Bez żadnych perspektyw, bez niczego, tak po prostu ;) Rozdział 5

Bez żadnych perspektyw, bez niczego, tak po prostu ;) Rozdział 5- Mówisz na poważnie? - zaśmiałam się ironicznie.  
- Dean... - zwrócił się w stronę kolegi, który wyciągnął z plecaka pudełko.  
- Otwórz - nowy kolega uśmiechnął się, co zdziwiło mnie bardzo. Nigdy nie widziałam go uśmiechniętego.  
Zrobiłam co kazał. Ku mojemu zdziwieniu, mówili serio. W metalowym pudełku było parę dżointów.  
- I co ty na to? - w Pawła głosie dało się wykryć nutkę niepewności.  
- Dobra, na trzeźwo na pewno nie zapalę. Więc.. - zaśmiałam się cicho, podchodząc do barku mojej rodzicielki.Wyciągnęłam z niego trzy kieliszki i wódkę, która była jedną z wielu.  
- Nie powinna się skapnąć.. - pomyślałam.  
Usiadłam na kanapie, obok Pawła. Dean usiadł na przeciwko nas, w głębokim fotelu uśmiechając się. Czyżbym odkryła choć trochę jego tajemnicę? Może pali maryśkę, a później chodzi taki przygaszony, bezsilny. Zobaczymy, czy ona naprawdę działa tak beztrosko, jak mówią inni.
- To pijemy - kumpel siedzący obok podniósł do góry kieliszek.  
Jednym haustem wypiłam całą zawartość.  
Już po dwóch, poczułam jak lekko kręci mi się w głowie.  
Nigdy nie byłam w tym dobra.
Piłam, bo wtedy czułam się wolna, czułam, że mogę wszystko, uciekałam od problemów.
Po 45 minutach, butelka wódki była już opróżniona, a puszki po piwach walały się po pokoju.  
Wiedziałam, że nie mogę mieszać wódki z piwem, bo wtedy zbiera mi się na wymioty. A jeśli do tego dojdzie kilka skrętów, to powodzenia.
- Nie lubię, cię, wiesz? - Dean, zwrócił się do mnie po krótkiej rozmowie z Pawłem.  
- Zauważyłam. Mam to samo, w stosunku do ciebie - powiedziałam, bezwładnie opadając na kanapę.  
- Pewnie przez to, że jesteś taka samolubna - bardziej wyszeptał, niż powiedział, ale usłyszałam.
- Nie jestem samolubna - wysyczałam przez zaciśnięte zęby, co wyszło mi niehigienicznie, bo poplułam się przy tym. - Życie mnie nauczyło być taką, a nie inną. Zresztą, ty przecież wiesz jak to jest - powiedziałam z ironią w głosie.
Niech ten napój alkoholowy już przestanie działać, bo nie wiadomo, co jeszcze mu powiem.
- A widzisz. Jednak wiem dużo, dużo więcej - zaśmiał się cicho, odpalając dżointa.
- Nic o mnie nie wiesz - zacisnęłam zęby ze złości.
- To opowiedz mi coś o sobie - usiadł obok mnie, zwalając na podłogę przysypiającego już Pawła. - Chcesz?
- zaciągnął się, po czym podał mi skręta.
Zrobiłam to samo. W płucach poczułam nieprzyjemne drapanie, które chwilę później przeszło.  
- Myślisz, że będę taka głupia i powiem ci wszystko o co tylko mnie zapytasz? Nie jestem z tych, które upiją się i możesz z nimi robić co tylko zechcesz - skrzywiłam się w jego stronę.  
- Spokojnie. Nie wykorzystuję cię przecież, pytam tylko - zaśmiał się cicho.
- To może ty opowiedz mi coś o sobie? - spojrzałam na niego kątem oka, po czym wzięłam kolejnego bucha.
- Chyba się nie dogadamy - powiedział, po czym wrócił na fotel.  
- Zmieniasz zdanie, coś musi być.  
- Nie zaprzeczam. Wolę, żebyś nie wiedziała - uśmiechnął się tajemniczo, po czym wyciągnął z pudełka kolejnego skręta.  
- Jak chcesz - uśmiechnęłam się, po czym ześlizgnęłam się na podłogę. - Paweł, ej, wstawaj! - szturchnęłam go w ramię.
- Co? - wymamrotał pod nosem, nie otwierając oczu.  
- Idziemy na dyskotekę, no chodź - złapałam go za dłoń, po czym chwiejnym ruchem wstałam na nogi. - Masakra.. - pokój zawirował, a ja opadłam na kanapę, nie widząc co się stało.
- Zapomniałem cię uprzedzić, że na początku tak masz - zaśmiał się szyderczo.
- Jakbym mogła, zamknęłabym twoją buźkę swoją dłonią w dość oryginalny sposób - skrzywiłam się, po czym z powrotem wstałam na nogi.  
