Ja i Ona - Wybudzony...

Moje życie stało się monotonne. Dom – praca – dom…

Wstałem – jak zawsze – wcześnie rano. Za wcześnie. Podniosłem się z łóżka, założyłem łapcie, które stały tuż przy łóżku, pod małym szklanym stolikiem. Powolnym krokiem udałem się do łazienki. Wziąłem szybki prysznic. Krok po kroku zmierzałem w stronę kuchni. Przygotowałem śniadanie i leniwie je zjadłem.  

W sypialnie stanąłem przed szafą z ubraniami. Otworzyłem ją. Wyciągnąłem ciemnoszarą koszulę z białym kołnierzykiem i jeansy. Gdy się ubierałem przypomniało mi się, że wczoraj miałem podlać kwiaty.

Wyszedłem z domu i udałem się w stronę szkoły – tak, zostałem nauczycielem. Miałem do przejścia może z pół kilometra.  

Stanąłem przed małą, wiejską podstawówką. Pomalowana była na piaskowy odcień żółtego. Energicznie otworzyłem drzwi i wszedłem kierując się w stronę pokoju nauczycielskiego.

Otworzyłem niemrawo drzwi. W środku nikogo jeszcze nie było. Usiadłem przy dużym, jasnobrązowym stole. Wyjąłem z teczki wczorajsze klasówki mojej klasy szóstej i zacząłem je sprawdzać.

Kilkanaście minut przed dzwonkiem wyszedłem na dyżur na korytarz. Stanąłem przy szerokim wejściu do szatni. Obserwowałem dzieci. Zamyśliłem się.

-Proszę pana, sprawdził pan może nasze wczorajsze klasówki – spytała Julia.
-Tak, dzisiaj na lekcji je wam oddam – odpowiedziałem spoglądając, na jej słoneczną twarz.
-A jak poszła?
-Nawet okej. Były nawet trzy szóstki.
-To fajnie…

Na pierwszej lekcji miałem zajęcia z moją klasą. Wyszedłem z pokoju nauczycielskiego razem z Iwoną – nauczycielką historii i przyrody. Na schodach mijaliśmy jeszcze kilka dzieci. Podszedłem do Sali matematycznej numer 10.

-Dzień dobry! – przywitał mnie głos osiemnastu uczniów.
-Dzień dobry – odpowiedziałem – dzisiaj oddam wasze wczorajsze prace – mówiąc to podszedłem do tablicy i zapisałem temat.

-Proszę przeliczcie punkty, bo może się gdzieś pomyliłem – głośno powtórzyłem jak już oddałem wszystkie prace.  

W międzyczasie sprawdziłem obecność i zapisałem temat w dzienniku papierowym i elektronicznym.

Na godzinie wychowawczej uzgadnialiśmy sprawy dotyczące przedstawienia na zakończenie roku i balu szóstoklasisty.  

Do domu wróciłem spacerkiem. Kwietniowa pogoda dobrze mi służyła. Po powrocie odgrzałem sobie zapiekankę w mikrofali i ją zjadłem. Po tym - jakże wybornym – posiłku udałem się do sypialni. Położyłem się na łóżku i wziąłem do ręki zdjęcie Martyny. W rogu ramki było zdjęcie z USG, które dostałem po wypadku od jej mamy. Przedstawiało ono małą istotę. Moje i Martyny dziecko. Po chwili rozmyślania łzy leciały już z moich oczu.

Postanowiłem pojechać na cmentarz. Odwiedzić Martynę. Szybko wyszedłem z domu i podszedłem do metalicznego Citroena C4.

W weekend odwiedziłem rodziców, którzy przeprowadzili się do Łodzi. Pochodziłem trochę po Manufakturze w poszukiwaniu jakiś nowych ciuchów. Nic nadzwyczajnego nie kupiłem; dwie szare koszule, ciemnoniebieskie jeansy, jakieś krótkie spodenki i kilka  
t-shirtów.

Droga powrotna minęła mi zaskakująco szybko. Z radia leciała cicho muzyka. Tuż przy moim domu straciłem panowanie nad samochodem. Może dlatego, że na ulicy i na chodniku były spore kałuże, które świadczyły o deszczu. Nie wiem. Auto uderzyło w drzewo.

Ocknąłem się. Wstałem i rozejrzałem się wokoło siebie. Gdzieś w oddali przed sobą ujrzałem białoniebieskie światło. Kierując się w stronę tego tajemniczego promienia ujrzałem postać. Przyśpieszyłem kroku. Po chwili postać ta przypominała mi Martynę. Już prawie biegłem. Uśmiechnęła się. Jej włosy były rozpuszczone. Już prawie dotykałem jej dłoni, gdy poczułem wstrząs. Jakby energia od klatki piersiowej rozchodziła się po całym ciele. Upadłem. Szybko się podniosłem i znów kierowałem się w jej stronę. Ponownie poczułem tą dziwną energię. Wstrząs. Upadłem i obraz przed moimi oczami się zamazał. Trzeci raz poczułem tą energię i już nic kompletnie nie widziałem.  

