Kołysanka z zaświatów / rozdział 1

Kołysanka z zaświatów / rozdział 1Szła powoli, uważając na kolejne kupki śliskich, pożółkłych liści. Brakowało jej teraz jeszcze tylko wizyty w szpitalu ze zbitą kością ogonową lub - co gorsza - złamaną kończyną. I mimo, że Alyson nie należała do osób łamliwych, bolesne stłuczenia towarzyszyły jej przy każdej okazji. I stwierdzenie tego zdecydowanie nie będzie przesadą.  
     Przeszła dziedziniec niemalże krok w krok za rodzicielką, jednak jej nie udało się ominąć śliskiej, bliżej niezidentyfikowanej substancji. Skrzywiła się mocno, czując, jak jej stopa sunie gładko przed siebie, a jej pośladki zbliżają się do ziemi. O nie... Szpagatom mówimy stanowcze nie! Zwłaszcza w nowych spodniach, które jako jedyne z zakupionych te kilka dni temu nie zsuwają się i nie potrzebują wspomagacza w postaci paska.  
     Złapała się pobliskiej gałęzi, w pierwszym momencie praktycznie się na niej uwieszając. Zatrzeszczała przeraźliwie, na co dziewczyna zgromiła ją wzrokiem. Zupełnie, jakby miało to pomóc i ewentualnie odwieźć ją od (niestety) aż za bardzo możliwego złamania. Najpewniej tuż przy jej rękach, raniąc je przy okazji drzazgami.  
     Do jej uszu doszło jeszcze tylko ciężkie westchnienie. Podniosła wzrok.  
     - Możesz choć raz przestać pajacować, Alyson? - zapytała, krzyżując przy tym przedramiona pod biustem. - I tak jesteśmy spóźnione, jest mokro i zimno, a tobie zachciało akurat wieszać się na biednych drzewach? Dorośniesz w końcu i zaczniesz się zachowywać jak na te dwadzieścia... kilka lat przystało?
     - Dwadzieścia trzy - Upewniła rodzicielkę, wyginając się w łuk. Jakoś wypionować się w końcu musiała. - i znając życie... nie. Szukam driad.  
     Westchnęła ciężko, pocierając skronie i mrucząc pod nosem coś zdecydowanie niezbyt pochlebnego.  
     - Dziwożon. - zawołała do córki, ponownie ruszając. - Jeśli już, tu znajdziesz dziwożony.  
     - A co to za różnica? - Zapytała, nadal siłując się z oddziałującą na nią grawitacją. Coraz skuteczniej działającą, warto by dodać. - Jedne i drugie żyją wśród drzew i nie lubią ludzi.  
     Odpowiedziało jej tylko kolejne westchnienie i oddalający się odgłos uderzeń obcasów o kamienie. Alyson przymknęła powieki, napinając się ostatni raz i podciągając na wątłej gałęzi. Chwyciła pewnie inną, zdecydowanie grubszą, najpierw jedną i po chwili też drugą ręką. Dopiero po chwili ustała na własnych nogach i zdecydowała się puścić gałąź. A kolejny krok... i tak zakończył się bardzo bliskim - i bolesnym - spotkaniem z zimną i przykrytą mieszaniną liści oraz błota ziemią.  
     Usłyszała przytłumiony chichot gdzieś za sobą, a sama - leżąc na brudnej ziemi - zacisnęła dłonie w pięści, jeszcze nie myśląc o próbie wstania.  
     - Nie daruje... - zawarczała przez zaciśnięte zęby, otwierając przy tym oczy.

              

     - Oczywiście nie uważam tego za zły pomysł - Młody mężczyzna wbił wzrok w swą rozmówczynię, splatając palce obu rąk i opierając na nich brodę. - Nie mniej jednak zdecydowanie nie jest też dobry. Pani córka ma niespełna dwadzieścia trzy lata, pozwoliłem sobie sprawdzić. Jest młoda. Może być zbyt młoda.  
