Ah! To znów Wy, moi mili. Śmiało, rozsiądźcie się, miejsca mamy pod dostatkiem! Dawno się nie widzieliśmy, tak mi tego brakowało! Żaru bijącego z kominka, miękkich poduszek, puszystego dywanu delikatnie łaskoczącego stopy oraz was! Małych duszyczek, które tłumnie zasiadają na dywanie i wlepiając we mnie wzrok spijają z moich ust każde słowo! No cóż, starczy tej pogadanki - przecież nie po to tu jesteście! Dzisiaj chcę z Wami poruszyć dość ważny temat: szacunek. Weszliśmy w dość dziwne czasy, gdzie młodzież traktuje każdego lekceważąco. Dzieci przeciwstawiają się rodzicom, a Ci mają związane ręce. Dlaczego tak się dzieje? Czemu Ci ludzie, którzy - według opowiadań - chowani twardą ręką, teraz pobłażają dzieciom. Dzieciom, które traktują własnych rodziców jak bankomaty, bo w większości nie mają samozaparcia, by zapracować na swoje potrzeby. Dzieciom, które nie chcą słuchać, nie potrafią zrobić najłatwiejszych czynności. Choć rodziców dolą jest ich wychowywanie, to co ma zrobić reszta rodziny? Co z ciotkami i babciami, które odwiedzane są tylko dla pieniędzy i prezentów? Prośbę o pomoc traktują jako karę, a w miejscach, gdzie należy zachować powagę, bawią się jak na najlepszej imprezie. Nowe pokolenia coraz to pobłażliwiej chowane kierują świat w dół, jednak żadne zachowanie nie może pozostać bez konsekwencji. Opowiem Wam dziś historię pewnej młodej, ślicznej dziewczyny...
Tego dnia było wyjątkowo pięknie. Zaczynała się wiosna. Zwierzęta nieśmiało zaczynały się przebudzać po miesiącach mroku i mrozu, a kwiaty delikatnie przebijały się przez warstwę zmarzniętej ziemi delikatnie ogrzewanej przez pierwsze ciepłe promienie słońca. Obudził ją ćwierk ptaków oraz światło docierające do niej przez gałęzie drzewa, na którym zaczęły pojawiać się pierwsze pąki.
- Całkiem przyjemnie się zapowiada... - mruknęła do siebie Laura przekręcając się na drugą stronę łóżka. Miała jeszcze chwilę by poleżeć. Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak ten dzień się może skończyć. Po jakimś czasie wstała jak co rano, rozczesała swoje piękne, długie kasztanowe włosy, przemyła twarz letnią wodą, założyła szkolny mundurek. Oh, jaka to była dziewczyna: drobny, lekko zadarty nosek, pełne usta, ładnie podkreślone kości policzkowe, gęste rzęsy i skryte pod nimi duże, lodowato błękitne oczy. Oczy, które potrafiły każdego zahipnotyzować, takie, które przeszywały każdego. Nie była za wysoka, za chuda - po prostu idealna. Ze względu na temperaturę na dworze zarzuciła kurtkę, założyła klasyczne adidasy i wyszła.
Dzień jak co dzień. Lekcja, przerwa, lekcja, przerwa. Między lekcjami znajomi, z którymi miała plany na wieczór. Omawiali szczegóły spotkania; kto kupuje odpowiednie trunki, kto jedzenie, po ile pieniędzy się składają. Byli dość zgraną paczką: dwie dziewczyny, trzech chłopaków. Znali się od lat, dogadywali jak nikt. Zawsze razem ponosili wszelkie konsekwencję - nikt nie działał sam, nie uciekał od odpowiedzialności. Brzmi dobrze prawda? Bajkowo - jednak nic nie może pozostać wiecznie takie samo.
***
Stare cmentarze mają to do siebie, że roztaczają wokół siebie tajemniczą aurę. Ciąży nad nimi cień historii. Jedne są pogodne, wesołe, inne smutne, przytłaczające, a jeszcze inne przerażające. Często nachodzi nas zaduma, patrzymy na stare groby, których nikt nie odwiedza, na te, które mają ślady niedawnej obecności żyjących krewnych. Jednak najbardziej zdumiewające są te, które stoją całkowicie na uboczu, z dala od innych. Wyglądają niczym odludki w społeczności: odepchnięte, zignorowane, odtrącone. Często zapadnięte, porośnięte trawą, tabliczki z tożsamością już ledwo widoczne - ale co jest z nimi nie tak..?
***
„Czemu dałam się namówić na przyjście tu?” zastanawiała się Laura chodząc ze znajomymi między podniszczonymi mogiłami. Słońce zaczynało chować się za horyzontem, gdy dotarli na skraj polany, na której znajdował się cmentarz. Kończyli właśnie drugą butelkę, bawili się, śmiali. Ciche myśli, które plątały się dziewczynie po głowie zostały przyćmione przez zwiększającą się ilość wypitego alkoholu. Zrobiło się późno. Niebo już rozświetlały miliony gwiazd, a półksiężyc świecił dziś wyjątkowo mocno, na tyle, że nie potrzebowali latarki.
