Gospodarstwo Robinsonów cz. 1

Henry Lee, młody osiemnastoletni blondyn, dorabia na poczcie rozwożąc listy i gazety do pobliskich domostw. Młodzian nie wie jednak, że dzisiejszy dzień będzie jego najdłuższym dniem pracy w tym miesiącu. Henry otrzymał do rozwiezienia trzydzieści dwie koperty i kilka promocyjnych gazet. Chłopak spojrzał znudzonym wzrokiem, na stertę kopert, po czym zerknął w swój luksusowy zegarek i uśmiechnął się, błąkając w myślach:

- Ahh… - delikatnie wyszeptał – Nie mogę się już doczekać, aż wieczorkiem pójdę z dziewczyną do kina na mój długo wyczekiwany film z ulubionym aktorem, Jackiem Nicholsonem – podniecony, spokojnie powiedział - Film, za którym moja dziewczyna nieszczególnie przepada. Shelley bardziej preferuje książki niż filmy, ale po długim czasie błagalnej namowy, udało mi się ją nakłonić na ten premierowy seans, jakim była produkcja „Lśnienie” – dodał, pakując stos papieru do swej czarnej, skórzanej torby.

Henry wyszedł z budynku poczty z wysoko podniesioną głową, wsiadł na stary, miedziany rower i wyruszył rozwozić zlecone przedmioty. Po ośmiu godzinach wyczerpującej pracy, chłopak, jadąc rowerem wzdłuż asfaltowej drogi, ponownie spojrzał na swój zegarek. Widząc, iż pozostała mu niecała godzina do rozpoczęcia się filmu, postanowił nie co przyśpieszyć, wtem błyskawicznie sięgną ręką do torby wyjmując ostatnią kopertę zaadresowaną do gospodarstwa starego rolnika – Diega Robinsona.  

Po kilku minutach ciągłego i żmudnego pedałowania, zmęczony zatrzymał rower przy skrzyżowaniu się dróg i spojrzał z daleka na omszony i zarośnięty, drewniany znak, na którym znajdował się niewyraźny  
wyraz, zapisany białą farbą:

- Tollgate – odrzekł chłopiec, widząc strzałkę, która wskazywała drogę w obu kierunkach.

- Farma Robinsonów – powiedział, odczytując rozmazany napis u dołu znaku.

Henry ruszył w prawą stronę dostrzegając niewyraźną, bladą strzałkę obok napisu Robinsonów, która narysowana była w owym kierunku. Jadąc przez ponury i zaciemniony las, chłopak odczuł lęk i niepokój. Wszystko nagle ucichło, żadnego przejeżdżającego samochodu, który dałby oznakę czyjejś obecności, żadnego ptaszka, który siedząc w koronach drzew zanuciłby swoją cudowną melodię. Jedynie stare, zardzewiałe pedały, które ocierając się o metalowe części wytwarzały, dziwne i nieprzyjemne dla ucha brzmienie. Chłopak starał się nie zwracać uwagi na mroczny las obrośnięty po dwóch stronach ścieżki. Henry wpatrzony w asfaltową drogę postanowił poprawić sobie humor, śpiewając dobrze znaną mu piosenkę:

- Uszy, oczy, ręce dwie. Buzia nie zamyka się Pan Bóg ci to wszystko dał, żebyś śpiewał Mu i grał – cicho wyśpiewując, delikatnie obserwował bezładny las.

- Na gitarze i na flecie. I na rogu, jeśli chcecie – nagle z głębi lasu wyłonił się dziwny dźwięk przypominający pękające drzewo, które rozprzestrzeniając się wytworzyło głośne i przeraźliwe echo. Chłopak starał się nie zwracać na to uwagi, kontynuował śpiewanie.

- Graj i śpiewaj z nami bracie. W lesie, w szkole no i w chacie – kończąc zwrotkę, młodzian dostrzegł blask zachodu słońca na końcu lasu. Po chwili Henry wyjechał z ponurego grądu.

