Gospodarstwo Robinsonów cz. 2 Ostatnia

Staruszek wbiegł prędko do budynku policji i niczym jak pershing cwałował po ciasnym korytarzu, zaglądając po kolei do każdego pokoju, tym samym usiłując znaleźć detektywa Brana. Przemęczony dziadulek zatrzymał się na chwilowy spoczynek i opierając obolałe plecy o bladą ścianę, przetarł jaskrawą chustą swe brudne, pokryte potem czoło, aby następnie schować ów przestarzały i nasiąknięty humerał do swej wojskowej marynarki. Mężczyzna, widząc przechodzących obok niego policjantów, postanowił zaczepić jednego z nich:

- Panie, gdzie znajdę detektywa Brana?

Policjant dostrzegł spoconego staruszka, który ledwo mógł złapać wdech czystego powietrza, odpowiedział gapiąc się z zaniepokojonym wzrokiem na sine oczodoły starca:

- Prosto do samego końca, a potem pierwsze drzwi po lewej.

Leśniczy dobiegł do pokazanego miejsca i bez wcześniejszego pukania, galopem wbił do biura detektywa.

- Panie Bran, muszę coś ważnego panu przekazać – powiedział, widząc w oddali kilku nieznajomych „agentów”.

- Słucham Cię – odrzekł Andrew, wyciągając mały, czarny notesik i pomarańczowy ołówek z gumką, z niewielkiej kieszonki umieszczonej po lewej stronie garnituru.

- Widziałem jak jakaś dziewczyna zapuszcza się w głąb lasu jadąc białym mercedesem przez drogę asfaltową prowadzącą na przeklętą ziemię Robinsonów – powiedział, wyszeptując słowa w stronę detektywa.

Kiedy Andrew usłyszał wiadomość przekazaną przez leśniczego, natychmiast wybiegł z pomieszczenia i udał się do pokoju, gdzie odpoczywali policjanci.

- Uwaga! – krzykną – Sprawa najwyższej wagi – dodał, po czym wszyscy obecni funkcjonariusze wstali i ze starannością zaczęli słuchać przemówienia detektywa Brana – Przed chwilą otrzymałem zgłoszenie, że jakaś dziewczyna pojechała w kierunku gospodarstwa Diega Robinsona – powiedział zdecydowanym i rozsądnym głosem – Musimy ją odnaleźć, zanim stanie jej się krzywda - dodał

Sześcioro obecnych posterunkowych, przygotowywało się do misji ratunkowej. Po chwili wszyscy uzbrojeni po zęby policjanci czekali na rozkazy od detektywa Brana. ( Andrew Bran dowodził na posterunku na czas nieokreślony, ponieważ szeryf Cole był na zwolnieniu lekarskim )

- Wszyscy jedziemy jednocześnie, po opuszczeniu radiowozów trzymamy się razem – wydał siarczysty i całkowicie odpowiedzialny rozkaz – Szukamy dziewczynę, która jechała białym mercedesem – dodał, kończąc przemowę.

Andrew w wielkim pośpiechu wyszedł z pomieszczenia i nie dostrzegając przechodzącego leśniczego, wpadł na niego, wzajemnie zderzając się tułowiem:

- Ah… Najmocniej przepraszam, nie zauważyłem pana – powiedział detektyw, odpychając się od mężczyzny.

- Nie szkodzi – oznajmił, wyciągając ze spodni miękką paczkę Czerwonych Marlboro KS – Ten tydzień jest szaleńczo enigmatyczny – odrzekł, wsuwając jednego bez filtrowego papierosa w kącik pobrużdżonych ust – Dwa zaginięcia ( nie licząc tych dwóch funkcjonariuszy ) w ciągu ostatnich kilku dni – dodał zapalając amarantową zapałkę, poocierawszy siarczkową główkę o umorusany i popękany paznokieć kciuka – Podobne wydarzenie miało miejsce pięć lat temu w mieście Sycamore w stanie Illinois, podczas gdy sześcioro nastolatków zostało porwanych nocą, kiedy wracali do domu z po wieczornej mszy różańcowej w kościele św. Anny – dopowiedział, kierując się do wyjścia.

Detektyw Bran pośpiesznie powrócił do biura i wyprosił wszystkich przesiadujących tam agentów, by następnie móc zabrać z sejfu sześciostrzałowy rewolwer i paczkę naboi kaliber 44. Po uzbrojeniu się w dosyć mocny pistolet, Andrew zebrał funkcjonariuszy i wyszedł z budynku, pakując się do czarno-białego radiowozu Dodge Monaco.

