Królowie lasu (2)

2: Wieczór.  

Lars
Nie wiem dlaczego poszedłem za nią aż do kawiarni. Kusiło mnie, żeby to zrobić. Chyba mnie zauważyła, bo po tym, jak odszedłem od szyby, wyszła z koleżanką i przez chwilę mnie obserwowała. Szła za mną. Okropnie się przestraszyłem. A co jeśli odkryje kim jestem naprawdę? Nie mogłem na to pozwolić. Za rogiem któregoś z domów, po prostu się przemieniłem i puściłem się biegiem w głąb lasu. Miała bardzo zdziwioną minę, gdy mnie nie dostrzegła. Cieszyłem się, że udało mi się nie wyjawić tajemnicy. Ciekaw jestem, nad czym tak konwersowały w kawiarni. To ta jej przyjaciółka (jak podejrzewam), wskazała na mnie, gdy przyglądałem się Coranne.  
Biegłem przed siebie. Ile sił w łapach. W oddali wyczułem nozdrzami Lissę. Była moją przyjaciółką ze stada. Mogłem na niej polegać w zasadzie w każdej sytuacji. Zobaczyłem jej brązowe futro. Przystanęła koło jedynego liściastego drzewa w naszym lesie. Podbiegłem do niej. Zawyłem przyjaźnie. Ona również wydała w moją stronę miłe dźwięki. Przemieniłem się, przypominając sobie widok zdziwionej Coranne. Tym razem poszło mi bez przeciwności i bardzo łatwo. Lissa też zmieniła postać.  
- Cześć, Lars – przytuliła się do mnie. Objąłem ją delikatnie. Nie wiem dlaczego tak postąpiłem.  
- Hej, Lissa – odpowiedziałem i rzuciłem jej krótki, szczery uśmiech. – Gdzie się podziewałaś? Ostatnio nie widywałem cię w tych stronach.  
- Wiem – powiedziała i opuściła głowę. – Kręciłam się nieopodal Crissop. Ale już wróciłam.  
- Lissa. Jesteś jeszcze bardzo młoda. Martwimy się o ciebie, jeśli tak długo cię nie ma. – Oparłem się ręką o pień liściastego drzewa. – Co chciałaś tym osiągnąć?  
Dziewczyna podniosła głowę, a jej piękne, rude loki opadły na plecy.  
- Martwiłeś się o mnie? – odpowiedziała pytaniem na pytanie. Patrzyła teraz wprost na mnie swoimi tajemniczymi, fioletowymi oczkami.  
- Tak. Wszyscy się martwiliśmy – zapewniłem. Musnęła palcem moje ramię. Wiatr zawiał, a ja zrozumiałem, że muszę się zbierać. Musiałem załatwić jedną bardzo ważną sprawę.  
- Wybacz, muszę lecieć – powiedziałem i już chciałem zmienić postać, ale przerwała mi.  
- Lars… Bardzo się spieszysz?  
- Bardzo. A nawet bardzo, bardzo – uśmiechnąłem się do niej szeroko. Spojrzała się gdzieś w dal i dumała. Była obecna i jednocześnie nieobecna.  
- A co byśmy robili, gdybyś jednak został? – zapytała nagle. Wbiłem w nią pytający wzrok. Popatrzyła mi głęboko w oczy. Podeszła bliżej. Wtedy zobaczyłem w niej to, czego nie zauważałem do tej pory. Lub nie chciałem zauważyć.  
- Zostań, Lars.  
- Nie mogę. Zobaczymy się w domu.  
Wciąż na mnie patrzyła. W jej lewym oku zakręciła się łza. Objęła mnie niczym brata, a potem znów dotknęła mojego ramienia.  
- W takim razie biegnij – Uśmiechnęła się smutno i pomachała mi. Poszukałem w pamięci obrazu przedstawiającego Lissę, jako wilka i zamieniłem się w zwierzę.  
Nie odwracałem się więcej. Nie myślałem o niej. Dążyłem przed siebie. Czułem się taki niezależny. Nie przeszkadzały mi wystające gałązki krzewów, które drapały, czasem też raniły moje wilcze policzki. Chciałem wymyślić plan, jak poznać się z Coranne. Tylko to mnie obchodziło. A przynajmniej w tej chwili.  

