Trzy pytania, cz.4

Dzień 4. Miesiąc nieznany, sobota. Rok 2017. Szpital.

Gdzie Ja jestem?

A, no tak. W szpitalu. Otwieram powoli oczy, ponownie biały sufit. Czasami wpatrując się w niego myślę sobie, że jest piękny. Przypominam sobie resztę wczorajszego dnia, po rozmowie z psychologiem. Pamiętam, że w szpitalu pojawiła się jeszcze moja matka. Będąc szczerym dawno jej nie widziałem. Jest tak zapracowana z ojcem, że rzadko kiedy widuję kogokolwiek z nich. Przywiozła ze sobą gąbkę, szampon do włosów, ręczniki, bieliznę i piżamę. Po rozmowie z rodzicami tamci pojechali do pracy, obiecali przedtem, że jutro wrócą i przywiozą mi trochę książek. Ja natomiast pierwszy raz od trafienia tutaj wziąłem prysznic, przedtem pytając się pielęgniarki, czy mogę wreszcie zdjąć ten przeklęty bandaż z głowy. Ta, po krótkiej rozmowie z lekarzem, pozwoliła. W szpitalu nie ma zamków, dlatego każdy w dowolnym momencie mógł wejść do łazienki i zobaczyć mnie zupełnie nagiego, dlatego postarałem się to zrobić jak najszybciej. Udało mi się nie najeść więcej wstydu, niż dotychczas. Gdy później nudziłem się do wieczora, do mojej sali przyszedł dobrze mi już znany doktor, a z nim pełno lekarzy. Wypytywali mnie o moje zdrowie, jak się czuję, czy nic mnie nie boli. Na wszystko odpowiedziałem, potem przeszli do mojego śpiącego współlokatora. Wszyscy stanęli i szeptali coś między sobą, zapisując przy tym jakieś notatki. Kiedy skończyli, zgasili światło i wyszli, a Ja zasnąłem i wstałem dopiero teraz.

Spoglądam w lewo, patrzę na stojak z kroplówką. O niej też zapomniałem, a jednak cały czas mnie karmi, podtrzymuje przy siłach. Dziękuję jej w duchu. Patrzę w prawo, a mój śpiący współlokator jak spał, tak śpi. Zaczynam zastanawiać się, co tak właściwie mu dolega. Czyżby był w śpiączce? Na tą myśl, choć czując się z tym źle, zaczynam mu zazdrościć. Wieczny sen, brak bólu, rozczarowania, samotności. Dla innych żyjesz, dla siebie jesteś martwy. Nie musisz mieć wyrzutów sumienia, jak poradzą sobie twoi bliscy po samobójstwie, bo dla nich żyjesz. A samemu możesz po prostu całymi dniami spać. Postanawiam nazywać go Śniącym.  
Wzdycham i odruchowo sięgam po telefon, ale nie leży przy mnie na łóżku. Rozglądam się, czy może nie ma go gdzieś na wierzchu. Nic, zaczynam przeszukiwać moją nocną szafkę. Odsuwam pierwszą przegródkę i bingo. Biorę telefon do ręki i sprawdzam godzinę, jest 10. Wzdycham ponownie. Co mam robić przez resztę dnia? Jakby jako odpowiedź na moje niewypowiedziane pytanie otwierają się drzwi i wchodzi pielęgniarka.

-Dzień dobry, jak się dziś czujesz…- spogląda na tabelkę wiszącą na moim łóżku- Daniel?

-Dobrze, dziękuję- odpowiadam raczej szczerze.  

-To świetnie, mam parę pytań.

Zaczęła wypytywać mnie o niesamowicie pasjonujące rzeczy, takie jak kiedy ostatnio byłem w toalecie i tak dalej. Odpowiadam na wszystko dość skrępowany. Na do widzenia informuje mnie, że moja klasa niedługo przyjedzie do mnie w odwiedziny. Z jednej strony cieszę się jak głupi na myśl o zobaczeni u Sary, z drugiej umieram w środku. Wszyscy przyjdą tu ze świadomością, że odwiedzają niedoszłego samobójcę, szaleńca. Przypną do mnie łatkę dziwaka. Ale czy będzie to prawdą? W sumie tak. Dlaczego więc mam się tym martwić? Ta myśl trochę mnie uspokaja. Zachciewa mi się iść do toalety, podnoszę się i próbuję stanąć. Mam wrażenie, jakbym nie używał nóg od co najmniej roku, są jak z waty. Chwytam się stojaka z kroplówką i powoli wstaję, używam do tego całej siły. Pielęgniarki informowały mnie, że gdybym chciał gdzieś iść, mam po nie zadzwonić. Ale nie chcę być od nich zależny. Stojąc na równych nogach odruchowo pociągam za stojak z kroplówką w moją stronę. O dziwo on jedzie. Wcześniej nie przyjrzałem się jego budowie, teraz widzę, że ma kółka. Podpierając się stojakiem stawiam powoli kroki, każdy mozolny i ciężki. W końcu jestem przy drzwiach, otwieram je i wychodzę na korytarz. Jestem tu pierwszy raz, rozglądam się. Wszędzie chodzą pielęgniarki, jedna z nich dostrzega mnie i podchodzi.

