Dead Echo. 5

Obudziłem się po kilku godzinach. Podniosłem się z łóżka. Dręczyło mnie uczucie, że o czymś zapomniałem. Wzruszyłem ramionami i wyszedłem. Trishka siedziała na mostku z brodą opartą o klatkę piersiową. Specjalnie głośnej tupnąłem. Obudziła się.

-Nie śpimy, Trishka.
-Zamknij się.

Pokiwałem głowa i poczochrałem jej włosy. Cmoknęła ustami, a ja skierowałem się w głąb statku, który wyglądał coraz lepiej. Przeszedłem do sektora szpitalnego. Doc stał przy monitorze i coś klikał. Na stole operacyjnym leżał Ishi. Skinąłem na niego i powiedziałem.

-Co z nim?
-Nie budzi się - odpowiedział Doc.
-Dlaczego?
-Nie mam pojęcia, komputery nic nie wykazują - rzekł.
-Sprawdzałeś ranę na jego ramieniu?
-Tak, tak. Zabandażowałem ją. - powiedział.
-Zdejmij opatrunek.

Doc posłusznie zdjął opatrunek. Jęknęliśmy ze zgrozą. Okolice rany i prawie cała ręka była opuchnięta. Zmieniła także kolor na zielonkawy. Wszystko to wyglądało paskudnie. Z rany wydobywała się zielona wydzielina.

-Trucizna - szepnąłem.

Doc nie odpowiedział. Zaczął przemywać ranę, lecz wiedział, że jest już za późno. Spojrzał na mnie ze łzami w oczach i powiedział.

-Za późno. Jego ręka jest zainfekowana.
-Usuń infekcje - krzyknąłem.
-Nie mog-... czekaj, jeśli usunę źródło infekcji uda mi się go uratować.  
-No, to zrób to. - powiedziałem.
-Muszę mu uciąć rękę...

Spojrzałem na niego. Było aż tak źle? Sądząc po wyglądzie jego zranionej ręki, to tak, było wręcz gorzej niż źle. Wziąłem głębszy oddech i powiedziałem.

-Masz na myśli amputację?
-Coś w tym rodzaju, lecz zamiast ludzkiej ręki użyje mechanicznej.  
-Zrób to. - rzekłem.

Doc zabrał się do roboty. Wyszedłem z sektora. Nie mogłem na to patrzeć. Przysiadłem obok mojej towarzyszki.

-Co z Ishi'm? - powiedziała.
-Źle...
-Co masz na myśli? - przyjrzała się mi, mówiąc wyzywająco.

Trishka taka była. Zbyt narwana, zbyt gwałtowna i zbyt pochopna. Zbyt szybko traciła cierpliwość i czasem wpakowywała nas w kłopoty, lecz potrafiła zachować zimną krew i była wyśmienitym strzelcem. Co nie było dziwne, Final Echo szkoliło swoich żołnierzy.  

-Trucizna zaatakowała jego organizm. Trzeba usunąć źródła infekcji i zastąpić je mechaniczną ręką..
-Cholera jasna... te lądowanie jest pasmem nieszczęść... biedny Lock. - powiedziała ze smutkiem.

Pokiwałem głową. Objąłem ramieniem Trishkę. i uśmiechnąłem się pocieszająco. Odwzajemniła uśmiech.  

-To moja wina. - powiedziałem.
-Co?
-Moja wina, że tutaj wylądowaliśmy. Przeze mnie Ishi ma mechaniczne ramię, a Lock nie żyje...
-Nie mów tak. Nie mogłeś wiedzieć.

Już miałem coś powiedzieć, kiedy usłyszałem wybuch. Wraz z Trishką podbiegliśmy do okna. W zniszczonym mieście cały czas rozlegały się wybuchy. Gruz i odłamki latał na boki. Złapałem za lornetkę i spojrzałem w odpowiednim kierunku. To co zauważyłem, sprawiło, że zamarłem. Nie mogłem oddychać.  

-Final Echo - wychrypiałem.

Twarz Trishki wykrzywiła się w przerażeniu. Przyszli tu po nas? Nagle coś sobie uświadomiłem. Zacisnąłem mocniej palce na oparciu fotela.