- Ej patrzcie! - krzyknął jeden z chłopaków wskazując na miejsce tuż przy lesie. Podeszli bliżej i zobaczyli coś, czego w tym miejscu się nie do końca się spodziewali. Jak większość nagrobków znajdowała się w stanie krytycznym, a te, o które ludzie dbali znajdowały się na samym początku cmentarza, tak ten, tuż na skraju polany - wyglądał jak nietknięty przez czas. Wcześniej go nie dostrzegli - spojrzeli na płytę, kto może leżeć w tak odludnym miejscu, jednak nie było tam nic prócz trzech liter układających się w słowo: upė
- Co to niby ma kurwa znaczyć? - spojrzała sceptycznie Laura. Rozejrzała się dookoła. Czuła się obserwowana, jakby czyjś lodowaty wzrok przeszywał jej duszę na wskroś, jakby chciał się przez nią przebić. - Spadamy - mruknęła do reszty i zaczęła się cofać chwiejnym krokiem w stronę bramy. Po kilku metrach odezwał się jeden ze znajomych:
- A zaoższ..ymy się, że Laaura nie doszucii? - wybełkotał podnosząc pustą butelkę. Dziewczyna spojrzała na niego spode łba, wzięła szkło, zamachnęła się i trafiła idealnie w nagrobek. Szkło rozprysło się na tysiące kawałeczków wraz z akompaniamentem krzyków i braw kompanów. Odwrócili się w stronę bramy i powoli zmierzali w jej stronę. W tym momencie świat się zatrzymał.
Chodząc po cmentarzu można odczuć dwa rodzaje wiatru: delikatny wietrzyk, który prowadzi cię wśród zmarłych oraz lodowaty, przeszywający wiatr, który wręcz widać jak się zbliża do ciebie. Wiatr, którego nikt się nie spodziewa, który uderza w ciebie z taką siłą, jakby chciał przekazać ci wiadomość, że nie jesteś mile widziany.
Laura zatrzymała się na chwilę w osłupieniu. Co to było? Poczuła przenikające zimno, czuła czyjąś dłoń ściskającą jej własną rękę - kłujący mróz i wręcz bolesny dreszcz przeszedł jej ciało.
- Lauraaa.... idzieeszz?
- Mhmm... - dziewczyna ruszyła szybciej by dogonić przyjaciół.
***
Księżyc świecił centralnie w okno oświetlając bladym blaskiem jej pokój. Leżała przykryta pod kołdrą, jednak wciąż było jej zimno. Ciągle patrzyła na dłoń, która zdawała się być przeszywana milionem cienkich igiełek. „Powinnam iść spać” pomyślała, jednak inna myśl krążyła po jej głowie. Myśl, która przyćmiewała wszystkie inne. To jedno słowo. Jedno przeklęte słowo. Upė. Brzęczało w jej uszach jak natrętna mucha, która nie chce się odczepić. Upė. Jej uwagę przykuł dźwięk przesuwanego wisiorka na toaletce. Upė. Delikatnie podniosła głowę jednak nic nie dostrzegła. Rozejrzała się po pokoju. Jej wzrok wędrował po każdym meblu po kolei. Kontur postaci stojącej w rogu pokoju, do którego nie docierał blask księżyca początkowo do niej nie dotarł, jednak szybko wróciła tam wzrokiem - choć już nic nie dostrzegła. Serce zaczęło bić szybciej. Upė. Poczuła, że zaczyna tracić czucie w ręce. Krew zaczęła szybko krążyć, poczuła, że coraz bardziej zaczyna piec ją dłoń, jednak ból ten rozpoczął powolną wędrówkę w górę ręki. Początkowo był on znośny, jednak z czasem stawał się coraz bardziej bolesny. Chciała krzyknąć, jednak głos uwiązł jej w gardle. Upė. Światło księżyca oświetlało coraz mniejszą część pokoju, który tonąc w całkowitej ciemności zaczął jakby przemawiać. Laura widziała coraz więcej pojawiających się i znikających postaci. Pomimo, że zamykała oczy i tak widziała całą scenerię. Cichy szelest przewracanych kartek papieru, które luźno leżały na biurku. Upė. Zgrzyt odsuwającego się krzesła. Coraz szybsze bicie własnego serca. Nawet dźwięk krwi płynącej w żyłach niczym rwąca rzeka, obijająca się o każdy zakręt. Cała prawa połowa ciała sparaliżowana. Upė. To słowo, krążące po jej głowie niczym mantra. Łzy stały w jej oczach, kasztanowe włosy leżały luzem na poduszkach całkowicie splątane. Oddech bardzo jej przyspieszył. Kolejne dźwięki sprawiły, że zamarła: powolny zgrzyt otwieranych drzwi, ciche pukanie do okna, zbliżające się w jej stronę kroki. Spadająca z krzesła koszula, przesuwane po podłodze kapcie. Cichy szelest tuż nad jej głową. Ciało miała całe sparaliżowane, łzy spływały po policzkach, mogła patrzeć się tylko w sufit. I to nieznośne słowo. Upė. Wtem wszystko zamarło, jakby w jednej chwili wszystko odpuściło. Cisza zaczęła dzwonić w jej uszach, wciąż nie mogła się ruszać. Oddech przyspieszył jeszcze bardziej. Instynkt wręcz krzyczał „UCIEKAJ” jednak ona nie mogła się ruszyć. Poczuła jak róg łóżka zaczął się zapadać i usłyszała charakterystyczne skrzypnięcie łóżka. Delikatne miźnięcie po policzku spowodowało, że serce zaczęło bić jak szalone, krew zdawała się rozrywać jej żyły. Czuła niewyobrażalny ból, jednak z jej ust nie wydobywał się żaden dźwięk. Zapanowała całkowita ciemność. Upė.
***
Nic dodać, nic ująć. Pamiętajcie Czytelnicy, szacunek należy się każdemu. Czy to za życia, czy to po śmierci.
1 komentarz
Karou
Jak zwykle czyta się Twoje opowiadania bardzo dobrze
Gabi14
@Karou dziękuję, choć po takim czasie nie sądziłam, że napiszę cokolwiek wartego uwagi