Nim przyjdzie jutro # 6

Nim przyjdzie jutro # 6- To ja tam do koleżanki chodziłam, nie wiem gdzie jest ta kapliczka, ale jej mama zawsze tak mówiła jak pani, że to Szklana górka.

- No widzisz słonko, nasze miasto nie jest takie duże jakby się myślało. A jeśli mogę wiedzieć, to ty dalej mieszkasz tam niedaleko młyna?

- Nie, po ślubie zamieszkałam u teściów na Posadzie.

- Wiesz, co, musze ci się przyznać do czegoś. Pamiętasz, jak ci wczoraj opowiadałam o tej mojej sąsiadce, co ją nikt nie odwiedza?

-Tak, taka biedna, leży sama.

- No właśnie. To dzisiaj miała gości i okazało się, że ona sama nie chciała by nikogo powiadomić, a ja już psy wieszałam na tych dzieciach. Aż mi wstyd, że też zajadów nie dostałam, to by mnie powstrzymało od takich komentarzy.

Ela machnęła ręką.

- Pani Czesiu, o przepraszam, pani Czesławo…

- Nic się nie dzieje, obie formy są poprawne, ale my to już takie bliższe sobie, to mów mi zdrobniale, dobrze.

Ela odwzajemniła uśmiech i dokończyła zaczętą myśl.

- Pani Czesiu, każdy by tak pomyślał, to przecież dziwne, że nie ma domowników przy łóżku. A czemu ona tak postąpiła?

- Nie wiem, bo wolałam wyjść, nie chciałam tego słuchać, dość mam swojej biedy, na cudzą nie będę już patrzeć. Ale moja droga, ty już idź, bo cię będą szukać, a i ja się położę, upał straszny, to nie zdrowo w moim wieku, mimo, że tu pod wierzbą nie mam biedy.

- To ja panią odprowadzę.

- Dziękuję ci bardzo, dam sobie radę, ja z nerką mam problem, a nie z nogami, czy sercem. W poniedziałek wychodzę, jakbyśmy się już nie spotkały, to życzę ci dużo zdrowia i powodzenia w życiu.

Ela nawet nie zastanawiała się nad pożegnaniem, na pewno nie dziś.

- Ja tu jutro jeszcze będę. Do widzenia.





      Niedziela to dla Eli był taki dziwny dzień, niby zawsze w poniedziałek żałowała, że to już i od nowa Polska Ludowa, ale w niedzielę nie umiała tego docenić.    
Dziś jednak nie miała tego problemu, bowiem wczoraj wieczorem wyskoczyli z mężem do restauracji, porozmawiali, przeszli się nad rzeką, a spacer umilała im muzyka z dansingu, którą niosło po wodzie z drugiego brzegu.  
Po rozmowie z panią Czesławą potrzebowała poczucia bliskości, takiego kogoś, na kim może polegać i tym kimś właśnie jest dla niej mąż, Edward. Mężczyzna, który potrafił słuchać, dopiero po latach to doceniła, przedtem zbyt często czuła niedosyt, miała wrażenie, ze Edek nie jest zbyt zaangażowany emocjonalnie w jej sprawy.
Zrozumiała jednak, że to jednak jest lepsze, takie stonowane wypowiedzi, bardziej podsumowujące niż nakręcające ją do wynurzeń, dociekające genezy danego problemu. Dziś po wielu takich momentach jest pewna, że to znowu się ułoży, a ona wyrzucając to z siebie może spokojnie usnąć przy człowieku, który będzie tu od rana jak zawsze obok.  

A gdy było jej za mało, to zawsze miała Aśkę, ona wszystko rozkładała na czynniki pierwsze, po rozmowie z nią nie było już niedopowiedzianych kwestii. Dziś jednak gdy się kładła była szczęśliwa, że ma jeszcze tak wiele do przeżycia, wtuliła się w swego męża i zwyczajnie odjechała.

Nie wiedziała jak skończy się dzisiejsza rozmowa z panią Czesia, ale zrobi wszystko by to nie było ostatnie spotkanie. To nie mogło być żadnym przypadkiem, to musiało być przewidziane i nie może tej szansy zmarnować, po prostu dobrze się przy niej czuła.



     Pani Czesia siedziała na korytarzu przed swoją salą i pałaszowała wafelka w czekoladzie, oczywiście jak zwykle bez żadnych formalności przeszła do rzeczy.

- Wyszłam tutaj, bo weszło do naszej sali tyle ludzi, że nie słyszałam własnych myśli. Przyszła taka paniusia, obwieszona złotem i narzeka, że nie ma już czasu dla siebie, że wyjechałaby na urlop, ale musi zarządzać firmą bo nie wierzy swoim ludziom i sama dopatruje wszystkiego.

Staruszka przerwała tyradę i spojrzała na Elę.

- A czemu to kochanie nie usiądziesz sobie? Wiem, że te krzesła to nie są za wygodne, ale zawsze to lepiej na nim niż tak wisieć nade mną. A zresztą, chodźmy na naszą ławeczkę, to nie będę musiała się hamować w słowach, bo tu to niesie po gołych ścianach.

- Tak będzie lepiej, dziś to nawet jest pod chmurką, to i przyjemniej nam będzie, pani Czesiu.

Ela pomogła się dźwignąć staruszce i ruszyły przez wąski korytarz.

- Powiem ci, że być bogatym, to problem. Ja całe życie nie miałam za dużo, to i wyspałam się spokojnie, a tacy to się boją, że stracą, że źle zainwestowali, nakupili rzeczy i utrzymaj to teraz na takiej stopie życiowej, ehh…szkoda mi ich, bo nie umieją się cieszyć z drobiazgów.

- No coś w tym jest, zawsze chce się jeszcze lepiej.

- Dawniej, to nie było takich pokus jak dzisiaj, to i ludzie żyli zgodniej, mniej było tej zawiści, postaw się, bo sąsiad kupił, ma, to i ja muszę, czy potrzeba, czy nie.  
A rodzeństwo jak się szanowało, jak byli za sobą, kryli, wspierali, trzymali się razem, rozmawiali, pocieszali. A dziś pozamykane w pokoju, telefon i nikogo im nie trzeba, siostry, matki, tylko zjedzą i nie ma dziecka.

A my to światami chodziliśmy, raz to zaszłyśmy pod las, to znaczy Elwirka, Jasia, Marysia i ja.
Miałam z dziesięć lat i takie cztery kilometry od domów, gdzie są same pola aż po horyzont, to jednak daleko. I tam przy tym bukowym lesie, przy samym wejściu, stała jak butka wartownika chałupinka, wszystko się z zewnątrz sypało, taka glinianka, pokryta słomą, gdzie każdy ruch groził zawaleniem.
I tam to w tej chałupince....

milegodnia

opublikował opowiadanie w kategorii obyczajowe, użył 1068 słów i 5607 znaków, zaktualizował 9 paź 2020.

Dodaj komentarz