Opowieści sprzed kominka - Wieczni współlokatorzy

Witajcie moi drodzy Czytelnicy! To znów ja. Mam dla was kolejną niezwykle ciekawą historię. Wielu z Was na pewno wie jak to jest; jesteście sami w domu. Cisza dzwoni Wam w uszach, słyszycie każdy najdrobniejszy szelest. Idziecie z jednego pokoju do innego, a co za tym idzie – odwracacie się plecami do pierwszego pomieszczenia. Wtem ciarki przebiegają Wam po całym ciele, strach próbuje sparaliżować ciało – macie wrażenie jakby ktoś za Wami stał. Odwracacie się – pusta przestrzeń. Nic się nie zmieniło. Te same meble, te same ściany i podłogi. Wzruszacie ramionami i idziecie dalej w swoją stronę. Jednak coś nie daje spokoju. To dziwne, towarzyszące przez długi czas wrażenie, że nie wszystko jest w porządku. Ignorujecie je. Niektórym się wydaje, że czasami rzeczy należy ignorować, by nie zaprzątać sobie niepotrzebnymi myślami głowy. Ale czy na pewno? Raz się zignoruje, innym razem się o czymś zapomni, a jeszcze następnym po prostu z czystego lenistwa się nie zrobi. Ale czy to jest dobre? W głowie przez cały dzień mijają się setki czy nawet tysiące myśli. Wszystkie są jednakowo ważne, gdyż każda zawiera jakieś przesłanie, ostrzeżenie. Niosą ze sobą mnóstwo uczuć i spraw, które należy rozważyć nawet jak wydają się na początku błahostkami. Stereotypy i zasada poruszania się jak barany w stadzie sprawiła, że społeczeństwo ignoruje myśli, które są przyjęte jako nieważne, niepotrzebne, zabobonne. Klapki na oczach, można by rzec zakłada się, odkąd dziecko zaczyna swoją przygodę z edukacją. Kreatywność zanika, nie ma możliwości wyrażania własnego zdania. Wpajają we wszystkie umysły od najmłodszych lat standardy społeczne – przyćmiewają umysły. Jednym udaje się otworzyć na świat, nowe horyzonty. Ludzie tacy nie zrażają się opinią innych tylko brną przed siebie. Pozwólcie, że opowiem Wam historię o pewnym mężczyźnie. Otóż nie tak dawno temu...  
Szaro, buro i ponuro. Adam westchnął ciężko. Właśnie kończył robić projekt na studia. Doktor nienawidzi, gdy ktoś pisał prace schematycznie, nie wychodził poza granice. Lecz takie właśnie prace pisał student – proste. Adam zawsze taki był; całe życie spędził na robieniu tego co mu wypada, co może. Zawsze uważał na swoje słowa. Nigdy nie próbował nic nowego, nie wychodził poza schemat człowieka robota: szkoła – praca – dom. Ten dzień był dla niego wyjątkowo paskudny.  
*
Z nieba zlatywały pierwsze krople deszczu. Szedłem szybkim krokiem przez wyjątkowo nieprzyjemną dzielnicę – jednak był to najszybszy sposób na dotarcie do mojego mieszkania. Rozejrzałem się po ulicy i z radością stwierdziłem, że została mi tylko jedna przecznica. Wtem drogę przebiegł mi czarny kot.  
*to przynosi pecha*  
Szepnęła jakaś część umysłu.
- Cóż za bzdura… - mruknąłem do siebie. Nie spodziewałem się dziś deszczu. Miło by było nie zniszczyć nowych butów. Przycisnąłem do siebie notatki i przyspieszyłem kroku. Doszedłem do skrzyżowania, które uważane było za bardzo niebezpieczne, zwłaszcza, że nie ma sygnalizacji. Stanąłem przed pasami, gdyż jakiś pojazd zbliżał się z zatrważającą prędkością. Mżawka przerodziła się w prawdziwe oberwanie chmury, a z oddali słychać było grzmot.  
*Aniołki grają w kręgle*  
Uśmiechnąłem się na wspomnienie o tym, lecz po chwili zniknął on z mojej twarzy.
