7.
Następnego dnia w „planie zajęć” na popołudnie była przewidziana terapia grupowa. Sylwia, jak zdążyła już skonstatować, najmniej polubiła tę aktywność spośród wielu innych, których również nie lubiła. Spotkania prowadził uprzejmy i zawsze uśmiechnięty profesor Karczyński, ale robił to w tak nudny sposób, że trzeba było szczypać się po rękach, żeby nie zasnąć.
Terapia sama w sobie polegała zazwyczaj na tym, że ktoś zabierał głos i mówił o swoim problemie. Rzecz jasna niewielu było takich, którzy zgłaszali się z własnej inicjatywy, dlatego w obliczu braku chętnych profesor wyznaczał sam, o czyich problemach grupa będzie słuchała. Skutkowało to mniej więcej tym, że każdy wywołany do opowieści zazwyczaj powtarzał jakieś utarte i schematyczne zdania w rodzaju „wciąż szukam swojej motywacji”.
Jako że spotkania odbywały się w małej sali, podobnej rozmiarami do sal lekcyjnych w szkołach, pacjentów dzielono na kilka grup. Każda grupa odbywała terapię o innej godzinie lub innego dnia. Dobór osób do każdej grupy był losowy i oznaczało to mniej więcej tyle, że Sylwia na każdym spotkaniu otoczona była zupełnie innymi ludźmi.
Od czasu do czasu terapie były urozmaicane jakimiś grami, zadaniami i innymi prostymi czynnościami, które miały na celu zintegrować uczestników. Tworzył się dobry grunt dla komunikacji międzyludzkiej. Pacjenci mieli się otwierać nie tylko przed profesorem, czy grupą, ale też drugim człowiekiem. A przynajmniej takie było założenie.
Sylwia patrzyła na małą doniczkę stojącą na parapecie w jej pokoju, czekając, aż nadejdzie czas na terapię. Drobne, zielone listki wystawały nieśmiało znad czarnej ziemi. Po kilku dniach spędzonych przed telewizorem widok małej roślinki wydawał się równie interesujący, co kolejny film z reklamami włącznie.
Gdyby tylko nuda potrafiła zabić, pomyślała.
Weszła do sali i jak zawsze zajęła miejsce w ostatniej ławce. Szybko odkryła, że profesor Karczyński zdaje się nie zauważać niektórych fragmentów sali i nie wywołuje do odpowiedzi osób, które w owych fragmentach się zaszyją. Schowała się więc i czekała na ciąg dalszy.
- Mam dla was dzisiaj niespodziankę. – zaczął prowadzący zajęcia.
- Niech zgadnę, będziemy stawiać czoła naszym problemom dzięki pomocy innym. – pomyślała ironicznie Sylwia.
- Pora na odrobinę integracji... – kontynuował – Spróbujemy się lepiej poznać.
- Wszyscy święci zabierzcie mnie stąd... – mamrotała Sylwia.
- Dobierzcie się w pary z tymi osobami, które znacie najmniej. Raz, raz! To ćwiczenie ułatwi wam poznawanie nowych osób.
W pomieszczeniu zapanował chaos. Każdy zaczął szukać wzrokiem swojego partnera do ćwiczeń. Sylwia siedziała spokojnie, czekając, aż ktoś ją zauważy i zaoferuje współpracę. Kiedy jednak harmider ustąpił, wciąż była sama. Czyżby liczba osób była nieparzysta?
- Czy każdy ma już swoją parę? – spytał profesor. Sylwia nieśmiało podniosła rękę.
- Wygląda na to, że jest nieparzysta liczba osób. – powiedziała.
- Ależ skąd, Sylwio! – Karczyński machnął ręką. – Przecież jest jeszcze Wiktor!
Dziewczyna zamarła i podążyła za wzrokiem profesora. Po przeciwnej stronie sali, od strony okien, w samym kącie pomieszczenia dostrzegła srebrny wózek. Jak mogła go nie zauważyć wchodząc do środka? Dotarło jednak do niej, że przecież szukała jedynie miejsca w ławkach, a Wiktor był jedyną osobą, która nie musiała zajmować żadnego miejsca. W dodatku zawsze poruszał się niemal bezszelestnie. Mógł nawet przejechać tuż obok, a ona nie zauważyłaby go, zajęta szukaniem skrytego miejsca. Szlag!
Wiktor podjechał do jej ławki, odsunął niezajęte krzesło i wjechał w puste miejsce.
- Sylwia, tak? – zapytał, spoglądając na nią spod ciemnej i pokręconej grzywki. – Jestem Wiktor, miło mi.
Zdawał się na nią nie patrzeć. Po prostu siedział obok i słuchał, co mówi Karczyński. Sylwia się nie odezwała. Z jednej strony wciąż była trochę zszokowana, z drugiej ściskała z całych sił usta, bo była wściekła. Była wściekła, że nie dostrzegła tego cholernego wózka wcześniej, ale przede wszystkim była wściekła, że ten chłopak znowu wytrącił ją tak nagle z jej własnego, nudnego świata. Wytrącił ją z równowagi, nie wkładając w to nawet odrobiny wysiłku. Łajdak!
