Trzy pytania, cz.2

Dzień 2. Miesiąc nieznany, czwartek. Rok 2017. Dom.
Może jednak mam wybór?  

Wciąż żyję, nie znalazłem się Tam. I nie, nie mam wyboru. Wzdycham głośno i długo, sięgam po telefon i sprawdzam godzinę. Jak na standardy wychodzenia do szkoły- późno. Jak na moje standardy- dużo za wcześnie. Ponownie wzdycham i wstaję, zakładam te same ubrania co wczoraj i schodzę na dół. Widzę kanapki leżące na stole w kuchni. Nagle zdaję sobie sprawę, że wczoraj niczego nie jadłem. Chyba w ogóle w tym tygodniu nie jadłem, ale nie jestem pewny. O dziwo ta myśl nie robi na mnie wrażenia. Czuję głód, ale jest mi z tym dobrze. To jedna z niewielu rzeczy, które czuję. Chcę ją zatrzymać, nie ma sensu się jej pozbywać. Za to rytualnie robię herbatę, idę z nią do salonu i powoli ją piję, nie śpieszę się. Już od dawna tego nie robię. Mija pięć minut, kończę picie i sprawdzam godzinę. 7:30, jeśli zaraz nie wyjdę, znowu się spóźnię. Wzdycham i wracam do swojego pokoju po plecak. Noszę w nim wszystkie zeszyty i moje książki, z których większość jest z biblioteki. Na szkolne podręczniki szkoda mi mojego kręgosłupa. Ubieram się i wychodzę do szkoły, puszczam muzykę zaraz po wyjściu. Po pięciu utworach jestem na miejscu. Zdaję sobie sprawę, że z dnia na dzień idę wolniej, jakbym tracił kondycję. Przebieram się i sięgam pamięcią do naszego planu lekcji, próbując sobie przypomnieć, czym dziś zaczynamy. Słabo mi to idzie, bo nawet nie wiem, jaki dziś dzień. Wyciągam telefon i sprawdzam. Czwartek, a więc język niemiecki. Wzdycham, idę na pierwsze piętro i staję przed drzwiami od jednej z licznych sal. Znowu zastanawiam się nad sensem wchodzenia tam. O ile innym rzeczywiście może się to przydać, Ja mam ochotę wyciągnąć gnata i jednym prawidłowym strzałem przestrzelić mózg przez sam jego środek, żeby wszystko ot tak się skończyło. Tak widzę sens mojego przebywania na lekcjach. Potencjalne samobójstwo odkładam na później, pociągam za zimną klamkę i wchodzę do środka. Znowu spojrzenia wszystkich na chwilę kierują się na mnie, żeby zaraz wrócić do swoich zajęć. Nie mogąc się powstrzymać spoglądam na Sarę. Patrzy na mnie dłużej niż inni. Uśmiecham się do niej wesoło, a przynajmniej chcę, żeby tak to wyglądało. Odwzajemnia uśmiech, nagle czuję ciepło gdzieś w sobie. Napawam się widokiem jej pięknej, uśmiechniętej twarzy i idę na swoje miejsce. Dzięki temu dzień stał się odrobinę lepszy. Niemiecki i matematyka mijają szybko, podczas nich nie skupiam się na lekcji, a rozmowie z moim najlepszym przyjacielem Dziwolągiem. Tak naprawdę ma na imię Dawid, ale wszyscy go tak przezywają, bo według niektórych jest trochę inny. Nosi okulary, ma okrągłą twarz, jest trochę przygruby. To równy koleś i dzięki temu, że się z nim zaprzyjaźniłem, a w swoim czasie cieszyłem się popularnością, większość dała mu spokój i przestała wytykać palcami. Chyba za to Dziwoląg najbardziej mnie polubił. Świetnie słucha innych, a Ja mówię mu o wszystkim. Czasami też coś mi poradzi, choć jest dość przewidywalny. Na każdej przerwie siedzimy w bibliotece i rozmawiamy. Między innymi dlatego zostaję po szkole w bibliotece, żeby nadrobić czas, podczas którego rozmawiałem z Dziwolągiem, zamiast czytać. No i nazywam go tak, bo tego chciał. Chyba już sam uwierzył, że jest inny.  

