Czekoladka walentynkowa, czyli w tym roku będzie naprawdę grubo... (część 1)

Czekoladka walentynkowa, czyli w tym roku będzie naprawdę grubo... (część 1)Co uważniejsi czytelnicy zorientują się zapewne, że niniejsze opowiadanie pojawiło się na LOL24 w zeszłym roku, jednak ze pewnych względów musiało zostać usunięte. Dlatego teraz, przy okazji zbliżających się walentynek, publikuję je ponownie w nowej, poprawionej (na tyle, ile było to możliwe) wersji. Zaznaczam jednocześnie, że zachowuję przy tym oryginalny podział na cztery części, dość mocno różniące się miedzy sobą zarówno długością, jak i zawartością erotyki. Mam nadzieję, że nie będzie to wielkim problemem.

Zapraszam serdecznie wszystkich amatorów namiętnych prezentów do lektury!


***

ROZDZIAŁ 1/4 – "Wiem doskonale, że…"

*

     Wiem doskonale, że w ciągu ledwie kilku minut zobaczę się z nadawczynią wiadomości, jednak mimo tego nie mogę się powstrzymać przez kolejnym spojrzeniem w telefon. Co najmniej setnym w ciągu ostatnich godzin. Na wszelki wypadek upewniam się, czy nikt mnie nie podgląda, lecz tramwaj jest praktycznie pusty. Cóż – sklepy są dziś zamknięte, kawiarnie i restauracje podobnie, więc kto nie musi, ten się nie rusza. Zwłaszcza w taki mróz.
     Otwieram więc kolejne MMS-y i czytam je jednego po drugim.

     „Mam niespodzianke dla nas na wieczor napisze wiecej pozniej pa”
     I zdjęcie obleczonego jedynie w prześwitujący szlafroczek dekoltu.
     „Przygotowalam specjalny prezent na Walentynki mam nazdieje ze ci sie spodoba”
     Z tym samym ciuszkiem, tyle że ledwo zasłaniającym pośladki.
     „Niemoge sie doczekac na cb wracaj szybkooo!!!”
     „Niecierpliwie sie tak bardzo robie sie taka gorrroca tak cie chce…”
     Tym razem, widząc koronkowe stringi, aż rumienię się pod maseczką. O tym, co dzieje się w spodniach, wolę nawet nie myśleć.

     Wyskakuję na oblodzony przystanek, w ostatniej chwili łapiąc równowagę. Jeszcze tylko przechodzę przez skrzyżowanie, skręcam w boczną uliczkę i po paru krokach staję klatki. Wybieram piętro w windzie, przekręcam klucz w zamku drzwi i wchodzę do sieni. Czym prędzej ściągam spływające piaszczysto-solną breją buty, rzucam płaszcz oraz czapkę na krzesło, po czym dla przyzwoitości przeczesuję palcami włosy. I już, wkraczam dumnie do mieszkania! Podejrzanie ciemnego. A może jestem za wcześnie? Nie, niemożliwe! Przecież wtedy ma jakże wypatrywana współlokatorka na pewno dałaby znać, że wychodzi! Poza tym – po co by miała?
     W tym momencie szyba w drzwiach sypialni rozbłyska ciepłym światłem, zachęcając do podejścia. Uchylam je więc ciekawie i… zamieram w bezruchu. Na samym środku pokoju stoi najpiękniejsza kobieta, jaką tylko można sobie wyobrazić. Odziana w spływający po smukłym ciele, ledwie przysłaniający bieliznę srebrzysty peniuar, podchodzi do mnie powolutku, postukując absurdalnej wysokości szpilkami o parkiet. Nawet na bosaka jest ponad pół głowy wyższa, a w bieżącej sytuacji musi naprawdę mocno się pochylić, by sięgnąć mych ust swoimi. Odsuwam się odruchowo, wiedząc, że daleko mi do stanu używalności, jednak jakże daremnie.