Coranne
Wchodząc do domu, rzuciłam na szafkę w przedpokoju moją torbę z książkami szkolnymi. Byłam wściekła i zdruzgotana. Ten chłopak nie mógł tak po prostu rozpłynąć się w powietrzu. Nie potrafiłam sobie wyobrazić takiego procesu. Nikt nie miał zdolności rozpływania się w atmosferze. To nierealne. Zegar właśnie wybił godzinę piątą, a ja umówiłam się z Codym na szóstą. Nie zamierzałam przepuścić tej godziny, więc poszłam do swojego pokoju. Znajdował się on na piętrze mojego domu. Schody prowadzące na piętro były drewniane a poręcze szklane. Otworzyłam drzwi do pokoju i co zobaczyłam? Bałagan. Harmider nie z tej ziemi. Na podłodze leżały porozrzucane ubrania, brudne skarpetki (nie wiem skąd one tutaj) i książki, które nie były mi potrzebne dzisiaj w szkole. Łóżka nie pościeliłam. Za to na miękkiej kołdrze (którą dopiero co uprałam), która akurat znajdowała się na niebiesko-żółtym dywanie, siedział mój kot – Darcy. Jeszcze nigdy nie byłam mu taka "wdzięczna”.  
- Darcy! Coś ty narobił?! – krzyknęłam na mojego szarego kotka, a on nawet nie drgnął. Chwilę potem podniósł się zgrabnym ruchem z pościeli i powolnym krokiem opuścił mój pokój. Zatrzasnęłam za nim drzwi i zabrałam się do sprzątania. Zajęło mi to kilkanaście minut.  
Gdy wszystko już względnie wyglądało, otworzyłam szafę i wyjęłam ubrania, które nie zostały naruszone przez zwierzę. Rozłożyłam je na łóżku. Była tu jasnoróżowa, kwiecista sukienka na ramiączka, długa tunika w biało-czarne paski, zielony T-shirt z napisem "Keep smiling”, spódnica w czerwoną kratkę, czarne rurki, niebieska koszula i kilka innych bluzeczek. Reszta mojej garderoby albo była obdrapana, albo nadająca się do prania. Postanowiłam, że założę sukienkę w kwiaty. Wygrzebałam z dna szafy kremowy, z delikatnej tkaniny sweterek oraz moje ulubione sandały na koturnach. W łazience zrobiłam naturalny makijaż i nałożyłam cienką warstwę błyszczyku na usta, aby były ładniejsze i oczywiście bardziej kuszące. Rozpuściłam moje długie, brązowe włosy i przerzuciłam przez jedno ramię. Wróciłam do pokoju i zgarnęłam szybko podręczną torebkę. Spakowałam kosmetyki, chusteczki higieniczne i lusterko. W ostatniej chwili chwyciłam również telefon. Zależało mi, żeby nie spóźnić się na tę randkę. Zeszłam szybko po schodach prawie się przewracając. Serce biło mi, jakby oszalało. W przedpokoju włożyłam szybciutko płaszcz. Już miałam wychodzić, kiedy nagle… zadzwonił dzwonek do drzwi. Przeraziłam się, że w takim momencie ktoś mnie odwiedza, bo przecież będę musiała gościa wyrzucić. Rodzice to na pewno nie byli, bo późno kończyli pracę, a po za tym na pewno nie dzwoniliby do drzwi, ale użyliby kluczy. Przekręciłam zamek i otworzyłam drzwi wejściowe. Wraz z otwarciem, powiał na mnie wiatr.  
- Cześć – Najpierw zobaczyłam bukiet czerwonych róż, a potem wystającą znad nich głowę Cody’ego. Zaśmiałam się.  
- Cody, co ty tu robisz?  
- Stwierdziłem, że niegrzecznie byłoby nie przyjść po ciebie. Nie uważasz, że jeśli pójdziemy razem, będzie romantyczniej?
- Cóż, nie da się ukryć.  
Cmoknął mnie w policzek. Wzięłam bukiet kwiatów i udałam się do kuchni. Nalałam wody w dzbanek i wstawiłam do niego róże. Postawiłam to na stole.  
- Napijesz się czegoś? – zapytałam.  
- Nie. Wolę, żebyśmy poszli już do mnie. Chcę, aby nasza randka wreszcie się zaczęła. Wyobraź sobie, że będziemy sam na sam. Aż do rana. Chata jest wolna. – uśmiechnął się powalająco Cody. Spuściłam głowę i nie patrzyłam mu w oczy. Właśnie przypomniałam sobie, że nie zostanę u niego do rana.  