Po przedostatniej lekcji angielskiego nie idziemy do biblioteki, a zostajemy na korytarzu. Sam o tym zadecydowałem. Dyskretnie obserwuję Sarę i napawam się widokiem jej roześmianej twarzy, jej śmiechem, przez który samemu chce mi się śmiać, jej osobą, przez którą dalej chcę żyć.
-Ona jest idealna- mówię to Dziwolągowi już chyba po raz setny, ale nie mogę się powstrzymać- Daje mi powody do życia, jest taka czuła, dziewczęca.  

-P-p-powinieneś si-si-się z nią umówić-radzi Dziwoląg, jąkając się przy tym- P-p-po wczorajszej sytuacji j-j-jestem pewny, ż-że jej się p-podobasz.  

-A co, jeśli przyszła tylko dlatego, że inni ją do tego nakłonili? Normalnie pewnie poszłaby do domu, jak wszyscy, i nie zawracała sobie głowy moją marną osobą. Bo i czemu miałaby sobie zawracać?

-N-n-n-nie wmawiaj s-sobie. D-dob-brze wiesz, że tak n-nie sądzi. T-to, co p-powiedziała, gdy wraca-l-liście do d-domu, by-by-było jakby wyznaniem m-m-miłości.  

-Może masz rację... Ale czuję się strasznie rozdarty; z jednej strony tak strasznie mi na niej zależy, a z drugiej tak bardzo nie mam siły na zrobienie czegokolwiek, żebyśmy byli razem. Czasami rozrywa mnie to od środka. Nie mogę zdecydować się, co robić. Będąc szczerym nie czuję się na siłach, żeby w ogóle żyć.

-W-w-wiem. Często to mówisz.

Mija reszta lekcji, idę do biblioteki i siadam przy moim ulubionym stole na moim ulubionym krześle. Wyciągam "Wszystkie Jasne Miejsca” Jennifer Niven i oddaję się lekturze.  

-Hej.

Głos dziewczęcy, niewątpliwie Jej głos. Sary. Znowu tu jest, w bibliotece, po lekcjach, tylko ze mną, sam na sam. Miliony myśli w głowie: czemu znowu tu przyszła, po co? Klasa znowu się o mnie martwi? Podnoszę wzrok znad książki i uśmiecham się. W końcu takiego mnie woli.

-Cześć, nie idziesz z resztą do domu?  

-Wiesz, wczoraj doszłam do wniosku, że wolę wracać z tobą. A że zawsze zostajesz w bibliotece, to i Ja mogę zostać z tobą. O ile nie masz nic przeciwko.

-O-oczywiście, że nie- gdy się stresuję, czasami zaczynam się jąkać. Trochę jak Dziwoląg, to jedna z naszych wspólnych cech. Boję się, że Sara będzie tym zażenowana, ona się tylko uśmiecha i siada przy mnie. Oddycham z ulgą.

-Co czytasz?

Zaczynam jej opowiadać o książce najlepiej, jak potrafię. Z opowiadaniem o różnych rzeczach jest taki problem, że trzeba naprawdę umieć to robić, inaczej wychodzi z tego niemrawe połączenie dziwnych faktów krótko opisujących fabułę, z których wynika, że to kolejna słaba lektura nie warta przeczytania. Na szczęście jest we mnie jeszcze trochę ze Starego Mnie, a Stary Ja umiał mówić zwięźle, rzeczowo i ciekawie. Mówię więc zwięźle, rzeczowo i ciekawie, dodając do tego moje prywatne uwagi. Czas szybko leci, pięć minut zamienia się w dziesięć, potem piętnaście, zaraz pół godziny, a po chwili słyszymy dzwonek oznajmujący koniec lekcji. Ale rozmawiamy dalej, na przeróżne tematy, które już dawno wykroczyły poza moją książkę. Czuję się świetnie: jestem wolny, czysty, pozbawiony ciemności, przytłaczającego smutku. Z Sarą jestem zdrowy i chciałbym, żeby trwało tak już zawsze. Zaraz jednak dzwoni następny dzwonek, a Sara przytomnieje i przypomina sobie, ile już tu siedzimy.