-Jeśli są tutaj, to oznacza, że Ulysses jest na orbicie. - powiedziałem.
-Cholera jasna... nie wylecimy stąd żywi - rzekła Trishka.

Milczałem. Ulysses był to osobisty statek generała Sarrano. Najgroźniejszy, największy i najlepiej uzbrojony statek w galaktyce. Miał ponad setkę dział na całym kadłubie i był ogromny. Jeśli krąży na orbicie, nie uda nam się wylecieć. Nakazałęm Trishce, by się nie wychylała, a sam pobiegłem do sektora medycznego. Podczas naszej rozmowy Doc amputował jego rękę na mechaniczna. Właśnie szykował się do zasilenia organu.

-Final Echo. Są tutaj. - powiedziałem.

Inżynier nie odpowiedział. Przesunął wajchę, a rękę Ishi'ego poraził prąd. Po kilku minutach tego pokazu wszystko się zakończyło. Zauważyłem, że Ishi otwiera oczy.

-Co się dzieje? - powiedział ranny.
-Final Echo atakuje. Ty musisz tutaj zostać, jesteś zbyt słaby

Ishi zerwał się na równe nogi od razu. Zerknął na swoje nowe ramię ze zdziwieniem. Dopiero teraz je zauważył.

-Co to jest? - powiedział Ishi.
-Musiałem usunąć Ci rękę inaczej byś umarł, Ishi. - odpowiedział Doc za mnie.
-Cholera... ciężko będzie się przyzwyczaić...
-Nie możesz walczyć... jesteś zbyt osłabiony...

Skończył to mówić, kiedy rozległy się strzały. Wybiegłem z sektora medycznego, łapiąc za broń. Wbiegłem na mostek wpatrując się przez przednią szybę statku na zbliżające się oddziały Final Echo. Ci, którzy byli najbliżej zaczęli strzelać w naszą stronę. Skrzywiłem się. Lekko się wychyliłem i oddałem kilka strzałów. Dwóch z Final Echo padło. Schowałem się, a pociski przeleciały mi nad głową.

-Jak nas znaleźli? - powiedział Doc.

Wzruszyłem ramionami, kiedy nagle Trishka wstała i zaczęła się od nas oddalać. Spojrzałem na nią z zaskoczeniem.

-Co Ty robisz, Trishka?  
-Wybacz mi, Gray. - odpowiedziała.

Kiedy uniosła nadajnik już wiedziałem jak nas znaleźli. Zdradziła nas. Już miałem coś powiedzieć, kiedy dach korytarza na statku eksplodował. Zeskoczyli na nas komandosi Final Echo. Rzuciłem się za fotel. Widziałem jak Ishi w raz z Doc'iem chowają się za panelem. Wychyliłem się i ostrzelałem żołnierzy Final Echo. Ishi zrobił to samo. Padło kilku. Reszta rzuciła się za jakieś osłony, unikając ognia naszych karabinów. Przeładowałem broń, przypierając plecami do fotela. Przez okno widziałem, jak żołnierze Final Echo zbliżają się do nas z zewnątrz.

-Nie damy rady - wrzasnąłem.  

Nagle na zewnątrz zapanowało istne piekło. Przez okno widziałem, jak zza skał wyskakują zieloni ludzie i nacierają szaleńczo na tyły Final Echo. Rozpętała się tam walka, a mutanci mieli przewagę w walce wręcz. Na razie mieliśmy spokój z jednym natarciem. Odwróciłem się i ostrzelałem żołnierzy na mostku. Widziałem jak Trishka wspina się i wychodzi przez dziurę w kadłubie. Zdrajczyni. Przeładowałem broń. Odłożyłem ja obok i krzyknąłem do Ishi'ego.

-Osłaniaj mnie!

Ishi kiwnął głową. Nie zadawał pytań. Lekko się wychylił i zaczął ostrzeliwać pozycję Final Echo na mostku. Rzuciłem się do przodu i zacząłem klikać guziki na panelu. Zerknąłem przez ramię. Żaden komandos się nie wychylał. Tchórze - przeszło mi przez myśl. Pociągnąłem za wajchę, pchnąłem dźwignię i nacisnąłem guzik.  

