Po co śmierć? Cz. 3

Korekta na lipiec 2016.

Wybiła piętnasta. Tomek pisał już siódmą godzinę. Nie potrafił tego wytłumaczyć, jakby wpadł w obłęd, jakby ktoś rzucił na niego urok. Po prostu musiał pisać. Ciągle. W tym amoku jego umysł był bardziej otwarty niż zwykle. Całkowicie otworzył się na inspiracje, a dzięki niej stworzył zupełnie nowe motywy, wątki których nigdy by nie poruszył, bo nie można ujrzeć czegoś, czego się nie widzi. Może to przypadek, może równie dobrze ten dzień mógł się skończyć, a Tomek wciąż pozostałby ślepy, a może tak chciał los i jego przeznaczeniem było właśnie dzisiaj, zobaczyć w umyśle prawdy świata, które zawrze w nowym dziele.
Dochodziła szesnasta. Tomek przestał pisać. Miał zmęczony umysł, a od ciągłego siedzenia, z wyjątkiem epizodycznych wizyt w toalecie, bolało go ciało, lecz powiedział do siebie usatysfakcjonowany:
- Coś czuję, że to będzie świetny tekst, mój najlepszy, pierwszy taki ode mnie/pierwszy taki mojego autorstwa, a jeśli się nie uda to chyba się zabije, nie no żartuję. – uśmiechnął się. – Jeśli się nie uda, to może wydam go na własny koszt.
Lecz przez natchnienie, które go napędzało, był tak wielkim optymistą, że w ogóle nie brał do wiadomości, iż może mu się nie powieść.

Po tygodniu nie odrywania palców od klawiatury, Tomek w końcu zwolnił tempo. Napotkał błędy fabularno-logiczne, więc musiał usunąć, wymyślić nowe, bądź zmienić niektóre wątki. Spodziewał się tego, choć nie podejrzewał, że zajmie mu to aż kilka godzin, bowiem, ingerowanie w jedne wątki zmieniało kolejne i tym sposobem przebudował część fabuły. I mimo, że mógł teraz dalej swobodnie pisać, to nie miał na to ochoty.
Zegar pokazywał dwunastą pięćdziesiąt cztery. Tomek zaczął oglądać: Upadek przyszłości. Filmy science fiction były dla niego nie lada inspiracją, ponieważ czasem pomysły zaczerpnięte z ekranu, wykorzystywał we własnych historiach. Po niespełna dwóch godzinach film się skończył, a młodzieniec poszedł coś zjeść, po czym chwycił książkę. Ostatnio mniej czytał, więc lektura wyszła mu na dobre.
Następnego dnia Tomek wstał z łóżka lewą nogą i mimo, iż wykazywał wielką ochotę pisania, po trzech godzinach pracy miał mętlik w głowie. Zrobił sobie przerwę, choć wcale jej nie planował. Poszedł do kuchni, by zrobić sobie herbatę. Wrzucił torebkę do szklanki i zalał wrzątkiem. Po chwili weszła Justyna. Miała ochotę na kawę.
- Jak pisanie? – zapytała.
- Świetnie. Szybko. Wenę mam cały czas i nie mogę przestać pisać, chociaż wczoraj prawie nic nie napisałem, bo musiałem zmienić fabułę, a dzisiaj od rana coś niewyraźnie się czuję.
- Może właśnie zbyt duże tempo sobie narzuciłeś. Przemęczysz się.
- Spokojnie. Gorąca herbata powinna postawić mnie na nogi. – Wsypał do niej trzy łyżeczki cukru.
- Widziałeś się z Jankiem?
Tomek zrobił myślową pauzę.
- Przyjdzie na to czas. – odparł w końcu, następnie pospiesznie i celowo, by uciąć konwersację, wyszedł z kuchni.
Usiadł przed monitorem. Mimo, iż wena była dzisiaj wyjątkowo skąpa i może właśnie udzielała się innemu twórcy, położył palce na klawiaturze. Jak wcześniej czuł połącznie między umysłem, dłońmi i klawiaturą tak teraz nie czuł niczego. Lecz i tak napisał pierwsze słowo, potem zdanie. Drugie zdanie i następne. Szło mu niezwykle ciężko, jakby ciągnął pod górę wóz o kanciastych kołach. Każdą myśl musiał wyrywać wyobraźni. Akceptował to, nie poddając się. Nienapisanie niczego jest gorsze, od napisania czegokolwiek.  