- Skończcie - usłyszałam głos Pawła, który właśnie otworzył oczy i usiadł, poprawiając koszulę. - Idziemy? - spojrzał to na mnie, to na Deana.
- Weźcie towar - powiedziałam, po czym ruszyłam w stronę drzwi.  
Prócz tego, co czułam na początku, nic się ze mną nie działo. Jasne, kręciło mi się w głowie, ale to od alkoholu. Najwidoczniej słabe mają to zioło.
- Nic nie czuję, pewnie jakiegoś kita mi wcisnęliście z tą marihuaną - uśmiechnęłam się do nich, bo byłam pewna, że wkręcali.  
Dean spojrzał na Pawła, po czym wybuchnęli śmiechem. O tak, pewnie kłamali.  
- Nie palilibyśmy jakiegoś główna - jeden z nich powiedział, po czym wsiadł do taksówki.
Po 5 minutach byliśmy już pod szkołą. W oknach zapalone były światła, a muzykę było słychać na końcu parkingu. Koledzy zapłacili taksówkarzowi, po czym udaliśmy się na 'miejscówę', gdzie zawsze przed lekcjami jaraliśmy, przeważnie fajki.  
Po wzięciu kilku buchów ponownie poczułam wirowanie, co przestało po krótkim czasie.  
- I jak? - obaj patrzyli na mnie jakbym miała za chwilę zrobić coś niesamowitego.
- Nic - skrzywiłam się.  
- Trzeba poczekać - Dean uśmiechnął się lekko.
- A co? Doświadczony już w tym jesteś? - zapytałam z ironią w głosie.  
- Nie musisz zaprzątać sobie tym tej pięknej główki - skrzywił się, po czym ruszył w stronę szkoły.
- Możecie przestać? - Paweł najwidoczniej nie lubił, jak się kłóciłam z jego kolegą.  
O tak, jego kolegą. Swoim nie mogłam go nazwać, bo nie zasługiwał na to miano.
- To ją w końcu przymknij - usłyszałam z daleka głos Deana.  
- Zaraz ja cię przymknę - ruszyłam za nim, na co Paweł szybko zareagował.  
- Ogarniesz się w końcu?! - krzyknął na mnie, czego się nie spodziewałam.  
- Ja nic nie robię, ten przychlast mnie wkurza - wskazałam głową na stojącego trochę dalej chłopaka.
- To jest Dean, który dołączył do naszej grupy, czy ci się to podoba, czy nie, rozumiesz?  
- Czyli, że ja już nie mam zdania na ten temat? - zaśmiałam się nerwowo.
- Jasne, że masz, ale... Zmień się, bo nie wytrzymujemy już wszyscy - końcówkę wyszeptał, ale usłyszałam i cholernie zabolało. Tak samo jak zabolały słowa Michała i Sophie.  
- Czy wy naprawdę wszyscy myślicie, że się zmieniłam? Przecież... ja jestem taka sama, to wy mnie najwidoczniej dobrze nie znaliście - powiedziałam, na co głos powoli zaczął mi się załamywać. W oczach stanęły mi łzy, czego nie lubiłam.
- Mylisz się. Znamy cię bardzo dobrze, każdy z nas uważa, że stałaś się bardziej samolubna, myślisz tylko o sobie - powiedział, zaraz po tym wiedząc, że źle zrobił.  
- Jak wy tak możecie?! - krzyknęłam na niego, a łzy same poleciały po moim policzku. Jeszcze chwila, a całkiem bym się rozkleiła. Ruszyłam szybkim krokiem w stronę szkoły, potrącając przy tym niechcący Deana.
- Savannah! Poczekaj! - usłyszałam krzyki Pawła. - Mówię ci jak jest!  
- Chcę to usłyszeć również od innych! - odkrzyknęła, po czym przyspieszyłam.  
Po chwili wchodziłam już do szkoły, przechodząc obok swojego wychowawcy.  
- Żadnego dzień dobry? - facet zapytał, łapiąc mnie za rękę.
- Dzień dobry, a teraz do widzenia - syknęłam, po czym spróbowałam się wyrwać.
- Chwila, chwila... - zbliżył się do mojej twarzy, a następnie ku mojemu zdziwieniu zaczął dokładnie obwąchiwać.
- Co pan robi?! - skrzywiłam się, widząc, do czego się posuwa.  
- Piłaś? Paliłaś? - powiedział ostrym tonem.
- Nie, a teraz proszę mnie puścić, bo muszę coś załatwić.
- Najpierw zaprowadzę cię do dyrektora - syknął cicho.
