Make a wish. Część pierwsza Grudzień 2007 - Damian

Make a wish. Część pierwsza Grudzień 2007 - DamianSpojrzałem na zegarek i tupnąłem nerwowo nogą — Majka jak zwykle się spóźniała, a ja stałem pod jej blokiem i zamarzałem. Już miałem zdezerterować, ale wtedy usłyszałem otwarcie drzwi wejściowych. Odwróciłem głowę i spojrzałem prosto w oczy dziewczyny.

— Co tak stoisz? — Popatrzyła na mnie zdziwiona, a ja miałem ochotę jej przywalić.  
— Idziemy, bo spóźnimy się na pierwszą lekcję.
— W nosie mam pierwszą lekcję. Wiesz, że czekam tu na ciebie prawie dwadzieścia minut? — Naprawdę byłem wkurzony jej zachowaniem, chociaż powinienem był to przewidzieć. Ta dziewczyna nigdy nie pojawiała się na czas. — Jest zimno.  
— Damian, przestań histeryzować. — Przewróciła oczami. — Musiałam porozmawiać z mamą.
— Z mamą czy nie, mogłaś przynajmniej wpuścić mnie na klatkę.
— Przecież nie dzwoniłeś.
— Dzwoniłem! Kilka razy.
— Pewnie znowu popsuł się domofon. — Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się niewinnie. Oczywiście, że zrobiła to specjalnie. Znowu.
— Twoja mama mogłaby to w końcu gdzieś zgłosić, może by go wymienili. — Nie dałem po sobie poznać, że ją przejrzałem.
— Być może — odpowiedziała szybko, a ja już wiedziałem, że szykuje się jakiś wykład o czymś, o czym nie miałem ochoty słuchać, może o najnowszych kolorach lakierów do paznokci albo fryzurach, albo nowych spodniach, które kupiła w sobotę. — Damian, a pamiętasz Łukasza Sandeckiego? Z trzeciej… którejś?
— Taaaak? — Nie miałem zielonego pojęcia, kim jest ten człowiek, ale jeden rzut oka na jej rozanieloną twarz i wiedziałem, że go nie lubię.
— Zaprosił mnie na randkę, w sobotę — już chciałem zapytać, czy zamierza na nią pójść, ale kontynuowała. — Poszliśmy do kina, a potem na spacer nad jezioro. Strasznie było zimno, więc wróciłam do domu. Myślę, że zaprosi mnie jeszcze raz.
— Cóż, ja bym cię zaprosił. — Wzruszyłem ramionami i puściłem jej oczko.
— Ale nigdy nie zaprosiłeś.
— Naprawię to, w swoim czasie. — Uśmiechnąłem się do niej szeroko, złapałem za rękę i puściłem się biegiem w stronę szkoły. Tak naprawdę nie chciałem się spóźnić.

Przez cały dzień Majka rzucała mi dziwne spojrzenia — na matematyce o mało nie spadła z krzesła, tak się odwracała, by na mnie zerknąć. Chciałem zapytać ją, dlaczego dziwnie się zachowuje, gdy wychodziliśmy z klasy, ale nie zdążyłem ㅡ pod drzwiami, jak wytresowany piesek, stał Ten-Z-Trzeciej-Którejś. Majka rzuciła mu się na szyję i całkiem zapomniała o moim istnieniu, ruszyłem więc do chłopaków stojących na końcu korytarza, z zamiarem obserwowania sytuacji z bezpiecznej odległości.

Na nieszczęście z mojego punktu obserwacyjnego miałem aż za dobry widok na to, jak się obściskiwali; odniosłem nawet wrażenie, że Majka próbuje wtopić się w Tego-Z-Trzeciej-Którejś. Obrzydliwe.

Musiałem jednak przyznać sam przed sobą, bo przed nikim innym nigdy bym nie przyznał, że przemawiała przeze mnie zazdrość. Wielka zazdrość. Trudno było mi sobie wyobrazić, że miałbym pozwolić jej obściskiwać się na korytarzu z jakimś wymoczkiem, tylko że nie miałem innego wyjścia — nie mogłem podejść do niego i dać mu w mordę. Właściwie… mogłem, ale nie chciałem wkurzyć Majki; byłem pewien, że powaliłaby mnie jednym ciosem. Z przyjemnością.

