Dead Echo. 3

Byliśmy już tydzień na zniszczonej Ziemi, kiedy nasze zapasy żywności zaczęły się kurczyć. Jedyne czego nam nie brakowało to atakujących mutantów, których tutaj było na prawdę dużo. Cały czas odpieraliśmy ataki różnorakich mutantów. Po ludzi o zdeformowanych twarzach po twardych jak skała. Nasz statek był już w coraz lepszym stanie, Doc znał się na swojej robocie, lecz nic nam po tym, kiedy nie znajdziemy jedzenia.

-Ishi, musimy iść poszukać jakiegoś jedzenia. - powiedziałem.
-Ruszajmy.

Zostawiłem Trishkę i Doc'a, by pilnowali statku, a wraz z moim towarzyszem ruszyliśmy przez ten przygnębiający krajobraz. Widzieliśmy zniszczone miasto. Ruszyliśmy zniszczoną autostradą pomiędzy wrakami samochodów. Obydwoje trzymaliśmy dłoń w pogotowiu. Nagle zza auta wyskoczył zielonkawy, człekokształtny stwór. Miał jasny brzuch i włosy o kolorze ciała, przypominające rośliny, a także coś, co przypominało drewnianą tarczę. Spadł mi na plecy i przygniótł mnie swoim ciałem. Tarzaliśmy się tak za sobą, a on próbował wgryźć się mi w szyję. Kątem oka widziałem jak Ishi cofa się dalej ode mnie atakowany przez większą ilość stworów. Stwór unieruchomił mi ręce, lecz dalej się szarpałem. Spróbowałem sięgnąć broni, lecz on odciągnął moją rękę. Wykorzystując jego siłę przeturlałem się parę razy w bok. Błąd. Plecami uderzyłem o wrak samochodu. Stęknąłem. Straciłem Ishi'ego z oczu. Uwolniłem swoją pięść i uderzyłem napastnika w twarz. Jego głowa odleciała, a z nosa zaczął lecieć zielonkawy śluz, przypominający krew. Przynajmniej mogę go zranić - pomyślałem. - ale byli wyjątkowo odporni. Stwór złapał mnie za ramiona i trzasnął mną o ziemie. Stęknąłem i odepchnąłem stwora, który lekko zsunął się ze mnie. Uniosłem but i wykopałem go przed siebie. Zleciał ze mnie i uderzył plecami o samochód. Impet, który mu nadałem, spowodował, że wraz z wrakiem zleciał z autostrady. Wziąłem głęboki oddech i dopadłem do broni. Zacząłem biec w stronę w którą, jak mi się zdawało, uciekał Ishi. Zauważyłem go. Trzymał broń przed sobą oburącz, jeden stwór trzymał ją z drugiej strony, a reszta próbowała go obejść. Rzuciłem się do przodu i efektownie przejechałem ślizgiem po wraku auta. Uniosłem broń i wystrzeliłem. Stwory padły jak muchy na ziemie, a ja podbiegłem do Ishi'ego. Był ranny. Rękaw jego ubrania był rozdarty i widniało tam paskudne rozcięcie. Zauważyłem też, że na obrzeżach rany była zielonkawa substancja.

-Ishi! Nic Ci nie jest? - krzyknąłem, potrząsając nim.
-Nie... wszystko w porządku.  
-Wracamy na statek... - powiedziałem.
-Nie możemy. Idziemy dalej.  

I ruszył. A ja za nim. Szliśmy tak dalej, aż w końcu dotarliśmy do domku na przedmieściach. Wykopałem drzwi i weszliśmy do środka. Niektóre rzeczy leżały na ziemi. Powoli poszedłem do kuchni. Na stole leżało kilka puszek. Ludzie na przestrzeni lat wynaleźli jedzenie w puszkach, które się nie psuje. Każdy to kupował, chociaż podobno było mało smaczne. Zabrałem kilka puszek i włożyliśmy do plecaka Ishi'ego, który był cały blady. Gdy go o to spytałem, odpowiedział.

-Nic mi nie jest, kurwa! Pakuj te puszki!.

Był zdenerwowany, lecz wolałem nie pytać dalej. Szliśmy dalej, zebraliśmy jedzenie jeszcze z dwóch domów, kiedy usłyszeliśmy krzyki, powarkiwania i wrzaski. Ruszyliśmy powoli w stronę źródła tych hałasów. Schowaliśmy się za wrakiem i obserwowaliśmy. Przed nami rozgrywała się walka. Zieloni ludzie, którzy atakowali nas na autostradzie walczyli z kamiennymi ludźmi. Widzieliśmy jak jeden z kamiennych zamachuje się i roztrzaskuje tarcze zielonego na milion kawałków. W innym przypadku widzieliśmy jak zieloni mutanci rozrywali bąble na klatkach piersiowych tych drugich. W końcu ostatni z kamiennych został pokonany. Garstka zielonych uciekła we wszystkie strony, kryjąc się pomiędzy gruzami. Zmarszczyłem brwi. Nagle usłyszałem trzask. Potem drugi.

-Co to? - szepnął Ishi, kuląc się za wrakiem.

Nie zdążyłem odpowiedzieć. Nagle jeden z domków jednorodzinnych, które minęliśmy rozsypał się, a z pyłu wyszła większa wersja kamiennych ludzi, z mniejszym bąblem na klatce piersiowej. Olbrzym skierował wzrok na nas, złapał za kawałek ściany i rzucił w naszą stronę jak piórkiem. Uskoczyłem, łapiąc Ishi'ego za ubranie i odciągając go na bok. Wrak odleciał i uderzył w inny dom. Odwróciłem się i z krzykiem ostrzelałem olbrzyma. Nie zrobiło to na nim wrażenia, a my wciąż oddalaliśmy się od statku. Omijaliśmy gruzy, uskakiwaliśmy. A za nami wciąż rozlegał się potworny trzask i hałas. Olbrzym dalej nas gonił. On myślał, że to my zabiliśmy jego pobratymców. Przełknąłem głośno ślinę i wraz z Ishi'm zagłębialiśmy się co raz dalej w ruiny Las Vegas.

ziomek

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 903 słów i 4983 znaków.

1 komentarz

 
  • Użytkownik Blake

    Te część jest już lepsza niż pozostałe dwie. Naprawdę fajnie się czyta. Mam nadzieję, że 4 będzie jeszcze lepsza  :smile:

    15 lip 2014