     Kobieta zmarszczyła niezadowolona brwi. Taksowała go wzrokiem na tyle, na ile pozwalało jej masywne biurko za którym ów osobnik siedział. Założyła nogę na nogę, krzyżując przedramiona pod biustem, uniosła delikatnie podbródek.
     Miał czarne, półdługie i roztrzepane włosy. Nie licząc kilku niesfornych kosmyków, pozostawiały one odsłonięte czoło, lecz zupełnie zakrywały uszy. Tęczówki także do najjaśniejszych nie należały, choć nie były zupełnie ciemne, dodatkowo, gdzieś głęboko kryło się w nich coś nad wyraz niepokojącego. Tuż pod oczami rysowało się po kilkanaście piegów nadających jego twarzy nieco dziecinny wygląd. Ubrany był w ciemną, granatowa koszulę z podwiniętymi do łokci rękawami i zarzuconą luźno, niezapiętą kamizelkę w jasnym odcieniu szarości.  
     Po chwili westchnął cicho, odchylając się i opierając o pikowany, czerwonawy materiał plecy. Najwidoczniej rozmowa ta, mimo, iż dopiero co się zaczęła, nie szła po jego myśli.  
     - Jeśli panu to nie odpowiada, proszę zwrócić się do mojego ojca nieboszczyka o zmianę testamentu. Tylko wolę nie wiedzieć, jak potraktuje kogoś, kto podważa jego wolę... - rzuciła niby od niechcenia. - Posesja została prawnie przypisana na moją córkę, nie obchodzą mnie pańskie zdania o poprzednich właścicielach. Obecnym jest moja córka. Czy Ci się to podoba, czy też nie, Axel. Koniec dyskusji.
     - W takim razie gdzie jest teraz? - odezwał się po dłuższej chwili.  
     Kobieta rozejrzała się dookoła. Rzeczywiście, Alyson nadal nie raczyła do nich dołączyć. Westchnęła ciężko, drapiąc się po głowie i już miała się odezwać, gdy ktoś otworzył z impetem drzwi. Stanęła w nich starsza, okrąglutka i niska kobieta o włosach spiętych w wysoki lecz niedbały kok i ubrudzonym w mące fartuchu kuchennym. Twarz miała pooraną licznymi zmarszczkami, lecz zawsze zdrowo zarumienioną i uśmiechniętą. Tak samo oczy - piwne, bystre tęczówki śmiały się radośnie do każdej napotkanej w jej życiu osoby.  
     - O, pani Tessa - Skierowała się od razu w stronę szatynki, wycierając przy tym dłonie w fartuch. - Doskonale cię znowu widzieć, kochanieńka. Malutka Lysia nie przyjechała z Tobą?  
     - Przyjechała, przyjechała. - zapewniła kobiecinę, uśmiechając się do niej ciepło. - Mało tego, zostanie nową właścicielką domu, Cecile.
     Chwilowo zapanowała między nimi cisza. Ciężka i odbijająca się między nimi zupełnie jak echo. Tylko bezgłośnie. Cała trójka spojrzała po sobie, przy czym staruszka spojrzała przelotnie na Axel'a. Wzruszył tylko obojętnie ramionami, przesuwając wzrok na jakieś dokumenty leżące na dębowym blacie. Sięgnął po białą filiżankę wypełnioną zupełnie zimnym już naparem. Kucharka zbliżyła się w końcu do Tessy (a raczej Theresy) i przywitała się z nią przyjacielskim uściskiem. Szybko ją jednak puściła.
     - To cudownie. - odpowiedziała w końcu Cecil, klaszcząc w dłonie. Axel zakrztusił się pitą właśnie herbatą, a Tessa uśmiechnęła uspokojona. - Jakby nie patrzeć twoja córka jest bardzo podobna do Niego, do naszego kochanego Vincenta. Prawda Axel?
     Teraz na młodego bruneta wzrok przeniosła i matka wspomnianej dziewczyny. Ten zmarszczył tylko brwi, ściągnął usta w wąską linię. Milczał, mechanicznym ruchem ścierając z lakierowanego drewna krople napoju.