Jadąc dalej, minąwszy ponad metrowe zarośla, chłopak dostrzegł małą, drewnianą chatę pośrodku gospodarstwa, a obok niej wielką, czerwoną stodołę, która ledwo stojąc podpierała się o drewniane bale, które ją podtrzymywały. Po drugiej stronie gospodarstwa, na zarośniętej polanie stał stary, nieużywany od wieków, ceglany młyn. Chłopak zszedł z roweru, rzucając go w zarośla, następnie wszedł na drewniany taras i zapukał do drzwi. Czas mijał, a nikt nie otwierał. Henry zauważył zniszczoną szybę obok wejścia i postanowił krzyknąć kilka razy:

- Halo! Jest ktoś w domu! – wykrzykiwał, pukając niecierpliwie.

- Zostawiam kopertę pod drzwiami! – dodał rzucając przesyłkę na zabrudzoną podłogę.

Chłopak wycofał się i wrócił do roweru. Zerkając na zegarek zobaczył, iż pozostało mu tylko trzydzieści minut. Henry wsiadłszy, zaczął prędko machać nogami, żeby móc błyskawicznie się rozpędzić i pędem dojechać do domu po bilety. Jadąc szaleńczo przez budzący grozę las, nagle zza drzew przeleciała dość duża gałąź, która uderzyła wprost w przednią oponę roweru, łamiąc przy tym metalowe szprychy i automatycznie blokując oponę. Młodzian wyleciał zza kierownicy i upadł głową o gruby asfalt, powoli tracąc przytomność. Henry zdążył dostrzec, postać odzianą w czerwoną koszulę, granatowe spodnie na szelkach i dziwny słomiany kapelusz. Po chwili chłopiec stracił świadomość i odleciał w swoich  
myślach, tracąc kontakt ze światem zewnętrznym.

Kilka dni później – Elgin – Komisariat policji

Śledczy: Andrew Bran i Helen Stone są w trakcie prowadzenia śledztwa, związanego ze zniknięciem Henry’ego Lee.

- Czy już coś mamy? – zapytała Helen swojego partnera idąc długim korytarzem, popijając letnią kawę.

- Tak – odpowiedział Andrew – Chodźmy do mojego biura – dodał, kierując się w stronę swojego gabinetu.

Detektywi dotarli na miejsce, usiedli na wygodnej, karmazynowej kanapie i zaczęli analizować znalezione dotychczas informacje.

- Mam przeczucie, że chłopak zaginą w okolicach farmy Robinsonów – powiedział, spoglądając na  
partnerkę i tym samym przewracając kartki dokumentów

- Skąd taka myśl? – zapytała z zaciekawieniem Helen

- Otóż mam na to dowody – odrzekł – Wczoraj wysłaliśmy dwa radiowozy policyjne, aby odwiedzili rodziny, które miały otrzymać od chłopca, zleconą przesyłkę – powiedział gestując rękoma – Policjanci mieli sprawdzić, czy ci domownicy otrzymali dany towar.

- Wczoraj zauważyłam, że na komendę wrócił tylko jeden radiowóz – oznajmiła kobieta, przerywając mowę partnerowi, tym samym kończąc dopijać smaczną kawę. Zauważyła u partnera lekkie zaniepokojenie, widząc, że twarz Andrew’a robi się czerwona.

- Pewnie teraz myślisz, że wysłałem ich na śmierć – dodał

- Nie, skądże. Przecież nikt nie przewidział, że mogło im się coś stać – powiedziała kobieta z lekkim zaniepokojeniem

- I tu się mylisz – oznajmił, po czym wstał – Ja pracuje tutaj już ponad trzy lata, a ty dopiero miesiąc, więc nie wiesz nic o Robinsonach i zdarzeniach, jakie zachodziły w tej przeklętej mieścinie – dodał napełniając kubek zimną wodą ze zbiornika – Pozwól, że opowiem Ci jak ten staruszek zamienił się w mordercę i bezlitosnego psychopatę – Mówiąc, Andrew zaczął się delikatnie trząść na skutek podenerwowania – Psychopatę, który porywał, torturował i zabijał, kiedy ktokolwiek obcy znalazł się na jego terenie – dodał, łykając tabletkę na uspokojenie.

