam ją objąć całą. Moje dłonie wędrowały niespokojnie, nienasycone, jakby pragnęły zapamiętać każdą krzywiznę jej ciała. Pieściłam palcami linię jej pleców, dotykałam piersi, zatrzymywałam się na szyi, którą obsypywałam pocałunkami czułymi, miękkimi jak szept. Chciałam, by czuła to, co ja przed chwilą. Chciałam oddać jej ten sam zachwyt, to samo zatracenie, tę samą bezgraniczną bliskość. Byłyśmy tylko my ciała splecione, oddechy zsynchronizowane, serca, które biły wspólnym rytmem, jakby przez chwilę czas płynął tylko dla nas. Nasze pocałunki były długie, głębokie, nieskończone. Jakby każda z nas pragnęła drugiej bardziej z każdą chwilą. Smak jej ust wciąż we mnie dojrzewał, a głód bliskości nie malał, tylko narastał piękny, łagodny głód duszy i ciała.
Hania, z rozbrajającą gracją, pozbawiła mnie reszty ubrań. Spódniczka opadła z cichym szelestem na pościel, pozostawiając mnie w samych białych skarpetkach,  jakby odrobina niewinności miała kontrastować z rozkosznym ogniem, który już w nas płonął. Jej dłonie były jak aksamit pewne, czułe i naturalne.
Odwzajemniłam gest, delikatnie zsuwając z niej bluzkę i koszulę, z podziwem odkrywając jej piękno. Zostały tylko jej majtki, które na razie postanowiłam zostawić, jakby ta ostatnia warstwa była obietnicą jeszcze głębszej gry. Uśmiechałyśmy się do siebie pełne zadowolenia, podniecenia, tej dziecięcej radości z intymnej bliskości, która staje się zabawą i wyznaniem.
Nagle poczułam przypływ figlarnej odwagi. Wciągnęłam ją do siebie, z lekkim impetem obróciłam i rzuciłam na miękkość pościeli delikatnie, z uśmiechem, z pasją.
— Teraz ja muszę pokazać ci, czego nauczyłam się od ciebie — szepnęłam, pochylając się nad nią z mieszaniną wdzięczności i głodu.
Spojrzała na mnie zaskoczona i rozbawiona, a jej oczy błyszczały jak dwie rozgrzane perły w półmroku. Moje usta odnalazły jej szyję, a dłonie powędrowały ścieżką, którą znałam już nie tylko z ciała, ale i z intuicji. Chciałam ją celebrować. Chciałam, by poczuła się jak najpiękniejsza melodia, którą gram ustami i czułością.
— A uczysz się szybko? — zapytała półgłosem, gdy muskałam opuszkami jej biodro.
— Myślę, że tak… — odparłam z uśmiechem, który bardziej należał do jej oczu niż do ust. Uwielbiałam ten wyraz pewności i zaciekawienia w jej spojrzeniu, jakby oddawała mi się w zaufaniu, a zarazem gotowa była na figlarną wymianę ról.
Pocałowałam ją głęboko, powoli, smakując ten moment nie tyle jej usta, co napięcie pomiędzy nimi. Palcami przesunęłam po jej boku, potem po brzuchu, aż wreszcie dotknęłam materiału bielizny, który skrywał jej kobiecość ciepły, delikatny, już lekko wilgotny od naszych pocałunków i czułości.
— Czuję, jak pięknie się uczysz — szepnęła, gdy zmysłowo muskałam wnętrze jej uda.
Nie odpowiedziała słowami, tylko westchnieniem, które było bardziej poezją niż dźwiękiem. Zanurzyłam się powoli między jej udami, jakby chciałam odnaleźć nie tylko ciało, ale i wszystkie niewypowiedziane pragnienia, które w niej dojrzewały. Jej nogi otworzyły się dla mnie jak zaproszenie, a ja podjęłam je z pokorą i radością, całując wewnętrzną stronę ud, sunąc powoli, jak malarka, która nie chce się spieszyć z najważniejszym pociągnięciem pędzla.
Materiał majtek pod palcami stawał się jedynie cienką granicą pomiędzy tym, co zewnętrzne, a tym, co już prawie wspólne. Dotykałam jej lekko, z czułością, jakby każdy gest miał znaczenie większe niż same słowa. Jej dłoń wsunęła się w moje włosy, a ciało zadrżało pod wpływem zmysłowego oczekiwania.
Pochyliłam się nad nią, pozwalając sobie na powolną, czułą pieszczotę przez delikatny materiał jej bielizny. Czułam pod językiem ciepło i pulsujący rytm, jakby jej ciało odpowiadało na każdy mój ruch, każde muśnięcie. Było w tym coś nieopisanie intymnego, jakbyśmy rozmawiały bez słów, językiem ukrytym głębiej niż zmysły.