- Co zamierzasz robić? – zapytał i złapał mnie w talii, gdy niewiadomo dlaczego, układałam czyste naczynia na półkę.  
- Wiesz. Jest taka mała komplikacja. – wypaliłam nagle i spojrzałam mu prosto w oczy.  
- Jaka? – zmarszczył słodko nos.  
- Nie mogę zostać u ciebie na całą noc.  
- Nie możesz? – zapytał smutno.  
- Musiałam powiedzieć ojcu dziś rano, że idę do ciebie. Wyobraź sobie, że myślał, iż wrócę przed północą. Ostatecznie pozwolił mi zostać z tobą do pierwszej w nocy.  
Nie odpowiedział. Nie wyglądał też na urażonego, ale przemawiała przez niego złość. Skrzyżował swoje muskularne ręce na piersi i zapytał:
- Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej?
- Bałam się, że poczujesz się urażony lub nawet ze mną zerwiesz.  
Zerknął na mnie łagodnie i uśmiechnął się.  
- Głuptasie, nigdy nie zerwałbym z tobą za coś takiego! Chyba nawet nie potrafię być na ciebie wściekły. Kocham cię. – Te słowa nic nie znaczyły na tle tego, co wykonał po chwili. Nie sądziłam, że skończy się na pocałunku. Całował mnie tak czule i wspaniale. Tak namiętnie. Wiedziałam, że mnie kocha naprawdę. Nie kłamał. Nigdy nie kłamał. Gdy skończyliśmy się całować, przytuliłam się mocno do niego.  
- Dziękuję – powiedziałam nieśmiało.  
- Za co?  
- Za to, że nie kłamiesz. Że jesteś taki dobry i czuły. I że mnie kochasz.  
- Pamiętaj, że wiążę z tobą bardzo poważne plany na przyszłość. Nie zranię cię. Obiecuję.  
- Ok, rozumiem.  
Uśmiechnął się do mnie i opuściliśmy dom.  
Przy furtce przypomniałam sobie o płytach DVD. Zapomniałam wziąć ich z ławy w salonie. Cody zaśmiał się serdecznie i zaczekał na mnie przy wyjściu na ulicę. Weszłam do pokoju gościnnego i okazało się, że zniknęły! Po prostu rozpłynęły się w powietrzu! Nie leżały na ławie. Nigdzie ich nie było. Przez głowę przemknęła mi myśl, że być może Darcy coś z nimi zrobił. Od razu odepchnęłam od siebie tę myśl. Nie wyobrażam sobie porysowanych płyt z wypożyczalni. Rodzice by mnie zabili. I to dosłownie. Zaczęłam przekopywać szafkę z filmami. Miałam nadzieję, że ktoś z domowników przez przypadek je tam włożył. Niestety nici z tego pomysłu. Płyt tam nie znalazłam. Nagle spojrzałam przez okno z salonu. Wydawało mi się, jakby przy wejściu do lasu, za moim domem, stał ten sam chłopak, który stał za szybą kawiarni "Only Time”. Wstałam i przyjrzałam się uważniej. Nie mogłam się mylić. To był on. Zmysłowy, przystojny, piękny, tajemniczy, ale też niebezpieczny. W końcu nie znałam go. Przelękłam się. Otworzyłam przeszklone drzwi prowadzące na taras i poczułam chłodne powietrze napływające do mieszkania. Dzieliło nas kilkanaście, może kilkadziesiąt metrów. Poznawałam go. Patrzył wprost na mnie. Obserwował mnie. Byłam tego pewna. Tylko czego ode mnie chciał? Postanowiłam, że podejdę do niego i zwyczajnie go przepędzę. Wtem poczułam zimny, przenikliwy dotyk na moim odkrytym ramieniu (płaszcz zdjęłam w międzyczasie; nawet nie pamiętam kiedy). Odwróciłam się gwałtownie i zobaczyłam Cody’ego.  
- Na co tak patrzysz? Martwiłem się. Nie było cię ponad pięć minut.  
- Na nic – odpowiedziałam i zerknęłam w stronę lasu. Nie było go tam. Zniknął. Ponownie rozpłynął się w powietrzu. Zrobiło mi się słabo. Opadłam na Cody’ego. Na szczęście wyratował mnie.  
- Cora, w porządku? Może jednak zostaniemy u ciebie?  
Pokręciłam przecząco głową.  
- Chodźmy do ciebie. Już jest ok.  
Postanowiłam nie rozmyślać o tajemniczym intruzie mojego serca.  

