1.
Drzwi zamknęły się z głuchym łoskotem i Sylwia mimowolnie wzdrygnęła się delikatnie. Nie wiedziała, kiedy przejdzie przez te drzwi ponownie i musiała skupić się na tym, co czekało na nią tutaj. Ruszyła wolno za doktor Raczkowską i własną matką lustrując niedbale przestrzeń przed sobą.
Szli teraz długim korytarzem z mnóstwem drzwi po obu stronach. W porównaniu z pozostałymi miejscami, jakie zdążyła tu odwiedzić, nie panowała tu cisza. Można było usłyszeć fragmenty rozmów odbywających się za niektórymi drzwiami. Sylwii wydawało się nawet, że w pewnym momencie usłyszała stłumiony śmiech. Pomyślała z nadzieją, że może jednak to miejsce nie okaże się tak smętne, jak sądziła na początku.
Wreszcie dotarli do końca korytarza i skręcili w jedynym dostępnym kierunku. Po prawej stronie rozciągała się szeroko przestrzeń z mnóstwem stołów, krzeseł i różnego rodzaju wyposażenia. Sylwia dostrzegła dwa, charakterystycznie zielone stoły przeznaczone do gry w ping-ponga. Nieco dalej, w rogu znajdowały się dwie kanapy ułożone w literę „l” oraz średnich rozmiarów telewizor umiejscowiony na małej podstawce pomiędzy nimi. Ściana na końcu nie była w zasadzie ścianą, lecz gigantyczną szybą, za którą rozpościerał się widok na fragment lasu i coś, co przypominało połączenie parku i placu zabaw. Poza tym pomieszczenie wypełniało sporo szafek i półek z książkami, komiksami i innymi przedmiotami, których Sylwia nie potrafiła z tej odległości rozpoznać.
- To pokój wspólny. – obwieściła doktor Raczkowska, wyłapując jej spojrzenie. – Prawdopodobnie będziesz tu spędzać większość czasu.
Sylwia mogłaby sobie wyobrazić lepsze miejsca na spędzenie wakacji, ale przemilczała ten fakt. Zamiast tego zerknęła teraz w drugą stronę, gdzie znajdowało się stanowisko sanitariuszy. Było to małe, oszklone pomieszczenie, z którego dostrzec z pewnością można każdy fragment pokoju wspólnego. Doktor Raczkowska poprowadziła ich w tamtą stronę. Gdy dotarła do drzwi, przeciągnęła swoją kartą po małym elektronicznym czytniku. Usłyszeli ciche „bip” i po chwili byli już w środku.
- Musi pani wypełnić ostatni formularz. – zwróciła się do mojej matki lekarka. – To zajmie chwilę. Pani córka powinna udać się już do swojego pokoju.
Sylwia niemal się nie poruszyła, gdy matka objęła ją mocno i przytuliła.
- Mam nadzieję, że rozumiesz, dlaczego to robię.
- Tak, mamo. – odpowiedziała Sylwia. Wiedziała, że zasługiwała na karę i chociaż nie spodziewała się nigdy, że spotka ją coś takiego, nie zamierzała narzekać. A już na pewno, nie chciała płakać przy matce. – Dam sobie radę.
Kobieta puściła ją, jednak wpatrywała się jeszcze przez chwilę, próbując wyczytać coś z twarzy córki. Sylwii wydawało się, że może wręcz usłyszeć, jak pracuje jej mózg. W końcu uznała jednak, że nie potrafi znaleźć słów, które pasowałyby do sytuacji.
Znikąd pojawił się mężczyzna w białym fartuchu i zwrócił się do Sylwii:
- Jestem Marek. Chodź, pokażę ci twój pokój.
Dziewczyna bez słowa wyszła z dyżurki. Chwilę później drzwi zamknęły się za jej plecami, sycząc cicho. Marek poprowadził ją z powrotem do długiego korytarza. Sylwia zauważyła, że niektóre pokoje były już otwarte, ale nie odważyła się zerknąć w żaden z nich. W końcu zatrzymali się przy niemal ostatnich drzwiach.
- Spróbuj się urządzić i rozgościć. – powiedział sanitariusz. – Za chwilę przyjdzie doktor Raczkowska i odpowie na wszystkie twoje pytania.
Marek złapał za klamkę i wpuścił ją do środka.
- Witamy na oddziale. – rzucił jeszcze miłym tonem i wyszedł.