Dzień był wówczas wyjątkowo piękny. Na niebie nie pojawiła się żadna chmura. Lecz noc była istnym koszmarem. Było jasno jak w dzień. Pioruny raz za razem uderzały w ziemię z przeraźliwym hukiem. Miałem wtedy 7 lat. Mieszkaliśmy z rodzicami na wsi, w domku po dziadkach. Schowałem się pod kołdrę, przerażony, czekający na koniec. Wychyliłem na chwilę głowę i rozejrzałem się po pokoju. Wtem piorun uderzył bardzo blisko domu. Światło wpadło do pomieszczenia przez odsłonięte okno. Zobaczyłem wówczas postać stojącą w rogu mojego pokoju. Krzyknąłem przeraźliwie. Po chwili przyszła Ona. Moja mama. Zapaliła lampkę stojącą obok łóżka, usiadła i wzięła mnie za rękę.  
- Nie bój się synku. – powiedziała i uśmiechnęła się. Była dla mnie najważniejszą kobietą na świecie. Zerknąłem jeszcze raz w miejsce, gdzie postać się znajdowała, lecz oprócz zabawek, nie było tam nic. Mama wytarła moją mokrą od łez twarz.  – To tylko aniołki grają w kręgle. – powiedziała i przytuliła mnie. – Zostawię ci włączoną lampkę. – Uśmiechnęła się jeszcze raz i cmoknęła mnie w czoło, zostawiając samego w pokoju. Przytuliłem wtedy pana Królisia – moją ulubioną maskotkę i usnąłem.  
*
Pojazd przejechał po ogromnej kałuży znajdującej się na pasach tworząc miniaturową falę, która zalała mnie od stóp do głowy. Nie uchowały się również moje notatki. Spojrzałem się w stronę czerwonego auta, gdy to wypadło z drogi i uderzyło w dom stojący obok. Przetarłem oczy z niedowierzeniem. Nic tam nie było, jedynie czerwony samochód zwalniający przed zakrętem. Całą drogę pokonałem bijąc się z własnymi myślami. Co jest? Przecież widziałem jak czerwone auto wbija się dom! A może to tylko przemęczenie? Tak, na pewno. Dotarłem do mojego bloku i przekręciłem klucz do klatki schodowej. Nie idzie, jak to? Próbuję jeszcze raz, szarpię za drzwi.  
*Czarny kot przynosi pecha*
Co to za bzdura??? Wyjąłem klucz z drzwi. Niebo przecięła błyskawica, która uderzyła w mój blok. Nic nie widziałem i nic nie słyszałem. Zaczęło  kręcić mi się w głowie. Zamknąłem oczy. Nie miałem siły utrzymać się na nogach. Uderzyłem głową o drzwi.
*
Z trudem uniosłem powieki.  
- Nic ci nie jest? – Zapytał Marek, mój sąsiad. Zacisnąłem zęby i z trudem usiadłem opierając się o drzwi. – Hej, hej, nie szarżuj tak. Spokojnie.
- Nic mi nie jest – powiedziałem. Co to były za głosy?  
- Hej!  
- Co? – spytałem zdziwiony.
- Pytałem, czy pomóc ci dotrzeć do twojego mieszkania?
- A tak… Poproszę. – powiedziałem i uśmiechnąłem się nieznacznie. Odsunąłem się od drzwi.  
– Ale chyba drzwi się zacięły… - zacząłem, ale Marek bez trudu przekręcił klucz.  
*
- Dzięki… Stawiam piwo – powiedziałem, gdy obaj dotarliśmy do mojego mieszkania.  
- Chętnie – odpowiedział – jutro?
- Dobra, o czwartej po ciebie przyjdę. – uśmiechnąłem się szeroko i podałem Markowi rękę.  
- Do jutra. – powiedział i odszedł. Zamknąłem za nim drzwi i udałem się do salonu. Usiadłem na sofie, włączyłem telewizor i zacząłem się zastanawiać; co się dzisiaj wydarzyło? Najpierw wypadek, którego nie było, te dziwne myśli krążące w mojej głowie, potem ten piorun… Czy to wszystko mogło być przypadkiem? Może wszystko mi się wydawało i to tylko przemęczenie? Zamknę oczy tylko na chwilę, prześpię się… Odzyskam jasność umysłu…
*
- Wacht auf! (Obudź się!) –  kubeł zimnej wody budzi mnie ze snu. W głowie zieje wielka pustka, jakiś blask oślepia mnie. Po chwili mój wzrok przyzwyczaja się do oświetlenia, a moje ciało zaczyna promieniować bólem. Rozglądam się, próbuję ruszyć. Pomieszczenie to jest nieduże, szare, bez mebli. Patrzę w dół - jestem przywiązany do krzesła, siedzę bez koszulki, moja klatka piersiowa jest wręcz sina i cała we krwi. Przede mną stoi dwóch oficerów noszących wojskowe mundury. Po chwili rozjaśniło mi umysł – mundury oficerów niemieckich z czasów II Wojny Światowej… studiuję historię… tak… to Niemcy. Ale co ja tu do cholery robię…  