- ...możecie zapisać odpowiedzi, łatwiej wam dzięki temu będzie przedstawić waszego partnera przed grupą. – tłumaczył profesor – Do dzieła. Liczę na odrobinę kreatywności!
Sylwia zdała sobie sprawę, że zupełnie nie słuchała tego, co mówił Raczkowski. Ścisnęła pięści i odwróciła się do Wiktora.
- Co mamy zrobić? – zapytała, starając się z całych sił zabrzmieć naturalnie.
Chłopak spojrzał na nią. Oczy miał szeroko otwarte, brwi uniesione.
- Nie słuchałam go... – cedziła, ledwie panując nad agresją. – Co. Mamy. Zrobić.
Wiktor jeszcze szerzej otworzył oczy, choć wydawało się to niemożliwe.
- Co... – odchrząknął i odzyskał normalny wygląd – W porządku... Musimy zadać sobie nawzajem po pięć pytań, które pomogą nam się lepiej poznać. Na podstawie otrzymanych odpowiedzi będziemy musieli przedstawić naszego partnera przed grupą. Najlepiej jak umiemy, z jak największą ilością informacji. – wyciągnął z boku wózka mały notatnik z zaczepionym na nim długopisem. - Mniej więcej. Chcesz zacząć?
Nie odpowiedziała. Potrzebowała więcej czasu, żeby zrozumieć, co przed chwilą usłyszała. Co za głupie ćwiczenie. Już chyba wolałaby, żeby tradycyjnie Karczyński wyciągnął do zwierzeń jakiegoś niewolnika. Nagle zdała sobie sprawę, że wciąż patrzą sobie w oczy.
- Nie. – wydukała – Ty zacznij.
- Jak masz na imię?
- Co to za głupie pytanie? Przecież wiesz, przed chwilą sam je wypowiedziałeś.
- Profesor Karczyński i ja być może je znamy, ale podejrzewam, że pozostali już je zapomnieli, lub nawet nie słuchali, gdy wybrzmiało. Wydaje mi się, że dobrze będzie zacząć od niego twoją prezentację. Poza tym zawsze to jedno pytanie mniej do zmartwień. Zostaną już tylko cztery.
Cóż za bezczelność! Sylwia ciskała z oczu piorunami. Wziął ją za kompletną idiotkę, której trzeba wszystko tłumaczyć. W dodatku przez ułamek sekundy wydawało jej się, że widziała drwiący uśmiech na jego twarzy. Łajdak! Łajdak do kwadratu!
- Nie muszę zatem udzielać tu żadnej odpowiedzi. – powiedziała, łapiąc rezon. – Drugie pytanie?
- Dlaczego tu jesteś?
Czuła, że traci kontrolę. Znajome gorąco zaczęło buzować w jej głowie. Palce zaczęły ją boleć od zbyt mocnego ściskania dłoni.
- Dlaczego tu jestem !? – powtórzyła o wiele głośniej. Kilka zaciekawionych spojrzeń zwróciło się w ich stronę. – Jak możesz pytać o to tak bezceremonialnie?
Wiktor wzruszył ramionami.
- Każdy tu jest z jakiegoś powodu, to żadna tajemnica. Poza tym prędzej, czy później i tak będziesz zmuszona opowiedzieć o tym na terapii grupowej.
- Nie prawda. Nikt mnie nie zmusi. – Zaczęła szukać argumentów tylko po to, by się z nim nie zgodzić. – Widziałam, jak niektórzy odmawiają bez żadnych konsekwencji.
- To prawda, ale odmawiają tylko na początku. Tak jak mówiłem, prędzej, czy później będziesz musiała...
- To zrobię to na własnych warunkach, nie dlatego, że ty o to pytasz!
Znowu niepotrzebnie podniosła głos. Teraz niemal cała sala patrzyła w ich kierunku. Karczyński wstał i podszedł kawałek z kłopotliwym uśmiechem. Z pewnością doskonale znał problem, z powodu którego się tu znalazła.
- Coś nie tak, Sylwio? – zapytał łagodnie.
- Wszystko w porządku, już skończyliśmy!
- Tak szybko? – zdziwił się profesor.
- Tak. Najwyraźniej mój przybrany partner wie już wszystko o wszystkim!
- To nie tak... jeszcze nie... – próbował wtrącić zakłopotany Wiktor.
- Proszę bardzo! – przerwała bez pardonu Sylwia. – powiedz wszystkim, czego się o mnie dowiedziałeś!
Zapadła cisza. Wszyscy patrzyli osłupieni. Nawet profesor Karczyński nie wydobył z siebie żadnego słowa. Sylwia niemal słyszała bicie własnego serca. Była pewna, że Wiktor obrzuci ją jednym ze swoich bolesnych spojrzeń i wyjedzie z sali.
Chłopak jednak westchnął tylko, odłożył długopis i zaczął mówić.
