Królowie lasu (1)

Prolog  

Znajdowałam się w dramatycznej sytuacji. Musiałam podjąć właściwą decyzję. Stał wpatrując się w coś, czego ja nie mogłam dostrzec. Jedynie przypuszczałam, że myślał o najgorszym. Powolutku wyłaniałam się z ciemnego lasu oczekując, aż mnie zauważy. Jeszcze trzy miesiące temu stanowił cząstkę mojego serca. Dziś byłam zmuszona powiedzieć mu, że to koniec, choć włożył tyle czasu i poświęcenia, aby mnie odnaleźć; chociaż zdawałam sobie sprawę z faktu, iż pęknie mu serce.  
Przede mną rozciągała się bezkresna polana skąpana w świetle księżyca. Gwiazdy tak jasno mieniły się tej nocy. Nie wiem, która była godzina; nie wiem, co miałam zamiar mu powiedzieć, jak się wytłumaczyć z moich wszystkich, ciążących grzechów. Jego jasne, lekko rozsypane włosy poddawały się ciepłemu podmuchowi wiatru. Było mi go żal. Chciałam cofnąć czas. Chciałam śnić o tym wszystkim co mnie spotkało, byleby nie było prawdą. Tymczasem, kilkadziesiąt metrów za mną stał ten, bez którego nie potrafiłam oddychać, żyć, czuć. To mnie przerażało, a jednocześnie go kochałam.  
Podeszłam bliżej. Moje nozdrza pochłonęły delikatny zapach męskich perfum. Już miałam go dotknąć, już miałam wymówić jego imię… A jednak zrezygnowałam. Jeszcze chwilę – zastanowiłam się w myślach. Co miałam mu powiedzieć? Czy zwykłe "przepraszam” wystarczy? Czy mogę pozostawić tę sprawę bez wyjaśnienia i uciec tak po prostu?  
Położyłam rękę na jego umięśnionym ramieniu. Czułam, jak ze stresu się pocę. Miałam wrażenie, że nie zdołam otworzyć ust. Słona kropelka zleciała mi po policzku.  

Odwrócił się.  



1: Crissop.  

