Nowe życie

Deryl spokojnie obserwował swoją przyszłą ofiarę. Siedział w skupieniu na pomoście wpatrzony w mętne odbicie przechadzającej się Mary. Dziewczyna płakała. To właśnie najczęściej takie osoby upatrywał sobie Deryl. Uważał, że robi im przysługę pozbawiając ich bólu. Pogrążył się w rozmyślaniach tracąc Mary z zasięgu wzroku. Zerwał się na równe nogi i gwałtownie wciągnął powietrze. Mocna woń perfum zachwiała nim. Podążył za zapachem swej zdobyczy. Zaczekał aż dotrze do mieszkania. Każdą zbrodnię kreował tak, aby wyglądała na samobójstwo. Tak miało się stać również dziś, lecz los miał wobec niego i Mary zupełnie inne plany...
***
Spoglądał w jej okno z mieszaniną rozdrażnienia i zdenerwowania. Czuł wewnątrz siebie rozdzierający niepokój. Próbował odsunąć od siebie to uczucie, ale ono rosło z każdą chwilą, przez co Deryl stawał się jeszcze bardziej głodny. Rozejrzał się wokół upewniając, że nikogo innego nie ma w pobliżu. Ugiął nogi w kolanach i wybił się opadając na ramę balkonu. Zwinnie zeskoczył na posadzkę i odsłonił lśniące zęby. Drzwi były otwarte. Mary brała kąpiel nieświadoma obecności intruza. Owinęła ręcznikiem ociekające wodą ciało i weszła do swojej sypialni. W pierwszej chwili nie zauważyła Deryla. Podeszła do toaletki przeczesując włosy. Dopiero wtedy zobaczyła tuż za sobą odbicie jego przystojnej twarzy w olśniewającym pełnym uśmiechu. Krzyknęła a on doskoczył do niej natychmiast i zanurzył zęby w jej jedwabistej szyi pozbawiając natychmiast przytomności. Jakaś nieznana mu siła spowodowała, że porzucił ciało nie zabijając jej. Ogarnęła go furia. Nigdy nie czuł czegoś takiego i nie podobało mu się to. Starannie ułożył Mary na łóżku i nie wiedząc czemu zatamował krwawienie. Głód obezwładniał go, ale tajemnicza siła nie pozwalała mu ani wyjść z tego pokoju i pożywić się, ani dokończyć swoich zamiarów wobec Mary. Siedział na skraju jej łóżka przypatrując się dwóm plamkom na szyi niedoszłej ofiary. Nie rozumiał tego, co się wydarzyło. Obserwował jak jej klatka piersiowa, co chwilę unosi się i opada. Wsłuchiwał się w przyspieszone bicie jej serca i czuł wobec siebie coraz większą odrazę. Znów mocno wciągnął powietrze. Dotarł do niego słodki zapach krwi i na chwilę przymknął oczy próbując się uspokoić.  
***
Mary ocknęła się z przeraźliwym bólem głowy. Nie mogła w żaden sposób przypomnieć sobie, co się wydarzyło. Wyplątała się z kołdry i zaczęła szukać ubrania. Zdziwiło ją, że zasnęła od tak od razu po kąpieli. Siedząc przed lustrem zażyła tabletkę od bólu głowy i głośno westchnęła.
-To ci nie pomoże. - Usłyszała i natychmiast zerwała się na nogi. Deryl opierał się o drzwi sypialni. Mary osłupiona wpatrywała się w niego. Zniknął, lecz za sekundę pojawił się znów w tym samym miejscu z nożem i kubkiem w ręce. Przeciął swoją dłoń i pozwolił krwi swobodnie skapywać do kubka. Potem podał napój Mary i z frustracją przyglądał się jej reakcji.  
-Wypij...- Syknął.
-Co?! - Wrzasnęła. - Wyjdź stąd! - Zachwiała się. Natychmiast ją złapał i delikatnie posadził na krześle. Odgarnął jej z twarzy ciemne loki i uśmiechnął się szczerze.
- To ci pomoże. Wypij. - Podsunął jej szklankę pod sam nos. Dziewczyna otrząchnęła się i wytrąciła napój z rąk Deryla. - Tak sobie pogrywasz? To masz! - Odchylił materiał koszuli i znów przeciął skórę podtykając rękę pod usta Mary.  
