Kołysanka z zaświatów / prolog

Kołysanka z zaświatów / prologOdliczanie kolejnych dni, godzin i minut od zawsze wprowadzało ją w zupełnie nowy, może i w pewnym sensie, magiczny świat. Nie ważne, czy chodziło o dzień Jej urodzin, spotkanie z kimś szalenie ważnym, czy wyczekiwane przejście do kolejnego roku i zabawa do wczesnego poranku z najbliższymi. Jako osoba żywa. Tym razem jednak wszystko było... inne. Nie umiała wskazać powodu, ale czuła, że tym razem wszystko jest inne.  
     Kolejne dni mijały pod znakiem nieubłaganie zbliżającego się końca wiosny... a dla pewnej dziewczynki nadchodzące godziny zmienić miały całe dotychczasowe życie. Wywrócić je o sto osiemdziesiąt stopni; postawić w stan gotowości wszystkie zmysły, wyostrzając je do granic możliwości.  
     Zegar miał tykać, nieubłaganie przesuwając wskazówki; zwiastując to, co od wieków pozostawało nieuniknione. Nawet w tą ciepłą, kwietniową noc, spoglądające w pełne gwiazd niebo oczy nie mogły być pewne swego jutra... Aż do czasu, gdy w skrytce na strychu nie odnajdzie rozklekotanej szkatułki z dębowego drewna, owiniętej szczelnie szarym papierem. I przewiązanej ciemną, czerwoną wstążką. Grubą na kilka centymetrów.
     A to, co w niej znajdzie, zadecyduje o jej losie. Da jej wybór, na zawsze ją jednak odmieniając. Nauczy się żyć dalej, jakby nic się nie stało, a owy pakunek nigdy nie został odnaleziony? Czy może wręcz przeciwnie... Stanie się on impulsem do decyzji o jednej zmianie, która otworzy jej oczy na zupełnie inny, współistniejący obok niej świat? I jej przeznaczenie wypisane przed setkami lat się spełni.  
     Taka kolej rzeczy utrzymywała się od setek lat. Tym razem jednak to los zostanie wystawiony na próbę. Przez tą, która okaże się Naznaczoną Wiedźmim Wzrokiem.  
     A było to około piętnastu lat licząc wstecz...