     Ociekające ciepłą słodyczą wargi sprawiają, iż uginają się pode mną kolana. Że nie wspomnę o pachnących różanymi perfumami ognistych lokach, łaskoczących szyję. Na tym jednak wcale nie koniec! Rudzielec odsuwa się na krok – dzięki czemu mogę wreszcie złapać głębszy oddech – po czym lekko, lecz zdecydowanie popycha w stronę łóżka. Gdy już na nim siadam, rozsuwa mi nogi, klęka między nimi i bez dalszych wstępów zaczyna rozpinać guziki koszuli. Najwidoczniej jednak wcale nie ma zamiaru na niej poprzestać, bo szybko zabiera się za pasek, później rozporek…
     – Amando, kochanie moje! – stękam cicho, próbując zachować resztki zdrowego rozsądku. – Może najpierw pójdę się odświeżyć i dopiero wtedy…
     – Teraz to „Amando, kochanie”? – Zmysłowy głos przeszywa mnie od karku po krzyż. – Twoja kochana Amanda tak długo dziś na ciebie czekała i tak nie mogła się doczekać, aż zrobiła się cała mokra! Może masz ochotę sprawdzić jak bardzo?
     Mówiąc to, na moich oczach przeciąga dłonią pod majtkami, po czym podsuwa mi błyszczące palce wprost pod nos. Zamiast jednak pozwolić nasycić się tym doznaniem, ponownie wciska je jeszcze głębiej, szukając źródła pulsującego żaru. Znajduje go szybko, po ledwie kilku chwilach wyciąga i teatralnie oblizuje palce. Smakujące nią samą. Mną. Nami.
     Wciąż nie odrywając ode mnie szmaragdowozielonych, skrytych za półprzymkniętymi, podmalowanymi powiekami oczu, prostuje plecy. I uśmiecha się. Bardzo powoli, jakby celowo chcąc uwidocznić wszystkie zmarszczki, pojawiające się na zadartym, pokrytym przeuroczymi piegami nosku. I każdy kolejny odsłaniany ząb, począwszy od rozdzielonych uroczą przerwą jedynek, aż po…

     Wiem doskonale, że mam na wyciągnięcie ręki najwspanialszą ze wspaniałych istot, jakie chodzą po tym świecie. Mą najdroższą. Ukochaną. Wybrankę serca i duszy. Kocicę, lisiczkę, iskierkę… Zdaję sobie także sprawę, że to, co właśnie robię, jest po prostu głupie. Idiotyczne! Kompletnie nieadekwatne do sytuacji i beznadziejnie wręcz durne! Jednak nijak nie mogę powstrzymać natrętnej myśli: co Amanda właściwie we mnie widzi?
     Co widziała kilkanaście lat temu, gdy po naprawdę długich i jeszcze trudniejszych podchodach naszła mnie wreszcie odwaga, by odezwać się do najpiękniejszej dziewczyny na roku nie jak do zwykłej koleżanki, lecz kogoś, kto zauroczył mnie od pierwszego spojrzenia? Dlaczego na mój wyjątkowo niezgrabny podryw, polegający na propozycji zamiany beznadziejnej studenckiej imprezki na niedaleką kawiarenkę, odpowiedziała uśmiechem? Nie godnym politowania, nie złośliwym czy mówiącym: „spadaj, tam są drzwi!”, tylko szczerze sympatycznym? Czemu z taką radością przyjmowała kolejne nieśmiałe komplementy, kwiaty, zaproszenia do kina? Co nią kierowało, kiedy w pewnym momencie, gdy definitywnie skończyła mi się odwaga, sama przejęła inicjatywę? Nie znudziła się mną wówczas i nie porzuciła z pogardą, lecz przeciwnie – doprowadziła do pierwszego prawdziwie namiętnego pocałunku, pierwszej wspólnej nocy w pustym mieszkaniu jej rodziców, pierwszego seksu…
     Otrząsam się, podrywam z łóżka, chwytam Amandę za dłoń i całuję. Po czym, zanim znów się na mnie rzuci, wypalam:
     – Dziękuję, że tak bardzo się starasz, ale proszę cię jeszcze raz: daj mi chociaż te kilka minut, dobrze? Wiem, że już się naczekałaś – wzdycham, próbując się wyjątkowo niezgrabnie wytłumaczyć – i przepraszam, że nie udało mi się wcześniej urwać. Ale teraz jesteś już tylko ty i ja, i mamy cały wieczór tylko dla siebie! Wezmę prysznic, napiję się kawy, odsapnę trochę i obiecuję ci wszystko wynagrodzić.
     – A może ja mam inne plany? – rzuca uwodzicielsko.
     Mrugam zdezorientowanymi oczami, nie rozumiejąc już zupełnie, co się dzieje. Przecież najpierw wysyłała kuszące wiadomości, potem mało nie przeleciała mnie jeszcze w ubraniu, a teraz…
     – Może przygotowałam coś wyjątkowego? Wyjątkowo wyjątkowego? – Amanda, niezrażona moją głupią miną, znów nachyla się nade mną i szepcze wprost do ucha. – Taką małą niespodziankę? Specjalnie na walentynki? Hmm? Tylko przestań już wreszcie marudzić, bo kończy mi się cierpliwość…
     Próbuję zebrać myśli i cokolwiek odpowiedzieć, lecz ciężar ukochanej dociska mnie na powrót do materaca. Podziwiam z rosnącym podnieceniem, jak podnosi się na kolanach, rozwiązuje pasek szlafroczka, odrzuca jego poły i znów przysiada. Wprost nad moją twarzą.