- Mam prawie 18 lat i mam prawo robić co mi się podoba, więc proszę mnie puścić! - wrzasnęłam na niego, po czym wyrwałam się. Biegiem rzuciłam się w stronę piętra, gdzie dyskoteka miała się odbyć. Wiedziałam, że to te skręty tak na mnie podziałały, na trzeźwo czy bez nich, nie odważyłabym się krzyknąć na własnego wychowawcę. Po chwili wzrokiem wychwyciłam dobrze mi znane sylwetki. Podeszłam do Sophie, Michała, Mateusza i Łukasza, uśmiechając się. - Cześć!
- O, Sav. A co ty tutaj robisz? - koleżanka najwidoczniej zdziwiła się.  
- Przecież mówiłam, że przyjdę, nie? - nachyliłam się nad nią, żeby się przywitać.
- Ale walisz zielskiem, co jarałaś? - napadła na mnie.  
- Może to ja zacznę - uśmiech z mojej twarzy zszedł. - Jestem samolubna, tak?  
- Co? - każdy spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami.  
- Gówno! - krzyknęłam w ich stronę, patrząc na Sophie, której w oczach pokazały się łzy. - Jeśli mam mieć takich przyjaciół, wolę nie mieć was w ogóle.  
- O czym ty mówisz? - dziewczyna zapytała, podchodząc do mnie.
- Paweł mi wszystko powiedział. Myślałam, że jesteśmy ze sobą szczere - szepnęłam ciszej, co oznaczało, że zaraz pewnie cała moja odwaga pójdzie się je*ać. - Wiesz dobrze jak jest, a do tego sama obrabiałaś mi dupę.  
- Savannah, nie jest tak... Ja nic nie mówiłam. My chcieliśmy ci pomóc, a nie pogarszać sprawę.. - cicho zaciągnęła nosem.  
- Powiedzcie mi może, że zmieniłam się z wesołej, przebojowej dziewczyny w samolubną, szarą myszkę! - spojrzałam na chłopaków, którzy stali za Sophie.
Najwidoczniej tak myśleli, bo nikt się nie odezwał, nikt nie zaprzeczył. I to mają być przyjaciele?  
- Szkoda gadać - syknęłam cicho, po czym odwróciłam się napięcie i ruszyłam w stronę wyjścia.
Nikt mnie nie zatrzymywał, nikt nie wołał za mną. Jedyne co było najlepszą atrakcją tego wieczoru to wychowawca.  
Jestem pewna, że nie będzie łatwo. Najprawdopodobniej straciłam przyjaciół, którzy pomagali mi zapomnieć o problemach. Najwidoczniej zostałam z tym wszystkim sama. Może i nikt nie wiedział o tym co we mnie siedzi, ale w jakiś sposób pomagali mi. W sposób, który lubiłam. Więc co się zmieniło? Czy naprawdę jestem inna i nawet sama tego nie zauważam? Ale nawet i jakby, to co było tego przyczyną?  
Przed oczami ni stąd, ni zowąd wyrósł mi Dean.
- Dzięki Tobie, właśnie straciłam przyjaciół - powiedziałam cicho, zatrzymując się przed nim.
- Dzięki mnie? Widzisz? Kolejny powód, by nazwać cię samolubną. Nie jesteś święta, spójrz na siebie. Powoli tracisz wszystkich ważnych ci ludzi, poczekajmy jeszcze chwilę, a stracisz rodzinę - skrzywił się.
- Rodzinę? Nie znam znaczenia tego słowa. Nigdy nie miałam rodziny, a jedyne co mogę teraz stracić. To moja odpowiedzialność w oczach matki, która pewnie jest już w domu i przeklina mnie, za to, że zostawiłam po nas taki syf.  
- Bo jesteś nieodpowiedzialna. Pierwszy raz spotkałem taką osobę, która ma na wszystko wywalone, a jedyne czym się przejmuje to to, by sobie dogodzić - pomimo powagi sytuacji, uśmiechnął się.
- Nie powinieneś tego mówić - syknęłam cicho.
- A co? Pobijesz mnie? - zaśmiał się ironicznie.
- Spadaj - powiedziałam, po czym ominęłam go i ruszyłam w swoją stronę.  
- Dlaczego jesteś taka przygaszona? Jak cię poznałem, byłaś inna, przy znajomych gęba ci się nie zamykała.
- Inna, czy ktoś jeszcze mi to dzisiaj wytknie?! - krzyknęłam na niego, stając i odwracając się. - Nie wiesz jaka byłam wcześniej.  
- Jednak wiem - zrobił dumną minę. - Dam sobie głowę uciąć, że prócz Sophie i mnie, nikt inny nie widział cię płaczącą, prawda? - powiedział, co przywołało we mnie wspomnienia z naszego pierwszego spotkania.  
- Tak, ale to bez różnicy.  
- Więc powiedz mi, co cię tak boli? Co ukrywasz pod tym uśmiechem? - podszedł bliżej, na co ja jak oparzona się cofnęłam.
- Nie twój zakichany interes - rzuciłam, a następnie nie zważając na jego wołanie, uciekłam stamtąd.