- Dwa lata temu, kiedy żona Pana Robinsona – Annette dostała zawału serca, staruszek nie pozwolił wejść służbom sanitarnym do jego domu, myślę, że nie chciał, żeby ratownicy odebrali mu żonę, był bardzo do niej „przywiązany”. Diego wpierw groził, a potem pozabijał sanitariuszy. Byłem tam i wszystko widziałem. Staruszek zastrzelił także mojego partnera, a mnie zranił w lewe ramię. Zdążyłem uciec do samochodu, zanim udało mu się przeładować broń. Od tamtej pory nie wysyłałem żadnych służb na teren Diega Robinsona, dopiero wczoraj postanowiłem to zrobić, choć zdawałem sobie sprawę z tego, jak może być on niebezpieczny – powiedział, kończąc swą przemowę, siadając z powrotem na kanapę.
Helen nic nie odpowiedziała.

*Tymczasem w Salonie gier*

- Dajesz Will, jeszcze tylko pięć tysięcy punktów! – wrzeszczeli znajomi, spoglądając na starą, klasyczną grę w automacie.

- Udało Ci się! – krzyknęli, pijani koledzy zwycięscy – Panie i Panowie, William Jones mistrzem „Space Invaders!” – dodał Michael, ciesząc się ze zwycięstwa kolegi.

- Równe siedemset tysięcy punktów, niezły wynik – odrzekł najstarszy z kolegów.

- Łatwizna – dodał Will, delektując się pochwałami znajomych.

- To teraz kolej na kosmiczną gierkę „Galaxian” – powiedział Michael, kierując się w stronę automatu.

- Chłopaki, ja mam już dość – oznajmił Will, wstając ze skórzanego, brunatnego krzesła – Teraz mam ochotę spędzić resztę nocy z moją ukochaną Nancy – dopowiedział, łapiąc dziewczynę za biodra. Ujrzawszy olśniewający uśmiech i cudowne szmaragdowe oczy, William przemówił, odpływając w myślach – Jesteś najpiękniejszą dziewczyną, jaką dane mi było spotkać, a ja jestem największym farciarzem trafiając na Ciebie, Kocham Cię – powiedział młodzian, wyznając szczerą miłość do ukochanej – Też cię kocham William – dodała Nancy, namiętnie całując chłopaka.

- Mam dla Ciebie niespodziankę. Wiesz, dlaczego kazałem Ci jechać tutaj z kolegami? – zapytał Will z uśmiechem – Powiedziałeś, że musisz odstawić samochód do Jim’a – odpowiedziała dziewczyna, wyglądając na zakłopotaną – Chodź, pokażę Ci coś – dodał, łapiąc Nancy za rękę.
Para wyszła ze salonu gier i udała się na parking. Kiedy dotarli na miejsce dziewczyna nie uwierzyła własnym oczom, ujrzała piękny, biały samochód, który jako jedyny stał na parkingu.

- To dla mnie? – zapytała dziewczyna, łzawiąc ze szczęścia

Chłopak podszedł do ukochanej i powiedział:

- To prezent na twoje osiemnaste urodziny – odpowiedział, dając dziewczynie kluczyki.

- Dziękuję – dodała, całując, a następnie przytulając Williama

- Przejedziemy się ? – zapytał chłopak.

- Jasne, dlaczego nie – odpowiedziała dziewczyna, wsiadając zza kierownicę.

William i Nancy wyjechali z parkingu i pojechali w stronę Tollgate. Chwilę później na skrzyżowaniu ujrzeli samochód oraz mężczyznę stojącego na uboczu drogi, który machał do dziewczyny.

- Widzisz tego mężczyznę? – zapytała dziewczyna.

- Olej go, poradzi sobie – odpowiedział, po czym Nancy bez zastanowienia skręciła w prawą stronę, kierując się na teren Diega Robinsona.

Tym mężczyzną okazał się pobliski leśniczy, który widząc białe auto wjeżdżające na zakazany teren, postanowił szybko powiadomić policję o zaistniałej sytuacji. Wsiadłszy do swego powojennego Jeepa, pędem ruszył na najbliższy posterunek.