Mary zawirowało w głowie. Poczuła w ustach smak krwi. Próbowała się wyrwać, lecz Deryl był silniejszy. Po chwili uczucie upojenia ogarnęło ją całą i to Deryl musiał wyrwać jej swój nadgarstek. Zaśmiał się histerycznie i w jednej chwili znalazł się na balkonie chcąc po prostu uciec. Wyczuł jej zapach tuż za sobą. Milczała. Nie miała pojęcia, w jaki sposób myśleć o tym, co się wydarzyło przed chwilą. Chwyciła go za rękę. Nie było na niej żadnych śladów nacięcia. Zdziwiło ją to, lecz nic nie powiedziała. Nie bała się. W tej chwili nie czuła nic oprócz wszechogarniającej ją pustki.  
-Ładne imię. – Wydukała nieśmiało.
-Co? – Deryl się zdziwił.
-Usłyszałam twoje imię gdzieś w środku.  
-Niemożliwe. – Przestraszył się, a jego ciemnozielone oczy mocno się rozszerzyły. – Opowiedz mi o tym.  
-Dlaczego masz tak zimne ręce? – Spytała lekceważąc go.
-Bo nic dziś nie jadłem. – Zaklął w myślach. – Zapomnij o tym. Opowiedz mi o tym głosie.  
-Jesteś głodny? – Uniosła mu swój nadgarstek. – Proszę. – Odtrącił jej rękę powstrzymując się.
-Nie. Nigdzie się stąd nie ruszaj. Wrócę za godzinę. Obiecaj, że tu zostaniesz.
-Przysięgam. – Weszła potulnie do pokoju i ponownie zajęła miejsce przy lustrze. Deryl nie widział czegoś takiego od ponad dwustu lat. Jego potencjalny "pokarm”, który jednak przeżył panikował, próbował uciekać, wrzeszczał. Zawsze w takiej sytuacji chłopak łamał kark swojej ofierze i wrzucał do pobliskiej rzeki lub jeziora pozorując wypadek. Tym razem było jednak inaczej.
***
Siedział pod drzewem pogrążając się w rozmyślaniach. Nic mu się nie zgadzało. Był już spokojniejszy, pożywił się przypadkowym bezdomnym. Nie był to jego wymarzony posiłek, ale lepszy taki niż żaden. Chciał jechać gdzieś za miasto, ale ta sama siła, która nie pozwoliła mu zabić Mary, nie pozwalała mu także oddalić się od niej. Im dalej od niej się znajdował, tym bardziej był słabszy. Nigdy nic takiego się nie działo, nie wiedział, co ma robić. Ocierając z ust i brody resztki krwi zdobył się na powrót do Mary. Zastał ją w tym samym miejscu, w którym siadła, kiedy wychodził. Zaśmiał się pod nosem i wszedł do pokoju ponownie przez balkon. Dziewczyna uśmiechnęła się na jego widok, a potem zaczęła krzyczeć. Deryl spanikował i dopadł jej gardła. W jednej chwili został brutalnie odrzucony do tyłu, a Mary krzyczała jeszcze głośniej. Usłyszał pukanie do drzwi.  
-Jeśli nie przestaniesz krzyczeć, zabiję go. – Zagroził zbliżając się by otworzyć drzwi.  
-Kim ty w ogóle jesteś?! Czego chcesz?! – Panicznie łapała oddech.  
-Uspokój się, nie zrobię ci krzywdy. Jak zauważyłaś nie mogę, ale ten facet za drzwiami to zupełnie inna osoba. Z nim poradzę sobie w ułamku sekundy. Teraz wyjdziesz i powiesz, że przestraszyłaś się pająka. Pozwolisz mu to sprawdzić. Ja zaczekam sobie na dworze. Jeśli zamkniesz balkon i tak się tu dostanę. Więc dla dobra twojego i tych wszystkich ludzi, którzy tu mieszkają nie kombinuj. – Chłopak skończył swój wywód. Natychmiast znalazł się na dole, a Mary posłusznie wykonała jego polecenia. Czuła, że musi mu się podporządkować, ale nie wiedziała, że Deryl musiał podporządkować się jej. Ta niewiedza stawiała go na wygranej pozycji.  
***
Mary zaczęła intensywnie myśleć. Ostatnie godziny stanowiły dla niej tajemnicę. Kiedy próbowała sobie cokolwiek przypomnieć, w głowie przemykały jej pojedyncze obrazy, które w żaden sposób ze sobą nie współgrały. Zupełnie nie wiedziała jak to możliwe, że te istoty, o których tyle czytała w tych wszystkich niedorzecznych bestsellerach, naprawdę istnieją. Chciała zapytać Deryla czy to mity, czy też jest w tym, choć trochę prawdy.  