-Zasiedzieliśmy się trochę, powinniśmy już iść.  

Zgadzam się, wstajemy i idziemy do szatni. Po drodze dalej rozmawiamy i o ile wczoraj przyjąłem rolę słuchacza niż mówiącego, dzisiaj udzielam się o wiele więcej. Przebieramy się i wychodzimy ze szkoły, powoli idziemy brukowym chodnikiem, wychodzimy przez bramę szkoły i skręcamy w lewo. Szoruję ręką po barierkach teoretycznie chroniących mnie przed ulicą po mojej prawej. Sara opowiada mi o filmie, który ostatnio oglądała, jakaś nowela. Narzeka na grę aktorską Tristana, głównego bohatera. Ale nagle się od niej odcinam. Nie tylko od niej, od wszystkiego wokół, skupiam się jedynie na pędzących samochodach, które nieprzerwanie pojawiają się jakby tuż obok mnie. Ich dźwięk jest hipnotyzujący, prędkość pociągająca, czuję się jak w transie. Mam wrażenie, że jestem w stanie nieważkości. Czuję się taki lekki, jakby ktoś chirurgicznie wyjął ze mnie wszystko i pozostawił samo serce, żebym teraz mógł dokładnie słyszeć jego szalone bicie, co chwile zmieniające rytm. Wystarczy krok, żebym znalazł się na ulicy, potem jeszcze dwa, żeby wejść na środek pasa. Niespodziewanie, żaden kierowca nie będzie na to przygotowany. I pierwszy mnie uderzy, a Ja z zamkniętymi oczami i rozłożonymi rękoma przyjmę uderzenie z pokorą. Ukorzę się przed siłą maszyny i wreszcie zrozumiem karę za urodzenie się. Ciąg barierek się kończy, czuję się wolny. Jeden krok. Zatrzymuję się, Sara coś mówi, chyba moje imię. Nie jestem pewny, dochodzą do mnie tylko strzępki jej słów, jakby wszystkie dźwięki się rozmazywały, a wszystko wokół mnie krążyło. Robię krok, jestem już na ulicy. Sara krzyczy głośniej, teraz już rozumiem jej słowa, to moje imię. Krzyczy je w strachu? A może złości? Nie wiem, nie potrafię poznać. Samochody jadą tuż obok mnie, dzisiaj jest duży ruch, ale to dobrze. Czuję ciąg powietrza targający moimi włosami, uderzający w moją twarz. Powoli zamykam oczy, chcę zrobić kolejny krok, ale coś mnie powstrzymuję, ktoś mnie trzyma. Z powrotem otwieram oczy i odwracam się- to Sara, ciągnie mnie za rękę. Jest przestraszona. Nagle wracam do prawdziwego świata, odrywam się z transu. Dźwięki są znowu wyraźne, świat ponownie przejrzysty. Słyszę trąbiące samochody, widzę gapiów, patrzą się na mniej jak na wariata. Ponownie przyglądam się Sarze, dalej mnie trzyma, ciągnie chyba z całej siły. Dociera do mnie, że dalej stoję w miejscu i jestem naprawdę zaparty. Gwałtownie cofam się do tyłu, uświadamiam sobie, że dzieliły mnie zaledwie dwa kroki od potencjalnej śmierci. Przewracam się o krawężnik i upadam uderzając głową o chodnik. I nagle wszystko znika.

Cytat

opublikował opowiadanie w kategorii dramat, użył 1676 słów i 9599 znaków, zaktualizował 28 mar 2017. Tag: #dramat

1 komentarz

 
  • agnes1709

    MAŁO!!!

    28 mar 2017