-NIE! STATEK NIE JEST GOTOOWY! - wrzasnął Doc.

Wystartowaliśmy. Najpierw szuraliśmy kadłubem po ziemi, lecz potem wzbiliśmy się w powietrze. Złapałem się kurczowo fotela. Doc i Ishi to samo zrobili z panelem. Zaskoczeni komandosi Final Echo zaczęli zostać wciągani przez dziurę, którą sami utworzyli. Dopadłem do steru i od razu zmieniłem kurs, by nie uderzyć w budynek. Mocno trzymałem się steru i cały czas wyciągałem go w górę. Czułem, że jeśli puszcze stert uderzymy o ziemie. Nie wychodziliśmy z atmosfery ziemskiej. Na mostku zostało dwóch komandosów, kurczowo trzymających się ścian. Lecieliśmy nad Las Vegas, gdy nagle w rozwalonej ścianie budynku dostrzegłem ruch. Był to kolejny mutant. Najbardziej przypominał człowieka, był lekko pochylony do przodu i wymalowany jak Indianie. Na ramieniu trzymał...
...RPG. Zamarłem. Wymierzył w naszą stronę i wypuścił pocisk. A potem uciekł jak gdyby nigdy nic. Pociągnąłem ster na bok, lecz uszkodzony statek reagował topornie. Dostaliśmy prosto w podwozie. Wypuściłem z ręki star i pociągnęło mnie do tyłu. W locie złapałem się czegoś. Widziałem jak Doc próbuje dorwać się do steru, lecz Ishi trzyma go swoją mechaniczna dłonią. Coś do niego mówił, lecz nie słyszałem. Po chwili zdałem sobie sprawę czego się trzymam. To była noga komandosa Final Echo. Spadaliśmy w dół, prosto w gruzy coraz szybciej. Ten drań zaczął mnie kopać po palcach. Stęknąłem i mocniej uczepiłem się jego nogi. Byłem w korytarzu, lecz widziałem mostek. Spojrzałem przez szybę. Zbliżaliśmy się do ziemi. Ishi złapal Doc'a i rzucił się na bok. Nie zdążyło go porwać powietrze, kiedy uderzyliśmy o ziemie i wszystko ucichło. Poleciałem na komandosa Final Echo cały obolały. Zacząłem się z nim mocować. Widziałem jak Ishi woła coś do Doc'a, który leżał na ziemi i nie ruszał się. Spojrzałem w twarz, ukrytą pod maską, mojego przeciwnika. Opadałem z sił. Komandos zrzucił mnie z siebie i przeturlał się. Leżał na mnie i trzymał mnie za gardło. Ściskał palcami. Złapałem oburącz za jego ręce, próbując je odsunąć. Brakowało mi powietrza. Robiło mi się ciemno przed oczami. Czułem, że to koniec. Ostatnim wysiłkiem szarpnąłem się. Ucisk zelżał. Nagle na ramieniu mojego przeciwnika pojawił się osobliwy przedmiot. Mechaniczna dłoń. Napastnik przestał mnie uciskać, Ishi podniósł go i cisnął nim jak zabawką. Spojrzałem na niego.  

-Dz-dzięki... - wychrypiałem - co z... z Doc'iem?

Nic nie powiedział. Wskazał mi tylko na nadal nieruchome ciało naszego inżyniera. Podpełzłem do niego i przyjrzałem się. Nie czułem jego oddechu na policzku, a gdy przyłożyłem palce do jego szyi, nie wyczułem tętna. Nie żył. Łzy pociekły mi po policzkach. Pierwszy raz w życiu się rozpłakałem. Potrząsnąłem nim. Krzyknąłem w jego twarz.

-Doc! Wstawaj! Nie rób nam tego!

Nic to nie dało. Odsunąłem się od niego. Spojrzałem na lewo. Ishi też płakał. Straciliśmy najlepszego przyjaciela. Jeszcze gorsza była świadomość, że to przeze mnie. Trzasnąłem pięścią w podłogę i siedziałem, wpatrując się w nieruchome ciało Doc'a. Nie miałem ochoty, odwagi ani siły wyjść ze statku.

ziomek

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 1783 słów i 9930 znaków.

Dodaj komentarz