Królowie Momentów - Drugi

Od kiedy pamiętam byłem melancholikiem, pieprzonym perfekcjonistą, któremu czasami brakowało dwudziestej ósmej klepki. Tak jakby moje istnienie było zaplanowane przez tego u góry. Stworzył mnie do knocenia każdej sprawy, o jakiej choćby pomyślałem. Wierzyłem, że może tym razem będzie zupełnie inaczej, ponieważ nigdy nie wiadomo, czy los się kiedyś odwróci.

W tamtej chwili widziałem tylko plecy parszywego napastnika oraz słyszałem jak szepcze, że znów nic się nie uda. Potem odwrócił się, uśmiechnął podle i zniknął, a ja zostałem sam z pięcioma strażnikami w jednej z zamkowych izb.

— Po raz kolejny narozrabiałeś. W końcu powinieneś się zastanowić nad swoimi czynami, bo nie mam zamiaru kilometrami za tobą biegać. — Poczułem kwaśny zapach wydobywający się z ust wartownika. Aż zrobiło mi się niedobrze. Zmarszczyłem nos.

Był najlepszym szpiegiem w okolicy, nie dziwota, że potrafił mnie znaleźć. Co więcej, nawet nie starałem się ukrywać. Przechodnie na ulicy od razu mnie rozpoznali. To jeden z kilkunastu powodów, dlaczego nie lubiłem być księciem. Modliłem się nie raz, nie dwa, aby ktoś przejechał mi walcem po twarzy. Przynajmniej nie musiałbym uczestniczyć w reklamach. No i odstraszałbym ludzi.

— W końcu powinieneś użyć jakiejś pasty do zębów. Stary, błagam, nawet do butów... — Oczywiście to nie było miłe z mojej strony, ale nikt nie wspominał, że kiedykolwiek byłem przyjaźnie nastawiony do stróżów.

— To, że nie mogę zdzielić cię w twarz, nie oznacza, że kiedyś nie oberwiesz od kogoś innego za takie odzywki. — Widocznie zacisnął szczękę.

— Za to mnie wolno wszystko, więc nie powinieneś w ogóle za mną łazić. — Podjudzałem go. Bo też mogłem. Niestety nie zdążył mi się odgryźć. Drzwi pokoju nagle się otworzyły, a przez próg wkroczył król, nie ojciec. W takich chwilach jak tamte, był po prostu „sprawiedliwą” na swój sposób głową państwa.

— Sehun, trzy słowa — zwrócił się do mnie, patrząc mi prosto w oczy — do swojego pokoju. I nie wychodź, póki nie przyjdzie pora kolacji. — Stał nieruchomo, niczym solny posąg. Choć z jego ust padały zazwyczaj gorzkie słowa.

Nie komentując już, poszedłem do siebie. Minąłem w drodze Lukrecję, która z pobłażliwą miną poklepała mnie po ramieniu. Nie musiała nic mówić, po prostu wiedziałem, że jej przykro. Zawsze, w każdej chwili, o każdej porze, była gotowa mi pomóc. Tym razem znowu zostałem przyłapany. Teraz wystarczyło jedynie obmyślić plan, byleby tylko następny wypad udał się w stu procentach.

Opadłszy ciężko na fotel, rozmyślałem nad wkręceniem Baekhyuna do gry. Tylko czy na pewno zachowałby wszystko w tajemnicy? Stwierdziłem, że najlepiej jest go w jakiś sposób podejść. Zwróciłem uwagę na malutki kawałeczek materiału, jaki wystawał z kieszeni, po czym przypomniałem sobie, że przecież kupiłem służącej apaszkę, którą w ostateczności puściłem w niepamięć. Coś jeszcze… Te dziwne papierosy — pomyślałem. Wyjąłem je, trzymając na wprost oczu, przyglądałem się ich kolorom. Byłem naprawdę zafascynowany. Nie musiałem nawet wychodzić z pokoju celem buntowania się tacie. I wtedy uświadomiłem sobie, że mógłbym zaprzątnąć czyjąś uwagę.

— Baek, słuchaj — mówiłem przez telefon komórkowy — jest sprawa, przyjdź do mnie natychmiast! — Nacisnąwszy klawisz zakończenia rozmowy, zagryzłem wargę.

Papierosy nigdy mnie jakoś szczególnie nie kręciły, lecz ich potrzebowałem. Ot tak, bo życie w zamku zwyczajnie mi się znudziło.

— No cześć, kuzynie. — Usłyszałem i aż podskoczyłem.

— Baek, ty zawsze tak cicho dreptasz tymi swoimi krótkimi nóżkami. Raz na zawsze z tym skończ — poprosiłem. — Patrz co mam. — Pokazałem mu pudełeczko fajek.