    Coranne  
Wysiadłam z samochodu lekko chwiejąc się na nogach. Ból głowy i nachodzące mnie koszmary nocne, bez problemu mogłam tego dnia wyczuć. Nogi powoli odmawiały mi posłuszeństwa, a głowa błądziła gdzieś w bliżej nieokreślonym czasie, miejscu. Spojrzałam przyjaźnie na ojca, który wyglądał na wyjątkowo zmęczonego. Przeraziłam się, kiedy ujrzałam jego bladą twarz, nieco sine usta i podkrążone oczy. Od razu wykluczyłam możliwość, że jest chory na jakieś świństwo – ostatnio badał się w przychodni, więc nie widziałam powodu, dla którego miałby tak się prezentować.  
- W porządku, tato? – Na dźwięk moich słów, od razu skręcił głowę w moją stronę.  
- No pewnie, Coranne – odparł. Przysiadłam z powrotem na siedzenie w aucie, bo do pierwszej lekcji zostało mi sporo czasu.  
- Wrócę dzisiaj później niż zwykle – poinformowałam go. Tata westchnął ciężko. Wiedziałam, że nie przepadał za moimi nocnymi wypadami z przyjaciółmi.  
- To znaczy?
W jego oczach dostrzegłam znikomą ilość gniewu. Jak miałam mu wytłumaczyć, dlaczego wrócę późno? A może i wcale nie wrócę? Tego wieczoru umówiłam się z moim chłopakiem – Codym. Mieliśmy zamiar urządzić sobie w jego domu seans filmowy. Wypożyczyłam już kilka kiepskich romansideł, horror oraz kryminał. Zapowiadało się cudownie. Ale jak miałam powiedzieć ojcu, że chcę u niego nocować?  
- Umówiłam się z kolegą – oznajmiłam. Od razu odwróciłam twarz w drugą stronę, aby tata nie zauważył, że się rumienię. Akurat tego chłopaka nie mogłam zaliczyć do grona zwyczajnych kolegów.  
- Nie kłam. Z pewnością masz zamiar spędzić wieczór u Cody’ego, prawda?  
- Ok. Tak, to prawda.  
- Niech będzie. O której wrócisz?  
Zagryzłam dolną wargę. Pragnęłam dogryźć się do krwi. Łzy zaswędziały mnie pod powiekami, bowiem miałam przeczucie, że z romantycznego wieczoru pozostaną nici. Takie zużyte i całkiem pocięte. Tata ponowił pytanie, a ja widziałam, że powoli traci cierpliwość. Musiało być z nim naprawdę źle – zwykle cechował go nadmierny spokój i wytrzymałość.  
- Jeszcze nie wiem. Nie ustaliliśmy tego.  
- Chciałbym, abyś wróciła przed północą. I pojadę po ciebie, bo nie mam ochoty martwić się, czy przypadkiem nie napadł na ciebie jakiś drań.  
Prawie eksplodowałam. Raz w życiu udało mi się umówić z Codym na wspólną noc (bo zawsze albo mi, albo jemu nie pasował termin, pora itd. ), a teraz cały pomysł miał runąć w gruzach.  
- Nie wiem, czy do północy zdołamy obejrzeć wszystkie filmy, które wypożyczyłam…  