- Co… - został mi wymierzony policzek. Czuję jak z mojej wargi zaczyna lecieć krew.
- Sie nicht sprecht Polnisch! Wo ist der Mann?! (Nie mów po polsku! Gdzie jest ten mężczyzna?!) – krzyczy oficer. Patrzy się za mnie i kiwa głową. Ktoś zwleka mnie z krzesła, podnosi ręce do góry i zawiesza za sznur na haku.  
- Ich… (Ja…) - zaczynam jednak zostaje mi wymierzony przez kolejnego człowieka cios pięścią w twarz. Czuję jak krew z nosa zalewa moje usta, nie mogę ustać. Czuję po chwili cios czymś twardym w tył kolana i wieszam się na haku. Jaki człowiek???  
- Sie weißt nicht?! Sie sagen alles! (Nie wiesz?! Powiesz wszystko!) – wykrzyczał i wyszedł z pomieszczenia. Czy to moje mieszkanie??? Po chwili staje przede mną człowiek w nieskazitelnym mundurze. Patrzę się na niego. Mężczyzna o surowej twarzy zerka na mnie z pogardą i pluje mi w twarz. Mrugam kilka razy. Po chwili na moją twarz spada grad ciosów. Czuję, że z każdą chwilą moja skóra zaczyna pękać. Jakbym miał zaraz się rozsypać na miliony kawałków. Krew zalewa moje oczy, wlewa się do ust. Trwa to wieczność. Po chwili koniec. Słyszę kroki. Zostaję zdjęty z haka i od razu padam na podłogę. Słyszę trzask, a potem niewyobrażalny ból. Krzyczę. Słyszę śmiech. Płaczę. Słyszę wesołe rozmowy. Kolejne uderzenie następuje znienacka. Kopnięcie w kręgosłup powoduje, że przewracam się na drugi bok. Łzy lecą ciurkiem po mojej twarzy. Krzyczę. Słyszę śmiech. Płaczę. Słyszę wesołe rozmowy. Kopnięcie w brzuch. Pętla się zatacza. Trwa to niewyobrażalnie długo. Dajcie mi umrzeć. Mam przed oczami obraz dwóch osób; kobiety z dzieckiem, są uśmiechnięte, radosne, machają do mnie. Idę do was. Ktoś stanął na moim kręgosłupie. Krzyczę. Słyszę rozmowę.
- Hat sie etwas gesprochen? (Powiedział coś?)
- Nein.
- Sie tötet ihn. (Zabij go.) – płaczę. Słyszę kroki. Jestem szczęśliwy, skończą się męki. Słyszę odbezpieczany pistolet. Delikatnie się uśmiecham, idę do was. Słyszę huk.
*
Budzę się zlany potem. Bardzo szybko oddycham. Czuję, że po mojej twarzy spływają łzy. Serce chce wyskoczyć z mojej piersi. Rozglądam się po pokoju. Telewizor, szafa, siedzę na miękkiej kanapie. Próbuję uspokoić oddech – przecież to tylko sen. Patrzę na zegarek, dochodzi północ. Czuję się strasznie wyczerpany, muszę iść dalej spać, jednak te niepokojące obrazy kłębią się w mojej głowie. W moich ustach jest posmak krwi. Musze się napić. Wyciągam piwo z lodówki i idę do sypialni. Staram się pozbierać myśli, ale co mam zbierać? Co to była za kobieta? Pije. Chce zapomnieć. Siadam na łóżku. Co się tu do cholery dzieje? Pije. Odstawiam butelkę i kładę się na łóżku. Wpatruję się w sufit. Czy to nie ten pokój? Zamykam oczy i pragnę by w ramionach Morfeusza zaznać odpoczynku.
*
- Cicho… zaraz sobie pójdą… - szepczę do gromadki dzieci. Czyich dzieci? Jestem w ciemnym, wilgotnym pomieszczeniu. Przez cienką szparę w deskach znajdujących się nad naszymi głowami wpada delikatne światło. Przytulam do siebie dzieci w łachmanach, są przerażone. Serce bije mi jak oszalałe. Słyszę dudniące, zbliżające się kroki. Nagle drewniane wejście nad naszymi głowami otwiera się.
