Kilka dni naszego życia cz.6

Informacja o podejrzeniu morderstwa Sandry wprawiła nas wszystkich w osłupienie.  

- Dobrze, że zostawiliśmy tam tą nogę. To na pewno oni... sami wystawili się policji. - powiedziałem do Kells.  
- Mają Sandrę... Boże... Co się dzieje...Myślisz, że ona...nie..- Kelly panikowała.  

Ciężko oddychała i cała się trzęsła. Zacząłem ją uspokajać. Katherine spojrzała na nas.  

-Myślisz, że Michael i Kelly wiedzą coś o tym co się dzieje ?- zadała Marthin pytanie.
-Czemu tak myślisz...? - zapytała Marth po czym odwróciła się i zauważyła jak zachowuje się Kelly.  
-Usłyszałam, że Michael mówił coś o zostawieniu nogi. - zaszeptała Kath.  
-Ty, a może oni mają z tym coś wspólnego... To by się zgadzało. Dolly ktoś podłożył język do kanapki. Musiał to być ktoś z klasy gdy zostawiła torbę w sali. - Marthin zaczęła swoje podejrzenia. -Ale Michael i Kelly i to bractwo? W sumie Michael mieszka niedaleko miejsca tego zbiorowego samobójstwa. -dodała K.  
-No właśnie. Może wiedzą o tym że Dolly widziała ich w lesie i chcą nas teraz wszystkich uciszyć. - Marthin ciągnęła swoje spekulacje.  

W rzeczywistości Kelly dostała ataku paniki i nie mogłem jej uspokoić. W końcu powiedziałem nauczycielce, że zaprowadzę ją do pielęgniarki, bo źle się poczuła. Gdy tylko wyszliśmy z klasy powiedziałem, że jeśli będzie się tak zachowywać to ktoś pomyśli, że coś wiemy i będziemy mieli kłopoty. Zaczęła nabierać głębokie wdechy.  

W tym czasie Aaron i Caro zaczęli rozmawiać o Sandrze. Aarona ogarnęło przerażenie. Zaczął podejrzewać, że to ci sami ludzie, którzy zaatakowali ich w lesie. Noga przecież leżała w okolicy. Spojrzał na Caroline i przypominał sobie co się stało tamtej nocy.  

Gdy Car wtuliła się w niego po tym jak ujrzała człowieka z jelenią głową, tamten wyszedł z cienia trzymając maczetę. Ron kazał Caroline biec przed sobą. Gdy wbiegli do lasu przewrócił się... wtedy strach i chęć ochrony dziewczyny, którą był zauroczony wzięła górę. Wpadł w furię i złapał za paralizator, który miał w kieszeni. Reszty nie pamięta. Ostatnie co widział to Car stojącą nad nim i powtarzającą "tak musiało być, rozumiesz? Nie zrobiłeś nic złego. Chciałeś mnie chronić." Obok niego leżało ciało mężczyzny. Wtedy usłyszeli krzyk Domi i wyruszyli w jego stronę.  
Aarona męczyły wyrzuty sumienia. Co jeśli inni szaleńcy widzieli co zrobił? Co jeśli będą się mścić? W tym momencie łzy naleciały mu do oczu. Car domyśliła się o czym myśli chłopak.

-Przestań o tym myśleć. Jeśli dasz po sobie cokolwiek poznać będziemy mieli problemy. Musisz być twardy. Mówiłam ci... Nie zrobiłeś nic złego. Jestem tu z tobą dzięki tobie. - powtarzała trzymając go za rękę i głaszcząc jego policzek.
- Nie wiem co bym bez ciebie zrobił. Myślisz, że to oni zrobili to Sandrze? - zapytał.
- Ktokolwiek to zrobił, nie ma skrupułów. Nie możemy dopuścić, żeby ktokolwiek się dowiedział o tamtej nocy.
- Nikt się nie dowie. Nie może. Zajebię każdego kto nam zagrozi. - powiedział Aaron udając bezwzględnego.