Sylwia westchnęła. Poczuła ulgę. Zauważyła, że od pewnego już czasu najlepiej czuje się właśnie wtedy, kiedy jest sama. Gdy dowiedziała się, że rodzice wysyłają ją do tej placówki, była przygotowana na szpitalny klimat, piętrowe łóżka i wstrętne pielęgniarki. Tymczasem miejsce wyglądało na bardzo zadbane i pozwalające na zachowanie trochę prywatności, a Marek zrobił na niej wrażenie uprzejmego człowieka. Jedyne w sali łóżko co prawda wyglądało jak te, które widywała w szpitalach, ale metalowy szkielet został starannie pomalowany na nie biały, lecz zielony kolor. W dodatku poczuła pod ręką, że materac jest przyjemnie elastyczny i wywnioskowała, że musi być bardzo wysokiej jakości.
Najbardziej ucieszyło ją to, że sam pokój nie wyglądał jak cela. Przy ścianie stała mała, ale ładna komoda. Sylwia odnotowała z podziwem, że nie ma na niej ani jednej rysy. Na parapecie pod małym oknem umiejscowiona była niewielka doniczka z kwiatkiem, którego nie była w stanie rozpoznać. Ściany pomalowano delikatnym, beżowym kolorem.
Sylwia rzuciła na łóżku swój bagaż – małą walizkę na kółkach, którą ciągnęła za sobą aż do tej pory. Przed wejściem na oddział ochrona dokładnie sprawdziła, co znajduje się w środku. Odebrano jej telefon komórkowy i kilka kosmetyków. O ile kosmetykami się nie przejmowała, bo nie zamierzała się tutaj przejmować swoim wyglądem, o tyle mały smartfon byłby idealnym gadżetem w długie bezsenne noce. Westchnęła ponownie.
Rozpakowanie i ułożenie wszystkich rzeczy zajęło jej mniej niż kwadrans. Dokładnie po takim samym czasie ktoś nacisnął na klamkę i w progu pojawiła się doktor Raczkowska.
- Przydzieliliśmy ci pojedynczy pokój. Chyba nie masz nic przeciwko?
- Nie. – odpowiedziała cicho Sylwia.
- To dobrze. – Kobieta oparła się o framugę z założonymi rękami i przeszywała ją wzrokiem. – Dochodzi ósma, więc pozostali pacjenci powoli zaczynają się zbierać na śniadanie. Jadłaś śniadanie w domu?
- Tak.
- Nie jesteś głodna?
- Nie.
Lekarka skinęła głową, jakby uznała, że wie już dostatecznie wiele.
- Cóż... zostawiam cię zatem samą. Nie uwzględniłam cię na żadnym z dzisiejszych zajęć. Masz czas, żeby się zaaklimatyzować. Powinnaś pójść do wspólnego pokoju i poznać pozostałych, to powinno ci pomóc odnaleźć się w tych pierwszych dniach. Masz jakieś pytania?
Sylwia spojrzała na nią po raz pierwszy, odkąd przyjechała tu dziś z matką. Nie wyczytała jednak z twarzy kobiety niczego, poza miłym uśmiechem. Pokręciła powoli głową.
- A to...- powiedziała jeszcze, wskazując palcem na parapet. – to jest twój obowiązek. Kwiatek nie może zwiędnąć. Po prostu pilnuj, żeby ziemia była wilgotna.
Sylwia została sama z własnymi myślami. Nie potrafiła ocenić, jak się czuje. To był jeden z tych momentów, kiedy człowiekowi wydaje się, że nie jest w stanie cokolwiek poczuć. Doskonale wiedziała, że ten stan rzeczy szybko się zmieni, nie była przecież dziewczyną, która przez dłuższy czas potrafiła zachować spokój ducha. Wręcz przeciwnie, emocje zazwyczaj toczyły w jej ciele nieustanną walkę. To przecież było powodem, dla którego się tutaj znalazła, czyż nie?
Otępienie opuściło ją jak za dotknięciem magicznej różdżki, gdy usłyszała pukanie.
2.
- Proszę. – powiedziała Sylwia, sztywniejąc.
Ku jej zaskoczeniu w drzwiach pojawiła się nagle uśmiechnięta dziewczyna. Była mniej więcej podobnego wzrostu co Sylwia, nieco od niej szczuplejsza i zdecydowanie bardziej wesoła. Długie, czarne włosy upięła z tyłu w wysoki kok. Sylwii powiedziano wcześniej, że w placówce nie ma żadnych szczególnych przepisów dotyczących ubioru, pod warunkiem, że nie jest on zbyt wyzywający. Nie spodziewała się jednak, że ktoś z własnej woli będzie nosił takie ciuchy, jak jej gość. Dziewczyna miała króciutką, pomarańczową koszulkę na ramiączkach i czarne szorty. Wyglądała niczym tenisistka wyciągnięta wprost z kortu.
- Cześć. – powiedziała dziewczyna, nie przestając się uśmiechać. – Jestem Justyna, dla znajomych Justa.