Lars
Kiedy zobaczyłem koło niej tego plastikowego lalusia, od razu wziąłem nogi za pas. Nie to, że się go bałem, ale po prostu nie mogłem patrzeć na to, jak ją całuje, obściskuje i robi inne rzeczy. Omotał ją całkowicie, a ona, niczym głupia gąska, dała się w to wkręcić. Wyczuwam tu intrygę.  
Gdzie pobiegłem? Okrężna droga w lesie doprowadziła mnie pod dom Cody’ego Johnsona. Przycupnąłem nieopodal w lesie jeszcze jako wilk, aby nadchodząca para mnie nie rozpoznała. Nie nudziłem się. Niedługo po moim przybyciu, na horyzoncie zobaczyłem moją ukochaną z jej chłopakiem. Choć ukryłem swoje prawdziwe "ja” pod postacią wilka, i tak nie mogłem na nich patrzeć. Cody mnie obrzydzał, a Cora w jego objęciach traciła urodę i wygląd. Zdecydowanie nie pasowali do siebie. Coranne zwyczajnie była najpiękniejszą dziewczyną pod słońcem, a Cody tylko zrobił się na "przystojniaka” (i kiepsko mu to wyszło).  
Nim się ocknąłem, para weszła już do środka. Wiem, to co miałem zamiar zrobić było czymś okrutnym, ale wtedy nie myślałem. Pragnąłem jedynie mieć ją przy sobie. Tylko to się dla mnie liczyło.  

