Upadły-Rozdział 13

Miasteczko Black Heaven nie odstępowało od innych podobnych obszarów miejskich, położonych z dala od rąk ekscentrycznych bóstw. Dachy z drewna, murowane domy, lecz nigdzie nie było pól czy bydła. Nie sposób było dostrzec na pierwszy rzut oka, z czego wioska się utrzymuje.
     Wszystko ulegało zmianie po przekroczeniu pierwszych metrów. Przeszklone wystawy, podświetlone odpowiednią magią, nie prezentowały zwykłych towarów, lecz roznegliżowanych ludzi. Kobiety, mężczyźni, a nawet dzieci spoglądały na przechodzących. W bocznych uliczkach ustawiały się kolejki do podejrzanych typków, a sprzedawca na ulicznym straganie sprzedawał różne towary, na jednym z pluszowych misiów jeszcze błyszczała krew. Black Heaven okazało się rajem dla ciemnej strony handlu.
      Nero beztroskim krokiem przemierzał ulicę, jako bóstwo wyczuwał ogromny smutek, płynący od prawie nagich towarów. Nawet nie spojrzał na nich, to nie tak, że brakowało mu empatii, po prostu słabi zasługiwali na ten los. Zresztą niemożliwe jest zbawić cały świat.
— Mistrzu, gdzie my jesteśmy? — spytała Lewiatan, lekko czerwieniąc się.
— W miejscu docelowym naszej misji — odpowiedział, odtrącając namolnego ulicznego akwizytora.
— To wiem, ale czemu tu... jest tak dziwnie. Słyszałam o takich dzielnicach, ale nie całych miastach.
— Jesteśmy na ziemi niczyjej, kraina całkowitej ciemności i wiecznego gówna. Kiedyś rządziło tu bóstwo, bodajże natury? Albo dobrych zbiorów? Nie pamiętam, w każdym razie w wyniku jakieś miłosnej historii straciła zdrowe zmysły i oszalała. Dlatego okolice zaczęła plugawić mroczna energia, ludzi gnili na oczach bliskich, pola nie zdawały się do użytku, a bydło pozdychało w ułamku czasu. Po kilku dniach, miesiącach pani tego miejsca zmarła, lecz trucizna przesiąkła na tyle, by uniemożliwić jakiekolwiek życie tutaj. Przynajmniej tak było za czasów mojego panowania, teraz toksyna na tyle zmalała, by ludzie mogli się osiedlić, ziemia nadal rodzi tragiczne owoce, tylko zdesperowani po nie sięgają. — Usiadł na ławce, popołudniowe słońce dawało się we znaki. Dałby majątek za łyk świeżej, źródlanej wody.
— Dużo wiesz mistrzu. — Rozmarzonym wzrokiem wpatrywała swe oczy w złoconą fontannę.
— Nawet o tym nie myśl. — Z łatwością odgadnął myśli podwładnej. — Na moim dworze bywało wielu podróżników, ciekawe opowieści były cenną walutą, dzięki której mogli przeżyć mój gniew. Ach złote czasy.
— A jednak widzę dorodne owoce i warzywa, nie mówiąc o innych podobnych artykułach. — Smutnie spojrzała ostatni raz na wspaniale szumiącą wodę.
— W końcu nie jesteśmy daleko od Gi, jej stolica sąsiaduje z tymi terenami. Zakładam, że to tylko i wyłącznie dzięki niej poziom trucizny spada. Mając pieniądze, dostaniesz wszystko, włącznie z transportem tutaj. Ciemne interesy brzmią strasznie, ale generują wspaniałe zyski. — Z niesmakiem spojrzał na dziewczynkę ubraną w strój królika. Pedofilia to najgorsza zbrodnia, którą na szczęście nieliczni popełniają. Nawet on długo zastanawiałby się, czy podnieść rękę na dziecko. Mógłby zniszczyć to miejsce, a i tak za pół roku wszystko wróciłoby do normy. Pazerni ludzie. — Chodź, zleceniodawcą jest tutejszy burmistrz. Bez dokładniejszych danych tylko tracimy czas.
Ruszyli w stronę okazałego budynku w centrum z widoczną wieżą zegarową, górującą nad okolicą. Pomalowany był na wspaniałą biel, z daleka rażącą oczy. Przekroczyli wielkie, dębowe drzwi, które z narastającym hałasem otwarły się do środka. Wnętrze również było pełne tej samej barwy, co na zewnątrz, tylko złote posągi jakiegoś jegomościa odstawały od reszty.
— Burmistrz jest aktualnie zajęty, proszę przyjść później — rzuciła ładna blondynka znad marmurowego biurka.
— Przyszliśmy w sprawie zlecenia. — odpowiedział spokojnie. — Tam jest jego biuro? — Wskazał na masywne wejście obok.
— Pan jest głuchy? — Bezczelnie wpatrywała się w przybyszów. — Burmistrz jest zajęty, nie przyjmuje petentów. Przyjdźcie później.
Błękitnowłosy westchnął ciężko i położywszy dłoń na biurku, popchnął je z dużą siłą w kierunku gabinetu. Mebel z głośnym trzaskiem zniszczył wrota.
— Co tu się do diabła dzieje? — krzyknął otyły człowieczek w paskowanym, złotym garniturze. Nero spojrzał na stół i na czerwoną twarz urzędnika, rozsypany biały proszek rozwiewał wszelkie wątpliwości. Grubasek ładnie się bawił.
— Jesteśmy tu w sprawie zlecenia, na ogłoszeniu widniało, że pilne, więc nie mogliśmy czekać. — Może być problem z owym jegomościem, trzeba będzie uważać, by nie kręcił przy zapłacie.
— A... Państwo z Gildii. Zapraszam, zapraszam. — Na całe szczęście nie wyciągnął spoconego łapska na powitanie. — Mamy problem z pewnymi szkodnikami.
— W tym mieście jest ich pełno — rzucił kąśliwie.
— Co pan mówi? — obruszył się. — To szanowani biznesmeni, napędzający naszą gospodarkę. Mnie chodzi o pasożytów, którzy nie płacą podatków z prowadzonych interesów. Zwą się Wieczne Węże, przebywają w pustym magazynie na północnym krańcu miasta. Przeważnie sami zajmujemy się takim sprawami, jednakże wykazują dość duże umiejętności... Zlikwidujcie ich, a dostaniecie swoją wypłatę.
Opuścili rezydencje burmistrza i tak nie urzędas więcej nie wiedział.
— Mistrzu skąd w krainie bezprawia ktoś taki jak on? — Spytała Lewi, pokonując schody.
— Zawsze znajdzie się ktoś na tyle cwany, by sięgnąć po nie swoje. — Nie chciało mu się odpowiadać dłużej. Cisza potrwała aż do samego celu. Na stercie desek i innych materiałów siedzieli młodzi ludzie, było ich ośmiu albo więcej. Z pogardą wpatrywali się w nadchodzącą dwójkę.
— Hej maleńka, przyszłaś się zabawić? — Padło z ust pierwszego.
— Stul dziób, macie minutę na opuszczenie miasta. Mam dzisiaj dobry humor. — Krzywdzenie tych małych gnojków nie napawało żadną przyjemnością, nie stanowili nawet przekąski.
— Ty, chyba chcesz umrzeć niebieski dziwaku. — Podszedł do Nero najwyższy i najlepiej zbudowany, zapewne lider. Splunął na Boga Wody i uśmiechnął się. Cierpliwość uleciała niczym pyłek na wietrze. Podniósł dłoń i wyprostował ją, momentalnie wokół głowy młodzika pojawiła się bańka z wodą, uniemożliwiająca oddychanie. Dryblas próbował ściągnąć to, lecz natrafiał tylko na wodę. Pozostali rzucili się na pomoc, Lewi z uśmiechem zaatakowała napastników, kilka ciosów i było po sprawie.
— Chyba trochę przesadziłam. — Z lekkim wstydem podniosła zwłoki. Uderzenia były śmiertelne, również lider legł na podłodze, siny na twarzy.
— Sami są sobie winni. — Wzruszył ramionami i już zamierzał odejść, gdy kątem oka dostrzegł ruch.
— Gdzie się wybieracie? Zabawa dopiero się rozkręca... — Trupy wstały, a ich oczy błyszczały jasnym, słonecznym blaskiem, a na ustach jawił się ironiczny uśmiech. Chyba sprawy ponownie się skomplikowały.