- Coranne – zwrócił się do mnie i przybrał pobłażliwą minę. – Doskonale wiem, że najchętniej zostałabyś u niego na całą noc. Wiem, że tobie mogę zaufać, ale jemu? Jesteście jeszcze bardzo młodzi. Rozumiem, co do niego czujesz, ale nie pozwolę ci zostać dłużej niż do… ok., do pierwszej w nocy. Na tyle mogę pozwolić.  
- Idę, bo w końcu się spóźnię. Pogadamy potem, pa.  
Zatrzasnęłam za sobą czerwone drzwi trochę głośniej i mocniej niż zazwyczaj. Byłam wściekła i rozpierała mnie wrząca lawa gniewu. Nie śmiałam jednak kłócić się z ojcem, czy wchodzić z nim w dyskusję. Widocznie nie było mi pisane spędzić noc u Cody’ego.  
Moja szkoła była dosyć ładna, jak na instytucję znajdującą się w bardzo malutkim miasteczku. Gdy wchodziłam do niej, niekiedy czułam świeżość farby, widziałam piękne odcienie błękitu pokrywający szary beton ścian i nowiusieńkie ramy czystych i zadbanych okien. Wcześniej mieszkałam w Liverpoolu – to tam się urodziłam i wychowałam. Przyzwyczaiłam się do gwaru, hałasu i smrodu spalinowego. Kochałam to miasto, ale będąc dwunastolatką, rodzice wpadli na "świetny” pomysł przeprowadzki na to, za przeproszeniem, zadupie. Jedynym plusem mieszkania w małej miejscowości jest fakt, że wszędzie jest blisko. Sklep miałam nieopodal domu, a do szkoły jechałam zaledwie trzy minuty. Mimo tylu zalet, tęskniłam za Liverpoolem i od początku nienawidziłam miejscowości Crissop. Zwyczajnie odrażała.  
W wejściu do budynku zamajaczyła mi sylwetka mojej pulchnej przyjaciółki Courtney Montrose. Kochałyśmy się jak siostry, pomimo odmiennych poglądów i upodobań. Jej krótkie, z reguły wyprostowane włosy, prezentowały się dzisiaj nadzwyczaj niechlujnie. Zawsze stanowiły porządek, ład i skład, tymczasem ujrzałam jeden kołtun.  
- Hej – Uśmiechnęłam się szeroko ukazując moje białe i proste zęby (proszę wybaczyć, ale czasami za bardzo się przechwalam).  
- Cześć.  
Zrobiło mi się jej żal. Głowę miała spuszczoną, kąciki jej ust wyginały się w smutnej minie, a w dłoniach nie dostrzegłam takiej energii i siły, jak zawsze.  
- Co jest? – zapytałam lekko marszcząc brwi. Wzruszyła ramionami.  
- Jakiś marazm mnie ogarnął. I za nic nie mogę go zwalczyć.  
- Proponuję, że po lekcjach pójdziemy do twojej ulubionej kawiarni, a tam ze wszystkiego mi się wyspowiadasz, w porządku?  
- Przecież jesteś umówiona z Codym. – Zmarszczyła brwi i popatrzyła na mnie zdziwiona.  
- Tak, ale dopiero na wieczór. Nie idę do niego od razu po lekcjach.  
- No, dobra – odparła. – Tylko nie spodziewaj się, że odkryję, co nie gra.  
Zaśmiałyśmy się. Chyba delikatnie poprawił jej się humor. Automatycznie też weszłam w lepszy nastrój.  