-Lepiej nie myśleć o tym co się stało z Sandrą...co się ostatnio odpierdala...- powiedziała na przerwie przed ostatnią lekcją, po przesłuchaniu zszokowana Marthina do Coleen i Camille.
- Nie zakładajmy najgorszego. Czysto-teoretycznie Sandra może nadal żyć. Przecież ludzie żyją bez  nogi. Wszyscy od razu skazali ją na śmierć. - odpowiedziała Camille.
- Oby tylko policja znalazła ją żywą, zanim tamci całkiem ją pokroją. - Coleen powiedziała przejęta, mimo że do życia podchodziła zawsze z dystansem.  
- Zwalniam się, widzę się dziś z Gregiem- zmieniła temat Camille.  
- Cami wiesz, że ten facet nie jest dla ciebie...prawda? - Mimi burknęła.
- Przerabiałyśmy to. Będę robić co chcę. - z wyrzutem odpowiedziała jej Cam.

Camille była zakochana w mężczyźnie, którego nie powinna poznać tak blisko. 25 lat starszy od niej, z żoną i trójką dzieci. Cami wiedziała, że robi źle, ale nie zważała na to. Grega poznała gdy była na wakacjach. Był jej przewodnikiem, a wkrótce potem stał się kochankiem. Marthina nie pochwalała zachowania przyjaciółki, ale nie chciała się z nią kłócić.  

Ze szkoły wyszły razem. Camille wsiadła do samochodu Grega, który obiecał jej romantyczną kolację. W tym czasie Marthina i Coleen poszły do mieszkania Camille by tam na nią poczekać do wieczora. Zaplanowały babski wieczór.  
Do mieszkania Camille, a właściwie mieszkania jej taty, trzeba przejść niebezpieczną dzielnicę. Jest tam wielu alkoholików, narkomanów i złodziei. Dziewczyny nie bały się, bo wiele razy tamtędy przechodziły i znały mniej więcej ludzi z okolicy.  
Gdy szły i rozmawiały o tym co robi Cami, nagle Coleen zastygła w miejscu.  

- Co ci jest ? - zapytała Marthina.  
- Albo nawdychałam się za dużo tego zaćpanego powietrza albo widziałam Sandrę wchodzącą do bloku Camille. - powiedziała Col z szeroko otworzonymi oczami.  
- Sandra nie ma nogi, a ty mówisz, że widziałaś jak wchodzi do mieszkania, w której nie ma windy ? - zapytała ze sarkazmem Mimi.
- Wiem co widziałam. - Col została przy swoim zdaniu i pewnie wyruszyła w stronę miejsca gdzie widziała Sandrę.  

Po wejściu do bloku zauważyły dziewczynę, która wchodziła po schodach do góry. Widziały ją tylko od tyłu, ale wiedziały, że to Sandra.  

- Sandra, wszyscy cię szukają...co ty tu...- nie zdążyła dokończyć Marthina, bo dziewczyna nie zatrzymała się nawet na chwilkę, idąc przed siebie. - ...aha...? - dodała M.

Dziewczyny wchodziły za nią i próbowały nawiązać rozmowę. Dzieliło je kilka kroków. Nagle dziewczyna podeszła do drzwi mieszkania Camille i włożyła pod nie kartkę. Zanim Marthina i Coleen zdążyły się jeszcze zapytać o co w tym wszystkim chodzi, stało się coś czego nikt się nie spodziewał. Nagle, z rozpędu, dziewczyna rzuciła się ze schodów...z siódmego piętra. Wszystko działo się bardzo szybko. Coleen krzyknęła i zaczęła zbiegać na dół. Usłyszały tylko huk uderzenia ciała o posadzkę. Marthina była w szoku. Podeszła do drzwi i otworzyła je po czym podniosła kartkę.  
Gdy Coleen była już na dole, nie mogła uwierzyć własnym oczom. Nigdzie nie było ciała, ani krwi. Leżała tylko maska. Dziewczyna ją podniosła i zdębiała. Maska przypominała twarz Sandry. Coleen weszła na górę szepcząc coś pod nosem do siebie. Po wejściu do mieszkania, trzymając maskę w ręce, podniosła ogromne, przestraszone oczy na Marthinę. Jej przyjaciółka zszokowana treścią kartki, bez słowa, wyciągnęła dłoń podając jej ją. Coleen przeczytała na głos:

'' ADAM, SANDRA CZY DOLLY JAK MYŚLICIE KOGO NAJBARDZIEJ ZABOLI ? CSSSII...''

W tym czasie policja skończyła przesłuchiwać każdego w klasie. Nikt nic nie powiedział. Gdy już mieliśmy wychodzić do domu, policjant wyszedł i zatrzymał nas.

