Sklep spożywczy Antoniny Michalskiej na osiedlu w Morowie, 19 września 2011
Felek wparował do spożywczego i w ostatniej chwili wyhamował przed ladą. Rzucił nieskładne „dzień dobry”, które w jego ustach brzmiało raczej jak „die obry”. Antonina Michalska odpowiedziała spokojnie i obserwowała, jak chłopak biega po pomieszczeniu od półki do półki. W końcu podszedł do lady z dwiema butelkami keczupu i paczką parówek nowojorskich.
– To wszystko? – zapytała.
– Nie, jeszcze paczkę faj… znaczy papierosów paczkę, poproszę – powiedział, starając się unikać jej wzroku. Był o wiele bardziej karcący niż jego matki, a przecież nie byli ze sobą spokrewnieni. Ot, babka z osiedlowego sklepiku. Co ją tam rusza jakiś chłystek?
– Nic dobrego ci nie przyniosą te fajki, Felek.
– Wiem, ale jednak poproszę.
– Jak chcesz, osiemnastka już przebita.
Kobieta wyciągnęła rękę na stojak, gdzie w kolejności cenowej ułożone były paczki papierosów.
– Jakiekolwiek byle czerwone – zasugerował.
– Szczęśliwy kolor?
Felek uśmiechnął się lekko.
– W końcu chłopak Czerwińskich jestem.
Michalska pokiwała głową.
– No tak, Czerwińscy. Ale twój tata nie pali.
– Podobno palił. Dawno temu.
Kobieta przyjęła od chłopaka banknot pięćdziesięciozłotowy i wydała resztę. Felek pożegnał się i wyszedł ze sklepu. Potem pobiegł w stronę blokowisk.
***
Droga przy przystanku kolejowym Kiścinne, 26 września 2011 roku
Od głównej szosy na przystanek kolejowy Kiścinne było jakieś dwieście metrów. Prowadziła tam wąska, szutrowa droga. Ludzie rzadko podjeżdżali aż pod sam peron. Zwykle wysiadali z aut na głównej drodze, a potem maszerowali do przystanku. Gdy grupka pozostały przy ławce ludzki nadal obserwowała ciało, debatując między sobą i czekając na odpowiednie służby, na szosie pojawiło się auto – czarny Daewoo Lanos. Podjechał tam powoli, bez włączonych świateł mijania. W środku siedzieli dwaj mężczyźni. Obaj przyglądali się grupce ludzi na przystanku.
– Ile jeszcze? – zapytał pasażer.
– A co ja jestem, policyjne łoki-toki? I tak musimy się zawinąć, żeby nas nie przyuważyli. Pieski nie są pracowite, ale mają dobry wzrok.
– Ty to masz łeb, Szyja. Ja bym chyba już siedział na dołku.
– Niee, Dekiel. Byłbyś trup, jak tamten.
Wymienili się spojrzeniami. Dekiel uśmiechał się krzywo, a Szyja po prostu lustrował go zimnym, bezemocjonalnym wzrokiem. W ciemności auta jego kark wyglądał na dwa razy większy niż naprawdę, a i tak był olbrzymi.
***
Przystanek kolejowy Kiścinne, 26 września 2011 roku
Antonina Michalska usiadła na drugiej ławce, starając się opanować targające nią emocje. Artur Ełk bez powodzenia wydzwaniał na numer przez nią podany. Obok Michalskiej stał Leszek Biernat – mieszkaniec tego samego osiedla, który również znał Felka, ale z natury szorstki i zimny, nie wyglądał na szczególnie przejętego jego śmiercią.
– Proszę się uspokoić. Śmierć na tym świecie to zjawisko powszechne – powtarzał sucho jak jakąś procedurę wykutą na pamięć.
– Jak mam być spokojna?! Młody chłopak nie żyje. Taka śmierć nie jest powszechna.
– Owszem, jest – twardo stał przy swoim Biernat. – Młodzi ludzie umierają jeden za drugim, z rozmaitych powodów. Wypadki, samobójstwa, ataki terrorystyczne…
– Panie Biernat, błagam pana – załkała cicho. – Proszę przestać, to nie pomaga.
Mężczyzna wzruszył ramionami.
– Nie chce sobie pani pomóc, to i nie pomaga. Proszę wziąć kilka głębokich wdechów, a potem naprawdę przestać histeryzować. Nie on jeden zawinie się z tego świata w młodym wieku.
– Gdyby miał pan dzieci…
– Ale nie mam, całe szczęście.
Michalska otarła oczy z łez, na co mężczyzna zareagował skinieniem głową. Potem, jak gdyby nigdy nic odszedł na bok zapalić papierosa. Nie miał ochoty oglądać trupa, tak, jak inni. Spora grupka ciągle czatowała nad ciałem Felicjana Czerwińskiego. Wśród nich był ojciec najlepszego przyjaciela Felka, Damiana Zborowskiego – Włodzimierz. Mężczyzna wyglądał na głęboko poruszonego. Patrzył na ciało chłopaka z troską i smutkiem. Spod czarnej czapki wystawały długie kosmki siwych włosów, a całości dopełniał jeszcze trzydniowy zarost i widoczne wory pod oczami.
– Damian będzie załamany – powiedział.
– O kim pan mówi? – zapytała nieznajoma kobieta stojąca po lewej stronie.
– O moim synu, Damianie. Felek był jego najlepszym przyjacielem. Nigdy nie sądziłem, że wrócę do domu i… no wie pani, przekaże tak złe nowiny.
Kobieta pokiwała głową.
– Straszna tragedia. Może on chorował?
– A gdzie tam! – oburzył się nagle Zborowski. – Był okazem zdrowia. Razem z Damianem grali w okręgowej lidze piłki ręcznej, w Czerwonych Morów. Dwaj najlepsi skrzydłowi. Nie wiem, co tu zaszło, ale to robota dla policji.
Chwilę później na przystanku zjawili się ratownicy, a po nich dwa radiowozy.
CDN
Dodaj komentarz