  
Lars
Nie spuszczałem jej z oczu, dopóki nie weszła do szkoły. Gdy widziałem jej piękne, długie kasztanowe włosy, jej idealną sylwetkę i gdy patrzyłem, jak wykonywała zgrabne ruchy, niczym modelka, serce pukało mi jak oszalałe, a żołądek wywracał, raz po raz, koziołki. Obserwowałem ją od dłuższego czasu. Można powiedzieć, że śledziłem ją wzrokiem. Zakochałem się w niej na poważnie. Nie mogłem się ujawnić, bo bałem się, że ją spłoszę. Orientowałem się, że ma chłopaka, przyjaciół, swoje prywatne życie, szkołę. Już zdecydowałem, że się poznamy. Kiedy widywałem ją z tym plastikowym lalusiem, szlag mnie trafiał. Taka ładna, zgrabna dziewczyna mogłaby mieć każdego. Tymczasem szlajała się z tym fałszywie słodkim blondynem, na którego widok, miałem ochotę zwymiotować.  
Zniknęła na horyzoncie, już nie dosięgałem jej wzrokiem. Zawróciłem z powrotem. Zaszyłem się znów w mój ukochany, iglasty las. To uczucie sprawiało mi niemało radości. Ten wyrazisty, piękny zapach świeżości i zdrowia. Postanowiłem zmienić wizerunek. Skupiłem się. Zamknąłem oczy. W moim mózgu zachodziły niesamowicie skomplikowane procesy, o których zapewne nawet nie wiedziałem. Starałem przypomnieć sobie obraz, który widziałem po raz ostatni, gdy byłem w innym ciele. Wtem przeszły mnie gwałtowne, bolesne ciarki. Nigdy nie miałem takich objawów. Po chwili moje stopy zmieniły się w szare łapy, kości kręgosłupa skrzypnęły i twarz przybrała postać pyska z wystającymi kłami. Zawyłem głośno i podążyłem za zapachem zgnilizny. Mknąłem przez mój las, zgrabnie omijałem krzaczki, drzewa i inne wystające z ziemi rośliny. Nieoczekiwanie zatrzymałem się przed jedynym, liściastym drzewem w lesie. Miało wielgaśną dziuplę, a ja jeszcze nie odkryłem, co w niej się znajduje. Obserwowałem ją przez moment. Raptem usłyszałem łamaną gałązkę. Odwróciłem się gwałtownie w stronę, skąd dobiegał dźwięk. Nasłuchiwałem. Słuch miałem bardzo wyczulony. Potrafiłem usłyszeć coś, na co zwykły śmiertelnik nie zwróciłby uwagi. Wiejący wiatr, lekko zbił mnie z tropu. Mimo to, nie ruszałem się. Wciąż czekałem na atak. Rozejrzałem się delikatnie przechylając głowę w prawą stronę. Potem zerknąłem w lewo. Nic nie wyłapałem. Żadnego zagrożenia. Jednak postanowiłem wyczulić się na możliwe niebezpieczeństwo. Uszy, nozdrza i wzrok miałem otwarte.  
Zdecydowałem nie zostawać dłużej przy liściastym drzewie. Niczym strzała, pobiegłem naprzód. Znajdowałem się już nieopodal mojego celu. Zapach potu, zgniłego jedzenia i moczu, przeszywały mnie na wskroś. Prychnąłem niezgrabnie. Koło drewnianego domku, w samym środku lasu, stał mój przyjaciel Jeff. Rzuciłem mu przyjazne spojrzenie. Zawył radośnie. Przybiegłem do niego i usilnie próbowałem zmienić postać. Z początku nie dawałem rady. Jeff już zdołał się przemienić. Ja, niewiadomo z jakiego powodu, nie potrafiłem tak swobodnie przemienić się w człowieka, jak zazwyczaj. Szczerze mówiąc, zmartwiłem się tym. Mój przyjaciel już w formie chłopaka patrzył na mnie, jak próbuję zmienić wizerunek. Tarzałem się po ciepłej, wręcz płonącej od słońca ziemi, zmuszając ciało do przekształcenia. Przypomniałem sobie śliczną budowę ciała Coranne i skupiłem się tylko na tym. Teraz poszło mi lepiej. Powoli czułem, jak staję się znów zwykłym chłopakiem. Moment potem wstałem o własnych siłach na nogi i popatrzyłem na Jeffa, który prawie ryczał ze śmiechu.  