- Sylwia.
Dziewczyny podały sobie ręce. Justyna jak gdyby nigdy nic weszła do środka i usiadła na jej łóżku. Sylwia była tak zaskoczona, że nie zdążyła zaprotestować.
- Czekałam na ciebie.
- Na mnie? – zapytała wciąż zdziwiona Sylwia.
- Mało tu ciekawych osób. – zaczęła bawić się gumowym breloczkiem zawieszonym przy zamku walizki leżącej obok.
- Skąd pomysł, że ja jestem ciekawa? – zapytała Sylwia, odzyskawszy nieco rezon.
- Przydzielili ci jednoosobowy pokój, mimo że są jeszcze miejsca w dwuosobowych. – spojrzała znacząco, jakby to wszystko wyjaśniało. – Wszyscy są teraz na śniadaniu. Chodź, pokażę ci wspólny pokój.
Sylwia nie wiedziała co o tym myśleć. Była zaskoczona bezpośredniością dziewczyny, ale z drugiej strony nie miała nic przeciwko. Skinęła głową.
Justyna ruszyła przodem, nie oglądając się czy za nią nadąża.
- Nie ma tu wiele do roboty. – zaczęła. – Większość po prostu siedzi przy którymś ze stołów i gra w karty, czy coś w tym stylu. Nawet jeśli nie przepadasz za towarzystwem, nie warto zbyt długo siedzieć w swoim pokoju, Raczkowska to potem wypomina i patrzy krzywo.
Sylwia odnotowała to w pamięci. Zerknęła na oszkloną dyżurkę, gdzie ostatnim razem widziała matkę. W środku krzątali się sanitariusze, jedna kobieta co chwila na nią zerkała. Wygląda na to, że musi pogodzić się z tym, że stale będzie obserwowana. Spodziewała się tego i była przekonana, że szybko nauczy się to ignorować.
- Ja najczęściej siedzę tutaj. – mówiła dalej Justyna. – Widać stąd całą salę i można wszystkich obserwować. Nie to, że jest tu co obserwować.
Wskazała wąską kanapę pod jedną ze ścian. Zmieścić mogłyby się na niej maksymalnie trzy osoby. Kanapa była poprzecierana, ale wyglądała na wygodną. Justyna usiadła na niej, podciągając kolana pod brodę. Potem zerknęła na Sylwię i poklepała na miejsce obok.
- Siadaj. Zaraz wszyscy wrócą ze śniadania i zrobi się bałagan.
- A dlaczego właściwie ty nie poszłaś na śniadanie?
- Zjadłam swoje. – powiedziała Justyna jakby zaskoczona pytaniem. – poza tym nie jestem głodna. Oho, zaczyna się. Patrz!
Sylwia powiodła wzrokiem za jej palcem wskazującym. Na prawo od dyżurki otworzyły się drzwi i do środka zaczęli wchodzić inni pacjenci. Jedni szli powoli ze wzrokiem wbitym gdzieś we własne buty, inni rozmawiali ze sobą wesoło. Miejsca przy stołach zaczęły się zapełniać. Kilka osób zerknęło w ich stronę, niektórzy zerkali co chwila. Nikt jednak nie podszedł bliżej.
- I tak cię poznają. – powiedziała Justyna, jakby czytała w jej myślach. – Na wspólnej terapii rzecz jasna. Poza tym mało jest tu naturalnie towarzyskich osób. Wybrane grupki trzymają się razem.
To powiedziawszy, wskazała ruchem głowy poszczególne stoliki wyliczając.
- Dzieciaki z bogatych rodzin, które nie zniżają się do poziomu reszty. Są tu tylko dlatego, że zbuntowali się rodzicom, bo ci przestali nad nimi skakać. Lepiej z nimi nie zadzierać.
Sylwia milczała i dziewczyna uznała to za przyzwolenie, by mówić dalej.
- Tam dalej, ta wesoła grupka, oni też nie są tu z prawdziwego powodu. To w większości po prostu debile, których sprawdza się pod kątem czy naprawdę są tacy głupi, czy tylko takich udają.
Justyna ukazała jej proste zęby w najszerszym uśmiechu, jaki Sylwia widziała w życiu.
- A ty?
- Ja? – zdziwiła się, udając, że to pytanie ją obraziło. – ja jestem wyjątkowa, skarbie. – położyła rękę na piersi w teatralnym geście. – mogłabyś docenić, że to dla ciebie robię, a nie tak naskakiwać.
- Przepraszam. – powiedziała Sylwia, żeby ją udobruchać. – i dziękuję. Bardzo mi pomagasz.