Hania zadrżała, a jej głowa odchyliła się w tył, jakby chciała oddać się całkowicie tej chwili, temu, co pomiędzy nami rosło. Jej biodra poruszyły się nieznacznie, subtelnie — jak zaproszenie, jak odpowiedź, której nie musiałam się domyślać.
Z wdziękiem, z czułością niemal rytualną, zdjęłam z niej ten ostatni kawałek materiału, pozwalając mu opaść na bok, jakby sam ustępował miejsca czemuś głębszemu, prawdziwszemu. Przez krótką chwilę trwałam w zachwycie nie tylko nad jej ciałem, które było piękne jak linia melodii, lecz nad tym, jak się przede mną otwierała ufnie, spokojnie, jakby wiedziała, że w moich dłoniach i na moich ustach może być tylko bezpieczna.
Pocałowałam ją znów najpierw miękko, delikatnie, potem z coraz większą pasją, pozwalając językowi zatopić się w jej rozkoszy, w pulsującej odpowiedzi jej ciała. Smakowała jak pragnienie i spełnienie jednocześnie. Jej oddech przyspieszał, stawał się urywany, a palce zacisnęły się na pościeli. Cała była jak pieśń, którą chciałam grać do ostatniego akordu — niespiesznie, z uwagą i skupieniem.
Każdy ruch, każde westchnienie było teraz opowieścią o zaufaniu, o kobiecości, o tym, jak pięknie jest być razem w tym rytmie. Czułam jej drżenie, jak każdy mój gest staje się dla niej impulsem, który rozchodzi się falą przez całe ciało, jakbyśmy były jednym oddechem, jednym pragnieniem. Mój język krążył powoli, rytmicznie, raz po raz odnajdując miejsca, które sprawiały, że westchnienia Hani stawały się głębsze, bardziej urywane, jakby z trudem mieściły się w jej piersi.
Była piękna w tej chwili, cała napięta od doznań, a zarazem miękka, rozkołysana wewnętrznym rytmem. Przez ułamek sekundy uniosłam wzrok nasze spojrzenia się spotkały, jakby chciała powiedzieć mi bez słów, że ufa, że chce więcej, że się poddaje.
Z delikatnością, niemal w szepcie dotyku, sięgnęłam głębiej. Moje palce, rozgrzane, zanurzyły się w niej powoli, czule, bez pośpiechu. Była miękka i rozpalona, wilgotna jak poranna mgła nad jeziorami, pulsująca jak serce w zakochanym ciele. Hania jęknęła cicho, głowa znów odchyliła się w tył, a jej biodra wyszły naprzeciw mojemu dotykowi, prowadząc, zachęcając, błagając niemal. Moje ruchy były pewne, ale czułe bardziej tańczyłam w niej niż działałam, pozwalając jej samej prowadzić mnie przez ścieżki przyjemności, które znała tylko ona.
W jej dźwiękach była ekstaza, ale i wdzięczność. Czas przestał płynąć, a świat zewnętrzny zamilkł — zostały tylko nasze ciała i serca, splecione w tej chwili, której nie dało się wypowiedzieć słowami
Wyraźnie czułam, jak jej ciało unosi się i opada, jak moje ruchy wpisują się w wewnętrzny rytm, który narastał w niej z każdą sekundą. Byłyśmy jak dwie melodie nakładające się na siebie – delikatna pieśń pragnienia i namiętności, której refrenem stały się jej westchnienia, urwane, coraz bardziej nieskładne.
Dostosowywałam się do niej do tej muzyki drżących bioder, do subtelnych napięć jej mięśni, do szeptów wypowiadanych bezgłośnie na jej ustach. Moje palce poruszały się pewniej, głębiej, dokładniej, lecz nie traciły wdzięku. Chciałam, by każda chwila była jak taniec – zmysłowy, miękki, pełen oddania.
Jej ciało falowało pod moimi dłońmi, pod językiem, jakby ocean wewnętrznych doznań nie mieścił się już w granicach skóry. Przez ułamek sekundy objęła mnie nogami, mocno, jakby nie chciała pozwolić tej chwili uciec, jakby pragnęła zatrzymać mnie w sobie całkowicie, bez reszty.
Potem ten moment, kiedy napięcie pęka. Jak cicho rwąca się struna, jak światło wybuchające za powiekami. Jej ciało uniosło się w łuku, a dźwięk, który z niej wypłynął, był czystym zachwytem. Poczułam, jak w jej wnętrzu rozlewa się fala ciepła, pełna, spazmatyczna, a zarazem spokojna, jakby wszystko w niej nagle wróciło na swoje miejsce.
Nie przestawałam. Jeszcze przez chwilę pozostałam blisko niej – żeby ten taniec dokończyć szeptem, nie krzykiem. Żeby złożyć pocałunek na zakończeniu melodii, której nigdy nie chciałam kończyć.