- Co cię tak bawi? – warknąłem nieprzyjemnie. Wkurzał mnie. Nigdy nie potrafił się opanować.  
- Widzę, że przemiana zajęła ci nieco więcej czasu niż zwykle. Śmiesznie wyglądałeś, kiedy tak rzucałeś się po ziemi i wydawałeś jakieś dziwaczne odgłosy. Wybacz. Nie mogłem się pohamować.  
- Ok.  
Nie miałem ochoty wchodzić w dyskusję. Nie teraz.  
- O czym pomyślałeś w trakcie przemiany? Albo raczej o kim?  
Znów zobaczyłem ten złowieszczy uśmieszek w kącikach jego ust. Naszła mnie ochota, aby go zlać. Tak porządnie, żeby zapamiętał na przyszłość, aby nie powtarzać tych samych błędów.  
- O dziewczynie – przyznałem. Nie wspominałem o niej Jeffowi.  
- Dziewczynie? – Otworzył szeroko oczy i zamrugał niedowierzając. Skinąłem głową. Nie zamierzałem mu o tym opowiadać. – Powiesz coś więcej? – poprosił.  
- Mieszka koło lasu.  
- Jak się nazywa?  
- Coranne Howard.  
Zaczął bić mi brawo, nie wiadomo z jakiego powodu. Rzuciłem mu wrogie, dzikie spojrzenie. Wszedłem do środka. W przedpokoju roznosił się zapach świeżej pieczeni. Od razu zgłodniałem. Zerknąłem na znienawidzony obraz na ścianie po lewej stronie. Przedstawiał on jakąś bezludną wyspę. O brzeg biły spienione, groźne fale przypływu. Na niebie widniała jedna chmurka, zza której wyłaniał się cicho niewinny promyk porannego słońca. Na wyspie rosło tylko jedno drzewo. Była to ogromna palma z kokosem zwisającym po prawej stronie. Też był samotny. Jeden. Właściwie wszystko na tym malowidle żyło w odosobnieniu, w pojedynkę. Jedna wyspa, jedna chmura, jeden promień słońca, jedno drzewo, jeden kokos. Być może właśnie dlatego tak bardzo znielubiłem ten obraz. Zawsze tkwiłem w społeczeństwie, od dziecka ktoś był przy mnie. Na początku rodzice. Potem przyjaciele. Wszędzie otaczali mnie bliscy. Nigdy nie zostałem sam, jak palec. Dzieło zachowało radosne kolory, ale wszystko miało drugie dno. Przedstawiało zakamuflowany pod ciepłem barw smutek.  
- Jeff – zwróciłem się do przyjaciela cały czas patrząc na obraz. Podszedł do mnie i również zerknął na malowidło.  
- Co jest?
- Kto powiesił to tutaj?
Zastanowił się chwilę i po chwili odparł:
- Dessel.  
Spoważniałem i rzuciłem mu pytające spojrzenie. Z jego twarzy nic nie wyczytałem.  
- Po co? – dociekałem.  
- Kupił ten obraz będąc w ciepłych krajach. To jego dom, więc miał prawo go powiesić. Nie odpowiada ci?  
- Nie, jest całkiem w porządku – skłamałem.  
Dessel był najstarszym członkiem naszego stowarzyszenia (jeśli tak to mogę nazwać). Miał trzydzieści pięć lat i wszyscy traktowaliśmy go jak ojca i przedstawiciela. To on podejmował decyzje. Za wszystko odpowiadał. Cechowała go nadmierna opiekuńczość, ale jednocześnie umiejętnie hartował nas na zło tego świata. Lubiłem go. Pomimo licznych wad, potrafił zgrać całą grupę i sprawić, że będziemy żyć, niczym w prawdziwym stadzie.  
Odszedłem od Jeffa i poszedłem do kuchni. Wyjąłem z piekarnika pieczeń i pozwoliłem, żeby majestatyczna woń rozprowadziła się w moich nozdrzach i zarazem sprawiła, że na chwilę wzniosę się w chmury - do raju.  

