Kuglarz - rozdział szósty -

Connor otworzył oczy i ujrzał siwego starca. To był on, ten sam, którego widział kilka dni wcześniej na rynku.

- Czego ode mnie chcesz? - zapytał z lekką pogardą chłopak.

- Chcę ci pomóc. Widzę, że zaprzestałeś poszukiwań mordercy, więc pomyślałem, że czas najwyższy porozmawiać w cztery oczy.

Chłopak wstał, przeciągnął się i powiedział:

- Nie zaprzestałem poszukiwań. Jestem na dobrej drodze do złapania przestępcy.

- Dziwne… - Starzec na chwilę się zastanowił, dokładnie mierząc Connora wzrokiem. - Nie widzę u ciebie żadnych uczuć czy emocji. Dlaczego?

- Po stracie Anny musiałem je z siebie wyrzucić. Nie mogłem z nimi żyć, bo zbytnio mi o niej przypominały.

- Przykro mi to słyszeć. Powiedz, wszystkie straciłeś?

- Nie. Została we mnie wściekłość. Gniew, który pozwoli mi bez wyrzutów sumienia ukarać mordercę.

- Miło to słyszeć. Chcesz pomścić swą miłość. Myślisz, że brutalność wszystko załatwi? Odpowiem za ciebie: nie. Przez to ty możesz zostać skazany. Jednak po co się tak martwię. I tak nigdy nie znajdziesz mordercy.

- Czemu wtrącasz się w nie swoje sprawy?

Mężczyzna uśmiechnął się, położył dłoń na ramieniu chłopaka i wyszeptał:

- Otóż jesteś w błędzie. To jak najbardziej jest moja sprawa. - Starzec wyszczerzył zęby i odszedł bez słowa pożegnania. Conor stał jak wryty na środku rynku i rozmyślał. „Skąd on tyle o mnie wie?”, oraz „czy ma coś wspólnego z zabójstwem?”. Niestety niektóre pytania muszą pozostać bez odpowiedzi, bez względu na to, jak ważne one są. Oczywiście do czasu…
Lekki podmuch wiatru wpadający do pomieszczenia przez jakiś niewidoczny otwór, rozwiewał unoszący się w powietrzu gęsty dym. Pierwszym co ukazało się w kłębach dymu, był stary zszarzały stół, znajdujący się za nim kawałek obdrapanej ściany i złożone na blacie dłonie. Trudno orzec czy kobiety, czy mężczyzny, bowiem były pomarszczone jak u starca i zakończone wyjątkowo długimi paznokciami na chudych palcach. Kolejnymi elementami wyłaniającej się kolejno scenografii, było kilkoro ustawionych obok siebie krzeseł, z których zwisały różne szmaty, bądź nogi właścicieli; oblepione grubymi warstwami pajęczyn stare obrazy na ścianach, wysokie okno ze starym witrażem oraz równie wysokie drewniane drzwi, najpewniej prowadzące na korytarz. W niewątpliwie starym pomieszczeniu dało się słyszeć jakiś dziwny szum, który prawdopodobnie pochodził od prowadzonych szeptem rozmów, których jednakowoż nie dało się zrozumieć.

Śpiący w swym mieszkaniu Connor obudził się gwałtownie, gdy zaczął śnić koszmar ze swoją ukochaną Anną w roli głównej. Otarł pot z czoła i leniwie wstał z głębokiego fotela, na którym wcześniej zasnął. Podszedł do okna, otworzył je szeroko i wciągnął mocno rześkie powietrze, które momentalnie rozwiało pozostałości nieprzyjemnego snu. Kuglarz oparł się ciężko o ramę okna i zapatrzył się w tętniącą życiem ulicę pod nim. Stare kamieniczki ulokowane wzdłuż niej, kunsztownie zdobione zawsze przyprawiały go o jakiś rodzaj nostalgii. Zawsze lubił siadać w fotelu z Anną na swoich kolanach, najczęściej w deszczowe dni, i z przyjemnością oraz pewną satysfakcją obserwować spieszących w strugach deszczu ludzi. Teraz tak bardzo bolało go to, że tej wspaniałej dziewczyny nie ma już wśród żywych. Że już nigdy nie doświadczy ciepła jej rąk, jej słodkiego śmiechu, pogody ducha, którym zarażała wszystkich wokół. Łzy popłynęły mu obficie z oczu, a gorzkie łkanie wydobyło się z głębi jego "ja". Lejąc łzy, wpatrywał się w zabieganych w dole ludzi. Nagle wzrok jego padł na dziwnego człowieka stojącego tuż przy wejściu do opuszczonego przez kilkunastoma laty muzeum.

Wyjątkowo zdobny z zewnątrz budynek cieszył się wśród mieszkańców miasta niezbyt chlubną opinią-mówiło się, że w jego pomieszczeniach została kiedyś zamordowana młoda kobieta. Co prawda działo się to w późnych latach pięćdziesiątych, ale legenda o tym wydarzeniu była wśród mieszkańców wciąż żywa, przez co na początku lat dziewięćdziesiątych muzeum zostało zamknięte z przymusu. Stało się bowiem celem odwiedzin nie dla zebranych tam eksponatów, lecz z zupełnie nieuzasadnionej chęci złapania i dowiedzenia się ciut więcej o mordercy. Przez dwadzieścia lat władze budynku walczyli z coraz to nowymi falami poszukiwaczy mocnych wrażeń. Gdzieś około początku lat osiemdziesiątych władze ograniczyły godziny zwiedzania, zmieniając również wystrój i wprowadzając legendę o morderstwie do kanonu opowiadanych tam historii, lecz po kilku latach ludzi zaczęło brakować.