Coranne
W przedpokoju Cody’ego, roznosił się słodki zapach. Wyczuwałam lody truskawkowe i coś jeszcze. Nie potrafiłam jednak rozszyfrować, co tak zachwyciło moje nozdrza. Chwilę wąchałam ten cudowny zapach, ale potem Cody zauważył moją, za pewne, dziwaczną minę.  
- Co wąchasz? – spytał.  
- Czuję przenikliwy zapach świeżych truskawek i coś jeszcze. Co to?  
- Lody truskawkowe robione własnoręcznie przeze mnie, oraz ciasteczka maślane. Pasuje ci?  
- Pewnie!  
Posłałam mu najpiękniejszy uśmiech, jaki tylko potrafiłam zrobić. Nagrodził mnie namiętnym pocałunkiem. Planował bardzo krótki, ale ja przedłużyłam go, zamieniając tę chwilę w raj na ziemi. Przynajmniej ja tak się czułam. Nie potrafię opisać, jak go w tamtej chwili kochałam. Dużo bardziej niż zawsze.  
- Wejdziesz? – Ukłonił się przede mną i niczym zawodowy dżentelmen, wpuścił mnie do salonu. Było niebanalnie. Salon przedstawiał się jakby był bardzo nowoczesny, ale w gruncie rzeczy ozdabiały go różnorakie, dosyć staroświeckie elementy. W jednym z rogów pokoju stał stary, ale bajeczny zegar z wahadłem. Na każdej ścianie wisiał jakiś obraz. Oczywiście znajdował się tam również telewizor plazmowy i mięciutka, jasna kanapa. Firanki klasyczne – koronkowe i bielusieńkie, jak śnieg. Podłoga była wykonana z kremowego drewna, a ściany miały bardzo delikatny odcień żółci. Na podłodze nie zabrakło dywanu – był puchaty i delikatnie pomarańczowy. W zasadzie wszystko w salonie Cody’ego przedstawiało się subtelnie. Nie do wiary, że mój chłopak zgodził się na taki pokój gościnny (uważam, że raczej nie wymyślał wystroju). Wyobrażałam sobie czarne ściany, ciężkie, niemiłe kolory i twardą kanapę. Tymczasem bardzo mnie zaskoczył. Na końcu salonu umieszczony był aneks kuchenny.  
- Jej, ale ślicznie się urządziliście! – powiedziałam z zachwytem. Uśmiechnął się nieśmiało, lekko zawstydzony.  
- Dzięki. Sądziłem, że ci się nie spodoba. – wyznał i podrapał się w czubek głowy. Spuścił głowę, ale ja niebawem ją uniosłam i zapewniłam:
- Jest pięknie, kochanie.  
- Ok., już wierzę – wyszczerzył niezgrabnie białe zęby. – Uwielbiam cię w tej sukience.  
- Poważnie? Byłam przekonana, że wcale ci się nie podoba. Nigdy mnie nie chwaliłeś.  
- Teraz się poprawię. Wyglądasz oszałamiająco.  
Wziął mnie za rękę i zaprowadził na jasną kanapę. Usiadłam i poczułam jej wygodę. Idealna!  
- Czego chcesz się napić? – powiedział przekładając kartki notesu, który ni stąd, ni zowąd znalazł się w jego rękach. Przeoczyłam moment, gdy go wziął.  
- Herbata. Jeśli masz, to chętnie napiję się owocowej.  
- Jasne, już przygotowuję.  
Poszedł do aneksu. Cały czas zachwycałam się zapachem ciasteczek maślanych i lodów truskawkowych. Zamknęłam oczy. Nagle je otworzyłam, przypominając sobie o intruzie. Przelękłam się. W najgorszym wypadku zadzwonię po policję. Złapią drania i przestanie mnie nachodzić, pomyślałam. Wtem usłyszałam dźwięk tłuczonej szklanki i ciche przeklęcie. Odwróciłam głowę. Cody stał tyłem do mnie, ale oczami wyobraźni widziałam, jak się wkurzał. Podeszłam do niego od tyłu i dotknęłam delikatnie jego ciepłych pleców. Pod placami czułam jego wyrzeźbione mięśnie.  
- Nie denerwuj się, Cody. Pomogę ci.  
- Idź sobie! Jesteś moim gościem i sam muszę wszystkiemu podołać! – skarcił mnie, uśmiechając się zarazem.  
- Wolałabym nie musieć za chwilę dzwonić po karetkę pogotowia. – Zaśmiałam się, a on z początku przybrał kwaśną minę. Po chwili jednak, również zaczął się śmiać. Wyjął zmiotkę i pozamiatał potłuczone szkło. Miałam ochotę go dotknąć, przytulić. Tymczasem wzięłam się za przyrządzenie herbaty.  