4 komentarze

 
  • Użytkownik krajew34

    Aktualnie mam długą niedyspozycje żołądkową (grypę żołądkową), więc nie wiem kiedy pojawi się następny rozdział, jak ktoś chce na blogu są dwa krótsze posty.  Może coś napiszę z serii, ale na razie jestem uziemiony, więc musicie poczekać.

    5 sie 2019

  • Użytkownik krzys

    niezły zwrot akcji na sam koniec :) Od razu chce się przeczytać  następny odcinek aby jak najszybciej poznać zakończenie. :run:

    3 sie 2019

  • Użytkownik krajew34

    @krzys bardzo miło, że się spodobało. Następny będzie, jak wena przyjdzie. :)

    3 sie 2019

  • Użytkownik emeryt

    z odcinka na kolejny odcinek, akcja coraz bardziej emocjonująca, pozdrawiam .

    3 sie 2019

  • Użytkownik krajew34

    @emeryt ciesze się, że się spodobało.

    3 sie 2019

  • Użytkownik chabo

    Fajny tekst. Czy to seria jakas?

    2 sie 2019

  • Użytkownik chabo

    Łapka w górę

    2 sie 2019

  • Użytkownik krajew34

    @chabo zgadza się, Upadły to dłuższa opowieść. Jak chcesz wpadnij do mojej poprzedniej serii o tytule "Mur". Dzięki za wpadnięcie.

    3 sie 2019