     Wiem doskonale, że ma wobec mnie bardzo konkretne oczekiwania. Dlatego przeciągam ustami po stringach, które i bez tego są przesiąknięte wilgocią. Podejrzewam, że wcześniej musiała pobudzać się sama, jednak wolę tego zbytnio nie dociekać. Za to najpierw samymi wargami, a po chwili chwytając z największą ostrożnością zębami za krawędź, odciągam na bok trójkącik bielutkiej koronki. Owszem, mogę poprosić Amandę o zdjęcie bielizny, lecz wiem przecież, że umyślnie tego nie zrobiła! Czasami tylko zsuwa ją lekko, innym zaś razem całkowicie celowo zakłada taką z cieniutkiej satynki, pragnąc być pieszczoną przez materiał. Palcami, ustami, wibratorem… Bywa, że szczytuje tak intensywnie, aż po wszystkim może dosłownie wyżąć majtki.
     Dziś jednak wolę niczego nie zakładać. Skupiam się na ukochanej i staram się pieścić ją tak, jak najbardziej lubi. Wsuwam język pomiędzy wygolone do gładka płatki, po czym cofam się powolutku, zostawiając wilgotny ślad. I znowu. I jeszcze raz. Przesuwam lekko głowę, by dotrzeć do wyraźnie rozbudzonej perełki, oczekującej niecierpliwie na czułości. Obejmuję ją calutką, próbując jednocześnie okiełznać zsuwające się majteczki, co nie jest wcale łatwe. Jednocześnie podnoszę ręce i bez pytania najpierw rozpinam biustonosz, by po chwili chwycić palcami za wieńczące niewielkie piersi, spiczaste sutki. Pobudzam je jak najczulej samymi tylko opuszkami. Mam ochotę zapytać się, co ich posiadaczka właściwie zaplanowała, lecz coraz wyraźniej czuję zbliżający się orgazm.
     Subtelne, niemal niezauważalne dygotanie ogarnia najpierw napięte biodra, by następnie, wzdłuż kręgosłupa, rozejść się narastającą z każdą sekundą falą po całym ciele. Roztrzęsione palce chwytają mnie za włosy, a coraz głośniejsze pojękiwanie wypełnia sypialnię. I tak mokra kobiecość wilgotnieje jeszcze bardziej, pulsując raz po raz. Lepka namiętność zalewa mi usta tak gwałtownie, aż wycieka kącikami i spływa po brodzie.
     Pieszczę Amandę coraz wolniej, pragnąc sycić się nią jak najdłużej. Nie mam zamiaru ukrywać, iż uwielbiam owe jakże ulotne chwile zaraz po skończonym szczytowaniu, podczas których niby jest już po wszystkim, lecz nadal nie przerywam pocałunku. Kiedy spijam ostatnie krople żądzy, spływającej ze wciąż drżącego wnętrza. Najbardziej lubię zaś, gdy dochodzi, leżąc na plecach. Wówczas zwykle podciąga wysoko biodra i obejmuje nogi pod kolanami, otwierając się przede mną jak najszerzej. Ja zaś podziwiam ją, komplementuję i oczywiście wylizuję. Nieraz na tyle długo, aż odzyskuje formę i zaczyna całą zabawę od nowa.
     Dziś jednak błyskawicznie traci siły i opada na pościel. Podnoszę się na łokciach, pochylam nad nią i z pełną premedytacją całuję w usta, pozostawiając na nich kleiste ślady spienionej śliny, zmieszanej z jej własną namiętnością. I… tak naprawdę nie mam pojęcia, co dalej. Wciąż jestem w ubraniu, a o ile znam ukochaną, to w tym stanie nadaje się ona co najwyżej do przykrycia kocem i drzemki, a nie dalszych namiętności. Czekam jednak cierpliwie, gładząc rozrzucone po pościeli miedziane pukle.

     Kiedy mam już na końcu języka pytanie, na co właściwie miałaby ochotę, Amanda wreszcie przemawia słabiutkim głosem:
     – Wybacz mi… nie myślałam, że tak mocno to przeżyję, ale nie mogłam się powstrzymać… Mogę mieć prośbę? Zrób mi kawę. Wiesz, jaką lubię najbardziej: dużo kawy, dużo śmietanki, dużo cukru. I jeszcze mi faworki przynieś, są jeszcze z czwartku w pudełku. I… może faktycznie idź do tej łazienki? Jak wrócisz, będę już gotowa! Obiecuję!

*

Tekst i okładka (c) Agnessa Novvak

Opowiadanie zostało opublikowane premierowo na Pokątnych 14.02.2021. Dziękuję za poszanowanie praw autorskich!

Droga Czytelniczko / Szanowny Czytelniku - spodobał Ci się powyższy tekst? Kliknij łapkę w górę, skomentuj, odwiedź moją stronę autorską na FB i Insta (niestety nie mogę wkleić linków, niemniej łatwo mnie znaleźć)! Z góry dziękuję!

Dodaj komentarz