Uniosła dłoń i przyłożyłam palce do ust Hani, muskając opuszkami jej wargi jeszcze ciepłe od tego, jak przed chwilą prowadziły mnie przez jej rozkosz, które jeszcze chwilę wcześniej były językiem intymnej rozmowy w jej rozgrzanym wnętrzu. Ujęła je delikatnie, z uśmiechem, jakby chciała zatrzymać tę chwilę w sobie na dłużej, przedłużając w sobie smak przed chwilą doznanej rozkoszy.. Było w tym coś wzruszająco czułego – jakby odwdzięczała się za dotyk samym sobą.
Pocałunkiem ruszyłam w górę od miękkiego brzucha, przez zmysłową krzywiznę piersi, po linię szyi, aż dotarłam do jej ust. Zatrzymałam się tuż przed nimi, ledwie muskając je oddechem.
– To było cudowne – szepnęłam.
– Bardzo cudowne – zaśmiała się, przymykając oczy z tym jej figlarnym błyskiem, który tak kochałam.
Ułożyłam się na niej, wtulając się jak w najbezpieczniejsze miejsce na świecie. Jej ciało było miękkie, ciepłe, znajome nasze piersi splotły się w czułym uścisku, a uda otuliły siebie nawzajem jak skrzydła w locie.
– Gdzie Ty się tego nauczyłaś? – zapytała z udawaną powagą, obejmując mnie i pozwalając dłoniom zjechać po moich plecach, niżej… tam, gdzie reaguję zawsze pierwsza.
Zaśmiałam się cicho, nachylając się do jej ucha:
– Mówiłam Ci… miałam bardzo inspirujące wakacje.
I wtedy znów złączyłyśmy się w pocałunku. Długim, niespiesznym. Takim, który pachnie wdzięcznością. Próbowałyśmy się sobą nasycić, ale wiedziałam, że to niemożliwe nie po tym, co się wydarzyło. Każdy jej dotyk, każda pieszczota zostawiła we mnie ślad. A ja nie chciałam ich zmazywać.
Byłyśmy jak dwa oddechy splecione w jeden miękkie, ciepłe, pulsujące tą samą melodią potrzeby. Pragnienie nie malało, przeciwnie nabrzmiewało w nas jak światło tuż przed wschodem. Czułam, jak Hania porusza się bliżej, delikatnie, a jednak z tą odwagą, która już nie potrzebuje pytań. Oczy jej błyszczały lekko, jakby w nich odbijał się mój własny głód.
Nasze dłonie odnalazły siebie nawzajem, nie tylko w geście, ale w rytmie. Powolne, koliste pieszczoty, jakbyśmy kreśliły na własnym ciele mapy pożądania, każda linia prowadząca w głąb siebie i ku sobie. Płynnie, bez słów, nasze ciała ułożyły się w nowy kształt, jakby natura sama podpowiedziała nam, że w tej chwili nie ma góry ani dołu, tylko nieskończona pętla wzajemnej rozkoszy.
Zamknęłam oczy, gdy poczułam jej oddech bliżej, a potem dotyk tak znajomy, a jednocześnie odkrywany od nowa, jak struna, która wybrzmiewa tylko w odpowiednich dłoniach. Moje ciało drżało w rytmie jej języka, a ja, w tym samym czasie, zanurzałam się w niej, słuchając jej oddechów, czułych westchnień, drobnych napięć, które rozszerzały się pod moimi ustami jak kręgi na wodzie.
Nie potrzebowałyśmy słów. Cały język miłości był w naszych gestach. Cała bliskość w dreszczach, które nadchodziły falami. Jej smak mieszał się z moim własnym drżeniem, a nasze ciała splecione w ten wirujący taniec, były jak lustrzane odbicia namiętności.
Trwałyśmy w tej harmonii długo, jakby czas przestał płynąć. Każdy ruch był modlitwą złożoną z czułości. Każde westchnienie – nutą w pieśni, którą znałyśmy tylko my.
Potem, w tej najcichszej chwili ciszy pełnej wibracji, kiedy ciało jeszcze pamięta, a dusza wciąż drga spojrzałyśmy na siebie. Uśmiechy wypłynęły z nas miękko, bezgłośnie. W moim spojrzeniu było podziękowanie. W jej uczucie, którą czytałam całym sobą.
Czułam, jak wir, w którym się znalazłyśmy, nabiera tempa jakby nasze ciała porozumiewały się poza świadomością, odnajdując wspólny rytm, który pulsował coraz śmielej. Każdy ruch, każda pieszczota była jak dopisanie kolejnej nuty do melodii, która wypełniała nas od środka. Oddychałyśmy sobą, napędzane wzajemnym pragnieniem, które zamiast maleć, rosło aż stało się niemal namacalne.
Ciepło między nami gęstniało, nabierało koloru i dźwięku, jakby świat zewnętrzny przestał istnieć. Tylko my splecione jak lśniące wstęgi w tańcu, który prowadził nas coraz wyżej. Ruchy stawały się odważniejsze, głębsze, pewniejsze, a w ich rytmie drżała nuta ekstazy, która narastała nie gwałtownie, lecz jak świt rozlewający się po niebie.
Aż wreszcie przyszło to, co nieuchronne, jak rozkwit ostatniego płatka róży, który nie potrzebuje oklasków, by być doskonały. Cała ja rozchylona w tej jednej chwili oddałam się temu, co między nami tak naturalnie wyrosło. Czułam, jak falujemy razem, bez granic i imion, wolne.