- Gdzie trzymasz herbatę? – zapytałam.  
- W górnej szafce nad zlewem po lewej stronie.  
Wspięłam się na palce i wyciągnęłam saszetki z szafki, którą wskazał mi Cody. Otworzyłam kolorowe pudełko z herbatą owocową jakiejś firmy. Przez moment zaciągnęłam się pięknym zapachem.  
- Sam zrobiłeś lody i ciastka? – zapytałam zupełnie nie na temat.  
- Przecież ci mówiłem, że tak.  
- Ale tak zupełnie sam? – drążyłam. – Nikt ci nie pomagał? – Przybrałam tajemniczą, podchwytliwą minę. Odwrócił twarz w drugą stronę i podrapał się po szyi.  
- Ok. Masz mnie. Delphine mi pomagała.  
- Twoja siostra? To ile ona ma w końcu lat?
- Czternaście. Ale robiłem własnoręcznie. Tylko mnie pilnowała.  
- Dobra, rozumiem. Ale teraz chcę posmakować twojej kuchni. Jesteś dobrym kucharzem?  
Na buzię wskoczył mu widoczny rumieniec.  
- Ty ocenisz.  
Zorientowałam się, że potraktowałam go odrobinę za surowo. Usprawiedliwiłam się jednak tonem wypowiedzi – wszystko traktowałam jako żart. Cody wyjął z zamrażarki lody truskawkowe własnej roboty i ciasteczka maślane. Wprost nie mogłam doczekać się, kiedy w końcu ich spróbuję. Po kilku minutach siadł koło mnie na miękkiej kanapie.  
- Jakie filmy wypożyczyłaś? – spytał.  
- Kilka romansideł i jakieś filmy akcji. Na co się piszesz? – To było głupie pytanie.  
- No wiesz. Nie obraź się, ale romansidła nie są w moim stylu. Nie mogę patrzeć na jakieś durnowate całuski, przytulanki i obściskiwanki. To odrażające. To wszystko nie wygląda tak w prawdziwym życiu. – Tu zgadzałam się z nim co do słowa. Miał zupełną rację.  
- W takim razie masz ochotę na szczyptę adrenaliny? – Uśmiechnęłam się szeroko.  
- Zdecydowanie.  
Odpalił odtwarzacz DVD i wysunął kieszeń. Ja wyciągnęłam płytę z pudełka i położyłam ją w wyznaczonym miejscu.  
- A co to za film?  
- Cytuję: "Tommy Davis to nastoletni przestępca. Od najmłodszych lat robi rzeczy nielegalne: począwszy od małych kradzieży, a kończąc na handlu własnoręcznie robioną marihuaną. Będąc siedemnastolatkiem bierze udział w akcji, w której napada bank z kolegami. Nakrywa ich kobieta kobieta, która akurat wraca późno z pracy do domu. Grozi im policją. W emocjach, Tommy wyjmuje broń i zabija ją. Po wydarzeniu bardzo tego żałuje. Wreszcie rozumie – żarty się skończyły, gdyż w grę nie weszły tylko materialne rzeczy, ale życie człowieka. Chłopak postanawia się ukryć. Film wielokrotnie nagradzany”. Może być w porządku, prawda?  
- Rzeczywiście, aż szkoda nie obejrzeć. A jaki to tytuł?  
- "Żarty się skończyły” – odpowiedziałam.  
- Ok. Zaciekawił mnie opis. Koniecznie muszę to obejrzeć.  
Podał mi lody, a na stoliku przed nami, postawił talerz z ciasteczkami. Wtuliłam się w niego. Był taki ciepły. Miałam wrażenie, że mój deser zaraz się roztopi.  
Pierwsze pół godziny filmu nie zaskakiwało. Zachciało mi się do toalety.  
- Zastopujmy na chwilę – poprosiłam. – Muszę wyjść.  
- Ok.  
Wstałam, ale nie wiem dlaczego, byłam nadzwyczaj obolała. Posnułam się do łazienki. Kiedy wróciłam, Cody stał przy szklanej ścianie i obserwował podwórko. Z jego miny wywnioskowałam, że coś mu się nie podoba.  
- Co się stało? – Podeszłam do niego i również popatrzyłam przez okno, mając nadzieję, że czegoś się dowiem.  
- Wydawało mi się, że coś albo raczej ktoś tu przemknął.  
Serce mocniej mi zabiło. Spojrzałam na Cody’ego. Dłoń położyłam na policzku i patrzyłam.  
