Nim przyjdzie jutro # 4

Nim przyjdzie jutro # 4…. Aaaa! Moja droga, żebyś ty wiedziała, jakie tam później wypieki były, bowiem na tyłach młyna otworzono piekarnię.

-Ja to pamiętam, ja kilkaset metrów dalej mieszkałam i jak szłam do szkoły to mama dawała mi dwa złote, żebym sobie rogalika z dżemem kupiła. Naprawdę to pamiętam, tylko…

Ela pomasowała się po skroniach, intensywnie usiłując sobie coś przypomnieć.

- Tylko, chyba już nie było takiego ruchu przy młynie, albo ja coś pomyliłam, ale ja taka mała byłam, że mogłam zapomnieć. Mieliśmy też kawałek dalej trochę pola ornego, ale gdzie, to zlokalizować dokładnie teraz tego nie potrafię, bo musieliśmy je oddać pod budowę obwodnicy i wszystko się pozmieniało. Ciężko się połapać i znaleźć te stare dróżki, zresztą tyle teraz nowych domów, trzeba by było chyba mieć zdjęcia z tamtych lat. Ale proszę opowiedzieć jeszcze o tych urodzinach.

  -   Każdy jej zazdrościł takiej uroczystości, zważywszy, że urodziny wypadały na wakacjach, co było atutem, nikt z jej rodzeństwa nie mógł nawet marzyć o takiej aurze po wakacjach, a i w roku szkolnym, to nie było czasu na takie świętowanie.  
Nie wspomnę o mnie, co sobie grudzień na premierę życia wybrałam, jakby nie było cieplejszych miesięcy na tym łez padole, więc i plenerowa impreza odpadała. Antoś wtedy tak Zosi pięknie zagrał na harmonijce, dziś już nikt tak nie potrafi, to był samorodny talent, potrafił raz jedyny usłyszeć w naszym radio „ Sonata” pieśń i ją powtórzyć jakby to było jego dzieło.

    Spuściła wzrok, strzepnęła okruszynę ciasta i sięgnęła do kieszeni szlafroka, z której wyciągnęła chusteczki higieniczne. Z kącika oczu spływała po policzku łza, która miała utorowaną drogę przez jedną z wielu bruzd na jej twarzy.
Wytarła ją rozciągając w kierunku ucha, odchrząknęła, powolutku schowała na powrót do kieszeni i sięgnęła do drugiej, z której wyjęła malutką drewnianą harmonijkę. Była to szkarłatna, porysowana, z kilkoma wgłębieniami naznaczonymi przez czas na profilowanych końcach. Obracała ją w palcach pieszcząc opuszkami każdy centymetr jak niewidomy sprawdzający, co też takiego dosięgnął.

Później łamiącym się głosem wyjaśniła, czemu nosi przy sobie ten przedmiot.

- Tyle mi po nim zostało. Nie wiem, kiedy to się stało, ale ten o dwa lata starszy chłopak stał się moim przyjacielem, tak dobrze słyszysz najpierw przyjacielem. Uwielbiałam zwariowaną Ingę, włóczyłam się za nią po lesie, z Elwirką byłam w jednakowym wieku, odrabiałyśmy razem lekcje, bawiłyśmy się, śmiały, ale czekałam na chwilę, gdy mogłam słuchać opowieści Antosia. Miał tyle zajęć, był taki odpowiedzialny, wydawał się doroślejszy niż większość jego rówieśników i to sprawiło, że stał się dla mnie taki ważny, zaimponował mi.

Zapatrzyła się w dal, chyba wybiegła myślami w tamten okres, bo zastygła w bezruchu, jak widź przed finałową sceną. Tylko jej klatka piersiowa znamionowała większe emocje, poruszała się intensywniej, jakby przed chwilą przebiegła dłuższy dystans i organizm potrzebował czasu na regenerację.  
Niebo było bez jednej chmurki, większość osób uciekała z miasta na majówkę, ale Ela nie czuła takiej potrzeby, chciała zostać tu w cieniu, pod osłoną wierzby, otulona wspomnieniami staruszki.