- Hier sind sie!!! (Tutaj są!) – słyszę krzyki, rozgardiasz. Nie wiem co się dzieje. Zostajemy brutalnie wyciągnięci. Biją nas, krzyczą. Dzieci płaczą.
- Hier oder in das Luft? (Tutaj, czy na powietrzu?)
- Hier. (Tutaj.) – patrzę na bezwzględny wzrok mężczyzny. Nagle ludzie w mundurach zaczynają ustawiać dzieci oraz kobietę, której wcześniej nie zauważyłem. Jest zniewalająco piękna, pomimo kurzu na jej twarzy i podartych ubrań. Patrzy na mnie przerażonym, pełnym łez spojrzeniem. Nagle słyszę strzał, huk i krzyk. Zabili pierwsze dziecko.
- Nie! – rzucam się w tamtą stronę, lecz zostaję powstrzymany. Dwoje ludzi złapało mnie za ręce i zaczęło się śmiać. Wystrzał, huk, krzyk i płacz. Pętla się zatacza parę razy. Została już tylko ona. Łzy lecą jej ciurkiem po twarzy przyklejając do niej kosmyki włosów. Próbuję się wyrwać, pomóc.
- Zosia! – krzyczę, choć nie wiem kto to. Kobieta delikatnie się uśmiecha i porusza ustami układając dwa słowa.
- Kocham Cię – szepcze. W tym momencie kula trafia prosto między jej oczy. Krzyczę. Po chwili ktoś szarpie mnie za włosy odchylając głowę.  
- Gute nacht. (Dobrej nocy.) – ostrze noża prześlizguje się po mojej szyi. Padam na ziemię czując jak uchodzi ze mnie życie.  
- Hier letzt alle. (Tu już wszyscy.)
- Nein! Nein! Er ist… (Nie! Nie! On jest…) – słyszę przytłumiony krzyk i czuję jak ktoś szarpie mnie za ramię.
*
Otwieram oczy i widzę mnóstwo twarzy wpatrzonych we mnie. Nie wiem gdzie jestem. Co się dzieje. Śmieją się. Dlaczego? Po chwili moje ciało przeszył dreszcz. Nie podoba mi się tu. Słyszę diabelski śmiech. Mrugam szybko powiekami – nikogo nie ma. Siadam na łóżku i próbuję się uspokoić.
- Co się dzieje do cholery…? – pytam w przestrzeń. Zapalam lampkę i rozglądam się po pokoju. Nic się nie zmieniło. Przecieram oczy. Chyba muszę wybrać się do lekarza. Do moich uszu dobiega cicha melodia dobiegająca z salonu. Włosy stanęły mi dęba. Podszedłem do drzwi sypialni i wyjrzałem. Zapalony telewizor! Wszystko jasne!  
- Ehh… Chyba wezmę jakieś proszki – poszedłem do kuchni i wyciągnąłem z szafki środki nasenne. Musze się zdrzemnąć porządnie, te sny mnie wykańczają. Łyknąłem 2 tabletki i udałem się w stronę sypialni.  
Położyłem się na łóżku i wsłuchałem się w błogą ciszę. Tak, zaraz odpocznę.  
*
- Powinnaś nam pomóc! – wrzasnąłem na dziewczynę stojącą naprzeciwko mnie. Miała czarne włosy z różowymi pasemkami, mocnym makijażem i o wiele za krótką sukienką.  
- Nie ma takiej opcji! Za dużo ludzi. Poza tym nie miałam w tym żadnego interesu.  
- A ja?!
- Nie liczysz się dla mnie – powiedziała z pogardą. Czułem jak wzbiera we mnie gniew. Podszedłem do niej i uderzyłem ją w twarz. Upadła na podłogę. W głowie miałem tylko jedną myśl; zabić sukę. Rzuciłem się na nią i zacząłem okładać ją pięściami. Jej śliczna twarz zaczęła przemieniać się w krwawą miazgę. Wiedziałem, że przestała oddychać, ale nie mogłem się powstrzymać. Wpadłem w szał. Usiadłem obok ciała i zacząłem płakać. Spojrzałem na moje zakrwawione ręce i niedowierzałem. Jak? Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Wszędzie walały się butelki po piwie i tanim winie, strzykawki. Nie mogę tak. Zabiłem człowieka. Bliską osobę. Wziąłem nóż. Idę do ciebie…
*
Jestem nieprzytomny. Ręce mam związane nad głową i przyczepione do ściany. Z trudem oddycham. Czuję jak delikatny wiatr muska moje ciało. Jestem nagi… Nie jest to moje ciało, lecz kobiety. Zmaltretowanej kobiety. Pokrytej głębokimi ranami, z których powoli sączyła się krew. Nie dotykam nawet podłogi, lecz nad nią wiszę. Nie mam siły nawet unieść głowy, gdy słyszę zbliżające się do mnie kroki.