Po tym, gdy parę razy ją wołałem, a ona i tak dalej biegła w swoją stronę, usiadłem na najbliższej ławce zastanawiając się, co ją tak gnębi.
Nie wiem dlaczego się tym interesowałem. Może dlatego, że przypominała mi siebie samego i chciałem wiedzieć jaki jest powód jej smutków. Wydaje mi się, że moglibyśmy się zrozumieć wzajemnie, ale gdyby nie była taka zamknięta. Ja wiem, też jestem, ale gdyby zapytała, opowiedziałbym jej o swoim życiu... Chociaż nie. Nie ufam jej na tyle.  

Weszłam do domu najciszej jak tylko potrafiłam, by matka nie usłyszała i nie zrobiła kolejnej awantury.
- Savannah, chodź do kuchni! - usłyszałam, gdy już myślałam, że udało mi się. Nie mówiąc nic, zawróciłam i chwilę później stałam oko w oko z matką.
- Czego?  
- Nie takim tonem - skrzywiła się, po czym poprowadziła mnie do salonu. - Zobacz tylko, jaki burdel po sobie zostawiliście!  
- Burdel to wiesz gdzie jest - zwinęłam wszystkie puszki do worka na śmieci.  
Nie odpowiedziała.  
- Co? - spojrzałam na nią, gdy zauważyłam, że mi się przygląda.
- Andrew u nas śpi - uśmiechnęła się, tak, jakby myślała, że ucieszę się z tej wiadomości.
- Znowu? Może w ogóle, niech się tutaj wprowadzi! - uniosłam głos, ponieważ trzecią noc z rzędu spędzał u nas.
- Mamy taki zamiar...  
- Chyba was do reszty pogięło! - krzyknęłam już całkiem wyprowadzona z równowagi.
- Uspokój się! To mój dom i to ja tu stawiam warunki! Jak będziesz na swoim, to będziesz mogła rządzić! - wrzasnęła, co mnie samą przeraziło, ale nie na długo.
- Więc się wyprowadzam - powiedziałam, ze łzami w oczach.
- Ciekawe gdzie - zaśmiała się.
- Nie interesuj się tym! - krzyknęłam w jej stronę, po czym pobiegłam do swojego pokoju, spakowałam do plecaka potrzebne mi rzeczy, nałożyłam na siebie kurtkę i zbiegłam na dół.  
- Naprawdę jesteś taka głupia, czy mi się tylko wydaje? - śmiała się dalej. Chyba myślała, że żartuję.
- Zadaj sobie pytanie, czy można cię nazwać matką, a później się do mnie odezwij - rzuciłam, po czym wybiegłam z domu.  
Nie wiem ile tak biegłam. Wiedziałam tylko tyle, że nie wyszła za mną i nie próbowała mnie zatrzymywać. Wiedziałam, że już nigdy w życiu nie wybaczę jej tego zachowania. Niby ma ponad 30 lat, a zachowuje się gorzej niż przeciętna 15-latka.  
Usiadłam na najbliższej ławce, wyciągając z kieszeni telefon.  
Niepewnie wykręciłam numer do jednego z kolegów i przyłożyłam telefon do ucha.
Po dwóch sygnałach chłopak odebrał telefon, a ja, słysząc jego głos w słuchawce, zaniemówiłam. Poczułam wielką gulę w gardle, której nie mogłam przez chwilę się pozbyć.
- De.. Dean? - w końcu odważyłam się odezwać.

truexstoryxmileydy

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2806 słów i 14383 znaków.

3 komentarze

 
  • Użytkownik koloroowa

    Dalej!!

    16 gru 2013

  • Użytkownik Misiaa

    Cudne opowiadanie ;)

    16 gru 2013

  • Użytkownik volvo960t6r

    Super opowiadanie...Kiedy pojawi się kolejna część

    16 gru 2013