Wiem, czytając ponownie też zauważyłam literówki, ale to chyba każdemu się zdarza. Ta część troszkę krótsza, bo w poprzedniej uwzględniłam też prolog. Moje opowiadanie znajduję się też na innej stronie, ale nie mam cierpliwości, a tam trzeba czekać 48 h zanim się doda, więc będę dodawała tam i tu. Życzę miłego czytania i przy tej części.
Rozdział II
- Słucham ?! – wrzasnęłam. Nigdy nie miałam wspólnika. N I G D Y. To był jakiś absurd. Nie umiałam pracować zespołowo.
Z wsciekłością wyrwałam się łowcy, obróciłam się i jednym gwałtwnym ruchem zrzuciłam mu kaptur z twarzy. Okazało się, że był to chłopak w moim wieku, może o rok lub dwa lata starszy. Miał szare niczym popiół oczy. Zawadiacki uśmiech i ładne, regularne rysy twarzy. Włosy miał czarne, postrzępione sięgające do ramion. Był bardzo przystojny, a to mnie zadziwiło
- Jesteś pół wampirem – powiedziałam ze zdziwieniem. Odsuwając się od niego.
- Po czym to wnioskujesz, po mojej urodzie ? – zapytał arogancko.
- Wyczuwam twoją aure idioto – warknęłam. To prawda każdy wampiry i dimidiusy mogły wyczuwać swoje aury. Dziwne, że wcześniej jej nie wyczułam – musimy sobie coś wyjaśnić. Nie będę z tobą pracować.
Popatrzył na mnie jak na małe dziecko i powiedział.
- Wyobraź sobie, że to nie od ciebie to zależy.
- Wyobraź sobie, że zrobię wszystko żeby jendak ode mnie zależało – przedrzeźniałam go. Poczułam ostry ból w lewej ręce. Popatrzyłam na ranę, którą zadał mi potwór. Zaklęłam. Najwidoczniej miał jad w pazurach, bo rana nie chciała się zagoić. Muszę jak najszybciej dostać się do starszyzny i wziąć lekarstwo. No dobra nie nazwałabym tego lekarstwem, bo to tylko krew ludzka lub innego pół wampira. Ta druga jest lepsza, bo przyprawia nas o eforię.
- Muszę się udać do Starszych, więc wybacz mi - powiedziałam, starając się nie potknąć gdy koło niego przechodziłam. Jad zaczął nieźle dawać o sobie znać.
- Wiesz, że możesz wziąć moją krew – powiedział chłopak, przytrzymując mnie za ramię.
- Nie dziękuję, nie wiadomo czym jest zatruta - odparłam kwaśno, chcąc jak najszybciej się go pozbyć.
- Dobra, tylko potem nie błagaj mnie o pomoc.
- Chciałbyś – zaśmiałam się kpiąco.
Skierowałam się do motoru i już po chwili mknęłam ulicami Nowego Yorku. Wzrok zaczął mi się nieźle zamazywać i traciłam kontrolę nad pojazdem.
Dasz radę Katherine, wierzę w ciebie - mówiłam do siebie w duchu.
Na szczęście dojechałam w jednym kawałku. Nie zeszłam z motoru tak jak chciałam z gracją, ale nie było najgorzej. Zachwiałam się, ściagając kask.
- Nic panience nie jest? – zapytał się ochroniarz, przyglądający mi się z niepokojem.
Był to naprawdę fajny koleś. Był człowiekiem, ale nie należał do łowców. W sumie nie wiem jak dostał tą robotę, ale wiedział o wszystkim i dobrze wykonywał swoją pracę.
- Poradzę sobie Sam. Przynajmniej tak mi się wydaję – po chwili usłyszałam ryk silnika, wjężdżającego na podjazd. Oniemiałam. No nie, to jakieś chore żarty.
Maszynę miał podobną do mnie, ale jakby nowszy model z czerwonymi refleksami.
- Cześć Kat – powiedział czarnowłosy – jak się trzymasz? Mam cię ponieść?
- Wal się – warknęłam do niego i pomaszerowałam do budynku. Moja ręka pulsowała z bólu. Wdrapałam się po schodach na wyższe piętro i szybko weszłam do biura Johna.’
- Łap mnie – zdołałam tylko wykrztusić po przekroczeniu progu i opadłam na podłogę.
Obudziłam się w białym pokoju. Pewnie jestem w naszym szpitalu. Światło wpadające przez okno strasznie mnie raziło, więc wstałam z zamiarem zasunięcia kotar.
To chyba nie był najlepszy pomysł – pomyślałam, kiedy zorbiło mi się ciemno przed oczami.
Ochłonęłam i tym razem wstałam zupełnie. Zasunęłam rolety i wyszłam na korytarz. Przecież nie będę tu siedzieć całego dnia. Wychodząc, wpadłam na kogoś. Spojrzałam na przybysza. To fatum, albo klątwa, jakaś chory żart. ZNOWU.