Rok 2015. 31 października, wieczór.  
     Niewielkie miasteczko położone na północny wschód od stolicy. Bardzo daleko od stolicy. Za to otoczone niemal z każdej strony pięknymi, czystymi jeziorami i trudnymi do przebycia lasami. Liściastymi, wypełnionymi starymi dębami o rozłożystych gałęziach, klonami jesienią malującymi okolicę w ciepłe kolory - żółcienie, czerwienie i brązy. Rosło tam także dużo drżących na wietrze, smukłych osik i brzóz o jasnych pniach malowanych w cętki.  
     Jedna z trzech dróg wjazdowych prowadziła tuż obok starego, opuszczonego cmentarza. Stworzonego na szybko, w pośpiechu, gdy front się już wycofywał. Początkowo jedynie w postaci kilkunastu zbiorowych mogił. Potem dorzucono tam jeszcze kilkanaście nagrobków. I krzyży. Wszędzie, gdzie okiem nie sięgnąć, wyrastał istny las drewnianych krzyży. Tylko gdzieniegdzie w ich gąszczu majaczyło słabe światło zniczy. Został on jedną z niewielu pozostałości po pierwszej wojnie. Ale nie o tym historia miała mówić...  
     Był późny wieczór. Ciemne, grafitowe Renault Megane przecięło drogę, oświetlając okolicę bladym światłem reflektorów. Odgrodzony murowanymi słupkami park wypełniały stare graby, dęby i jabłonie o pożłobionych mocno pniach. Cienie w nich mieszkające zdawały się poruszać, obracać widmowe twarze za podróżnymi i wyciągać ku maszynie wątłe ramiona. Powstrzymywały je jakby metalowe wypełnienia między ceglanymi słupami. Wysokie na prawie półtorej metra, niby wijące się wokół prętów, kute liany, każdy z osobna, ostro zakończony. Falującym płomykiem. Takie przynajmniej sprawiały wrażenie.  
     - Naprawdę musimy wracać tu AKURAT teraz? - zapytała z wyrzutem dziewczyna zajmująca miejsce pasażera. - Akurat kiedy uznali moje zgłoszenie? Akurat, gdy miałam dostać pracę? No naprawdę? Mamo co ja Ci takiego zrobiłam? Chodzi o obiad? To naprawdę nie moja wina, że -
     - Alyson - Ucięła rozpoczynający się właśnie wywód dziewczyny. Westchnęła ciężko, licząc w myślach do pięciu. - Dostaliśmy dom w spadku. Po dziadku. Sama doskonale wiesz, jaki był. I co by się działo, gdybyśmy to olali. Prawda?  
     Uniosła delikatnie brew, kątem oka zerkając na dziewczynę. Ta ściągnęła usta w wąską linię, nadęła policzki jak pięciolatka. Zakopała usta i nos w kraciastej arafatce, ręce wcisnęła głęboko w kieszenie dopasowanego płaszcza. Warkocz spleciony z włosów o ciemnym odcieniu bordo przerzucony miała przez ramię. Do tego szaroniebieskie tęczówki otoczone rzędami długich rzęs. Bladą cerę naznaczały jedynie piegi rozrzucone po zadartym delikatnie nosie. Niedbały makijaż przenoszony przez cały dzień i okulary zaciągnięte nad czoło - powstrzymywały bardziej niesforne kosmyki.  
     Kierująca była do niej niezwykle podobna, jeśli przyjrzeć się ich rysom - obie kobiety wydawały się niemal identyczne. Co prawda wiek zrobił swoje - błękitne oczy o zakręconych rzęsach otaczały już małe zmarszczki. Kilka niesfornych kosmyków włosów w karmelowym odcieniu brązu wetknięte miała za lewe ucho. Siwiały gdzieniegdzie. Do tego jeszcze usta pomalowane szminką o czerwonym, nieco przygaszonym i złamanym brązem kolorze.  
     Skręciła, wjeżdżając na obszerny dziedziniec. Wyłożony był on ciemnymi kamieniami, a na środku owalnego trawniczka wznosiła się brudna, zakurzona i wyłączona obecnie fontanna. Tuż u jej podstawy rozrastało się kilka krzaków róż. Pięknych, herbacianych róż warto by dodać. Obecnie o wyschniętych na wiór i poczerniałych delikatnie płatkach, lecz jeszcze kilka tygodni temu, zachwycających swym wyglądem i zapachem roztaczanym dookoła.  
     Dalej, jeśli by spojrzeć w prawo rozpościerał się park pełen starych drzew otaczających niby murem trzy murowane podesty, po lewej zaś niewielka altana o drewnianych ścianach i dużych oknach. Za nią sad pełen jabłoni i wiśni.  
     Naprzeciw zaś rozpościerał się dwór. Murowany, o dwóch piętrach i wieżyczce ze spiczastym dachem ulokowanej po lewej. Parzyście i symetrycznie rozmieszone okna - cztery na piętrze, a między mini przeszklone w górnej części drzwi balkonowe. Niżej - na parterze - po obu stronach miejsce znalazły po trzy okna. Z zamykanymi, ciemnymi okiennicami. Dokładanie na środku - rzeźbione drzwi wejściowe. Otaczał je taras przechodzący gładko w jasne, murowane i dość szerokie schody.  
     Do domu dostać się było można przechodząc pomiędzy którąś z dwóch par wąskich kolumn, na których wspierał się balkon. O kutej w proste linie, żelaznej balustradzie. Dach - spadzisty i pokryty czerwoną (w latach świetności) dachówką - i ulokowany na nim, wypluwający obficie ciemne tumany dymu komin.  
     Ktoś już tam był...
     - Wow. - wydusiła z siebie Alyson, nadal siedząc w aucie.  
     Wpatrywała się w dwór kilka chwil, nim zorientowała się, że jej rodzicielka już ją opuściła. Stała kilka metrów przed autem i machała do niej ponaglająco. Z miną pełną politowania jaką miała w zwyczaju przybierać coraz częściej. Ruszyła dalej, nie czekając aż dziewczyna wyplącze się z pasów i ruszy za nią. Dopiero gdy usłyszała zatrzaskujące się drzwi auta, rzuciła:
     - Nie mów, że nie pamiętasz, gdzie jeździłaś do dziadka co wakacje przez prawie osiem lat.  
     - Pamiętam, pamiętam.. - odpowiedziała szybko, podbiegając do kobiety. - Tylko... zawsze robi na mnie wrażenie. - i znowu wbiła spojrzenie w budynek.
     Stały tak chwilę, w zupełnym milczeniu. Obserwowały poruszane chłodnym wiatrem gałęzie, przyglądały się wyginającym widmowe ciała cieniom. Alyson przestąpiła z nogi na nogę, poprawiła ciemne dżinsy. Zdecydowane powinna ubrać przed wyjazdem inne buty. Trampki nie nadawały się do błądzenia po parku. Zwłaszcza w egipskich ciemnościach i stercie śliskich liści. Będzie musiała je wyczyścić. Niestety. Dziewczyna chyba od zawsze (a na pewno od dziesiątego roku życia) pałała szczerą nienawiścią do czyszczenia wszelkiego rodzaju butów. Chyba, że chodziło o pucowanie glanów. To było ok. Bardzo ok.  
     Gdy jej matka znowu ruszyła, dziewczynie zajęło chwilę przetworzenie tej informacji i zrobienie tego samego.  
     - Więc... - zagaiła, ponownie zrównując się ze swą rodzicielką. - Dziadek zapisał Wam to w spadku? I co teraz z tym zrobicie? Pensjonat? Jakiś hotelik? Kawiarnia?  
     - Nie. - odpowiedziała, zerkając na córkę kątem oka. - Najpierw trzeba będzie uporać się z naszymi małymi lokatorami. Podobno Topielica nadal nie chce ruszczyć swoich sztywnych czterech liter z salonu. A poza tym.. nic z tym nie zrobimy, bo dziadek przypisał to wszystko w spadku Tobie, Alyson...  
     Zamarła, zatrzymała się w pół kroku. Tego się nie spodziewała.

Ritzu

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1540 słów i 8667 znaków, zaktualizowała 27 lis 2016. Tagi: #fantasy #komedia #horror #romans #NawiedzonyDom #duchy #demony

Dodaj komentarz