Teraz mogłoby się zdawać, że kogoś znów zainteresował ten budynek. Connor wychylił się mocniej przez okno i przez chwilę obserwował jeszcze podejrzane zachowanie człowieka. Ten przez chwilę rozglądał się po przechodniach, skrywając twarz w cieniu szerokiego filcowego kapelusza z wielkim rondem. Nosił też długi płaszcz, który zupełnie nie pasował do obecnego stylu ubierania. Chłopakowi natychmiast przyszedł na myśl starszy mężczyzna, który już parokrotnie zjawił się gdzieś na jego drodze. A ten ucierał się bardzo podobnie do tego na dole. Wkrótce potem, gdy akurat w pobliżu nie było żadnego przechodnia, nieznajomy otworzył drzwi prowadzące do byłego muzeum i wślizgnął się do środka. Connor niewiele myśląc, zatrzasnął okno, złapał leżącą na krześle obok kurtkę i wybiegł z mieszkania.

- Wesel... Dobrze wiesz, że ten chłopaczek, który sądzi, że zna się na magii może nam poważnie zaszkodzić!

- Wiem o tym, Dobromirze, lecz cóż mam z nim zrobić? Póki co nie wpadł jeszcze na nasz trop. A jeśli go zabiję, ktoś w końcu zauważy jego nieobecność i zacznie go szukać, a mnie się nie chce gubić wszelkich tropów. I tak już mam za dużo roboty z unikaniem Lucyfera, a jak zapewne wiesz, jego słudzy są wszędzie. Poza tym, to przez ciebie teraz ten mężczyzna siedzi nam na ogonie. Nie wiem zupełnie dlaczego zabiłeś tą niewinną dziewczynę - odezwał się siedzący u szczytu stołu mocno starszy mężczyzna. Suchymi palcami uderzał w blat marmurowej płyty.

- Taki miałem kaprys. Poza tym już dawno temu nie żywiłem się krwią żywych. - Padła lakoniczna odpowiedź.

- Gdybyś nie był mi tak użyteczny, to najpewniej już dawno temu bym sam cię zabił - mruknął z dezaprobatą staruch.

Ludzie zdążający w różnych kierunkach, przechodząc wzdłuż muru starego muzeum, z pewnym zdumieniem zadzierali głowy, gdy docierał do nich głos płynących z pierwszego piętra rozmów. Wśród nich był również młody kuglarz, który bez żadnych ceregieli podszedł do drzwi wejściowych i pociągnął za mosiężną klamkę. Te jednak nie ustąpiły, co było o tyle dziwne, że przed kilkoma minutami tym samym wejściem wszedł jakiś nieznajomy. Postanowił nie odpuszczać i znaleźć inne wejście. Obszedł budynek i szczęśliwym trafem znalazł uchylone okno, do którego dostęp zagradzała stara krata. Chwilę się z nią siłował, lecz z mocniejszymi szarpnięciami uchwyt puścił i odsłonił wejście.

Chłopak znajdował się właśnie na jednym z korytarzy. Jedyna dekoracją, którą pozostawili przy odejściu, były posągi. Wszelakie postacie uchwycone w różnorodnych pozach wyglądały bardzo pięknie. Niestety w sytuacji w jakiej znajdował się Connor, odstraszały i przywoływały dreszcze. Czuł ich zimny wzrok, podążający non-stop za nim.

Przeszedł kilkanaście metrów, aż usłyszał rozmowę mężczyzn, dobiegającą zza czerwonych drzwi.

- Musimy go zabić – powiedział pierwszy głos – a mówiąc „my”, mam na myśli ty.

- Spokojnie – odpowiedział drugi. - Nie przejmuj się tym smarkaczem. Daj mi godzinę, a chłopca nie będzie.

- Obyś się nie przeceniał. Ten smarkacz jest sprytny i pewnie znalazł na ciebie sposób. Nie baw się z nim. Zabij i zniknij – tylko tyle od ciebie wymagam.

- Dobrze. Kuglarz jutro się nie obudzi. - Słychać było odgłos stukania palcami o blat stołu oraz ciężkie sapanie jednego z mężczyzn.

Connor czuł w duszy, że powinien jak najszybciej uciec z tego miejsca, puki nikt go nie zobaczył. Na początku skradał się do tyłu, tym samym obserwując czerwone drzwi. Lecz już po pięciu krokach odwrócił się i zaczął biec. Korytarz sprawiał wrażenie niekończącego się, lecz Connor pamiętał, że w drugą stronę zdawał się o wiele krótszy. Iluzja? Czary?

Przed chłopakiem nagle w magiczny sposób wyrósł mężczyzna. Był to ten sam siwy człowiek, którego kuglarz widywała parę razy na rynku przy fontannie.

- Co tutaj robisz, chłopcze? - zapytał z powagą na twarzy.

- Chciałem pozwiedzać, lecz się zgubiłem – skłamał chłopak.

- Cokolwiek usłyszałeś, wiedz, że oni nie cofną się przed niczym. Nie dzwoń na policję, albowiem i oni ucierpią. Lepiej zmniejszyć liczbę trupów do minimum, czyż nie? - mówił ze spokojem na twarzy. - Zrozumiałeś?

- Tak – odpowiedział Connor, opuszczając pokornie wzrok. - Czy mogę już iść? Zanim… Zanim oni dowiedzą się, że tu jestem – z trudem wyjąkał.

Mężczyzna schylił się i wyszeptał mu do ucha:

- Oni już o tym wiedzą.

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii kryminał, użyła 1661 słów i 9446 znaków.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto