Królowie Momentów - Prolog

Ogień to początek, można go wzniecić, a wtedy trudno go powstrzymać.

Moje dni od zawsze nacechowane były nieprzyjemną identycznością. Niby dzień poganiał drugi, ale ciągle towarzyszyła temu rutyna, do której zresztą się przyzwyczaiłem. To nie tak, że nie chciałem żyć, po prostu męczyło mnie robienie w kółko tego samego. Słuchania powtarzających się zdań od momentu otwarcia zaspanych oczu, do ponownego ich zamknięcia. Dzisiaj obudziła mnie muzyka. Co ja mówię – od kilkunastu lat mnie budzi. Delikatnie rozbrzmiewała z zakamarków wielkiego pokoju i pewnie nie zwróciłbym na to najmniejszej uwagi, lecz w tym dniu dziwnie się poczułem słysząc ją. Chwilę zajęło mi wsłuchiwanie się w nieznane dźwięki, od czasu do czasu rozciągałem się niczym kot w miękkiej, satynowej pościeli. Czułem, że lada moment złowię uchem pewne automatyczne zdanie. "Dzień dobry, Paniczu, pora wstawać.”

— Dzień dobry, Paniczu, pora wstawać. — Nieprzerwanie od dziewiętnastu lat mówiła to moja służąca.

— Jeszcze pięć minut, proszę. — Nadeszła kolej na mój ruch.

— Z całym szacunkiem, Paniczu, Król Oh czeka w sali śniadaniowej. Pragnie zobaczyć Panicza natychmiast, ponieważ ma coś bardzo ważnego do przekazania. — Zawsze mówiła takim ciepłym głosem, jak gdyby nie chciała mnie niczym urazić. Miała na imię Lukrecja, bardzo ją szanowałem.

— Dobrze zatem, zaraz wstanę. Tylko jeszcze pięć minut, błagam. — Uśmiechnąłem się do kobiety najsmutniej jak tylko potrafiłem.

— Powiem Królowi, że jest Panicz w trakcie przygotowań. — Westchnęła widząc jak strasznie ją proszę. Zawsze mnie kryła i pomagała wyciągać z trudnych sytuacji. A ponieważ ojciec był nadzwyczaj surowy, nieraz zdarzało jej się oberwać słownie. Pomimo tych nieporozumień, bez końca było w niej dobroci.

— Dziękuję, Lukrecjo.

Niestety pięć minut przerodziło się w dwadzieścia i do tego minęło jak minuta. W końcu zebrałem się w garść. Po porannej toalecie poszedłem do sali, w której jedliśmy śniadania. S c h e m a t y z m. Król Wieenu siedział już przy stole, a z nim moja matka Rin oraz kuzyn Baekhyun. Lukrecja wręczała odpowiednio porcje dań dla każdego.

— Dzień dobry wszystkim. Jak minęła wam noc? — zapytałem po raz enty.

— Bez większych zakłóceń — odparła mama.

Dalszą część spożywania posiłku przeżyłem w milczeniu. Tylko od czasu do czasu Baekhyun wypytywał mnie o to jaki miałem sen. Od kiedy sięgam pamięcią, interesował się widzeniami sennymi. Poniekąd mnie to przerażało. Trafił pod nasze skrzydła jakieś trzy lata temu, odkąd zmarli jego rodzice. Był totalnym dziwakiem, jakiego nie zamieniłbym na nikogo innego.

— Pozwól, że z tobą porozmawiam mój synu — zaczął tata po skończonym śniadaniu. — Chodź ze mną do drugiego salonu. — Mieliśmy ich ponad pięć, dlatego wszyscy nadawali im numery.

Dotarłszy do celu, usiadłem naprzeciw ojca w wielkim, wygodnym fotelu. Szczerze, to nie obchodziło mnie co chciał przekazać, bo zawsze chodziło o to s a m o.

— Nie podoba mi się twoje zachowanie Sehun — stwierdził ostro, a w jego głosie mogłem usłyszeć nutkę pogardy. — Nie robisz nic pożytecznego. Ostatnio uciekłeś z zajęć muzycznych, nie wiem co się z tobą dzieje. Masz dziewiętnaście lat, więc okres buntowniczy powinien już dawno minąć. Sehun, wytłumacz się proszę. — Posiwiała już czupryna zdawała się nastroszyć, a ręce opadły bezwładnie na oparcie siedzenia.

— Tato, nie zrobiłem niczego złego. Nie zrobiłem nic, na co mogłem narazić królestwo. Właśnie o to chodzi, że nic ze sobą nie robię! Ciągle tylko ta pieprzona rutyna! — wrzasnąłem, lecz po sekundzie zdałem sobie sprawę, że zaraz ojciec się doczepi do podniesionego głosu, więc momentalnie przycichłem. Spuściłem głowę.

— Synu, wyrażaj się, jesteś przecież następcą tronu. Nie wypada Księciu się tak wysławiać, to po pierwsze, po drugie, przecież chodzisz na różne zajęcia; sport, muzyka, literatura, myślistwo, a nawet cukiernictwo. Przystałem na wszystkie zachcianki, więc nie miej teraz pretensji.

— Ale to nie moje zachcianki, chodziłem na literaturę od piątego roku życia! Czy to normalne? Miałem ochotę po prostu bawić się plastikowymi żołnierzykami lub pójść z przyjaciółmi do lasu. Z czasem zresztą straciłem znajomych, bo zbyt dużo czasu poświęcałem zajęciom dodatkowym. Popatrz na mnie, kim jestem?

— Jesteś… — zamilkł po słowie. — Naprawdę sądzisz, że to przeze mnie i mamę nie masz kolegów? — Widocznie posmutniał.

Nie chciałem go ranić, matki także. Jednak czułem, że muszę pozmieniać sporo w swoim życiu, a ponadto jeśli nie powiem tego wprost, to nigdy się od tego nie uwolnię. Zawsze będę posłusznym, potulnym Sehunem, który w ogóle się nie zakocha, bo akurat ma zajęcia z tańca.

— Może, sam już nie wiem kto jest winny. Daj mi trochę czasu na inne zachcianki, wtedy obiecuję, że dopilnuję tych obowiązkowych.

— Chłopcze, widzę, że sam nie wiesz czego chcesz. Masz wszystko, niedługo zasiądziesz na tronie i będziesz sprawował władzę. Do tego czasu musisz nauczyć się wielu rzeczy. Chyba nie masz zamiaru być n i e d o r o b i o n y m królem.

— Skoro uważasz, że jestem taki denny, to widocznie wam nie wyszedłem jako syn. Mogłeś użyć jakiegoś zabezpieczenia. — Szczerze, to miałem już dosyć jego kazań oraz wiecznego niezadowolenia. Po części również zawiniłem, ale nie zamierzałem kisić się całą młodość w murach zamku. Potrzebowałem odskoczni, czegoś co pozwoli mi zapomnieć o roli jaką sprawuję.

— Rozmowę uważam za skończoną, Sehun. Następnym razem pomyśl zanim coś powiesz, bo możesz kogoś zranić. — Podniósł głos, a potem wstał z miejsca. — Do końca tygodnia masz się uporać z zaległościami, albo inaczej porozmawiamy — dodał zanim wyszedł z salonu.

Cholernie się wkurzyłem. Ruszyłem pędem w drugą stronę, aby przypadkowo nie minąć się z ojcem. Jak przeholować, to na całego — pomyślałem. Wpadłem jak oparzony do kuchni, gdzie służące właśnie spędzały swoją przerwę.

— Lukrecjo, przygotuj mi proszę jakieś normalne ubrania, płaszcz i parasol.

Kobieta natychmiast stanęła prawie na baczność. — Czy Panicz się gdzieś wybiera?

— Tak, Lukrecjo, pospiesz się.

— Oczywiście, za pięć minut wszystko będzie gotowe.

I tak jak powiedziała, było. Zdjąłem z siebie trochę średniowieczny strój księcia, po czym błyskawicznie założyłem czarne spodnie, białą bluzkę z nadrukiem oraz czarne trampki. Miałem nadzieję, że chociaż w małym stopniu wyglądałem jak pospolity młodzieniec. Spryskałem jeszcze szyję przyjemnym zapachem bergamoty, mandarynki i rozmarynu. Przyciągał uwagę ludzi, przynajmniej tak pisano na etykiecie. Chciałem sprawdzić w jakim stopniu, bo wybierałem się do miasta. Rzecz jasna, nikt nie miał się o tym dowiedzieć, jedynie Lukrecja była na tyle uczciwa, żeby mnie nie wydać. Więc powiedziałem jej o swoich zamiarach.

— Żywię szczerą nadzieję, że nikt nie dowie się o wypadzie. — Oznajmiłem z lekką grozą.

— N-nie, Paniczu, nikt a nikt. — Przełknęła ślinę, jakby myślała o najgorszej karze, która mogłaby ją spotkać po niedotrzymaniu słowa. Aczkolwiek nie wspomniałem nic o naganie. — Tylko proszę nie wpakować się w kłopoty. — Czasami zachowywała się jak moja matka… Albo naprawdę nią była, albo bardziej doceniałem to co dla mnie robiła.

Otwarłszy tylne drzwi kuchni, przytaknąłem, a słaby uśmiech pojawił się na jej buzi.

K ł o p o t y zaczęły się od momentu naciśnięcia klamki od bramy głównej. Zegarek wskazywał dwanaście po dwunastej. Czyli ktoś o mnie myślał. Oby to nie był ojciec – przemknęło mi przez myśl.

wylonka

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1377 słów i 7999 znaków, zaktualizowała 9 maj 2015.

Dodaj komentarz