Hania opadła na bok, a ja jeszcze przez chwilę czułam w palcach ciepło jej skóry, pulsowanie bliskości. Wybuchłyśmy śmiechem miękko, bezgłośnie niemal, jakbyśmy bały się zbudzić samą magię tego popołudnia. Odwróciłam się półbokiem, wtuliłam w nią, nasze nogi splecione jak gałązki w letnim wianku. Czułam jej zapach w przestrzeni między nami słodki, znajomy, intymny.
Nasze usta odnajdywały się znowu, w pocałunkach miękkich jak jedwabna pościel. Przeciągałyśmy tę chwilę – smakowałyśmy ją powoli, z wdzięcznością.
– To była zabawa – szepnęłam, muskając jej policzek czubkiem nosa.
– Nigdy nie miałam bardziej szczęśliwych wakacji – dodałam cicho, jakby ten szept miał uchronić naszą tajemnicę przed światem.
Uśmiechnęła się do mnie, tym swoim delikatnym, ciepłym uśmiechem, który rozbrajał mnie od środka.
– Ja też – powiedziała. – I chyba lepszego początku semestru nie mogłam sobie wymarzyć.
Milczałyśmy. Ale ta cisza nie była pusta. Była pełna nasycona pocałunkami, spojrzeniami, dotykiem, który nie musiał już niczego udowadniać. Tylko być.
Jeszcze raz się pocałowałyśmy głęboko, spokojnie, jakbyśmy wiedziały, że czas się na moment zatrzymał tylko dla nas. Wtuliłam się w nią, zamknęłam oczy. Leżałyśmy tak nagie, rozgrzane, spokojne. Myśl o rodzicach, którzy mogli wrócić w każdej chwili, była gdzieś daleko. Nieistotna. To był nasz czas, nasz letni sen. Czuły i prawdziwy.