- Poznajcie Sylwię – przechylił na chwilę głowę w jej kierunku, po czym kontynuował. – Sylwia jest dziewczyną pewną siebie i niezwykle upartą. Łatwo ją urazić, ale bądźcie pewni, że nie pozostanie wam dłużna w odpowiedzi. Ponadto jest bardzo wybuchowa i szybko podejmuje decyzje. Nie znosi przegrywać niezależnie od tego, jak wysoka jest stawka. Próbuje ukryć przed innymi swoje problemy, nie zwracając przy tym uwagi na to, że one same przez nią przemawiają. Gorący temperament sprawia, że ma problem z nawiązywaniem znajomości. – Wiktor zamknął notatnik, schował z boku wózka i spojrzał jej prosto w oczy.
- No i czasami dość mocno się czerwieni. – zakończył.
Zapadła głucha cisza. Sylwia czuła się tak, jakby para wydobywała się z jej uszu.
- To była... – powiedział w końcu Karczyński – całkiem niezła prezentacja.
Sylwia wstała i ruszyła w kierunku drzwi, miała ochotę otworzyć je zamaszystym kopniakiem i uciec do swojego pokoju.
- Sylwio...? – profesor zapytał nieśmiało. – A ty czego dowiedziałaś się o Wiktorze.
Zatrzymała się. Dłoń miała już na klamce, tak niewiele dzieliło ją od ucieczki stąd.
- Wiktor? – powiedziała nieco drżącym głosem. – Wiktor... Wiktor to łajdak!
Wyszła, wyobrażając sobie, jak chłopakowi na wózku opada szczęka.
8.
Wytrzymała całą drogę do swojego pokoju, zanim wybuchła. Nie miała żadnego sposobu, żeby ulżyć swojej złości, więc tylko napięła wszystkie mięśnie, czekając, aż zaczną ją palić z bólu. Dyszała przez zaciśnięte zęby, niewielkie żyły zaczęły pulsować na jej czole.
Dlaczego tak szybko straciła nad sobą kontrolę? Nie była w stanie zrozumieć swojego wybuchu. Powinna przecież pozostać niewzruszona, znudzona. To było głupie ćwiczenie pomagające w relacjach międzyludzkich. A jednak to głupie ćwiczenie udowodniło, że nie jest w stanie panować nad emocjami.
Najbardziej jednak denerwowało ją to, że obca jej osoba tak na nią wpływa. Zupełnie jakby pojawienie się Wiktora za każdym razem odcinało pewne sektory jej mózgu odpowiedzialne za racjonalne myślenie. Im dłużej zastanawiała się nad całym incydentem, tym bardziej umacniała się w przekonaniu, że nie powinien się wydarzyć. Nie powinien się wydarzyć, ponieważ ona nie powinna tak reagować.
Napady agresji częstą ją dotykały i w większości przypadków była nawet w stanie przewidzieć, kiedy się pojawią. Wiedziała, które tematy mogą ją podrażnić i uczyła się ich unikać. Ale to? Kompletny bezsens.
Silny skurcz ściągnął jej łydkę i dała za wygraną. Zdyszana runęła na łóżko, podskakując delikatnie na elastycznym materacu. Czuła, że policzki pieką ją żywym ogniem.
Teraz dotarło do niej, że o incydencie dowie się Raczkowska. Na kolejnej rozmowie będzie musiała wymyślić jakieś dobre kłamstwo, żeby nie stracić punktów za dobre sprawowanie.
- Powiem jej, że miałam okres. – pomyślała. – A Wiktor rozzłościł mnie, poruszając denerwujące tematy.
Wtedy Raczkowska nie powinna naciskać, przynajmniej nie aż tak mocno. Musi się też zająć samym Wiktorem. Poprosi go, żeby zapomniał o wszystkim. Może nawet przeprosi, jeśli chłopak będzie mocno obstawał przy swoim. Dzięki temu on też nie powie Raczkowskiej nic złego i kryzys zostanie zażegnany. No, pozostaje jeszcze Karczyński, ale o niego akurat należy martwić się najmniej.
Westchnęła.
Cały czas powtarzają jej, że musi brać odpowiedzialność za swoje czyny. Zrobi więc to. Wszystko wyjaśni i powróci na dobrą drogę. A potem...? Jeżeli Wiktor rzeczywiście tak na nią działa, to musi się dowiedzieć dlaczego. Okres obserwacji i zdobywania informacji nie przyniósł nic dobrego. Wręcz przeciwnie, wyprowadził ją nieprzygotowaną na głębokie wody.
Sylwia zamknęła oczy, pozwalając myślom się uspokoić. Pewność siebie i opanowanie stopniowo do niej wracały. W chwili, gdy uzyskała na nowo jasność umysłu, dopuściła do siebie ostatnią myśl dotyczącą tego, co się właściwie stało. Ta myśl nie dawała jej spokoju przez pół nocy. Ostatecznie posłużyła jej jednak jak kołysanka, pozwalając zasnąć.
- Czytał we mnie jak w otwartej książce. – powtarzała jej na dobranoc myśl.
2 komentarze
czyzia
Hej, tak w ogóle to w moich opowiadaniach też jest Sylwia, ale to na pewno nie ta sama ;D
czyzia
Niesmowite. Nigdy nie czytałam czegoś podobnego xd