     - Nawet jeśli, to jeszcze o niczym nie świadczy. - odparł po dłuższej chwili, zagłuszając ciche skrzypnięcie drzwi. Wbił spojrzenie w zbliżającą się postać, nie ukrywając narastającego powoli rozdrażnienia. - Co tu dziś taki ruch?! Jak w-
     Widząc ją, urwał w pół zdania. Z nieelegancko otwartymi ustami wpatrywał się w nią kilka chwil. Jeden kącik jego ust drgnął nieznacznie, a zrobił to najwyraźniej tylko po to, by zaraz roześmiać się na całe gardło. Obie kobiety spojrzały na niego zaskoczone, jednak szybko zrozumiały nagłą zmianę nastroju. Obróciły twarze i ujrzały powód jego wielkiego rozbawiania.  
     Oparta o drzwi, z zupełnie przemoczonym i brudnym płaszczem w rękach stała Alyson. We włosach miała pożółkłe liście, na policzku zaś kilka zadrapań i plam z błota. Podobnie na spodniach, choć nie były one na szczęście bardzo widoczne. Lewym policzkiem ciekła szkarłatna stróżka krwi, która swój początek brała najpewniej gdzieś wyżej - może na skroni? Wzrok miała twardy i mało przychylny, a usta zaciśnięte w wąską linię. Dodatkowo, chusta wokół szyi też nie przypominała już tej z samochodu - była brunatna, a i w jednym miejscu poznaczona czerwonymi kroplami.
     -Alyson - zaczęła zszokowana Tessa, machinalnie podnosząc się z krzesła zajmowanego do tej pory. Szybkim krokiem ruszyła do córki. - Co ci się stało?!
     Obejrzała ją dokładnie od czubka głowy, po same koniuszki oblepionych błotem butów. Przez chwilę dziewczyna milczała, jakby sama zastanawiała się nad przyczyną swego obecnego stanu. W końcu jednak podniosła na rodzicielkę pociemniałe dziwnie tęczówki i zaczęła cedzić przez zaciśnięte zęby:
     - Znalazłam te małe szuje. Mamusiu.  
     Cecile pokiwała tylko ze zrozumieniem głową, unosząc rękę do ust. Tessa westchnęła ciężko, zabierając córce płaszcz. A Axel próbował powstrzymać kolejny atak śmiechu, jednak tylko do czasu. Chwilę później jego spojrzenie momentalnie spoważniało, wbił je w dziewczynę. Ponownie nachylił się nad biurkiem, opierając o nie całe przedramiona.  
     - Wspomniałaś o tych małych szujach... - zaczął spokojnie, wbijając w nią spojrzenie. - Kogo konkretnie masz na myśli?
     Alyson przeniosła na niego spojrzenie, po czym zmrużyła oczy jak gotowy do ataku kot, na jej usta wpełzł ironiczny uśmiech. Powoli ruszyła w jego stronę, wymijając zarówno swoją matkę, jak i Cecil, wyciągającą w jej stronę rękę. Zbyła swą byłą nianię ciepłym uśmiechem. Obie, choć w różnym stopniu, chciały ją zatrzymać. Mniej bądź - w przypadku Cecil - bardziej znały Axela. Znały też dziewczynę i doskonale zdawały sobie sprawę, że z ewentualnej sprzeczki tej dwójki nie wyjdzie zupełnie nic dobrego.  
     - Nie udawaj bardziej niedomyślnego, niż jesteś - Skrzywiła się, także opierając o blat. Po przeciwnej, niż zajmowana przez mężczyznę stronie. - Możesz też przekazać swoim małym przyjaciółkom, że jeśli nie odpowiada im, komu staruszek Vince przypisał ich dom, całkiem niedaleko jest przytulny lasek. Tyle z mojej strony. Póki co, żegnam.
     I nie czekając na niczyją odpowiedź, odeszła wyrwawszy chwilę przed tym matce płaszcz z rąk i zatrzasnąwszy za sobą drzwi. Theresa westchnęła ciężko, pocierając opuszkami palców skronie, Axel zamyślił się na chwilę. Tylko Cecile zdawała się niewzruszona całą tą sytuacją.  