- Lepiej usiądźcie. - zaczął. - Nie mogłem o tym mówić, ale teraz dostałem telefon. Wygląda na to, że wasza przyjaciółka...nie żyje. Wczoraj wyłowiono także rękę z jeziora na północ od Canonby. Właśnie dostałem potwierdzenie, że ręka również należała do waszej koleżanki. Przykro mi...- powiedział.

Wszystkich nas zamurowało. Kelly spojrzała na mnie ze łzami w oczach i strachem na twarzy jakiego nigdy u niej nie widziałem. Dominique wybuchła płaczem. Wszyscy pogrążyliśmy się w lekkiej panice.  

- To ta ręka. Mówiłam, że widziałam rękę. To była ręka Sandry. - powiedziała Katherine do Marthin i Nicole.  

Nicole nie chciała brać w tym udziału. Gdy usłyszała co powiedziała Kath, wybiegła ze szkoły wprost do Agathy. Gdy dotarła roztrzęsiona na miejsce powiedziała swojej dziewczynie o Sandrze. Nie wspomniała jednak o bractwie ani o tym co widziały jej przyjaciółki. Agatha uspokoiła Nic i zrobiła jej gorącą herbatę. Siedziały przez trzy godziny rozmawiając o różnych rzeczach, aż Nicole się uspokoiła.
Gdy zbliżał się wieczór, wyszła do domu. Szła z uśmiechem i poczuciem bezpieczeństwa. Zawsze tak się czuła przy ukochanej. Po wejściu do domu zdjęła buty. Podniosła jednego z nich by ustawić obok drugiego i nagle...rozpłakała się cicho. Na podeszwie buta napisane było '' NIE UCIEKNIESZ...''. Nicole bez zawahania sięgnęła po drugiego buta, na którym widniało ''...OD NAS''. Nic usiadła na krześle i łkała cicho. Była przerażona.  

Wcześniej, gdy już wszyscy rozeszliśmy się do domów, wszedłem do pokoju zapalając papierosa. W mojej głowie krążyło milion myśli. Strachu nie było...był gniew. Zarzucałem sobie w myślach wszystko co zrobiłem dotąd. Miałem wrażenie, że to ode mnie się zaczęło. Zanim jeszcze zdążyłem spalić do końca, dostałem SMS'a, który mnie zaskoczył. Monique napisała, że chce się spotkać obok lasu. Pisała o tym lesie, w którym wcześniej przeżyliśmy horror. Z wiadomości wynikało, że zna odpowiedzi i potrzebuje mojej pomocy w rozwiązaniu całej tej sprawy. Nie zastanawiałem się długo. Zjadłem szybko obiad, wsiadłem do samochodu i wyruszyłem. Zanim tam dojechałem, było już ciemno.  
Stanąłem na poboczu i wyszedłem. Widziałem kilka kroków przed sobą znajomą posturę. Monique już na mnie czekała.  

- Monique ? - zacząłem. -  Co tu robimy ? Czemu tutaj ? Co miałaś na myśli mówiąc, że znasz odpowiedzi ? - pytałem dociekliwie.  
- Przecież to ty napisałeś, że chcesz się spotkać...że znasz prawdę i chcesz zadać kilka pytań. - odpowiedziała.
- Mon...ja nie pisałem nic takiego...- ledwo z siebie wydusiłem.  
- Boże...oni chcą, żebyś wiedział...żebym ci powiedziała. - Monique wybuchnęła płaczem.  
- Powiedziała o czym ?  
- O tym jak zaginęła Sandra.- poważnie, przez płacz odpowiedziała Mon.  

Zajęło trochę czasu zanim się uspokoiła. Przekonałem ją żebyśmy poszli do samochodu i tam wszystko mi opowie. Gdy już przestała płakać, spojrzała na mnie szklanymi oczami.  

- To było kilka dni temu...- zaczęła.  

Monique i Sandra wieczorem wybrały się na spacer. Sandry nie było kilka dni w szkole z powodu choroby. Często spacerowały wokół lasu, ale tamtego dnia rozmowy się przedłużyły. Weszły więc w jego głąb idąc wyznaczonymi ścieżkami. Wiał silny wiatr i słychać było grzmoty więc zdecydowały po jakimś czasie, że zawrócą, jednak pomyliły drogi. Nagle usłyszały krzyk. Wyruszyły więc w jego kierunku. Kiedy w końcu tam dotarły zobaczyły to...kobieta płonęła przywiązana do słupa. Wokół tańczyli ludzie z głowami zwierząt. Nazwali się bractwem samobójców.  