Przez resztę dnia starałem się nie zwracać uwagi na Majkę, co nie było wcale takie trudne, bo większość lekcji mieliśmy osobno, jednak przy szkolnej bramie nie dało się jej nie zauważyć. I jego. Znowu się obściskiwali. Zastanawiałem się nawet, czy sobotnia randka rzeczywiście była ich pierwszą, bo całowali się jak para zakochanych dzieciaków, którymi w gruncie rzeczy byli. Zdusiłem w sobie przemożną ochotę podejścia do nich i skopania gościowi tyłka (po raz kolejny; zacznę liczyć te razy i wpiszą mnie do Księgi Rekordów Guinnessa), wyminąłem gołąbeczki i skierowałem się w stronę domu. Czułem się… niekomfortowo. Zawsze, od przedszkola, do domu wracałem z Majką; najpierw odprowadzałem ją na osiedle i przez park wracałem do siebie. A wtedy… byłem sam i czułem się samotny.  

— Damian! — Odwróciłem głowę w stronę głosu i ujrzałem biegnącą w moją stronę przyjaciółkę.
— Odsapnij — nakazałem, kiedy już otwierała usta, żeby coś powiedzieć.
— Nie zamierzam! — szykował się wykład. — Czemu na mnie nie poczekałeś? — A jednak nie.
— Byłaś zajęta.
— Mogłeś na mnie po prostu poczekać.
— Wiesz, tak naprawdę nie miałem pewności czy będziesz chciała mojego towarzystwa.
— Czemu miałabym…? Och, rozumiem, jesteś zazdrosny — zawyrokowała, po czym zatrzymała się, odwróciła w moją stronę i złapała za ramiona. — Damian, wiesz, że jesteś moim najlepszym przyjacielem, prawda? Nigdy nie będzie nikogo ważniejszego od ciebie. — Kiwnąłem głową, uśmiechnąłem się i przytuliłem ją.  

Wtedy jeszcze nie wiedziałem, ile znaczą jej słowa i obietnice, nie miałem też pojęcia, ile znaczą moje własne. Dzieciaki w liceum nie zastanawiają się nad swoimi słowami, składają obietnice, których nigdy nie będą w stanie dotrzymać, nieważne czy z własnej winy, czy doprowadzą do tego okoliczności. Obietnice składane w liceum nie mają pokrycia, są pustymi słowami, chociaż jako dzieciaki bardzo chcemy wierzyć, że jesteśmy w stanie je spełnić, że nasze życie potoczy się w pewien określony, zaplanowany sposób. Nie dopuszczamy do siebie myśli, że coś może pójść nie tak, jesteśmy panami świata i tak też się zachowujemy; chcemy przeżyć swoje życie najlepiej, jak to tylko możliwe, bez zamartwiania się konsekwencjami takich czy innych wyborów, a przecież dokonujemy ich tak wiele — przyjaciele, uczelnie, kierunki studiów — na to mamy wpływ. Jedynym, na co nie mamy wpływu jest właśnie życie. Przecież nieważne, jak bardzo byśmy się starali, zawsze coś pójdzie nie tak. To może być błahostka, jak brak ulubionego ciastka w kawiarni, ale jest tyle rzeczy, które mogą nie wyjść… Jakiś pijany kierowca potrąci kogoś z naszej rodziny, nie dostaniemy się na wymarzone studia, zdiagnozują u nas jakąś nieuleczalną chorobę o podłożu genetycznym, nasi rodzice się rozwiodą; to wszystko może się wydarzyć. Tak jak wydarzyło się w moim życiu, chociaż nikt nie zabił mojej babci, moi rodzice rozwiedli się, gdy byłem mały i jestem całkowicie zdrowy. Wydarzyło się jednak coś, co na zawsze zmieniło mój pogląd na świat — dokonałem jednego, tragicznego dla mojego zdrowia psychicznego wyboru, który sprawił, że znalazłem się w tym właśnie miejscu. Tylko że wtedy, kiedy przytulałem moją najlepszą przyjaciółkę, która chwilę wcześniej obiecała mi, że zawsze będę dla niej najważniejszy, nie miałem pojęcia, jak niewykonalne okaże się dla nas dotrzymanie tej obietnicy.