- No! I to ja rozumiem. Słuchaj dalej. Jest jeszcze grupa naprawdę chorych. Do nich też lepiej nie podchodzić. U niektórych Raczkowska zdiagnozowała schizofrenię, paranoje, czy inne dziwne choroby. Tacy długo tu nie bawią, pewnie po przeprowadzeniu wszystkich badań wysyłają ich do bardziej specjalistycznych placówek.
Wzruszyła ramionami. Sylwia zauważyła, że jej nowa koleżanka może mówić prawdę. Niektórzy rzeczywiście podzielili się na małe grupki, a każda grupka zajęła miejsca jak najdalej oddalone od pozostałych grupek. Zdecydowana większość pacjentów rozeszła się jednak po całym pomieszczeniu w pojedynkę.
- A cała reszta? – zapytała Sylwia.
- Dlatego właśnie jest tu nudno. – powiedziała nagle smutnym tonem Justyna. – Z nimi tu nie ma zabawy.
- Dlaczego?
Dziewczyna spojrzała na nią badawczo, jak gdyby chciała się przekonać, czy Sylwia jest warta tych informacji. Obejrzała ją od stóp, do głów, potem zapytała.
- Nie jest ci za ciepło?
- Co...? – pytanie ją zdziwiło. Było lato, temperatura nie spadała aktualnie poniżej dwudziestu pięciu stopni. Klimatyzacja nie ingerowała zbytnio i w całej placówce było najwyżej dwa, trzy stopnie mniej, niż na zewnątrz. Sylwia miała na sobie szare legginsy i swoją ulubioną białą koszulkę z napisem „ You talking to me?”. – Może być. – wydukała w końcu.
- A teraz popatrz na nich.
Sylwia wodziła wzrokiem po kolejnych osobach, nie rozumiejąc, co Justyna ma na myśli. Po chwili do niej dotarło. Prawie wszyscy, mimo wysokiej temperatury nosili ubrania z długim rękawem.
- Samobójcy. – powiedziała cicho Justyna. – Chowają blizny na nadgarstkach. Raczkowska wstrzymuje się z podkręceniem klimatyzacji, żeby niektórych przekonać do odważnego podejścia do problemu. – pomachała głową na boki, pokazując, że ona sama nie do końca zgadza się z metodami lekarki.
- Och. – zdołała tylko odpowiedzieć Sylwia. Rzeczywiście dostrzegała teraz wyraźnie, że większość osób zakrywa w jakiś sposób nadgarstki. Niektórzy naciągali rękawy, inni nosili długie bransoletki czy chustki. Poczuła się dziwnie, widząc tak wiele osób, próbujących odebrać sobie życie w jednym miejscu.
- Ty nie jesteś tu z tego powodu. – powiedziała Justyna, na nowo się uśmiechając. – z jakiego więc jesteś?
Sylwia rozważyła przez chwilę kłamstwo, ale doszła do wniosku, że w obecnej sytuacji w niczym jej nie pomoże. Wiedziała, że im prędzej chce stąd wyjść, tym lepiej powinna współpracować z systemem. A system Raczkowskiej z pewnością wykluczał okłamywanie innych pacjentów.
- Mam pewne problemy z agresją. – powiedziała wreszcie nieco szybciej, niż chciała.
Justyna otworzyła szeroko usta, po czym uraczyła ją kolejnym bardzo szerokim uśmiechem.
- Z tobą na pewno nie będzie nudno!
Mimo dziwnego samopoczucia i towarzystwa nietuzinkowej koleżanki Sylwia po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuła przypływ nadziei. W tym właśnie momencie postanowiła współpracować z doktor Raczkowską i pokazać rodzicom, że może się zmienić. Zrobi to. Wyleczy się.
Nagle kątem oka dostrzegła dziwny ruch, który nie pasował do reszty i przyciągnął jej uwagę. Była pewna, że wszyscy wrócili już ze śniadania dawno temu, tymczasem drzwi prowadzące na stołówkę raz jeszcze się otworzyły. Do środka wjechał wózek inwalidzki, który popychał Marek – sanitariusz, który zaprowadził ją wcześniej do jej pokoju. Na wózku siedział chłopak z niesamowicie rozczochraną czupryną. Na jego twarzy nie rysowały się żadne emocje, wzrok miał wbity we własne dłonie.
- Kto to jest? – zapytała Sylwia.
- To – odpowiedziała zupełnie bez emocji jej towarzyszka. – jest Wiktor, nasz piłkarz.
Sylwia dopiero po chwili zrozumiała ironię tych słów. Piłkarz potrzebował przecież obu nóg do gry w piłkę, a ten chłopak miał tylko jedną.
1 komentarz
Megi
Niezle!czekam na kolejna czesc.