  - Parę tygodni po tych urodzinach Antosiowi pozwolono podczas nabożeństwa odczytywać fragment z Biblii, od tego momentu nikt nie musiał mnie przepytywać, to samo wchłaniało się w moją świadomość. To był najpiękniejszy dzień w tygodniu, jego wyprasowane ubranie, spokojne oblicze i ja, która przepychałam się jak najbliżej by ze ścierpniętymi nogami i spoconymi dłońmi słuchać jego deklamacji. Możesz się śmiać, ale ja to tak słyszałam, nigdy nie byłam w teatrze, ale wiedziałam od pani Gizeli, że to wielkie przeżycie, gdy w takim wielkim gmachu aktorzy przemawiają ze sceny.  
Ona raz była w Krakowie, gdy przyjechał gościnnie Teatr Polski z Warszawy i przedstawiano „ Sen nocy letniej”. To była nagroda za wysokie wyniki w pracy od działaczy Związków Stowarzyszeń Zawodowych, dzięki temu pani Gizela widziała Smosarską na żywo, jak wyszła na zewnątrz to cała się aż trzęsła. Wiem, wiem, dzisiaj to macie za nic, jeździcie po świecie, oglądacie każdy film, ale wtedy to taki wyjazd był świętem.  
Boże! Zobaczyć Kraków, to jak teraz polecieć do Ameryki.  
I jak zobaczyła w teatrze ten szyk, atmosferę, stroje i wszystko takie jak w bajce, to zrozumiała, jak bardzo dużo jej umknęło na prowincji. Oświetlenie i nagłośnienie sceny to feeria doznań, bała się nawet poruszyć, by ktoś jej nie zwrócił uwagę, to było zbyt wiele na babinę, co piekła ciasteczka i prała ubrania w balijce.  
Po wyjściu na zewnątrz noc zdawała się czarniejsza niż zwykle, a tych kilka lamp naftowych nie było w stanie rozproszyć przygnębienia z powrotu do rzeczywistości i tej strasznej ciszy. A przecież jak wchodzili na spektakl to było jeszcze jasno, były otwarte restauracje, dorożkarze pokrzykiwali ze swoich bryczek, kursowały trolejbusy, a chasydzi targowali się jak szaleni.

      Staruszka przerwała, a Ela wyobraziła sobie ten Kraków z początku dwudziestego wieku, powędrowała przez Stare Miasto otoczone Plantami i niemal słyszała ten tętent koni, odbijający się echem pod Arkadami, czy Ramerówką, nigdy nie mogła tego zapamiętać.  
Tych ludzi z koszykami, kobiety z narzuconymi na plecy kocami w kratę, z których zwisały frędzle. Dziewczynki z patykami na których umocowane były wstęgi, jak filakterie u biblijnych faryzeuszy. Chłopców turlających drewniane pokrywy z beczek i nade wszystko Żydów pokrzykujących w języku jidysz ich słynnym żargonie, czy też zawodzących, jak zwykła mówić jej babcia o ich talencie muzycznym.  
Taki obraz jej się utrwalił w pamięci, bo raz miała okazję oglądać takie stare zdjęcia w albumie, gdy była u Aśki koleżanki w Krakowie. Jej mama dostała go po śmierci swojej mamy, do dziś o tym nie myślała, ale teraz to nagle jej się przypomniało, nawet ulica, Arciszewskiego.

-Wiesz, obok mnie leży taka pani i jej nikt nie odwiedza, nie wiem, czy ma dzieci, ale jeśli tak, to szkoda jej było trudu. Jedynym usprawiedliwieniem może być pobyt za granicą, jeśli tak jest, to można jeszcze to przeżyć, w innym wypadku traci się w wiarę w sens macierzyństwa, wstawania po nocach. Ona to mi wygląda na taka z biedniejszych, dobrze, że chociaż teraz jest bezpłatna opieka lekarska, dawniej to takie osoby by umierały w samotności.



   Są sprawy, które w tych czasach mają się dobrze, a jedną z nich jest zabezpieczenie finansowe, na wypadek uszczerbku na zdrowiu, dzięki czemu można żyć bez stresu o swe pociechy, a nie jak wówczas Bartkowski płakać po nocach.  
Co to była za tragedia, ja miałam chyba z osiem lat, niech pomyślę…tak moja droga, osiem lat, jak to się stało. Jeszcze w sumie młode małżeństwo, zostawiło w domu dwoje małych dzieci pod opieką trochę starszej córki, a sami poszli skopić siano. Mąż szedł od dołu zagonu, a Jadwiga od góry, nagle się zachmurzyło, nie zdążyli zrobić połowy, a z nieba zaczęły siekać kaskady deszczu, jakby, kto z wiadra wylewał na ciebie.  
Jadwiga pobiegła schować się pod dęba i w tym momencie..

Staruszka westchnęła i zastygła zapatrzona w skwer znajdujący się naprzeciwko ich ławki.

milegodnia

opublikował opowiadanie w kategorii obyczajowe, użył 1381 słów i 7563 znaków.

Dodaj komentarz