Ciemność. Wszędzie. Nic nie wiedzę. Nie mam pojęcia co się ze Mn a dzieję. Nie mam pojęcia ile czasu to wszystko może już trwać. Od czasu do czasu czuję jakieś ukłucia, lecz nie zdaję sobie sprawy co to może być. Słyszę głos. Po dłuższej chwili zastanowienia dochodzę do wniosku, że jest to pani Magda. Rozmawia z kimś. Nie wiem do kogo się odzywa. Jej rozmówcy nie słyszę, więc albo mówi sama do siebie, albo rozmawia przez telefon. Ale zaraz… Co ona tu robi (?!). Mówi o jakimś wypadku. Powoli dociera do mnie, że to ja rozbiłem się samochodem i, że leżę teraz w szpitalu. Czuję dotyk. Najwyraźniej pani Magda trzyma mnie za rękę. Chciałbym jej podziękować, ale nie mam siły i zasypiam. Budzą mnie czyjeś rozmowy. Ktoś najwyraźniej zapomniał, że ja tu leżę. Próbuję się ruchy, chociaż palcem, lecz wszystko nadaremnie. Nie pozostaje mi nic, jak przysłuchiwać się dalej tej rozmowie.

Nie wiem ile już tu leżę. Codziennie ktoś rozmawia kimś przy mnie. Czasami nawet osoby te zwracają się do mnie. Ostatnio przyszli do mnie moi wychowankowie ze szkoły. Wszyscy, ale to wszyscy mówili, żebym szybko wyzdrowiał i się obudził.  

Dzisiaj czuję, że coś się stanie. Po prostu to czuję. Rodzice mnie rano odwiedzili. Wspominali coś o Martynie, lecz nie mogłem się skoncentrować na tym konkretnie. Po prostu nie mogłem.  

Nagle coś się ze mną dzieję. Czuję energię. Próbuję otworzyć oczy… niestety próba ta kończy się fiaskiem. Ponawiam to. Po chwili lekko udaje mi się otworzyć powieki. Mrużę oczy. W świetle zauważam kobietę. Brunetkę. Przypomina mi ona Martynę, tylko starszą o kilka lat. Jednak dłużej już nie mam siły mrużyć oczu. Powieki automatycznie mi opadają. Jedyne co słyszę to głos wołający: ‘’Dawid! Obudź się!’’.

Nie wiem jakim cudem otwieram oczy. Nie czuję już tego wysiłku, jaki towarzyszył mi przed chwilą. Patrzę na tą kobietę. Powoli siadam na łóżku. Nagle ta dziewczyna podsuwa się do mnie i cmoka mnie w polik. Orientuje się, że już nie jestem w szpitalu. Przecieram oczy i spoglądam na dziewczynę.  

- Co się tak patrzysz? – pyta z lekko uniesionymi brwiami.
- Yyy..?! Poczekaj…
- Miałeś chyba jakiś koszmar, bo cały jesteś spocony.
- Co…?  
- No zobacz – mówi, pokazując na mój tors – cały jesteś mokry – No już! Wstawaj, bo się do pracy spóźnisz!
- Czyli… hm.. to był sen?! – mruczę coś cicho pod nosem.
- Jaki sen ? – pyta zdziwiona.
- Nieważne – podchodzę do niej – Kocham cię.
- Ja ciebie też, ale ruszaj się, bo się spóźnisz.  

Wszystko zaczyna mi się przypominać. To wszystko… ten cały wypadek… to był tylko sen!

W kuchni rozmawiamy jak gdyby nigdy nic. Bacznie obserwuję Martynę. Cały czas w głowie jednak myślę nad tym, czy gdyby nie ten wypadek to bym się nie obudził… Tuż przed wyjściem z domu słyszę płacz małego dziecka. Spoglądam zdziwiony na Martynę. Ta szybko wbiega po schodach na górę. Z powrotem wraca z dzieckiem na rękach. Podchodzi do mnie i podaję małą na ręce. Ta się lekko uśmiecha. ‘’Pa Łucja’’- mówię, całując małą w czoło. KONIEC!

//Tak... to jest definitywne zakończenie tego opowiadania. Miałem do niego spory sentyment, bo od tej pracy się wszystko zaczęło. Cała ta przygoda z tym serwisem ;) Więc postanowiłem zakończyć to tak, jak miałem w planach ;)) Może kogoś zaskoczyłem tym zakończeniem. Tekst jest sprzed dwóch miesięcy, a dopiero teraz miałam ochotę i czas go przepisać. Tak więc... zapewne nie będzie idealny :pp

PseudoPisarz

opublikował opowiadanie w kategorii miłość, użył 1360 słów i 7793 znaków.

8 komentarzy

 
  • Gabi14

    oczywiście to najnowsze informacje z centrum rozkopanej Łodzi ;)

    15 lip 2014

  • PseudoPisarz

    Tag ;33 zapewne nikt wcześniej o tym nie wiedział ^^

    15 lip 2014

  • Gabi14

    No ba - Gabi, najświeższe informacje ^^

    15 lip 2014

  • Coori

    Popieram Hekata;) bardzo fajne ;)

    15 lip 2014

  • PseudoPisarz

    Gabi, jakbym nie wiedział (chodzi o Manufakturę) :P  
    Dzięki :D

    15 lip 2014

  • Gabi14

    Zajefajne zakończenie xD a w Manufakturze nie ma nic nadzwyczajnego :)

    15 lip 2014

  • PseudoPisarz

    Fajnie, że Ci się to spodobało  :3

    15 lip 2014

  • Lilith

    No ładniee! ^^ Troszku szkoda, że koniec... Ale za to jaki! :p

    15 lip 2014