Noc jest chłodna, wskazówki zegara przekroczyły północ, jadące na sygnale radiowozy wjechały do mrocznego lasu. Spadające uschłe gałęzie z drzew, odbijały się o karoserie samochodów. Po chwili policjanci dotarli na teren Diega Robinsona. Zatrzymawszy się, wszyscy funkcjonariusze opuścili swoje pojazdy i będąc w gotowości, ruszyli w stronę domu psychopatycznego farmera. Zbliżając się do chaty policjanci dostrzegli dwa wiszące trupy na dwóch osobnych słupach energetycznych. Detektyw rozpoznał zwłoki:

- To nasi posterunkowi: Jacob i Ethan

Widząc martwe ciała, detektyw ogłosił stan pełnej gotowości do ostrzału. Policjanci weszli powolnymi krokami do rozklekotanego i zdewastowanego, drewnianego domku. Po długich poszukiwaniach niczego nie znaleźli. Funkcjonariusze wyszli tylnym wyjściem i zauważyli, że obok szopy stoją dwa pojazdy, a były to: biały mercedes i radiowóz policyjny.

- Gdzieś ona musi tu być – powiedział detektyw, głaskając karoserię samochodu dziewczyny.

- Co robimy szefie? – zapytał jeden z policjantów

- Rozdzielamy się – odrzekł – Ja, Edward i Trevor pójdziemy do młyna – powiedział wskazując palcem  
na opuszczony budynek – Reszta przeszuka tę stodołę – dodał, idąc w kierunku starego młyna.

Było bardzo ciemno, żadnej działającej lampy na wszystkich pięciu drewnianych słupach. Drogę można było oświecić jedynie za pomocą kilku większych latarek, które i tak mogły starczyć jedynie na niecałą godzinę, ze względu na słabą baterię. Diego Robinson się jeszcze nie ujawnił, lecz przenikliwy oraz inteligentny detektyw wiedział, iż ten szaleniec ukrywa się gdzieś między drzewami czekając tylko na odpowiedni moment. Stary farmer zna na wylot otaczający jego gospodarstwo las, więc jeśli jakaś zguba zaciągnie się głęboko w mroczny grąd, to prawdopodobnie stanie się kolejną ofiarą starego psychopaty.

Detektyw wraz z dwojgiem towarzyszów weszli do dolnej części zniszczonego budynku. Następnie idąc delikatnymi krokami po przegniłych i zużytych, drewnianych schodach. Po niedługim czasie policjanci minęli dwa piętra, na których znajdowały się jedynie wysuszone, słomiane bale. Kiedy mężczyźni wdrapali się na ostatnie trzecie piętro, zauważyli ciało oparte o omszoną ścianę. Detektyw zbliżył się, aby zbadać tętno:

- Nie żyje – oznajmił, dotykając zwłoki w okolicach szyi – Umarł z wycieńczenia – powiedział, dokładnie przypatrując się jamie ustnej.

- Szefie to nie jest ten zaginiony listonosz? – zapytał z zaniepokojeniem jeden z funkcjonariuszy.

- Niestety tak – odpowiedział oddalając się od zmarłego chłopca.

- Ej…! – krzykną drugi policjant – Tutaj ktoś leży – dodał pochylając się nad kolejnym ciałem .

- To ta dziewczyna, której szukamy – oznajmił detektyw, podchodząc.

- Żyje – dodał sprawdzając tętno młodej kobiecie.

Po chwili dziewczyna zbudziła się będąc zdezorientowaną:

- Auć… - odrzekła, jęcząc – Moja głowa – dopowiedziała, łapiąc się za okolice czoła – Gdzie ja jestem? – zapytała, powoli wstając.

- Spokojnie, jesteś bezpieczna – powiedział detektyw, starając się uspokoić dziewczynę – Jak masz na imię? – dyskretnie zapytał.

- Jestem Nancy Brown – odpowiedziała, powolnie wyszeptując.

- Zaraz zabierzemy cię do domu – powiedział Andrew, obejmując dziewczynę, aby nie upadła.

- Gdzie jest mój chłopak? – zapytała z zaniepokojeniem.

- To twój chłopak był z tobą? – zapytał ze zdziwieniem detektyw.