     - I ona ma kierować całym dworem? - Axel nie krył rozbawienia. - Jak, skoro nie umie poradzić sobie z kilkoma driadami?
     - Jakim cudem ty nim kierujesz, skoro nie możesz poradzić sobie z jedną Topielicą? - odpowiedziała mu ironicznie szatynka, spoglądając na mężczyzną ponad koczkiem starej Cecile. - Dla twojej wiadomości, to nie pierwsze driady z jakimi miała do czynienia. I nie będzie to pierwsza Topielica. Mów, co chcesz, ale Vincent doskonale wiedział, co robi wskazując ją na swojego następce.  
     Milczał chwilę, najwidoczniej dobierając odpowiednie słowa. Therese znał tylko z opowieści Cecile. Do tej pory była zbyt zapracowana, by odwiedzać ich tu. Podrzucała tylko ojcu córkę i po chwili znikała. Często nawet nie przysiadając przy gorącej herbatce i słynnym jabłeczniku z cynamonem Cecile.  
     Drugą - całą tą Alyson - można powiedzieć, że znał od kiedy skończyła piętnaście lat. Widywali się przelotnie, gdy wybierała się gdzieś z Vincentem, spacerowała, czy przesiadywała z Cecile w kuchni i pomagała starej przy garach. Uśmiechnął się pod nosem, podnosząc wzrok na obie kobiety. Bardziej zainteresowała go jednak zastygła w grymasie wielkiego zamyślenia twarz podstarzałej kucharki.  
     Przechylił lekko głowę, przyglądając się jej.  
     - Cecile? - zapytał.  
     - Rzeczywiście, coś mi tu nie pasowało... - rzuciła, jakby ją nagle olśniło. - Lysia nam urosła!


Dziewczyna o bordowych włosach przeszła kolejnym korytarzem, pozostawiając za sobą słabo widoczną ścieżkę z błota i kropel brudnej wody. Po drodze zaczęła się też już pozbywać przemoczonych części garderoby. Tym sposobem, gdy doszła do swego starego pokoiku, poza płaszczem trzymała w rękach także chustę i morelowy sweter. Też mokry i z brzydkimi, ciemniejszymi plamami.  
     Gdy ostatni razu ty była, miała może z siedemnaście lat. Udało jej się wtedy wydłużyć wakacje o prawie dwa tygodnie. Zapaleniem płuc, przez które później wylądowała w szpitalu w swym rodzinnym mieście. Rozejrzała się dookoła. Od tamtego czasu niemal nic się nie zmieniło - wszystko było dokładnie tak, jak zostawiła tamtego dnia, gdy nadszedł kres pobytu tu.  
     Morelowe ściany (z białymi zdobieniami tuż pod sufitem tej samej barwy, z malowaną ostrożnymi, wprawnymi ruchami rozetą okalającą żyrandol) poprzecinane były dwiema okiennicami o ciemnych, beżowych zasłonach zebranych czerwonymi wstążkami. Między mini stało duże łóżko z pościelą w lawendowe kwiaty, najpewniej nawleczoną dziś rano, na prośbę Cecile. Meble, kolorystycznie dopasowane miała tu do zasłon - w tym samym odcieniu stała kolejno szafa i komódka, a przy drugich drzwiach - toaletka zastawiona ramkami na zdjęcia i różnymi pamiątkami. W kąciku po jej lewej ustawiony miała niski stolik do kawy, z przeszklonym blatem. Na półeczce pod nim walały się jakieś większe i mniejsze kartki. Niektóre podarte, inne pożółkłe i nadpalone. A dookoła niego rozrzucone niedbale zostały cztery duże poduchy do siedzenia.  
     Rzuciła wszystko na kupkę tuż przy wejściu i sama ruszyła dalej - ku białym drzwiom. Nim nacisnęła klamkę, zdjęła jeszcze utaplane w błocie buty i dopiero weszła do - jak się okazało - łazienki. Tu też stała chwilę na progu, nim zdecydowała się wejść do pomieszczenia.  