-Dlaczego płakałaś? – Deryl wyrwał ją z zamyślenia.
-A co cię to interesuje? – Odburknęła.
-Mogłabyś być milsza. Jesteśmy na siebie skazani.
-Co? – Oburzyła się. –Jak to?  
-Tak to, że nie mogę oddalić się od ciebie dalej niż na kilometr. Tak podejrzewam.  
-Mnie to wystarczy. Spadaj. Kilometr przestrzeni i wcale nie musimy się spotkać. – Odwróciła się od niego. Nie wiedzieć czemu, zabolały go te słowa. Poczuł ostre ukłucie w klatce piersiowej i upadł. Zaczął wić się i skręcać. Mary podbiegła do niego instynktownie. Dotknęła go, a ból natychmiast minął.
-Już dobrze. – Szepnęła. – Co ci jest? – Zainteresowała się.  
-Nie wiem. –Zerwał się z podłogi i zniknął w ciemności. Mary ponownie zaczęła płakać. Już wiedziała, że on jej potrzebuje, a kiedy go nie ma, ona także potrzebuje jego. Zaczęła wyobrażać sobie łączącą ich linę. Tak to wyglądało według niej. Inaczej nie była w stanie wytłumaczyć sobie tej sytuacji. Powinna się go bać, uciekać, krzyczeć, według niej on nie powinien żyć. Uchyliła drzwi na balkon. Chłodny wietrzyk owionął jej twarz. Zaczęło się rozwidniać. Mimo zmęczenia postanowiła go znaleźć. Nie mógł znajdować się dalej niż kilometr od niej. Tak jej powiedział… Musiała go znaleźć. Musiała.
***
Deryl pokonywał autem kolejne kilometry. Był coraz bardziej wściekły i ledwo mógł nad sobą zapanować. Chciał wysiąść i zabić wszystkich wokół. Jego skóra gwałtownie bladła, a w jego głowie odbywał się przemarsz wojska. W pewnej chwili stracił panowanie nad samochodem. Ból był nie do wytrzymania. Jego tors znów płonął żywym ogniem. Ostatkiem sił zatrzymał rozpędzone auto i wydostał się z niego od razu padając na trawę. Krzyczał jak szaleniec. Ból opanował całe jego ciało. Deryla nie dało się zabić. Nikt nie wiedział dlaczego nie ma sposobu na zabicie wampira, oprócz samego Oryginalnego. Wszystkie myśli biły mu się w głowie, jego ciało tonęło w ogniu. W tej chwili chciał umrzeć i nic już nie czuć. Nagle ból zaczął mijać, ogień zanikać. Widział tylko ciemność i czuł coś chłodnego na swoim czole, lecz po chwili gorąca stróżka krwi spłynęła mu do ust. Zaczął odzyskiwać siły. Wypił tylko odrobinę, aby odzyskać siły. Nie myślał logicznie. Nie miał pojęcia, co za istota uratowała mu życie.  
-Spokojnie. Nic ci nie będzie. – Usłyszał słodki kojący głos. Ktoś ułożył sobie jego głowę na kolanach. Docierała do niego woń perfum. Skądś je znał, ale nie miał pojęcia skąd. Uchylił oczy. Mary popłakując pochylała się nad nim trzymając jego dłoń i delikatnie przeczesując włosy. – Odpocznij. – Zachlipała. Uniósł się z ziemi i lekko zachwiał. Mary poderwała się i złapała go za ramiona.  
-Jak mnie tu znalazłaś?- Zapytał wyrównując oddech.  
-Nie wiem. Intuicja. –Spojrzała mu głęboko w oczy. – Kim ty w ogóle jesteś?
-Teraz sam już nie wiem. – Odrzekł.  
Dotknął dłonią jej policzka ocierając z niego łzy. Przymknęła oczy i przytuliła się do niego.  