-A gdzie się kolega wybiera?- pyta, wydaje się być miła, jest dość młoda.  

-Do toalety, jeśli można.  

-Oczywiście, proszę tylko pozwolić sobie w tym pomóc.  

Nie mam wyjścia i idę ramię w ramię z pielęgniarką do łazienki, która na szczęście znajduje się dość blisko. Szybko się załatwiam i wracam do swojego pokoju. Teraz spostrzegam, że jestem ubrany w piżamę i zdaję sobie sprawę, że nie mam majtek. Zastanawiam się, kto miał przyjemność mnie przebierać, rozbierając przy tym do naga. Szybko porzucam te rozmyślania i wracam do łóżka. Nie przykrywam się kołdrą, w tym pokoju i bez tego jest już ewidentnie za gorąco. Kładę się i zaczynam zastanawiać, co się wtedy stało, kiedy szedłem z Sarą. Dlaczego nagle tak odpłynąłem… może to jakaś kolejna choroba psychiczna, o której sam nie mam pojęcia? A co, jeśli ona jest przyczyną wszystkich moich problemów? Nie, porzucam tą myśl. To Ja jestem przyczyną i problemem. Zawsze.
Godzinę później przyszła moja klasa, pojawili się wszyscy, nawet wychowawczyni. Robili trochę hałasu i początkowo bałem się, że obudzą Śniącego, ale on nawet nie drgnął. Nikt wprost nie pytał się o moje powody pobytu tutaj, co mnie dość cieszyło. Poza tym było dość miło, zostali u mnie godzinę. Kiedy wszyscy pojechali, Sara i Dziwoląg zostali na dłużej.

-Nie zabieracie się z resztą?

-Jeśli chcesz, to możemy sobie iść- uśmiecha się figlarnie Sara

-Nie, nie, zostańcie dłużej- mówię szybko.  

-Z-z-zostaniemy, s-spokojnie- uspokaja mnie Dziwoląg. Siada na drugim krześle, które od niedawna stoi po prawej mojego łóżka. Sara zajmuje to po lewej. Dziwoląg patrzy na Śniącego i pyta:

-C-c-co mu j-jest?

-Nie wiem, śpi tak już chyba od trzech dni. Muszę się kogoś o niego zapytać, ale jak dla mnie jest w śpiączce.  

-Śpiączka kliniczna…- mówi w zamyśleniu Sara, patrząc na Śniącego. Wzdycha i patrzy na mnie, uśmiechając się- Cieszysz się, że przyjechaliśmy?  

-Pewnie- odpowiadam szczerze- strasznie tu nudno, a tak to mam przy sobie dziewczynę, która uratowała mi życie i mojego najlepszego przyjaciela- uśmiecham się do obojga. Sara rumieni się lekko, Dziwoląg poprawia okulary i uśmiecha.

-J-j-jeśli wszyscy ju-uż poszli, m-m-może powiesz, j-jak to w-wyglądało w cz-cz-czwartek?- pyta  

-Zgadzam się, obiecałeś mi to wytłumaczyć- popiera Sara

Wzdycham i zaczynam mówić, wszystko od początku ze szczegółami, które zapamiętałem. Co jakiś czas spoglądam na Sarę, siedzi opierając głowę na rękach, patrzy się na mnie wnikliwie. Patrzę na Dziwoląga, ten siedzi wyprostowany z twarzą nie okazującą żadnych uczuć. Po prostu słucha, nie próbuje oceniać. Cały czas mówię, aż w końcu dochodzę do końca historii i milknę. Sara odzywa się pierwsza:

-Więc to było tak, jakbyś nie miał nad sobą kontroli?

Marszczę czoło i myślę nad jej słowami, wcześniej tak na to nie patrzyłem.

-Nie do końca. Znaczy rzeczywiście coś mnie ciągnęło na tę ulicę, ale to nie było tak, że to było wbrew mojej woli... Ja tego chciałem- dodaję ciszej, jakbym wstydził się swoich słów przed nimi. Nie wiem dlaczego.

-Więc chciałeś się zabić?- pyta z wyrzutem.

-No tak, ale nie do końca…- wzdycham- To dość skomplikowane. Z resztą może lepiej by było, gdybym tam zginął, skończyłyby się wieczne problemy ze mną.  
Zaraz żałuję, że to powiedziałem.

-Masz mi za złe, że ci nie pozwoliłam?- wstaje gwałtownie i wychodzi z sali. Patrzę za jej śladem, spoglądam błagalnie na Dziwoląga. Ten tylko wzrusza ramionami.