     To pomieszczenie utrzymane było w zieleniach - ściany w choinkowym odcieniu tego koloru, pod jasnym sufitem plątały się niby cienkie gałęzie. Brązowe, rzecz jasna. Podłogę wykładały nie ciemne, beżowe panele (jak w jej pokoju), a białe kafelki. W kilku tylko miejscach przykryte puchatymi dywanikami o kolorze zbliżonym do tym ścian. Wszystkie trzy szafki - dwie stojące i jedna widząca, tak samo jak wanna stojąca w rogu, toaleta i zlew były białe.  
     Nie myśląc wiele, odkręciła kurki i zapatrzyła się w coraz większe kłęby unoszącej się znad gorącej wody pary. Czekając, nuciła tylko sobie znaną melodię, podeszła też do jednej z szafek w której - jak zapamiętała - zawsze chowała ręczniki. Wyjęła dwa. Jeden biały, duży z kwiatowymi zdobieniami i drugi - mniejszy w kolorze przyjemnej, miętowej zieleni. Jedynym, o czym teraz marzyła była ciepła kąpiel z bąbelkami. Całą masa bąbelków. I zrzucenie brudnych ubrań.  
     Jej radość, gdy nadszedł już ten czas można sobie tylko wyobrażać. Od razu zanurzyła się po samą szyję, niezbyt przejmując się wodą, której temperatura była może nieco wyższa, niż powinna. Skrzywiła się tylko, by już po chwili czuć, jak kolejne mięśnie rozluźniają się pod wpływem ciepła. Było jej dobrze. Zamknęła oczy. I tak leżała.
     Minutę... Piętnaście... Może z godzinę? Albo i więcej. Pewna nie była. Przy tego typu przyjemnościach czas ma to do siebie, że mija niesamowicie szybko. W każdym bądź razie, gdy otworzyła oczy, w pomieszczeniu panował półmrok wymuszony przez rozstawione po szafkach i na umywalce malutkich świeczkach. Ktoś tu był...? Westchnęła cicho, nieco bardziej się zanurzając. Do tej pory zniknęła większa część mydlanych bąbli, a i woda straciła na temperaturze.  
     Otworzyła oczy, kątem oka dostrzegła jakiś cień przemykający po ścianie. Skrzywiła się, przenosząc spojrzenie tam, gdzie dostrzegła ruch. Nie dostrzegła jednak nikogo - ani człowieka, ani żadnego ze znanych jej bytów. Westchnęła i wypuszczając nosem bąbelki, zaczęła powoli się obracać. Gdy... usłyszała podobny dźwięk. Ktoś jej zawtórował. Powieki dziewczyny momentalnie się rozwarły; woda zachlupotała i opadła z pluskiem na wyłożoną kafelkami podłogę, gdy Alyson poderwała się ku górze.  
     Na przeciwległym końcu wanny siedziała w kuckach - zanurzona po sam nos - młoda kobieta. Miała ona długie, falujące na wodzie blond włosy, piegowatą skórę i puste, zupełnie białe oczodoły. Jej suknia - jasna i podarta co najmniej w kilku miejscach także unosiła się i opadała wraz z niemal już wystygłą cieczą wypełniającą wannę.  
     Topielica spojrzała na Alyson, szczerząc w uśmiechu rząd ostrych zębów, na co dziewczyna zmarszczyła tylko brwi. Przełknęła ślinę. Spotkania takie, zwłaszcza z demonem, w przychylnym mu środowisku zazwyczaj nie kończył się dobrze... Nie oszukujmy się, była na straconej pozycji...
     I właśnie wtedy spokój okolicy przeciął przeraźliwy krzyk.

Ritzu

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 3013 słów i 16567 znaków, zaktualizowała 27 lis 2016. Tagi: #fantasy #komedia #horror #romans #NawiedzonyDom #duchy #demony

Dodaj komentarz