Coranne
Musiałam powiedzieć Cody’emu, że nie zostanę u niego na całą noc. Na duchu podnosiła mnie Courtney, która dzielnie szła ze mną krok w krok. Miałam ochotę oprzeć się na jej ramieniu.  
- Będzie w porządku – zapewniała. Ja natomiast wątpiłam, czy przypadkiem mój chłopak po prostu się nie obrazi. Jeśli mnie kocha, to zrozumie. Przecież nie będę się sprzeciwiać ojcu, pomyślałam a humor gwałtownie mi się poprawił. Na horyzoncie ujrzałam idealną sylwetkę Cody’ego. Zbliżał się w naszym kierunku niczym strzała. Na ramieniu miał zarzuconą bluzę. Gdy zobaczyłam jego twarz, żołądek wykonał dwa, czy trzy salta. Nie zrobiło mi się niedobrze, ale motylki zawitały do mojego brzucha. Łaskotały go od środka. Cody przystanął, gdy znalazł się obok mnie. Na powitanie cmoknął mnie w policzek i dziwnie wybełkotał:
- Jak minęły lekcje?  
Popatrzyłam na niego, jak gdyby był kimś obcym. Barwa jego głosu sprawiała, że poczułam nagły napływ mdłości.  
- W porządku – wyręczyła mnie Courtney i rzuciła mu krótki, acz szczery uśmieszek. Nie spojrzałam na nią, ale nie pasowała mi jej wypowiedź. Brzmiało to, jakby chciała zwrócić na siebie jego uwagę.  
- To co, do wieczora? – Cody uśmiechnął się swoim najlepszym uśmiechem i od razu poczułam się lepiej.  
- Jasne – odparłam. Postanowiłam nie psuć mu humoru i obwieścić przykrą informację dopiero wtedy, gdy ponownie spotkamy się u niego. Odeszłyśmy od niego, a Courtney prawie na mnie wrzasnęła:
- Dlaczego mu nie powiedziałaś?!  
- To moja sprawa. Mogę powiedzieć potem.  
- Nie rozumiem cię. Obrazi się, że nie dowiedział się wcześniej.  
- Jeśli mnie kocha, to zrozumie – odpowiedziałam stanowczo. Przyjaciółka nie odezwała się już do mnie. Szłyśmy w ciszy.  
Chwilę później znalazłyśmy się na najniższym piętrze w szkole – w szatniach. Zawsze było tu gwarno – szczególnie tuż po dzwonku ogłaszającym koniec lekcji. Przecisnęłyśmy się koło jakiś uczniów z innych klas i dotarłyśmy do naszych szafek. Przedstawiały obraz nędzy i rozpaczy. Całe obdrapane, rdzawe i nieczyszczone od niepamiętnych czasów, nie reprezentowały się najlepiej. Włożyłam w zamek kluczyk (nie wiem jakim cudem udało mi się tego dokonać) i przekręciłam go. Szafeczka skrzypnęła, a ja już się ubierałam. Courtney wyrobiła się przede mną. Zauważyłam, że bardzo ładnie się ubrała. W zasadzie nigdy nie zwracałam większej uwagi na to, jak się ubiera. Teraz zmieniłam nastawienie. Przyszła już wiosna, tak więc było cieplej. Miała na sobie pomarańczowy płaszczyk z guzikami i kwiecistą chustę pasującą do całego wystroju. Jej krótkie, proste, blond włosy (które zdążyła ułożyć w trakcie którejś z przerw), nie kontrastowały z kolorami stroju, a wręcz je uwydatniały. Popatrzyłam na nią z uznaniem. Rzuciłam okiem na śliczne koturny w barwach złotych i powiedziałam:
- Ładnie dzisiaj wyglądasz.  
Zdziwiła się.  
- Dzięki. W zasadzie, to nigdy tego typu pochwała nie padła z twoich ust, wiesz?  
- Tak. Wybacz. Jakoś nie zwracałam uwagi na twój ubiór.  
Odwróciła wzrok, jakby poczuła się urażona.  
- Idziemy?  
Skinęła głową i wyszłyśmy ze szkoły. Kawiarenka "Only Time”, znajdowała się tuż za rogiem. Zwykle nie znajdowałyśmy miejsca, bo podawali tam najlepsze wypieki oraz wyśmienitą kawę. Ludzie pracujący z reguły tutaj się stołowali. Dzisiaj nie było tłoczno.  
Otworzyłam szklane drzwi i podeszłam do lady. Za mną dotarła również Courtney.  
- Co chcesz? – zapytałam.  
- Sama sobie zamówię – burknęła. Źle się z tym poczułam. Chciałam wynagrodzić jej to, co dotarło do niej w szatni i odparłam przyjaźnie:
- Nie wygłupiaj się. Dzisiaj ja stawiam.  
Nie odpowiedziała. Spuściła tylko głowę.  
- Poproszę dwie bajaderki i dwie cappuccino – zwróciłam się do ekspedientki.  
- Oczywiście. Na miejscu, czy na wynos?  
- Na miejscu.  
- Trzy funty i 50 pensów– odpowiedziała. Podałam jej zapłatę. Uśmiechnęła się i poprosiła o zajęcie stolika. Siadłyśmy na miejscach i rozebrałyśmy się z wierzchnich ubrań. Zerknęłam na Courtney. Zagryzła wargi, głowę spuściła, wzrok miała wbity w kafelkową podłogę. Chciałam się odezwać, ale w gardle urosła mi wielka gula.  