Tkwiliśmy więc w swojej bańce pewności, że nie złamiemy danego sobie słowa, a tymczasem życie szykowało nam kolejne niespodzianki, których wcale nie chcieliśmy. Najpierw Ten-Z-Trzeciej-Którejś zaprosił Majkę na kolejną randkę, i kolejną… i jeszcze następną. W końcu Majka wpadła po uszy i był to pierwszy krok ku przepaści, nad którą stanąłem. Doskonale wiedziałem, że nie mam prawa ingerować w jej życie uczuciowe, ale byłem w niej zakochany po uszy (do czego oczywiście, heroicznie się nie przyznałem) i patrzenie na to, jak obściskuje się z kimś, kto nie jest mną, sprawiało mi fizyczny ból; było jak ciągłe stąpanie po rozżarzonych węglach. Ostateczny cios nadszedł przed Bożym Narodzeniem, kiedy to Majka oświadczyła, że w tym roku po raz pierwszy nie spędzimy Wigilii wspólnie, ponieważ zaprosiła na nią swojego chłopaka, a on, wspaniałomyślnie, wykazał się entuzjazmem i zgodził. Ja natomiast wykazałem się dojrzałością godną dwulatka i wymogłem na niej obietnicę, że sylwestra spędzimy zgodnie z naszą tradycją — na podłodze mojego pokoju, zalewając się w trupa szampanem podwędzonym mojej mamie, na co moja przyjaciółka niechętnie przystała.  

Święta były… smutne. Bez Majki, to nie było to samo, ale dzięki temu zacząłem się zastanawiać, jak sobie bez niej poradzę na studiach? Planowaliśmy pójść na zupełnie różne uczelnie i choć znajdowały się w tym samym mieście, to na dwóch jego końcach; rozmawialiśmy kiedyś o wynajmie mieszkania w połowie drogi, ale nie udało nam się takiego znaleźć, mieliśmy zbyt małe możliwości finansowe. Myślałem też o zmianie planów i wybraniu tej samej uczelni, ale Majka skutecznie mnie od tego odwiodła, choć z perspektywy czasu jestem w stanie stwierdzić, że oddalenie się od siebie w czasie studiów było powodem całkowitego rozpadu naszej przyjaźni. W tej chwili jednak wszystko jeszcze przed nami.

Po, wbrew definicji, smutnym Bożym Narodzeniu nadszedł czas na Sylwestra, który był nieco radośniejszy, chociaż urżnęliśmy się tak bardzo, że noworoczny pocałunek przeżyliśmy, leżąc w moim łóżku. Nie jestem pewien, czy Majka w ogóle o nim pamięta, bo w tym roku do mnie należało bycie tym “w lepszym stanie”. Właściwie sam niewiele pamiętałem i bardzo żałowałem, że nie zamontowałem ukrytej kamery — mógłbym wtedy na spokojnie przejrzeć nagranie i sprawdzić, jak bardzo się skompromitowałem, ewentualnie pocieszyć, że Majka skompromitowała się bardziej. Co prawda powinienem czuć wstyd, że wykorzystałem okazję i dopuściłem do pocałunku, ale nie potrafiłem, nie chciałem, bo to był jeden z lepszych pocałunków w moim życiu, jeśli nie najlepszy. Najgorsze było jednak to, że nie mogłem porozmawiać o tym z Majką, znienawidziłaby mnie, że do tego dopuściłem. Musiałem więc udawać, że wszystko jest dobrze, że nic się między nami nie zmieniło, że był to wieczór taki, jak zawsze.

Tradycja wspólnego spędzania Sylwestra narodziła się w gimnazjum, kiedy nasze matki nie pozwoliły nam pójść na imprezę do jednej z koleżanek, za to wyraziły zgodę, żebyśmy urządzili własną ekskluzywną balangę dla VIP-ów w moim pokoju. Oczywiście VIP-ów było tylko dwóch i dlatego to przyjęcie było tak ekskluzywne. Na zwinięcie szampana wpadliśmy sami, matki nie wyraziły na to zgody; właściwie chyba wspomniały coś o tym, że NIE wolno nam pić alkoholu, ale kto by się tym przejmował? My na pewno nie należeliśmy do tych osób.