-Nie boję się.-Wyszeptała. Nie miał pojęcia, co mógł w tej chwili zrobić. Mógł spróbować zabić ją w jednej chwili lub zostawić ją tam samą. Uświadomił sobie, że nie jest w stanie ani pożywić się nią, ani z czysto egoistycznych pobudek opuścić ją, bo wiedział, że bez niej czekały na niego męki nie do zniesienia, a może nawet śmierć. Otulił ją ramionami czując ukojenie. Wyczuł jej bijące równym rytmem serce i wsłuchiwał się w nie z rozkoszą. Wyobrażał sobie jak tłoczy słodką krew rozsyłając ją do każdej komórki jej wątłego ciałka. Jasnobrązowe, może nawet rude włosy Mary, pachniały brzoskwiniowym szamponem, a duże zielone oczy wpatrywały się w Deryla, co chwilę tonąc we łzach. Odsłonił jej szyję, zatrzęsła się, lecz nie uciekła, pochylił się ku niej i tuż pod swoimi wargami wyczuwał tętnicę. Mógł zatopić w niej swoje kły i zaspokoić głód. Złożył na jej szyi pocałunek i napawał się bliskością. Mary drżała i zaczęła szybciej oddychać, jej serce przyspieszyło. Odchyliła głowę w bok, a Deryl przywarł do niej jeszcze mocniej. Składał na jej szyi delikatne pocałunki, potem wzdłuż policzka, na powiekach i drugim policzku … oparł się swoim czołem o jej czoło i zamknął oczy. Wspięła się na palcach i pocałowała go w usta, najpierw leciutko czekając na reakcję, nie ruszył się z miejsca. Objęła jego twarz swoimi dłońmi i mocniej przywarła do niego ustami, odwzajemnił pocałunek i uniósł ją lekko mocno trzymając w ramionach, tak jakby za chwilę miała mu uciec bądź zniknąć. Zaczynało świtać, słońce wyłaniało się znad horyzontu. Wypuścił Mary z rąk i pobiegł do samochodu.
-Mary! Wsiadaj! Szybko! – Zawołał ze środka. Dziewczyna ocknęła się i pobiegła w ślad za nim. Siedział za kierownicą blednąc z każdą chwilą.  
-Deryl, co ci jest? – Potrząsnęła go za ramię.  
-Słońce. – Odparł wyglądając przez przyciemnianą szybę. – Spójrz, co się ze mną dzieje na słońcu.- Uchylił drzwi pozwalając wpaść do środka pojedynczym promieniom. Jego skóra zaczynała marszczyć się i starzeć w ułamku sekundy. Po chwili wyglądał jak trup, skórę miał białą jak kreda, kości można było na nim liczyć jedna po drugiej. Mary odebrało mowę, zamknął drzwi i jego idealne rysy wróciły na miejsce.  
-Nie można nic z tym zrobić? – Zapytała.
-Można. Oryginalny może mnie tego pozbawić, ale nie jestem jeszcze w takiej randze żeby nawet z nim porozmawiać. Żyję w mroku od dwustu lat. – Wytłumaczył. Patrzyła na niego z uśmiechem. – Widzisz kogo pocałowałaś?
-Tak. Faceta, który jest wampirem-trupem i znam go od siedmiu w porywach do ośmiu godzin. – Oparła się o miękki fotel. – Spać mi się chce. –Ziewnęła.  
-Odwiozę cię do domu. – Szepnął jej do ucha tym samym przestraszając ją. Otworzyła oczy i zaśmiała się. Był kilka centymetrów od niej. - Nie wiem kim jesteś i nie podoba mi się to. W każdym razie jesteśmy na razie na siebie skazani. – Spodziewała się milszych słów. Poczuła się odrzucona. Odwróciła głowę. Łzy ponownie napłynęły jej do oczu.  
***
Wypuścił ją pod jej blokiem, a sam bez pożegnania odjechał. Mary nigdy nie czuła się tak odrzucona. Pomyślała, że się wygłupiła i teraz pewnie nigdy go nie zobaczy. Rzuciła się na łóżko rzewnie płacząc i zaraz zasnęła. Dwie godziny później obudziła się na dźwięk budzika. Wzięła szybki prysznic i włożyła świeże ubranie, zabrała plecak i kwadrans później siedziała na szkolnym dziedzińcu.  
-Hej Mer. – Zaświergotała jej koleżanka Lea. –Uu dziewczyno, jak ty wyglądasz? Ducha zobaczyłaś?
-Tak jakby. – Odparła spuszczając głowę. – Nie chcę o tym gadać.
-Ej Słońce, nie płacz. Ktoś ci coś zrobił? – Dopytywała Lea.
-Nie, wszystko w porządku. Co mamy pierwsze?
-Historię. Na pewno wszystko ok?
-Tak, tylko trochę źle się czuję. – Mary westchnęła kręcąc głową.
-Może wróć do domu. Później przyniosę ci notatki… -Przerwała spoglądając gdzieś nad głową Mary. – Rany, ale ciacho.