- Dzięki za podwieczorek.  
- Nie ma sprawy – odparłam. – Ty też nie raz mi stawiałaś.  
Teraz uniosła głowę, ale patrzyła gdzieś w dal. Nie mogłam rozszyfrować, o czym myśli, co zamierza począć i czy w ogóle ma ochotę ze mną rozmawiać.  
- Powiesz mi o co chodzi? – zapytałam stanowczo, ale niegwałtownie.  
- Ok. Powiem ci co mnie gnębi.  
- Zamieniam się w słuch.  
Wzięła głęboki oddech do płuc i westchnęła:
- O chłopaka.  
Zakaszlałam. Wypatroszyłam na nią oczy i czekałam na wyjaśnienie. Dotychczas nie miała takowych problemów.  
- Jej! Nie wiedziałam, że…
- Bo nie miałaś o czym wiedzieć – przerwała mi w pół słowa. – Byliśmy ze sobą trzy dni, ale potem mnie zranił. W zasadzie uciekł. Nie wiem gdzie. Nie odbiera telefonów, nie odpisuje na maile, nie odpowiada na esemesy. Zniknął. Rozpłynął się w powietrzu. Tak po prostu.  
- Nie powiedziałaś mi, że masz chłopaka?  
- Wybacz. Byłam tym tak podekscytowana, że najzwyczajniej zapomniałam. Kiedy sobie o tym przypomniałam, zaraz wszystko uległo zmianom. Kochałam go. – przyznała boleśnie na koniec.  
- Ile ma lat?
- Osiemnaście.  
- A jak się nazywa?  
- Brandon Harris.  
Poszukałam w mózgownicy możliwych informacji o tym człowieku.  
- Nie przypominam sobie, żebym kogoś takiego poznała.  
- On chyba nie jest stąd.  
Zaczęła okręcać wokół palca kosmyk blond włosów. Nerwowo stukała paznokciem o blat stolika. Wtem podeszła do nas kelnerka ubrana w czerwoną, obcisłą spódnicę oraz staromodny fartuszek założony na jaskrawożółtą bluzkę i postawiła na stoliku dwie bajaderki i dwie kawy cappuccino. Uśmiechnęłam się do niej przyjaźnie i cicho podziękowałam za podwieczorek.  
- Nie jest stąd? – podjęłam temat.  
- Tak mi się wydaje. Niby mi mówił, że mieszka dwie przecznice za szkołą, ale sprawdzałam i nikogo takiego tam nie zastałam.  
- Znaliście się trzy dni? I już go kochasz?
- Serce nie sługa – zauważyła słusznie. Otarła łzę z policzka, która chyba bez jej zgody się tam pojawiła.  
- Nie martw się, będzie ok. Poznasz fajniejszego chłopaka. Zobaczysz.  
Stuknęłam w filiżankę czubkiem łyżeczki i podświadomie układałam formułkę, którą miałabym się wytłumaczyć Codiemu. Wymyśliłam mniej więcej tak: "Cody, wiesz, że cię bardzo kocham. Niestety mam dla ciebie niezbyt dobrą informację. Tata pozwolił mi zostać u ciebie tylko do pierwszej w nocy, tak więc będziemy musieli się rozstać. Mam nadzieję, iż mnie zrozumiesz. Nie zamierzam dyskutować z ojcem…”. Z przemyśleń wyrwała mnie Courtney.  
- Spójrz – powiedziała i wskazała ukradkiem na gościa stojącego za przeszklonymi drzwiami kawiarenki. – On się chyba na ciebie gapi. Ty, ale przystojniak. Ile bym dała, żeby takie ciacho się na mnie popatrzyło!  
- Wydaje ci się, Courtney.  
Mimo to, spojrzałam w stronę wejścia do kawiarni. Rzeczywiście stał tam chłopak. Był mniej więcej w moim wieku. Jedna cecha, wprost powaliła mnie na nogi. Był nieziemsko przystojny, a twarz można było porównać do lustra. Idealny. Z daleka zauważyłam też jego oczy. Zielone. Głębokie i zielone. Oraz brązowe włosy. Niesamowite. Chwilę podtrzymałam jego spojrzenie całkiem nieświadomie. Potem obserwowałam, gdzie też pójdzie. Odszedł przed siebie.  
- Niezły, co? Ładniejszy niż Cody! – zachwycała się moja przyjaciółka.  
- Nie przesadzajmy – odpowiedziałam bezbarwnie, ale w głębi serca pozostało mi jego wspomnienie. Miałam ochotę już stąd wyjść.  
- Chodźmy do domu – wypaliłam nagle.  
- Już? – upewniła się Courtney.  
- Tak.  
Zebrałyśmy się i opuściłyśmy kawiarenkę. Moja koleżanka zabrała nie zjedzone ciastko ze sobą i na szybko dopiła cappuccino. Ja zaś wszystko zostawiłam.  
- A twój podwieczorek? – zapytała.  
- Przepadnie. Ale nie zależy mi na nim.  
Nie chciało mi się jeść. Nie teraz.

Nefina

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 4032 słów i 22325 znaków.

1 komentarz

 
  • Monika;D

    Fajne fajne xD pisz dalej *.*

    13 lut 2013