Nim przyjdzie jutro # 1

Nim przyjdzie jutro # 1Ela zawsze miała dobry kontakt z teściową, nie rozumiały się może bez słów, ale większość koleżanek mogło jej takich relacji zazdrościć. Dlatego gdy teraz ta starsza pani przebywała w szpitalu, starała się ją odwiedzać, nie przez wzgląd na męża, ale naprawdę czuła taka potrzebę.  
Gdy Edward, jej mąż, poszedł poszukać lekarza prowadzącego, Ela wyszła przed budynek, by na jednej z ławeczek w otoczeniu zieleni wyciszyć swe myśli. Nie lubiła przebywać w sterylnym wnętrzu, mimo, że uwielbiała biel, tutaj sprawiała na niej niepokojące wrażenie i ta szeleszcząca reklamówka na butach, chciała się jej jak najszybciej pozbyć.  
Zaciągnęła w płuca soczysty zapach skoszonej trawy i przetrzymywała przez chwilę, wypuściła ze świstem i może pozwoliłaby sobie na powtórzenie tej czynności, gdyby siedząca obok niej staruszka nie podjęła wywodu:

- Ani się nie obejrzałam, a starość zawładnęła moja duszę. Jeszcze kilka dni temu byłam taka bystra na umyśle, wiedziałam, co działo się wczoraj, a dziś.

Patrzyła przed siebie i Ela przez moment miała wrażenie, że te słowa nie są skierowane do niej. Ale w najbliższym otoczeniu, nie przechodziła choćby jedna osoba, wiatr tylko przemieszczał skrawek bibuły, który jakby zaciekawiony zatoczył koło i zatrzymał przed ich stopami.

- Mogę powiedzieć, jaki był tort na moim weselu, gdzie chodziłam na zabawy, kto z kim się umawiał, ale rano nie mogłam sobie przypomnieć, czy wczoraj była u mnie córka, czy dzisiaj ma przyjść. Nie przyznaje się do tego, bo gotowi mnie nie wypuszczać na tą moją samotnię, bym im w tym szlafroczku nie zwiała.

Zachichotała, jakby opowiedziała przedni dowcip, a w jej srebrnych włosach zamigotały refleksy. Spoważniała, zaciągnęła mocniej pasek i oparła dłonie na kolanach.

Dlaczego tak się dzieje, że wszystko zaczyna mi się mieszać, a ja muszę rano patrzeć na kartę przyczepioną do łóżka, by być pewną, że Czesława Tłoczyńska ma 85 lat i takie są prawidła, po prostu jestem stara.

Złapała Elę za nadgarstek i spojrzała głęboko w oczy. Miała zimna rękę, ale w taki ciepły dzień nie stanowiło to dyskomfortu, Eli nawet przypomniało się powiedzenie mamy o tym, że kto ma zimne dłonie, ten ma gorące serce.

- Ale, ty nie powiesz nikomu o tym, co ci powiedziałam?

Ela musiała przełknąć, by moc odpowiedzieć.

- Nie.

Staruszka pogłaskała Elę po wierzchu dłoni, oparła się wygodnie i zamknęła oczy. Nastała cisza, tylko wiszące nad ich głowami gałązki wierzby, wiatr delikatnie obijał o siebie.

- Jak mi lekarze porobią badania i ta nerka przestanie dokuczać, to wybiorę się w odwiedziny do Michaliny. Ona jest kilka lat młodsza, zresztą, kto jest starszy, ale to nie o tym chciałam. Ona jedna została z młodych lat, choć to wydaje się nie tak dawno. Wiesz, mieszkało tak wiele osób obok mnie, a dziś tylko my zostałyśmy, tak nagle pusto zrobiło się w moim świecie. W ogóle zrobiłam się sentymentalna, bo dziś brakowało mi zapachu szarlotki, aromatu kawy, dasz wiarę?

Nim Ela zdążyła odpowiedzieć, staruszka poinformowała ją o kolejnych swoich pragnieniach.

- Chciałabym już wrócić do domu, wysprzątałabym, upiekła ciasteczka, wzięła moją Pusię na kolana i wspominała patrząc przez okno. Po drugiej stronie ulicy jest stary dom, to tam mieszkali Drawiczowscy, którzy mieli siedmioro dzieci i to u nich spędziłam całe dzieciństwo.
Byli bardzo gościnni, u nich zawsze w soboty było wesoło, śpiewało się, tańczyło i to pod gołym niebem. Na tyłach domu pod rozłożystym orzechem stała huśtawka od wiosny do jesieni spotykaliśmy się po zmroku i to był najpiękniejszy czas.  

  Po tych wszystkich obowiązkach, pomaganiu rodzicom, przychodzili chłopcy z okolicy mieli ze sobą akordeonem, wchodzili na drzewo, a my patrzyłyśmy, na którą kto patrzy podczas wygrywanych melodii. Drawiczowscy mieli pięć córek, więc było w czym wybierać, choć Inga to była dzikuska, która nie przejmowała się konwenansami. Ubierała się jak chłopak w spodnie z nieodzownymi szelkami, wchodziła na drzewa, rzucała kamieniami, wiesz takie kaczuszki.
Ale Zosia, Marysia, Elwirka i Jasia, zawsze miały piękne stroje, kokardy we włosach, buty na koturnach. Ich tata miał sklep, kiedyś to było coś, wszyscy się zaopatrywali u niego, dobrze im szedł interes, miały wiele zabawek, a ja dzięki temu mogłam potrzymać w dłoniach lalkę, taką, co mówiła mamo.

Staruszka przerwała jakby nagle coś sobie przypomniała, coś strasznego.

- Jedno, co Bogu nie wyszło to starość, nie powinno się długo żyć i patrzeć na odchodzących przyjaciół, być tak bezsilnym i marnieć jak ten dom. Gdy rano wstaję, to patrzę na niego, czy jeszcze stoi, czy pochyli się nim ja odejdę

milegodnia

opublikował opowiadanie w kategorii obyczajowe, użył 891 słów i 4876 znaków, zaktualizował 11 wrz 2020.

1 komentarz

 
  • AnonimS

    Takie zwyczajne a porusza...
    Zestaw na tak

    14 wrz 2020

  • milegodnia

    @AnonimS Jak ktoś jest ciekawy swojskiej rozmowy, takiej potocznej, po prostu codziennej i umie odnaleźć w niej ludzi ze swego poletka którzy mogli tak powiedzieć, to tak.

    14 wrz 2020