— Co to jest? Karty? Nauczyć cię gry w pokera? — Jego ciemnobrązowe pasma włosów opadły mu na oczy, a uśmiech wdarł się na buzię.

Zaśmiałem się tylko szybko. — Nie, to są papierosy, człowieku. — Tym razem zdawał się być zaniepokojony i zaciekawiony jednocześnie. Roztworzyłem opakowanie, wysunąłem jeden czarny pet, na dobitek umieściłem go w ustach, żeby zobaczyć reakcję Baekhyuna.

— Sehun, przestań, nie wolno ci. — Zaczął wymachiwać rękami. — Wiesz, że król nas obaj zabije jak się dowie? — Przełknął głośno ślinę.

Posłałem mu wymowny uśmieszek. — Dlatego właśnie jesteś mi potrzebny. Albo zapalisz ze mną, albo po prostu nic nie powiesz nikomu. — Potrzebowałem go sprawdzić. Jeśli zdecyduje się zaćmić, to zachowa to dla siebie. W przypadku, gdy odmówi, będzie zmuszony mnie kryć, a wtedy okaże się czy potrafi.

— Zawsze nosisz zapalniczkę przy sobie, prawda? Bądź tak uprzejmy i podaj mi ją. — Od kiedy pamiętam, kochał bawić się ogniem, dlatego podpalał wszystko co dało się łatwo zgasić.

— Podam ci i co? Będę w to bezwarunkowo zaplątany…

Serio? Przecież właśnie o to mi chodziło.

— Nie powiesz o naszym spotkaniu, tyle z mojej strony. — Już prawie.

Chłopak wahał się, zmrużył oczy, zacisnął wargi w wąską linię, aby następnie poddać się bez walki. Cały on.

— Ale ja nie palę. Nie chcę mieć kraba — powiedział bardzo poważnie.

Wybuchnąłem gromkim śmiechem. — Chyba raka, cielaku! — Był taki głupiutki. — Na coś trzeba umrzeć. Bynajmniej nie pokona mnie nuda, jakiej w tej zamku jest mnóstwo.

W końcu drżącą dłonią wręczył mi ogień. Teraz miało pójść już z górki.

Płomień, jaki ukazał się moim oczom był niezwykły. Pierwszy raz robiłem coś takiego. Miałem tremę, ale to był przyjemny stres. Przytrzymałem fajkę drugą ręką, szło mi całkiem nieźle, nawet jeśli widziałem zawodowych palaczy tylko w filmach.

— Zamknę drzwi na klucz — odezwał się towarzysz. Czasami był pomocny.

Przytknąłem końcówkę papierosa do zapalniczki, a potem próbowałem się lekko zaciągnąć, co skutkowało napadem kaszlu. Baekhyun się śmiał, ja nadal nie dawałem za wygraną, a ojciec pewnie pisał w tym czasie kazanie na mój temat. Nie obchodziło mnie to. Chciałem się dobrze bawić, zaciągając się po raz drugi, trzeci, czwarty…

— Pachnie wanilią, czujesz? — zapytałem kuzyna. Niesamowita woń rozniosła się po całym pomieszczeniu.

Baek wciągnął powietrze. — No, ładnie pachnie. Może nikt nie wyczuje jak tu przyjdzie.

Na bank byłem tego pewny, aczkolwiek jednego wcale nie rozumiałem. Dlaczego robiło mi się słabo? Nogi jakby z waty, na raz zaczęły się pode mną uginać, więc usiadłem na fotelu.

— Co jest?! Sehun? Źle się czujesz? Chcesz wymiotować?

Oczy zachodziły mgłą.

— Sehun?! Cholera! — Podbiegł szybko, następnie kolejno klepał w moje policzki. Chyba nie wyglądałem za dobrze. Zamknąłem oczy, bo tylko tak odnosiłem wrażenie, że jest lepiej.

— Czy to są papierosy? To pewnie jakieś gówno, jakaś trucizna… Sehun!!! Sehun?!

Nie… Trucizna nie pachnie wanilią, nie wzbudza błogości oraz nie pokazuje tęczowych kółek… Baekhyun wreszcie się przymknął, albo już go nie słyszałem.

Chyba zemdlałem. Takie ładne te kółeczka… Tylko trochę za szybko się poruszają. Czy ja spadam? Kręci mi się w głowie — przez myśli przechodziło mi wiele pytań.

Musiało minąć sporo czasu, żeby zawirowania ustały. Tymczasem swój początek miało coś o wiele gorszego.

wylonka

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1302 słów i 7554 znaków.

Dodaj komentarz