— Czego najbardziej żałujesz? — zapytała Majka, kiedy jeszcze była na tyle trzeźwa, żeby prawidłowo składać zdania, ale nie na tyle, żeby mówić normalnie.
— Co masz na myśli?
— Czego żałujesz najbardziej w swoim życiu? — Uściślenie jak nie wiem co.
— Dlaczego zadajesz dzisiaj takie trudne, egzystencjalne pytania? — Nie chciałem jej odpowiadać, bo musiałbym przyznać, że jestem w niej beznadziejnie zakochany i jedyne, czego żałuję w dotychczasowym życiu to fakt, że nie miałem jaj i nie zaprosiłem jej na randkę, zanim zrobił to Ten-Z-Trzeciej-Którejś. Pominę tutaj fakt, że wypowiedzenie słowa “egzystencjalne”, było dla mnie nie lada wyzwaniem.
— Chcę wiedzieć.
— Okej. — Zastanowiłem się chwilę, jakie kłamstwo będzie najbliższe prawdy. — Najbardziej żałuję tego, że nie potrafię rozmawiać o uczuciach — powiedziałem w końcu.
— Przecież ciągle rozmawiamy o uczuciach.
— Tak, rozmawiamy, o twoich, Majka. — Uśmiechnąłem się, kiedy zrobiła swoją pijacką zamyśloną minę, ale mina mi zrzedła, kiedy zadała następne pytanie.
— Dlaczego nie rozmawiamy o twoich?
— Nie ma o czym mówić.
— Damian, nie możesz żałować czegoś, o czym nie warto mówić. — Jak na całkiem nawaloną, myślała dość logicznie.
— Może właśnie dlatego żałuję?

Ostatnie, co prawda retoryczne pytanie sprawiło, że Majka przez dłuższą chwilę siedziała w ciszy, małymi łykami popijając szampana. W końcu spojrzała mi w oczy i uśmiechnęła się jak kot z Cheshire, a mnie serce zabiło mocniej. Wiedziałem, co się święci, potrafiłem wyczytać to w jej oczach, i nie podobało mi się to.  
— Musimy to naprawić, kochanie, i chyba mam pomysł — wyszeptała, jakby to była tajemnica wagi państwowej.
— Boję się twoich pijackich pomysłów, więc proponuję porozmawiać o tym jutro, kiedy już wytrzeźwiejesz.
— Nie bądź tchórzem, Damian. Wiesz, że moje pomysły są genialne.
— Oczywiście, ale tylko, kiedy nie jesteś nawalona jak Messerschmitt.  
— Nie jestem pijana. — Wydęła wargi jak obrażona pięciolatka. Chwilę temu wyglądałem podobnie.
— Cóż, skoro nie jesteś pijana, powtórz za mną: supercalifragilisticexpialidocious.
— Dobra, jestem pijana, ale moje pomysły są zawsze genialne!
— Mów. — Poddałem się, bo wiedziałem, że nie mam szans. Ta dziewczyna była moim kryptonitem. Nie, żebym był jakimś Supermanem czy coś, chociaż chciałbym.

W ten właśnie sposób przez jedną głupią decyzję straciłem to, co kochałem najbardziej na świecie, chociaż wtedy tak tego nie odbierałem. Wysłuchałem wywodów Majki na temat jej koleżanki, której imienia nie chciała mi zdradzić i doszedłem do wniosku, że jej pomysł ma sens. Niewielki, ale jednak ma. Każdy chciał znaleźć swoją drugą połówkę (moja siedziała obok mnie, ale nie miała o tym pojęcia), a moim marzeniem było spędzić z tą połówką resztę życia. Niestety nie mieliśmy być jedną z tych szczęśliwych licealnych par, które żyły długo i szczęśliwie.