-A ty nie masz, co robić tylko oglądać się ciągle za chłopakami?! – Zdenerwowała się i podnosząc odwróciła na pięcie patrząc w kierunku, który wskazywała jej Lea. W cieniu dziedzińca pod drzewem, Deryl opierał się o mur. Mary ponownie odwróciła się i szybko przemierzyła cały chodnik dostając się do gmachu szkoły. Lea dotarła tam pół minuty później cała rozgrzana.
-Dziewczyno weź, jak ty szybko chodzisz. – Wysapała. –Zaraz sobie pomyślę, że coś brałaś. Nie wiem co się z tobą dzieje.  
-Chodź stąd. Zaraz się spóźnimy.
-Coś ty, jeszcze dziesięć minut do dzwonka. – Lea wskazywała na ogromny zegar wiszący na ścianie naprzeciwko.  
-Błagam cię, chodź. – Mary panikowała i ponownie szybko ruszyła przed siebie. Lea została w tyle. Mary przewracając oczami odwróciła się żeby ją zawołać i sprawdzić gdzie jest. Nagle wyrósł przed nią Deryl. Głośno wypuściła powietrze i udawała, że go nie widzi. Przeszła obok niego ostentacyjnie odrzucając włosy do tyłu. Złapała Leę pod łokieć i pociągnęła w stronę klasy. Deryl zaśmiał się pod nosem i szedł tuż za nimi. Mary ledwo powstrzymywała się żeby nie odwrócić się i nie wykrzyczeć mu tego, co leżało jej na sercu. W Derylu toczyła się walka. Chciał ją zatrzymać i objąć, a jednocześnie kierowała nim rządza krwi. Miał ochotę rozszarpać ją przy tych wszystkich ludziach oby tylko dostać się do tego słodkiego nektaru życia. Starał się skupić na tym żeby unikać światła i nie myśleć o Mary, o jej bezbronności i miękkich ciepłych ustach. Idąc dwa kroki za nią upajał się jej zapachem i umiarkowanym rytmem pompowanej krwi w jej organizmie. Wszedł do klasy i zajął miejsce po jej prawej stronie. Obserwował ją przez cały czas. Nawet gdy nauczyciel zadał mu pytanie cały czas wpatrzony był w Mary. Przez jego wzrok była cała sparaliżowana. Deryl ignorował każdego, kto tylko do niego podszedł, nie spuszczał z oczu Mary i nie odezwał się ani słowem do końca wszystkich lekcji. Kiedy Mary wychodziła z budynku szkoły Deryla nigdzie go nie było. Odetchnęła z ulgą i spokojnie wróciła do mieszkania. Rzuciła torbę na łóżko i zaczęła grzebać w szafie. Rozmyślała o jutrzejszym balu jesieni. Po raz pierwszy to nie ona go organizowała. Nie miała do tego głowy. Od początku wakacji była w złym humorze i większość jej zamierzonych przedsięwzięć nie ujrzała światła dziennego. Gdy pod koniec sierpnia wróciła do szkoły wszyscy już o balu wiedzieli, a Mary do jego organizacji nie przyłożyła ręki. Oglądała swoją sukienkę z delikatnego białego materiału. Przewiesiła ją przez oparcie krzesła i czekała na Leę.
***
W sobotni poranek Deryl siedział zamknięty w swoim mieszkaniu. Nie mógł sobie darować, że poprzedniego wieczoru nie odwiedził Mary. Czuł się z tego powodu słabszy, lecz mogła to też powodować odległość. Bądź, co bądź, wszystko skupiało się wokół Mary. Wystawił rękę na słońce a ona po chwili zamieniła się w gnijący kikut. Zaklął pod nosem i zwlókł się z łóżka. Był rozdrażniony i podenerwowany.

cally0401

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 3288 słów i 18040 znaków.

4 komentarze

 
  • to_nie_ja

    Jak dla mnie możesz pisać nawet dłuższe  :) super opowiedanie  :kiss:

    10 paź 2016

  • nata

    Bardzo fajne tylko ze za długie czekam na drugą częsć

    9 lip 2012

  • Justaa

    Właśnie, świetne, czekamy na kolejną część! :)

    9 lip 2012

  • Ania

    Super kiedy następna część

    7 lip 2012