- Stylowa piżamka – szepnął mi du ucha arogancik. No tak byłam ubrana w jedną z tych długich, szpitalnych kiecek. Faktycznie stylowo.
- Co ty tu robisz? – zapytałam się, oddalając się od niego na bezpieczną odległość. Widząc to on tylko się zaśmiał.
- Johny, prosił mnie, żeby cię przypilnował i o to jestem – ukłonił się teatralnie, czym jeszcze bardziej mnie rozłościł.
- Przepuść mnie – powiedziałam, chcąc się koło niego przepchnąć, ale on mi na to nie pozwolił i przytrzymał mnie za ramiona – naruszasz moją przestrzeń osobistą. Puść mnie, bo nie ręcze za siebie – warknęłam do niego. Wywołam u niego tlyko kolejną salwę śmiechu. Co za dupek.
- Dobra, ale sama się będziesz z tego tłumaczyła.
- Nie ma sprawy. Mam tlyko jedno pytanie – zatrzymałam się na chwilę - Jak ty w ogóle masz na imię?
Zaskoczyłam go tym, ale zaraz potem, uśmiechnął się zniewalająco.
- Jestem Jace.
Weszłam na salę, gdzie obradowała starszyzna. Okazało się, że właśnie kogoś przesłuchiwali. Trzaskając drzwiami, oznajmiłam swoje przyjście. Wszystkie oczy zwróciły się na mnie. Łącznie z przesłuchiwanym. Był przykuty do drewnianego fotela. Na twarzy widoczne były siniaki. Widocznie był toturowany. Chyba był to wilkołak, bo był mocno zbudowany. Na oko jakiś dwudziesto paro latek. Hmmm, niczego sobie. Naprzeciwko niego stał wysoki, postawny łowca. Najwidoczniej to on zadał mu te rany. Trzymał w ręku metalowy pierścień, na cztery palce. Tak ty zdecydowanie bardziej boli. Wiem z doświadczenia.
Rada zasiadała na podwyższonym podium, niczym w sądzie, ale na około nich, ciągnęły się trybuny, na których siedziała garstka łowców i Starszych.
- Czym zawdzięczmy sobie twoją obecność Katherino? – zapytał mnie Victor, przewodniczący Rady Starszych – możemy w czymś ci pomóc?
- Tak w zasadzie to tak - odparłam opryskliwie - Wiecie dobrze, że pracuję w pojedynkę, więc co to ma do cholery być za numer z tym wspólnikiem. Doskonale daję sobie radę sama.
- Ohh to oto chodzi - zaśmiał się cichutko, ale zaraz spoważniał - chodzi o to Katherino, że nie radzisz sobie. Zawsze następują jakieś komplikacje, na które czasam nie możemy sobie pozwolić. Jace jest bardzo dobrym łowcą i przyda ci się jego pomoc i wsparcie – wytłumaczył ze spokojem.
- On mi będzie tylko przeszkadzał! - już prawie krzyczałam - nie wytrzymam z nim na tych samych misjach. Jest arogancki, pyskaty, nic i nikt go nie obchodzi – odparłam dobitnie.
Victor uniósł brwi sugestywnie, a po sali rozniół się pomruk śmiechu. Po chwili usłyszałam.
- Wiesz, kogoś mi to przypomina, a mianowicie osobę, która właśnie stoi tu przede mną. Myślę, że dobrze się dogadacie i nie chcę słyszeć nic więcej Katherino – podniósł głos, widząc jak chce zaprostestować - skończyłem ten temat.
Obruciłam się na pięcie i wyszłam nie mówiąc nawet słowa pożegnania.Wychodząc czułam na sobie czyjś wzrok. Wzrok wilkołaka.
7 komentarzy
Clary
Little Secret owszem, przeczytałam wszystkie części darów anioła, które wyszły, ale akurat nick nie zaczerpnęłam z tej książki. Imię Jace tak, ponieważ nie mogłam znaleźć imienia, które by mnie satysfakcjonowało. Postaram się unikać powtórzeń, dziękuję za komentarze
Ann~
Pisz dalej,super
LittleScarlet
Nick Clary, główny bohater męski Jace... Czyżbyś była fanką Darów Anioła? Druga część jak najbardziej satysfakcjonuje, ale trochę za dużo powtórzeń.
Zioomek.
Nie ****, i pisz dalej
Clary
Już dzisiaj dodam kolejną część, ale gdzieś w godzinach popołudniowych, gdyż będzie to dłuższa część. Dziękuję za miły komentarz
malutka
*,* dalej
*_*
Świetne opowiadanie, kiedy następna cześć? aha i bardzo dziekuje za tak długie części, to bardzo duży plus