- Jesteś pewien? – dociekałam.  
- Nie – Uśmiechnął się pocieszająco, ale chyba osiągnął tym coś innego. Jeszcze bardziej pogrążył się w obawach.  
- A jak wyglądał?  
- Cora, ja nawet nie wiem, czy to był człowiek. Nie pytaj mnie więc, jak wyglądał.  
- Wybacz.  
- Dajmy spokój. I tak w tych ciemnościach nic nie wyłapię. Chyba że wyjdę na zewnątrz.  
- Nie! – krzyknęłam. Cody dziwnie się na mnie popatrzył. – To znaczy lepiej nie.  
- Ale będziemy mieć pewność.  
- Usiądźmy i oglądajmy. Mamy czas tylko do pierwszej. Potem zawita tutaj mój ojciec.  
Chyba go przekupiłam. Wrócił z powrotem na kanapę i włączył film. Znów weszliśmy w świat przestępców. Akcja niebotycznie się rozwinęła.  
Nagle usłyszeliśmy straszny hałas dobiegający z podwórka. Cody natychmiast zastopował film. Znów wyjrzał przez okno. Ja siedziałam jak na szpilkach. W tamtej chwili, miałam nadzieję, że to koszmar, że zaraz obudzę się we własnym łóżku.  
- Ktoś kręci się w garażu. Jestem tego pewien. – poinformował mnie Cody.  
- I co teraz? – zapytałam gorączkowo.  
- Nic się nie bój – uspokajał mnie, chociaż sam dygotał ze strachu. – W najgorszym przypadku zadzwonimy po policję.  
Poczułam, jak żołądek robi salto. Wszystko mnie bolało.  
Wtem cały gwar, hałas i harmider ucichły. Zrobiło się niebezpiecznie cicho i spokojnie. Cody odszedł powoli od szklanej ściany prowadzącej na taras. Wstałam z kanapy i oparłam się o ścianę w salonie. Mój chłopak stanął w bezpiecznej odległości i nadal obserwował podwórko. W tej ciemności nic nie mógł zobaczyć. Podszedł do mnie.  
Niewyobrażalny huk. Wielka, szklana ściana została stłuczona. I to z takim impetem, że poraniła szyję Cody’ego, który był bliżej niej niż ja. Zobaczyłam, jak jego koszulka plami się na czerwono. Cody nie przejmując się raną i powbijanymi odłamkami w ciało, zasłonił mnie. Wrzasnęłam, kiedy w wielkiej dziurze po szkle, wreszcie zauważyłam ogromnego wilka. Krzyczał, próbował go przepędzać. Szary wilk o niezwykłych zielonożółtych oczach, jakby nie zważając na ataki, cały czas patrzył na mnie łagodnym wzrokiem. Osuwałam się na podłogę. Traciłam przytomność. Wszystko wirowało. Nagle Cody złapał mnie za rękę i powiedział, że musimy uciekać. Ale nie dotarły do mnie jego słowa. Gwałtownie coś odepchnęło Cody’ego ode mnie. Chłopak walnął głową o kant szafki. Pisnęłam, jakbym również odczuła jego ból. Ale on wstał, jak gdyby nic się nie stało. Raptem coś chwyciło mnie delikatnie za sukienkę i pomknęło na podwórko. Niespodziewanie znajdowałam się już w lesie. Głowa mi pękała. Słyszałam wrzaski mojego chłopaka. Krzyczał za mną po imieniu. W pewnym momencie prawie dogonił zwierzęcego napastnika, który mnie ukradł. Ale nic nie mogłam zrobić, choć ostatkami sił próbowałam złapać rękę mojego ukochanego. Wielkie zwierzę okazało się szybsze. A potem nie było już nic. Tylko ciemność.

Nefina

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 4075 słów i 22537 znaków.

6 komentarzy

 
  • ^^

    Żyjesz, autorko? Kiedy kontynuacja?  :rolleyes:

    3 paź 2013

  • ^^

    E ehem.. Zamierzasz to jeszcze wgl kontynuować?  :question:

    11 maj 2013

  • Nowa;)

    Pośpiesz się z kolejnymi częściami. Już nie mogę się doczekać. :rolleyes:

    17 mar 2013

  • Nefina

    Jak tylko napiszę, to zamieszczę :)

    14 lut 2013

  • Monika;D

    Dawaj kolejne czesci xD

    13 lut 2013

  • smile

    Super.Kiedy kolejna część? :smile:

    13 lut 2013