- Co to jest...? - zapytała przerażona Mon Sandry, jakby ta miała znać odpowiedź.
- Spokojnie, to tylko ćwiczenia. Pewnie szykują się do jakiegoś spektaklu. Całkiem wiarygodne to wszystko...- Sandra zaśmiała się z przyjaciółki, której uspokajanie Sandry jednak nie pomogło.  

Nagle po drugiej stronie zajścia coś zaszeleściło. W drzewach Monique zauważyła rudowłosą dziewczynę. Nie poznała jednak wtedy...nie zorientowała się, że to... Dolly, która obserwowała zajście od początku. Szelest wzbudził zainteresowanie szaleńców, którzy wyruszyliby za nią, lecz wtedy Sandra zaczęła klaskać i wyszła z zarośli. Mon jednak została w ukryciu.

- No, no, no ! Trzeba przyznać, że to niesamowite...wszystko takie realistyczne i dobrze odegrane. Kim jesteście ? - Sandra z uśmiechem na twarzy podchodziła do ludzi.  

Wtedy jeden z nich wyciągnął nóż i z całej siły rzucił nim prosto w nogę Sandry, która upadła z krzykiem.  
Mon nie zastanawiała się długo. Uciekała tak szybko na ile tylko wystarczyło jej tchu. Od tamtego czasu dostaje listy i SMS'y, w których osoba podaje się za...Sandrę.  

-...boję się. Dziś dostałam SMS'a od ciebie i nie miałam tu przychodzić, ale sumienie mi ledwo pozwala oddychać. Nie wiem co mam robić...

- Cssssiiii...- przerwałem, gdy zauważyłem w lesie światło. Pochodziło ono ewidentnie z latarki.  
- Nawet nie myśl o tym, żeby tam iść...- Mon wiedziała, że tego tak nie zostawię.  

Wysiadłem z samochodu zamykając ją w środku. Światło oddalało się od drogi. Szybko zrozumiałem, że ktokolwiek to jest, idzie w stronę polany. Polany, gdzie wcześniej odkopałem zwłoki człowieka-jelenia.  
Polana ogarnięta była ciemnością, mimo że stałem blisko osoby z latarką, nie byłem w stanie ocenić kto to. Podszedłem bliżej, lecz trawa zaszeleściła i nagle osoba, która się najpewniej zorientowała, że jest obserwowana uciekła. Nagle usłyszałem za sobą głosy. Odwróciłem się szybko. To były Marthin i Katherine.  

- A wy co tutaj robicie ? - zapytałem zdziwiony.
- Dostaliśmy od ciebie wiadomość, że możesz nam pomóc to wszystko wytłumaczyć...- Kath odpowiedziała.
- Chcą nas tu razem...- spostrzegłem się i kazałem iść dziewczynom za sobą do samochodu.  

W drodze szybko i chaotycznie opowiedziałem im co się wydarzyło mi i Mon, a one opowiedziały to co dotychczas wiedziały.  
Dotarliśmy wreszcie do samochodu. Zawróciłem i nagle oślepił mnie błysk. Nacisnąłem pedał gazu. Gdy ruszyliśmy nad drogą błysnęły trzy płomienie, które tworzyły litery nie do odczytania. Zrozumieliśmy je dopiero gdy wyjeżdżaliśmy z lasu. Katherine odwróciła się i spojrzała przez tylne okno. Teraz widać było, że to imiona... - '' DOLLY, ADAM, SANDRA''. Gałęzie płonęły ich imionami, a po tym jak wyjechaliśmy z lasu spod samochodu wyłonił się na drodze ogromny znak zapytania.  

Odwiozłem dziewczyny do domów. Sam pojechałem do pubu, niedaleko mojego, by napić się piwa i rozluźnić po tym co się stało. Wróciłem do siebie na piechotę chwiejnym krokiem. Gdy już tam doszedłem, na schodach siedział Aaron. Spojrzał na mnie z wystraszonymi oczami. W rękach trzymał latarkę, która dawała światło, takie jakie widziałem w lesie kilka chwil wcześniej.  

- Muszę ci coś powiedzieć... - powiedział cicho. - Musisz tylko przysięgnąć, że nikomu nie powiesz ani słowa. - dodał. Był pijany. Od razu to zauważyłem, mimo że sam nie byłem w lepszym stanie.

- Chyba ktoś wie co zrobiłem...- bez emocji z siebie wydusił.

Dodaj komentarz