Butelkę szampana później leżeliśmy już w moim łóżku, w pozycji… dość dla mnie niekomfortowej — Majka przytulała się do mnie całym ciałem, przerzucając jedną nogę przez moje biodra. W tamtej chwili miałem ochotę rzucić się na nią i kochać przez resztę nocy, byłem pewien, że nie stawiałaby oporu, a nawet chętnie oddawała przyjemności, zwłaszcza, że przez cały czas, podczas rozmowy (o niczym; będąc pijanym nie da się rozmawiać o czymś), głaskała mnie po torsie i rysowała paznokciem misterne wzory na mojej koszulce. Szczerze mówiąc, musiałem wykazać się niesamowitą siłą woli, żeby nie zrealizować swojego planu pozbawienia dziewictwa mojej przyjaciółki. Byłem przekonany, że nie byłaby mi wdzięczna. Chociaż jej kolejne działania zaprzeczały tej teorii — przytuliła się do mnie mocniej, uniosła głowę, spojrzała mi w oczy i pocałowała. W pierwszej chwili było to tylko przyjacielskie muśnięcie warg, ale gdy tylko nasze usta się zetknęły, nie mogliśmy się powstrzymać. Na swoją obronę mam jedynie fakt, że to Majka pogłębiła pocałunek, a ja tylko, nie chcąc sprawić jej przykrości, nie odsunąłem się. Szczęśliwie, zanim doszło do czegoś więcej, poszliśmy po rozum do głowy i postanowiliśmy spróbować zasnąć, wciąż ciasno objęci.

Tamten Sylwester był niezapomniany z jeszcze jednego powodu — to wtedy zdałem sobie sprawę, że byłbym w stanie wskoczyć za Majką w ogień, wcale nie dlatego, że była moją najlepszą przyjaciółką od, praktycznie, urodzenia, ale dlatego, że była kobietą, z którą chciałem wyobrażać sobie przyszłość. Jedyną, z którą w ogóle byłem w stanie wyobrazić sobie przyszłość — wspólne wakacje, wspólne mieszkanie, gromadka bobasków. Był to ten rodzaj bezwarunkowej miłości, o którym pisze się piosenki i dramaty. Właściwie byliśmy trochę jak Romeo i Julia — nie mogliśmy być ze sobą, ale bez siebie też nie potrafiliśmy.

“Even if the sky does fall
Even if they take it all
There’s no pain that I won’t go through
Even if I have to die for you” *
* Starset “Die for you”

KatiaZula

opublikowała opowiadanie w kategorii obyczajowe i miłosne, użyła 2786 słów i 15956 znaków, zaktualizowała 27 maj 2020.

4 komentarze

 
  • Speker

    Sztos

    20 kwi 2020

  • KatiaZula

    @Speker Dziękuję ❤

    20 kwi 2020

  • Gaba

    No i wróciła! I jeszcze "obyczajowo-miełojśnie"!
    Brawo Ty!
    Nic więcej nie napiszę, mam się powtarzać?
    Fajnie to czytać wtym czasie... Dzięki Ci, o Pani!
    Ps. Czyżby nasza siła perswazji była aż tak wielka, że doba ma 28h??? :lmao:
    Jeszcze raz Brawo!

    19 kwi 2020

  • KatiaZula

    @Gaba brawo ja! ❤
    PS doba wciąż ma niestety 24 godziny, ale doszłam do wniosku, że wcale nie potrzebuje tyle spać 😆

    20 kwi 2020

  • Gaba

    @KatiaZula i słusznie, mogłabyś się zmęczyć! A tak---przyjemnie i pożytecznie...
    Fajnie piszesz i niech tak zostanie!  
    Pozdrawiam Cię 🤘

    20 kwi 2020

  • Somebody

    Zajebiste, kochana  <3 Dobrze mieć cię z powrotem  :przytul:

    19 kwi 2020

  • KatiaZula

    @Somebody dziękuję  :przytul:

    20 kwi 2020

  • agnes1709

    "Ten-Z-Trzeciej-Którejś" - jesteś wielka, kobieto! :yahoo:  Kocham Twoje złośliwości! Pierwsza moja, bo... Ty wiesz ;)

    19 kwi 2020

  • KatiaZula

    @agnes1709 ❤

    19 kwi 2020

  • agnes1709

    @KatiaZula I dzięki za kozacki kawałek. Zawijam :D

    19 kwi 2020

  • KatiaZula

    @agnes1709 na zdrowie!  :D

    19 kwi 2020

  • agnes1709

    @KatiaZula W tych czasach, co to nawet nie można hasać po lasach.  :smh:

    19 kwi 2020