-Zamknij drzwi, proszę- mówię do niego, a kiedy to robi, zaczynam rzucać przekleństwami i walić w poduszkę. Znam ten stan, jestem zły. Ale nie tak, jak każdy normalny człowiek. Kiedy robię się naprawdę zły, potrzebuję przynajmniej pięciu minut, żeby rozładować na czymś swoją złość. Wiem, że muszę się opanować. Przestaję boksować poduszkę i kładę się, zaczynam szybko liczyć na głos od stu.  

-Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem…

Mijają dwie minuty, wreszcie kończę liczyć. Uspokajam oddech, znowu czuję się opanowany. Wzdycham głęboko.

-Dlaczego ona nie może zrozumieć, że ze mną jest po prostu coś nie tak? Nie jestem jak każdy, nie cieszę się każdym dniem, nie chodzę do kina co piątek, nie spotykam się z przyjaciółmi, nie chodzę na imprezy. Jestem pieprzonym odmieńcem i niczego nie mogę z tym zrobić- mówię sfrustrowany.

-N-n-nie martw s-się. K-kiedyś zrozumie.  

Patrzę na niego i uśmiecham się.

-Dzięki Dawid, jako jeden z nielicznych mnie rozumiesz.

Dziwoląg wydaje się być zdziwiony, że nie nazwałem go Dziwolągiem. Ale tym razem uznałem, że to niestosowne.
                                                                                                       *
Po paru minutach Sara wróciła i przeprosiła za swoje zachowanie. Powiedziała, że zareagowała zbyt ostro. Ja też ją przeprosiłem, nie powinienem był mówić takich rzeczy. Zostali jeszcze piętnaście minut, potem oboje pożegnali się i wyszli. Sprawdzam godzinę, jest piętnasta. Mogę więc niedługo spodziewać się rodziców. Cieszę się, samemu mam wrażenie, że wariuję tu bardziej, niż na co dzień. Co prawda mamy ze Śniącym telewizor, ale nie używamy go. Nie lubię oglądać telewizji, od dawna tego nie robię. Czasami zdarza mi się też mówić do Śniącego, wyżalać mu się jak Dziwolągowi. Z tą różnicą, że on nigdy nie odpowiada. Patrzę na kroplówkę i zamiast bezbarwnego płynu pędzącego do mojego ciała, wypływa z niego moja krew i powoli pnie się do góry. Pierwszy raz mnie to spotyka, zaczynam panikować i dzwonię po pielęgniarkę. Na widok krwi robi mi się niedobrze, mam wrażenie, że zaraz zemdleję. Podnoszę się i siadam na łóżku, zaczynam głęboko oddychać. Po chwili przychodzi pielęgniarka, widząc mnie w takim stanie podbiega i pyta się, co się dzieje. Mówię jej o kroplówce i że zawsze tak reaguję na widok krwi. Każe mi chwilę poczekać, wychodzi i zaraz wraca z nową torebką, w której zapewne znajduje się moje płynne jedzenie. Zmienia kroplówkę i uspokaja mnie, mówiąc że czasami tak się dzieje i kroplówka zasysa trochę krwi. Kiedy ma wychodzić, pytam się jej, kiedy będę mógł normalnie jeść.

-Ordynator miał co do ciebie pewne zastrzeżenia, ale wychodzi na to, że wszystko jest w porządku. Dzisiaj powinieneś dostać normalny obiad, to prawdopodobnie twoja ostatnia kroplówka. Dzwoń po pielęgniarkę, gdy się skończy- uśmiecha się i wychodzi.

Cieszę się na jej słowa. Będąc szczerym przejadły mi się te płyny, a nie pamiętam już, kiedy jadłem coś normalnego. Dalej nie czuję jakiejś wielkiej potrzeby względem jedzenia, ale na pewno będzie to miła odmiana w codziennej szpitalnej monotonii.  
Pół godziny później zjadłem obiad. Serwowali ziemniaki a’la papka szpitalna, trochę gumowatego kotleta i surówkę marchewkową. Jadłem spokojnie, nie śpieszyłem się. Śmieszne, że tak szybko zapomniałem, jak to jest coś jeść. Byłem też na krótkich badaniach, później odwiedzili mnie rodzice. Pytali jak się czuję, co robię całymi dniami, czy czegoś mi nie potrzeba. Dawno nie widziałem, żeby tak się o mnie martwili. Dawno już niczego nie widziałem. Mimo, że mam oczy, każdego dnia czuję się ślepy. Czasami frazesy najlepiej mnie opisują. Prócz słów przywieźli parę książek, domowe jedzenie, jakieś ubrania. Wszystkiego było stanowczo za dużo, zważywszy na to, że od rodziców dowiedziałem się o moim planowanym powrocie we wtorek do domu. Byli dwie i pół godziny, potem, już wieczorem, znowu odwiedził mnie Charlie. Wypytywał o wszystko, ale nawet słowem nie wspomniał o czwartkowym wypadku. Rozmawialiśmy pół godziny, następnie zasnąłem.

Cytat

opublikował opowiadanie w kategorii dramat, użył 2138 słów i 12097 znaków, zaktualizował 30 mar 2017. Tag: #dramat

Dodaj komentarz