3 komentarze

 
  • Użytkownik Archer

    Parę uwag:
    Staruszek morduje sanitariuszy i policjanta, a jego partner i cała reszta policji nie robi nic? W takich sytuacjach wchodzi się z bronią. No nie możliwe żeby cały komisariat policji miał problem z jakimś dziadkiem. To się nie trzyma kupy.

    Chłopak kupuje dziewczynie samochód na osiemnastkę? To chyba raczej jakiś sugar daddy, stary fanatyk automatów, bo skąd ktoś młody miał mieć tyle kasy.

    "Jadąc szaleńczo przez budzący grozę las, nagle zza drzew przeleciała dość duża gałąź" - gałąź jechała na rowerze?

    "zaginą" - częsty błąd, mi też się zdarza

    Ogólnie opowiadanie ciekawe, widzę inspirację Kingiem i Stranger Things. Powinieneś jednak przeczytać je ponownie na spokojnie i poprawić nieco fabułę w miejscach, w których nie trzyma się kupy.

    29 lip 2018

  • Użytkownik BaronGeddon

    @Archer Tak staruszek morduje sanitariuszy i towarzysza detektywa. Po co miałby zabierać ze sobą broń jak, dostał zgłoszenie, że żona jakiegoś starca dostała zawału. Podkreślam że to są detektywi, którzy nie zawsze trzymają w spodniach broń. Przecież detektyw Bran wcześniej nie wiedział że ten stary farmer może zrobić coś takiego, w skrócie: nie był przygotowany. Tak cały komisariat policji miał problem z jednym dziadkiem. W opowiadaniu są lata 80, wtedy nie było tylu dostępnych policjantów, było ich maks 10, a do tego akcja nie dzieje się w mieście. Ten Dziadek znał bardzo dobrze otaczający go las, dzięki temu mógł zwabić kogoś do lasu i go poprostu zabić. Chłopak był bardzo bogaty, kupił dziewczynie białego mercedesa z roku 1979. " Jadąc szaleńczo przez budzący grozę las" - chłopak wracał tą samą drogą do domu, a że po obydwu stronach jest las to napisałem że jedzie przez las " nagle zza drzew przeleciała dość duża gałąz" - tutaj wystarczyło sobie wyobrazić dużą gałąz lecącą z lasu w stronę chłopca, czyli na logikę to ten staruszek rzucił tą gałęzią. Podsumowując. Wystarczyło sobie lepiej wyobrazić to moje opowiadanie i zapoznać się nie co z historią lat 80 w ameryce. Pozdro...

    29 lip 2018

  • Użytkownik BaronGeddon

    @Archer Jeszcze jedno. Historia staruszka nie była omawiana w opowiadaniu, czyli czytelnik wiedząc, że tak potrafi znakomicie zabijać i się ukrywać to mógł pomyśleć, że ten dziadek mógł być żołnierzem, który brał udział w drugiej wojnie światowej i stąd mogł posiadać takie umiejętności.

    29 lip 2018

  • Użytkownik Archer

    @BaronGeddon Czy ty tak na serio? Wytknąłem kilka niedoróbek, zwykła konstruktywna krytyka, przecież po tobie nie cisnę, a ty zaczynasz bronić tych niedoróbek.
    Przeczytaj jeszcze raz zdanie z gałęzią. Wiem, że to chłopak jechał na rowerze, ale zdanie jest zbudowane niepoprawnie w ten zabawny sposób sugerujący co innego.
    No i chyba nie chcesz mi powiedzieć, że w latach 80 nie było żadnych struktur państwowych. Przecież to było wielokrotne zabójstwo na oczach świadka. Nie ma w ogóle opcji, żeby policja zwlekała jeden dzień, a co dopiero dwa lata.
    Powtarzam, nie atakuję ciebie, ani twojej twórczości, tylko zwracam uwagę na sprawy, które mógłbyś poprawić.

    29 lip 2018

  • Użytkownik Dawid0105

    Zacne opowiadanie milordzie :D

    26 lip 2018

  • Użytkownik BOB

    ciekawe

    26 lip 2018