Obudziłyśmy się dopiero wtedy, gdy niebo za oknem przybrało głęboki odcień błękitu, ten krótki moment między dniem a nocą, kiedy świat przez chwilę wydaje się nierzeczywisty. Hania leżała obok mnie spokojna, z półuśmiechem na ustach, a jej dłoń spoczywała lekko na moim biodrze. Zsunęłam się z niej niechętnie, by sięgnąć po wodę i spojrzałam na zegar. Siódma wieczorem. Zbyt późno, by to był tylko popołudniowy sen.
– Wiesz, że mogliby już być w domu? – wyszeptałam, jakby mówiąc to głośno mogłam cofnąć czas.
Hania przeciągnęła się i tylko uśmiechnęła, nie otwierając oczu. Pocałowałam ją w czoło i wtuliłam się z powrotem, ale coś we mnie zaczęło drżeć niepokój, że ta nasza bańka intymności zaraz pęknie.
Minęły może dwie minuty, może pięć, a może tylko jedna  gdy usłyszałam ciche, ale stanowcze pukanie do drzwi. Zamarłyśmy. Nie odpowiedziałam. Może odejdzie, pomyślałam, może uzna, że śpię.
– Sabinko? – głos mamy, zmęczony, łagodny. – Jesteś?
Milczałam. Hania napięła ciało, patrząc na mnie z pytaniem w oczach.
Chwila ciszy i wtedy zbyt szybko, zbyt pewnie klamka opadła. Drzwi się uchyliły.
Wszystko wydarzyło się nagle, jakby czas przyspieszył. Ja i Hania nagie, przykryte tylko lekko narzuconym kocem, nasze ciała jeszcze ciepłe od popołudnia. Mama stanęła w drzwiach. Zobaczyła nas. Zatrzymała się.
W tej jednej sekundzie zawisło wszystko – nasze oddechy, przeszłość, przyszłość, bezpieczeństwo i wstyd. Czułam, jak w mojej piersi coś się kurczy, jakby świat właśnie zaczął się rozsypywać w drobny pył.
Ale mama... nie krzyknęła. Nie zareagowała gwałtownie. Tylko zamarła, jej spojrzenie zatrzymało się gdzieś między mną a Hanią. Widziałam w jej oczach zaskoczenie, może smutek, ale też coś jeszcze. Jakby próbowała zrozumieć. Jakby szukała słów, których nikt nigdy jej nie dał.
– Przepraszam... – powiedziała tylko, cicho. I zamknęła drzwi.
Cisza, która potem zapadła, nie była już tą spokojną, bezpieczną ciszą z przedpołudnia. Była napięta. Inna.
Hania ścisnęła moją dłoń.
– Sabina...?
Nie odpowiedziałam od razu. Czułam, jak przez moje gardło przetacza się fala wstydu, strachu, a pod tym wszystkim – dziwne, ciche poczucie ulgi. Bo już nic nie było ukryte. Byłyśmy.
Ubierałyśmy się powoli, wciąż jeszcze otulone ciepłem poprzednich chwil. Hania założyła swoją bluzkę tyłem naprzód i obie wybuchłyśmy cichym śmiechem, tym lekkim, rozbrajającym, który rozprasza napięcie. W jej oczach wciąż była namiętność, ale teraz dołączyła do niej troska.
– Dasz radę? – zapytała, gładząc moje ramię opuszkami palców.
– Muszę – uśmiechnęłam się i pocałowałam ją ostatni raz, długo, miękko, ze wszystkim, co jeszcze zostało niewypowiedziane.
Odprowadziłam ją do drzwi. Jeszcze chwilę trzymałyśmy się za dłonie, zanim odeszła, zerkając przez ramię, jakby nie chciała znikać. Ja też nie chciałam, żeby znikała. Ale wiedziałam, że teraz muszę zejść na dół. Zebrać się w sobie. Oddychać spokojnie.
Zeszłam po schodach na bosaka, z bijącym sercem. Mama siedziała przy kuchennym stole, z kubkiem herbaty w dłoniach. Kiedy weszłam, podniosła na mnie wzrok. Spodziewałam się chłodu, spięcia… ale zobaczyłam coś zupełnie innego. Jej usta wygięły się w delikatnym uśmiechu nieironicznym, nie zaskoczonym – tylko… ciepłym.
– Hej, kochanie – powiedziała cicho, jakby nie chciała spłoszyć tej chwili.
Usiadłam naprzeciwko, niepewna, czy powinnam mówić pierwsza, ale mama mnie uprzedziła.
– Nie musisz się tłumaczyć – powiedziała po chwili ciszy, z tą swoją łagodnością, która przypominała czasem kołdrę w zimowy wieczór. – Wiem, że czasem uczymy się siebie przez bliskość. I… nie widzę w tym nic złego. Wiesz?
Patrzyłam na nią zdziwiona, może trochę z niedowierzaniem. Jej spojrzenie było spokojne, dojrzałe. Bez oceny. Tylko obecność.
– Po prostu… – zawahała się na moment – chciałabym, żebyś zawsze czuła się bezpieczna. Ze sobą. I z tym, co czujesz. Żebyś nie musiała się wstydzić miłości, pragnienia… bliskości.
Zacisnęłam palce na kubku z herbatą, którą mi podała. W gardle drgnęło mi coś, co przypominało wzruszenie.
– Mamo… ja się trochę bałam.
– Wiem. Ja też bym się bała, na Twoim miejscu. Ale jesteś moją córką. I najważniejsze dla mnie jest to, byś była sobą. Bez względu na to, co to znaczy.
W tej jednej chwili coś we mnie się rozluźniło. Jakby ktoś zdjął z ramion płaszcz, którego ciężaru nie byłam wcześniej świadoma. Uśmiechnęłam się, delikatnie, od wewnątrz.
– Dziękuję – wyszeptałam.
– A ona? – spytała po chwili, z ciepłą ciekawością w głosie. – Hania?
Poczułam, jak policzki lekko mi się rumienią.
– Jest… cudowna.
Mama tylko kiwnęła głową i upiła łyk herbaty.
– Wiesz, że tata kiedyś też powiedział, że gdyby nie był mężczyzną, to pewnie by się zakochał w mojej przyjaciółce z liceum?
Zachichotałam. To był dokładnie ten rodzaj puenty, jakiej potrzebowałam lekki, serdeczny, akceptujący.
Przez resztę wieczoru, choć wciąż krążyło we mnie napięcie, z każdym słowem, z każdym gestem, czułam, że nie jestem sama. Ani ze sobą, ani z tym, kim jestem.