- Pamiętam tyle, że się zgubiliśmy i wtedy dojechaliśmy pod ten drewniany dom. William zobaczył świecące się światło w jednym z pokoi i postanowił pójść i zapytać o drogę, lecz kiedy ten ktoś mu otworzył drzwi – mówiła ze łzami w oczach – Wciągnęło go do środka – odrzekła łkając i szlochając – Aaa… potem ten nieznajomy dopadł także i mnie… - powiedziała jąkając - Przepraszam – dodała nieustannie płacząc.

- Już, spokojnie – powiedział detektyw chwilowo uspokajając dziewczynę – Wyjdziemy stąd i zawieziemy Cię do domu – dopowiedział, przytulając przestraszoną dziewczynę.

Policjanci wraz z dziewczyną schodzili powoli do wyjścia. Nancy była tak zdezorientowana, że nie zauważyła martwego ciała leżącego nieopodal jej nóg. Kiedy wszyscy wydostali się ze starego młyna, natychmiast ruszyli w stronę radiowozów. Po zabezpieczeniu młodej kobiety, trojga policjantów oczekiwała na pozostałą resztę. Czas mijał, a funkcjonariuszy nadal nie było. Nagle ze stodoły wybiegł jeden z policjantów krzycząc i uciekając w stronę radiowozów:

- Pomocy! On tu jest!

Zaraz za nim pojawił się stary psychopata, który o dziwo dogonił młodego mężczyznę i wymachując kilkukrotnie metalową kosą, przepołowił ciało chłopaka. Przerażony detektyw rozkazał się wycofać. Radiowóz z dziewczyną opuścił przeklętą ziemię Diega Robinsona.

                                                                                     B_G

1 komentarz

 
  • Archer

    Farmer uzbrojony w KOSĘ zabija trzech policjantów z bronią palną. No dobra, było ciemno, a on znał stodołę. Ale detektyw zamiast otworzyć ogień każe się wycofać? To po jaką cholerę on brał tego magnuma? W co oni wszyscy byli uzbrojeni? W pistolety na wodę, czy kredki?

    29 lip 2018

  • BaronGeddon

    @Archer Może i mieli znakomitą broń, którą mogli roztrzaskać tego staruszka. Ale jak sam napisałeś, było ciemno, czyli znikome szanste na trafienie mordercy, ostatecznym rozwiązaniem było by strzelanie na ślepca, tylko że to nie miało by sensu. Latarki, którymi dysponowali już od początku, zdążyły się rozładować, bo jak było napisane bateria starczy na mniej niż godzinę. A jakbyś czytał ze zrozumieniem to w pierwszej części było napisane. "Minąwszy metrowe zarośla" - czyli praktycznie całe gospodarstwo, prócz okolic domku były porośnięte wysokimi trawami, co też daje to że staruszek mógłby sie spokojnie w nich ukryć, wtedy nawet tych trzech pozostałych policjantów nie miało by szans zabić kogoś kogo nie widzą przez zarośla w ciemnościach. W skrócie: detektyw postanowił się wycofać, żeby nie narażać ostatnich żyjących na ewentualną śmierć.

    29 lip 2018

  • BaronGeddon

    @Archer Nic nie trzeba poprawiać, tylko wystarczy czytać ze zrozumieniem.

    29 lip 2018

  • Archer

    @BaronGeddon Akcja dzieje się najwidoczniej w jakimś Kazachstanie, skoro policjantów nie stać na baterie za 8 zł, które wystarczają na długie godziny.
    W metrowych zaroślach nie da się ukryć bez leżenia płasko. Chyba pomyliły Ci się zarośla z sięgającymi dwóch metrów polami kukurydzy z różnych horrorów.
    Przeanalizujmy tę sytuację. Dziadek wyskakuje z kosą i przepoławia policjanta, co wszyscy widzą doskonale. I w jakiś sposób nikt nie oddaje nawet strzału? Nie wierzę, że goście właśnie widzieli ciała wiszące na słupach i nie mają broni w pogotowiu. Sorry, ale ta akcja po prostu nie trzyma się kupy.
    Najwyraźniej nie znosisz krytyki. Niestety, nigdy nie poprawisz skilla w pisaniu, jeśli będziesz bronił swoich bubli i twierdził że wszystko jest dobrze, tylko inni sobie coś wymyślają.

    29 lip 2018