Było południe. Tomek pisał od pięciu godzin, często uśmiechając się do monitora. To kwestia godziny, może dwóch i będzie meta. Choć dzisiaj jego praca jeszcze się nie skończy, bo tekst wymaga poprawek, to młodzieniec już na tym etapie czuł radość i dumę.
Minęła godzina, ten moment zbliżał się nieuchronnie. Uderzenia klawiszy wygrywały pieśń pierwszego zwycięstwa. Przedostatni akapit właśnie powstał, a ostatni był w trakcie budowy. Cegła po cegle, wyraz po wyrazie. Tomek nie mógł doczekać się, gdy postawi kończącą kropkę. I jest. Kropka. Uśmiechnął się najszerzej jak mógł, następnie położył głowę na biurko i zakrył rękoma, jakby przebiegł maraton, po czym musiał odetchnąć szczęśliwy. Tekst właściwy skończony. Została korekta.
Czerpiąc z radości chwili, od razu zabrał się za poprawianie pierwszego rozdziału, po czym przypływ szczęśliwej energii ulotnił się i przestał maskować zmęczenie. Tomek zrezygnował już z pracy na dzisiaj. Następnego dnia, chciał z przytupem zacząć korektę, ale nie czuł się najlepiej. Postanowił odpuścić, lecz pod wieczór i tak sprawdził kilka stron.
Przez kolejny tydzień nanosił poprawki, także tekst powoli nabierał docelowego kształtu. Było to żmudne i mozolne przedsięwzięcie. Gdy dotarł do końca, postanowił odstawić powieść na dwa miesiące, by po tym czasie, dokonać ostatecznej korekty.
Po paru dniach przerwy, czuł że ma świeższą, lżejszą głowę. Chciał zajrzeć do Początków, ale wiedział, że nie może. Otworzył edytor tekstu i wystukał pierwszą historię, która przyszła mu do głowy. Po trzech godzinach miał już plan, charakterystykę bohaterów oraz parę stron opowiadania. Po kilku dniach było już gotowe i zaczął pisać drugie. Ciągle rozwijał wątki, a wszelkie motywy czerpał z filmów, książek, artykułów, muzyki, czy natury. W ciągu pięćdziesięciu siedmiu dni stworzył osiem opowiadań. Praca nad nimi, pozwoliła mu mentalnie się odkleić oraz nabrać dystansu niezbędnego do wykonania ostatniej korekty Początków.
Ostatecznie trwała dziewięć dni. Tomek każdy rozdział czytał dwa razy. Po skończonej pracy, był ogromnie zadowolony z efektu, a wręcz odurzony jego wielkością i ponadczasowością przesłania. Ponadto był niemalże pewny, że ktoś wyda Początki. Wierzył całym sercem w tą powieść. Ciekawie napisana, z potencjałem, miała wyjątkowość zawartą na stronach. Młodzieniec był tak pewny sukcesu, iż dla niego nie było niewiadomym, czy któreś wydawnictwo odpowie, tylko kiedy to zrobi i ile ich będzie.
- I co? Nadszedł ten pamiętny dzień. Wysyłamy! – powiedział do siebie niewymiernie zadowolony.
Zalogował się na swojej poczcie, po czym utworzył nową wiadomość. Wstawił adresy email wszystkich wydawnictw, do których wysłał Bordowego krwiopijcę. Początki umieścił w załączniku i nagle naszły go wątpliwości. Pomyślał o kolejnym leżakowaniu tekstu i korekcie. Miałby wtedy jeszcze większą pewność, że powieść jest najlepiej dopracowana, po czym od razu naszła go kontrmyśl, że jednocześnie stałaby się nieautentyczna i nazbyt poprawiona, ale może była to naturalna kolej rzeczy, kiedy robi się coś ostatecznego. Nie będzie od tego odwrotu, więc człowiek się waha. I nagle wątpliwości wyparowały, a wróciła pewność. Tomek znowu poczuł się lekki, kliknął: wyślij.
Jego serce biło szybciej, uśmiechnął się. To nowy początek. – pomyślał. Cztery miesiące temu nienapisane jeszcze strony stanowiły swego rodzaju górę. Tomek krocząc drogą ciężkiej pracy, trzymając w jednej dłoni systematyczność, w drugiej samodyscyplinę, wszedł na szczyt tej góry. Góry, którą sam sobie stworzył, która była dla niego wyzwaniem, która była kolejnym marzeniem i która koniec końców została przekuta w sukces.

Nieodgadniony

opublikował opowiadanie w kategorii inne, użył 1319 słów i 7642 znaków.

1 komentarz