4 komentarze

 
  • Użytkownik oniona4

    Nie wiem jak innym, ale mnie zrobiło się gorąco podczas czytania ;) Cudownie :*

    Wczoraj 12:26

  • Użytkownik gosiak89

    uwielbiam czuć takie ciepło, spokój i namiętność... ciągle na nowo zachwycam się tobą, twoimi opowiadaniami i twoją namiętnością :*

    Wczoraj 11:54

  • Użytkownik BrutuS

    Piękny przykład, jak erotyka może być nie tylko środkiem, ale celem samym w sobie. Takim sensualnym obrazem, który oddycha między słowami. Styl plastyczny, język gładki, jakby przesączony lekkim winem. To nie jest tekst dla każdego, tylko dla tych, którzy umieją czytać między wersami ;)

    3 dni temu

  • Użytkownik iskra957

    @BrutuS Dziękuję ;) Jest mi niezmiernie miło, że się podobało :)

    2 dni temu

  • Użytkownik abigail

    :kiss:  dzięki

    3 dni temu

  • Użytkownik iskra957

    @abigail Polecam się. Cieszę się że podobało się :*

    3 dni temu

  • Użytkownik abigail

    @iskra957  :wstydnis: ach te wspomnienia :)

    3 dni temu

  • Użytkownik iskra957

    @abigail  :p

    3 dni temu