- Witaj moja słodka… - słyszę złowrogi szept. Delikatnie unoszę głowę. Stoi przede mną dobrze zbudowany mężczyzna w zakrwawionym fartuchu i nożem w ręce.  
- Czego ode mnie chcesz…? – szepczę
- Ciii… - podchodzi do mnie i przesuwa nożem po moim policzku. – Chyba nie chcesz psuć zabawy prawda? – duszę w sobie jęk. Jestem przerażony. Mężczyzna podchodzi do mnie i zawiązuje mi przepaskę na oczach. Po chwili czuję ostrze noża na mojej nodze. Czuję jak wbija je i zaczyna zdejmować ze mnie skórę. Krzyczę. Bardzo głośno krzyczę. Ból promieniuje po całym moim ciele, a łzy lecą ciurkiem po mojej twarzy.  
- Mówiłem ci kurwa, że masz być cicho! – wrzasnął i uderzył mnie w twarz. Po chwili poczułem jak szczypcami wyciąga mój język z ust i sprawnym ruchem go obcina. Krew wypełnia moje usta. Zwieszam bezsilnie głowę. Wraz z uchodzącą krwią ucieka również moje życie.  
*
Zerwałem się z łóżka jak oparzony. Co się kurwa dzieje?! Usłyszałem skrzypienie podłogi w salonie. Serce biło mi jak oszalałe. Huk rozbijanego szkła spowodował, że wszystkie włosy stanęły mi dęba. Wziąłem pierwszą rzecz, którą miałem pod ręką. Butelka. Musi wystarczyć. Wstałem ostrożnie z łóżka i otworzyłem drzwi. Nikogo nie było, a na podłodze leżały resztki po wazonie. Rozejrzałem się po pomieszczeniach. Pusto. Odwracałem się w stronę drzwi od mieszkania wtem coś przecięło mi drogę i zniknęło. Krzyknąłem przerażony. Pobiegłem do frontowych drzwi i próbowałem je otworzyć. To na nic! Zacząłem szukać kluczy, by otworzyć dolny zamek. Wtem drzwi od sypialni zatrzasnęły się z głośnym hukiem. Usłyszałem dziecięcy śmiech i głosy:
- Jedzie pociąg z daleka, ani chwili nie czeka… - Odwróciłem się powoli, lecz nikogo nie zauważyłem. Zacząłem płakać. Kiedy ten koszmar się skończy??? Spojrzałem na zegarek: 3:15. Usiadłem bezsilnie na podłodze opierając się o drzwi. Zamknąłem powoli oczy. Zrobiło się przeraźliwie zimno. Gdy je otworzyłem otoczony byłem przez wiele postaci. Widziałem je już, ale kiedy? We śnie. Gromadka dzieci, dziewczyna z różowymi pasemkami… Dwóch rosłych mężczyzn, ale gdzie ja ich widziałem? Kierowcy… Ci którzy wypadli z drogi. Patrzyłem w stronę postaci.  
- Nie możesz odejść… - usłyszałem szept. Po chwili postacie zniknęły. Wstałem na trzęsących się nogach i złapałem za klamkę od drzwi. Natychmiast ustąpiły. Zdziwiony wybiegłem ile sił na klatkę schodową. Z mieszanym uczuciem ulgi i przerażenia zacząłem biec, gdy nagle poczułem, że zahaczam o coś. Straciłem równowagę i zleciałem ze schodów. Widziałem na moim piętrze wszystkie postacie, gdy uderzyłem o coś mocno głową.
- Mówiliśmy, że nie odejdziesz…
***
Tego samego dnia do tego mieszkania wprowadziła się młoda para. Nie widzieli oni jednak, że są obserwowani.  
Historia kołem się toczy moi Czytelnicy, pamiętajcie, że każde miejsce ma swoją własną opowieść, jednak jej ślady mogą odcisnąć na nim piętno. W zależności od wydarzeń, które miały miejsce w Waszych domach, tacy współlokatorzy go zamieszkują razem z Wami.

Gabi14

opublikowała opowiadanie w kategorii horror, użyła 3227 słów i 18086 znaków.

3 komentarze

 
  • anielica01

    Suuuuuuuper!

    13 maj 2018

  • mela

    Kocham takie czytać!

    9 maj 2018

  • Insane

    Uwielbiam ;) Kolejna świetna historia, którą przyjemnie się czyta.

    6 lip 2017